CZY SERIALE MOGĄ UZDRAWIAĆ ?

.

Manuela Gretkowska 24.08.2017 r. o 09:05 pisze:

„CZY SERIALE MOGĄ UZDRAWIAĆ ?
Rozmowa z moim mężem, psychoterapeutą w nowym SENSIE. Zdjęcie pstryknęłam rano pod naszą gruszą. My też od pierwszej randki, 25 lat temu, rozmawiamy o filmach.

Martyna Harland: Dlaczego w swojej pracy terapeutycznej zacząłeś wykorzystywać filmy?

Piotr Pietucha: Sądzę, że sztuka – zarówno jej tworzenie jak i odbiór – jest głęboko terapeutyczna. Nasze życie to opowieść. Pełna przeżyć, znaczeń, przekonań. Wszyscy jesteśmy twórcami – scenarzystami, reżyserami, aktorami. Tworzymy kino osobiste. Podczas terapii stajemy się odbiorcami swojego dzieła: widzem, recenzentem, krytykiem. Sesja przypomina seans filmu z własnego życia, a proces długoterminowej terapii to pasjonujący i wciągający serial. Często wewnętrzne treści eksplodują strumieniem obrazów naładowanych emocjami. Terapia, podobnie jak sztuka , to trepanacja ducha.

M: Czy film może być kluczem, wytrychem umożliwiającym dostęp doy czyjegoś wnętrza?

P: Oczywiście, może być w tym bardzo pomocny. Czasem łatwiej utożsamić się z jakimś dziełem, albo podglądać bezpiecznie fikcyjne dramaty w poczuciu, że to nic osobistego. I nagle jakaś scena powoduje, że wybuchamy płaczem. Często identyfikujemy się z bohaterem albo przeżyliśmy podobne sytuacje. Film dotyka przeżytej traumy, wydobywa bolesne wspomnienia. Czegoś nad czym można i trzeba pracować. Odkrywanie siebie na terapii przypomina trochę film science fiction. To tajemnicza podróż w kosmos własnego wnętrza. Wyprawa w krainę zatartej przeszłości, mętnej teraźniejszości, w mglistą przyszłość. Kim jestem, czego chcę, od czego uciekam? Ludzie krążą, brodzą w zdarzeniach jak pogubieni bohaterowie z filmów Terence’a Mallicka.

M:W jaki sposób wybrać odpowiedni „film na receptę”, skoro wiemy że zawsze projektujemy siebie na ekran kina, własne emocje i doświadczenia. Na jednym seansie, każdy z nas może oglądać inny film….

P:Raczej nie używam filmów w zamierzony sposób, nie sugeruję ich oglądania. To sami pacjenci wnoszą je w trakcie sesji. Obejrzeli coś mocnego, co ich poruszyło, przygnębiło. Dla mnie to oczywisty dowód, że dotknęły czegoś ważnego. Zaczynamy więc o tym rozmawiać. Często czujemy opór przed zwierzeniami, mówieniem o sobie wprost. Odwołanie się do symbolu czy metafory filmowej jest ułatwieniem. Konkretne sceny, obrazy mogą uruchomić zablokowany, nieświadomie ukryty ładunek wspomnień, zanegowanych przeżyć. Zanurzenie we własną intymność bywa trudne, podzielenie nią z innymi wydaje się często niemożliwe. Zwłaszcza dla mężczyzn.

M:Filmy okazują się pomocne szczególnie w terapii z mężczyznami? Dzięki temu łatwiej jest rozmawiać o emocjach. A to z emocjami mężczyźni mają dzisiaj największy kłopot. Trzymają je na wodzy, jak w filmie „Wstyd” Steve McQueena.

P:Mężczyźni często milczą, albo nie mówią wprost o tym co przeżywają. To nie znaczy, że są niewrażliwi. Mnóstwo rzeczy ich porusza, przeraża, wkurwia. Ale nauczyli się maskować, odcinać własne emocje. Odwieczna męska strategia. Dla psychiki bywa destrukcyjna – dobrze to widać w filmie „Wstyd”. Siostra głównego bohatera jest nadmiernie ekspresyjna, zalewają ją fale emocji, nad którymi nie panuje. On jest odcięty, wydaje się pusty, emocje go irytują i blokują. Rozładowuje się przez seks pozbawiony bliskości. Intymność go obezwładnia, czyni impotentem. Ten film może być doskonałym wstępem do szczerej rozmowy o uzależnieniu od seksu.

M:Odcinając się od nieprzyjemnych emocji negatywnych, jak ból czy smutek, zamykamy się też stopniowo na te pozytywne, jak radość i poczucie szczęścia. Wypisujemy się całkowicie z klubu emocji. Nie da się zamknąć tylko na to, co niewygodne…

P:Bywa, że człowiek odcięty, wewnętrznie pusty szuka mocniejszych wrażeń aby się ożywić, sobą potrząsnąć. Świetnie jeśli wywołuje to sztuka. Gdy oglądamy mocny film, często w samotności, nie czujemy się cenzurowani. Facetom ciężko się wzruszać przy innych. Odczuwają wstyd nawet przed samym sobą. Książka czy film potrafią otworzyć co pozwala potem dotrzeć do źródeł różnych problemów.

Depresja u kobiet częściej przyjmuje postać smutku i rozpaczy, u mężczyzn apatii lub gniewu. Wszyscy nią dotknięci mają cienką skórę i poczucie bezradności. Ale u facetów typowy jest tzw. krótki lont. Kultowy „Dzień Świra” to dla mnie perfekcyjna ilustracja męskiej depresji. Ludzie widzą groteskowego inteligenta miotającego się w swoim nieudacznym życiu. Typowego świra, którego można obśmiać i zbyć. A to jest obolały, wściekle bezradny, zrozpaczony, przeraźliwie samotny człowiek. Nie potrafi zmienić życia, którego nie akceptuje. Nie znosi swojej pracy, ludzi, matki, siebie. Próbuje pisać wiersze o utracie miłości, sublimować rozpacz, ale nawet to mu nie wychodzi. Skupia się na tym co stracił, a nie na tym co ma i co mógłby jeszcze ze sobą zrobić. Tragiczny obraz człowieka zatrutego bezwładnym negatywizmem. Powinien się leczyć, przyjmować antydepresanty, poddać terapii. Przestać męczyć siebie i innych.

Depresja to osamotnienie, nienawiść i pustka. Często alkoholizm. Błędne koło powolnego obłędu. Szarpiemy się ostatkiem sił bojąc utonąć. Należy wtedy „położyć się na wodzie”. Ale nie jest to proste. Jesteśmy dzisiaj okropnie przestymulowani – potrafimy się byle gównem histerycznie napędzić. Nie potrafimy jednak się ukoić. Robimy to najczęściej nieudolnie i destrukcyjnie, dolewając oliwy do ognia. Nic tak nie wzmaga lęków jak chlanie, ćpanie, obżarstwo, kompulsywne aktywności czy obsesyjne wkręcanie się w politykę, medialny chłam. W takich stanach dobry serial może być w miarę bezpiecznym, uśmierzającym remedium. Kiedy pacjent wyznaje: Cały weekend przeleżałem odłogiem, oglądając kilka sezonów „Dextera” lub „Breaking Bad” to ja to świetnie rozumiem. Intensywne oglądanie seriali – swoisty eskapizm, ale lepszy niż imprezowanie z kacem, głupawe romanse czy trywialne gry komputerowe. Odrywa od własnych problemów i angażuje emocjonalnie. Taka identyfikacja bywa zbawienna np. dla naszego rozjuszonego, wewnętrznego „cienia”. Może być odreagowaniem, dać namiastkę wspólnoty z człowieczeństwem, bywa inspiracją do zmiany. Katarsis ma różne oblicza. Czasem napełnia nas oczyszczająca, ożywcza furia wyrażająca się w poczuciu, że nie chcę już być ofiarą, chowającym głowę w piach cieniasem!

M:A dlaczego akurat serial „Breaking Bad” może działać oczyszczająco?

P:Istotą terapii jest pogląd, ogląd i wgląd oraz wynikająca z nich transformacja. Przemiana bohatera jest tematem niezliczonych dzieł sztuki filmowej. W kultowym „Breaking Bad” czyli jak go nazywam „Podkurwionym”, punkt wyjścia jest podobny do „Dnia Świra”. Życiowy nieudacznik, sfrustrowany nauczyciel z upośledzonym synem, pogardzany przez uczniów, upokarzany przez przemądrzałego szwagra. Ale nie zadowala się miauczeniem, tym wiecznym, polaczkowatym, wkurwionym zrzędzeniem. Może to amerykański mental, albo despera zagrożenia śmierteleną chorobą daje mu napęd. Ta energia jest motorem metamorfozy. Z zagubionego cieniasa zamienia się w pewnego siebie samca alfa, potem niestety w bezwzględnego psychopatę.

Podobny, niemal ekstatyczny wkurw jest wstępem do przemiany bohaterki filmu „Sierpień w hrabstwie Osage”. Pamiętna scena rodzinnej stypy, gdzie Julia Roberts wygarnia całą gorzką prawdę toksycznej matce.

M:Tego rodzaju potencjał mają w sobie również westerny. Dobro zawsze tam zwycięża…

P:Przeważnie tak, dlatego bywają krzepiące. Westerny w prosty sposób odwołują się do archetypów męskości. Ich bohaterowie są swobodnymi jeźdźcami. Rywalizują, ale potrafią być lojalni i szlachetni. Umieją zwyciężać, ujeżdżać konie i walczyć. To wyzwanie dla współczesnej męskiej duszy. Dzisiaj przeważnie siedzisz jak szczur w klimatyzowanej klatce, nafaszerowany trywialną korpo, mitologią „dowożenia” sukcesu, skurczony nad komputerem. Gdzie tu jest miejsce na realną męskość? Na kontakt z naturą, swobodę, na wewnętrzny spokój i siłę, na harmonijne trwanie? Obłęd, któremu ulegliśmy w imię lepszego życia. Tylko kiedy i gdzie ma się ono spełnić?

M:Mężczyźni nie mają gdzie poczuć się dzisiaj bohaterami?

P:Mamy być wojownikami, rycerzami o czułych sercach, chłodnych głowach i stalowych nerwach. Namiętnymi, rozumiejącymi kochankami, tkliwymi tatusiami i lojalnymi partnerami. Mamy sadzić sadzić drzewa i budować zdrowe związki. A jesteśmy neurotyczną, rozedrganą, wątpiąca w siebie masą niespełnienia. Uzależnioną od alkoholu, ćpania, internetu. Coraz krytyczniej i ostrzej postrzeganą przez rozczarowane kobiety.

M:Co zmieniło się na przestrzeni ubiegłych lat, kiedy pracowałeś głównie na westernach. A teraz? Jakich filmów potrzebują i szukają mężczyźni?

P:Pacjenci często odwołują się do popularnych teraz kryminałów. Myślę, że ma to związek z postępującym brakiem poczucia bezpieczeństwa. A także mówiąc psychoanalitycznie, z odszczepionym w nas agresywnym cieniem. Instynktem śmierci, żądzą agresywnego rewanżu, mordu. Jesteśmy sfrustrowani codziennym wykorzystywaniem, upokarzaniem i pogardą. Te zwały duchowej trucizny zalegają w nas, zabetonowane cywilizacyjną ogładą jak w Czernobylu.

Więc kryminały mogą spełniać masę pożytecznych funkcji. Mogą nas uspokajać – zawsze znajdzie się jakiś nieprzejednany, uczciwy detektyw czy nieskorumpowany glina i rozwiąże sprawę. Prawo okaże się skuteczne, sprawiedliwość zatriumfuje, ład moralny zostanie przywrócony. Wiele z tych filmów nasączonych jest przenikliwymi obserwacjami obyczajowymi, celną krytyką społecznych i indywidualnych dewiacji. Są realistycznymi obrazami współczesnych, skomplikowanych relacji. To klony dramatów Szekspira z fantastyczną dramaturgią, psychologicznie wiarygodne i emocjonalnie ekscytujące.

M:W terapii lepiej działają bajkowe westerny czy realistyczne kino jak „Róża” i „Wołyń” Smażowskiego lub „Jesień w hranstwie Osage”?

P:Wiesz, ja na „Wołyń” nie poszedłem i nie pójdę. Wychowałem się na Majdanku, mój lubelski dziadek notorycznie oprowadzał mnie po obozie śmierci, z jakąś niezrozumiałą dla małego chłopca pedagogiczną premedytacją. Ale to mnie nie znieczuliło, przeciwnie. Rzeczywistość filmu „Wołyń” mnie przerasta i nie chcę się z nią mierzyć, jakkolwiek to dziwnie brzmi w ustach terapeuty. Cieszy mnie luksus takiej odmowy. Czasem musimy się odcinać i chronić.

Co do „Sierpnia w Osage” to jest to dla mnie osobiście ważny film. Powraca także w opowieściach pacjentów. Są często delegatami chorego układu rodzinnego. Przynoszą na sesje swoje dzieciństwo, toksyczną rodzinę. Zazwyczaj są Dorosłymi Dziećmi Alkoholików. Ofiarami tej powszechnej zmory, pseudo cywilizowanej kultury, która od wieków niszczy nasze życie wódą. Ten przejmujący film jest klarowną ilustracją wielopokoleniowego triumfu rodzinnej patologii. Z całym jej niszczycielskim wyposażeniem: głupoty, obłudnej religijności, elementarnego braku wzajemnego szacunku i empatii.

Gdy w terapii zaczynamy sobie uświadamiać skąd jesteśmy i czym nasiąkliśmy, mamy większa siłę, żeby coś z tym sensownego zrobić. To nas czasem konfliktuje z rodziną, która chce trwać we współuzależnieniu lub zamiatać patologię pod dywan. Terapia jest procesem bolesnym, wydobywającym brudy. Przypomina cierpliwe borowanie, trzeba dobrze oczyścić z próchnicy, zanim założy się plombę. Niektóre filmy ukazują co może się dziać w rodzinie, kiedy patologia zaczyna się przelewać, a ktoś znajduje w sobie siłę, żeby się temu przeciwstawić i uwolnić.

M:Świetnie to pokazuje również „Festen” Thomasa Vintreberga.

P:Duńskie kino odważnie podejmuje trudne obyczajowo kwestie. Dla mnie, wielbiciela Bergmana, to fantastyczna, skandynawska postawa uczciwej konfrontacji z egzystencjalnymi dylematami. Wrażliwa, wnikliwa i pełna szacunku dla osobistej integralności. Takie kino dotyka nas, zmusza do refleksji, uczy empatii, otwiera na inność. Jest sposobem na odreagowanie lęków, umożliwia wyrażenie najtrudniejszych emocji. Ale przede wszystkim stanowi nieprawdopodobną szansę na wgląd w nas samych.

M:Czasami czujemy, że film coś w nas zrobił, tyle, że nie wiemy co… Jak zajrzeć w siebie dzięki filmom?

P:Rozmawiać o nich. Kiedy miałem 16 lat zapisałem się do dyskusyjnego klubu filmowego w kinie „Wiedza” w Pałacu Kultury. Po wieczornym seansie i dyskusji wracaliśmy z przyjacielem pieszo na Ochotę. Po drodze gadaliśmy i te rozmowy pod nasza klatką przyciągały się późno w noc. Od filmu przechodziliśmy płynnie do naszych doświadczeń, przeżyć. Tak mi zostało. Nie wyobrażam sobie życia bez sztuki. Wyobrażam sobie życie bez terapii, ale bez sztuki już nie. Bo sztuka jest dla mnie terapią.”

Źródło – https://www.facebook.com/gretkowska.manuela/posts/1488380594587825 .

.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>