Handlarze niewolników nie zniknęli

Przekształcili się w inwestorów giełdowych. Polecam: Artur Domosławski – Rewolta zranionej pamięci – http://wyborcza.pl/1,76498,9057403,Rewolta_zranionej_pamieci.html?as=1&startsz=x#ixzz1dgdk8ch6 :

„Antyzachodnie urazy na południu naszej planety odradzają się. Dlaczego właśnie teraz, po kilku dekadach, jakie minęły od upadku kolonializmu?
Przykład pierwszy: koncern farmaceutyczny Pfizer szuka materiałów kompromitujących prokuratora generalnego Nigerii, który odważył się wszcząć śledztwo przeciw firmie. Pfizer testował na nigeryjskich dzieciach nowy antybiotyk; niektóre z nich zmarły.

Przykład drugi: koncern naftowy Shell, który od dziesięcioleci eksploatuje nigeryjską ropę, ma wtyczki w niemal każdym ministerstwie rządu Nigerii.

Takie rewelacje ujawnione przez portal Wikileaks wywołują coś więcej niż zakłopotanie. Można usłyszeć, że to jakiś nowy kolonializm, albo żartobliwie gorzką uwagę, że kiedy komunistyczna propaganda mówiła o zachodnim imperializmie, to może nie wszystko było zmyślone.

W ostatnich dwóch dekadach świat się zmienił, dla ludzi z Europy Wschodniej nawet bardziej niż dla innych. Historia nas przesunęła: należymy teraz do Zachodu, a z perspektywy ubogich krajów Południa – do zamożnej Północy. Kłóci się to z myślowym przyzwyczajeniem, że jesteśmy pokrzywdzeni przez historię i los. Dziś należymy do klubu krajów uprzywilejowanych.

Kpina praw człowieka

Nowy ład ekonomiczny budzi od lat 90. protesty na terytoriach, które niegdyś były koloniami lub półkoloniami: w Afryce, Azji, Ameryce Łacińskiej. Mieliśmy rozmaite odsłony tego sprzeciwu: ruchy alterglobalistyczne, rewolty etniczne i biedoty wiązane z nazwiskami m.in. Marcosa, Luli, Chaveza, Moralesa; a także ruchy fundamentalistyczne w świecie islamu. Te ostatnie są reakcją na porażkę modernizacji bądź sprzeciwem wobec polityki Zachodu odbieranej jako eksploatacja słabszych politycznie, ekonomiczne i militarnie krajów, społeczeństw i ich bogactw.

Kraje Południa stają się niezależnymi od USA i Europy aktorami polityki, niejednokrotnie budują sojusze w opozycji do nich. Chiny, Indie, Brazylia wyrastają na światowe potęgi gospodarcze – współpracując między sobą, a także z innym krajami Ameryki Łacińskiej, Afryki, niektórymi państwami Bliskiego Wschodu stworzą prawdopodobnie układ sił w świecie różny od tego, który znamy dziś.

Polska stała się częścią Zachodu i bogatej Północy nie tylko w porządku symbolicznym. Jest członkiem Unii Europejskiej i NATO, u boku armii USA wzięła udział w inwazji na Irak bez mandatu ONZ, wspierając mit liberalnego imperium – mit, który w XIX w. wyrażał się w formule niesienia cywilizacji gorzej rozwiniętym ludom, a dziś – niesienia im demokracji i ideałów praw człowieka. Nawet jeśli nigdy nie mieliśmy kolonii, jesteśmy teraz częścią świata, na którego dziejach ciąży zbrodnia kolonializmu. Możemy się od niej odcinać, choć lepiej byłoby ją przemyśleć. Brak takiej refleksji sprawił, że w trakcie inwazji na Irak nie brano na serio pytań w rodzaju: czy nie bierzemy przypadkiem udziału w wojnie o strategiczne surowce skrywającej neokolonialne cele pod retoryką humanitarną?

Nadarza się kolejna okazja, by nadrobić braki. Nie tylko dzięki Wikileaks. Rok temu ukazała się książka Svena Lindqvista „Wytępić całe to bydło” – o ludobójstwie dokonywanym przez Europejczyków w imię postępu w XIX-wiecznej Afryce. Teraz ukazała się kolejna ważna książka – „Nienawiść do Zachodu” Jeana Zieglera. Ten szwajcarski socjolog i dyplomata, były specjalny sprawozdawca ONZ ds. prawa do wyżywienia i doradca Rady Praw Człowieka ONZ ukazuje w niej jeszcze bardziej szokujące przykłady niż Wikileaks. I stawia fundamentalne pytanie: dlaczego zapewnienia polityków z Europy i Ameryki o promowaniu przez nich praw człowieka, rozwoju i inwestycji brzmią dla wielu ludzi z Południa jak kpina?

Zanim zbudowano Auschwitz i Kołymę

Tego się w szkole nie uczyliśmy: generał Thomas Robert Bugeaud, generalny gubernator Algierii w latach 40. XIX w., wynalazł tzw. wędzarnię – metodę eksterminacji tubylców, która zyskała uznanie w Paryżu. „Polegała – pisze Ziegler – na spędzeniu ludności całej wioski do pieczary, u wejścia do której podkładano ogień. Żołnierze posilali się spokojnie, oglądając płomienie i słuchając dochodzącego z ogarniętej dymem jaskini skowytu uwięzionych kobiet i dzieci. Gdy umilkły ostatnie krzyki umierających ludzi, żołnierze zamurowywali wejście do pieczary”. To jeden z dziesiątków przytaczanych przez Zieglera przykładów.

„Cała ta filozofia obsesyjnej pogardy i nienawiści, podłości i zdziczenia, nim zainspirowała budowę Kołymy i Oświęcimia, została wieki wcześniej sformułowana i zapisana przez kapitanów »Marthy « i »Progresso «, »Mary Ann « czy »Rainbow « w ich kabinach, kiedy patrząc przez okno na lasy palmowe i rozgrzane plaże, czekali na swoich statkach uczepionych wysp Sherbro, Kwale czy Zanzibar na załadunek kolejnej partii czarnych niewolników”. To już nie Ziegler, lecz Ryszard Kapuściński.

„Chcemy, by początkiem i końcem ludobójstwa był nazizm. Tak jest najwygodniej” – dodaje szwedzki pisarz i reporter Sven Lindqvist.

Gdy Europejczycy popełniali zbrodnie ludobójstwa na Południu, słowo „ludobójstwo” nie istniało – wymyślono je dopiero po II wojnie światowej (jego twórcą był polski prawnik Rafał Lemkin). A gdy brakuje słowa dla nazwania zła, to owo zło może umknąć uwadze, zwłaszcza że o tak strasznej zbrodni własnej nie chce się pamiętać.

Europa nie chciała i nie chce rozpamiętywać swoich zbrodni na Południu również dlatego, że przez długi czas europejscy mężowie stanu i elity umysłowe nie traktowały ich jako okrucieństwa popełnionego wobec równych sobie istot. Nie tylko prymitywni kapitanowie statków, lecz także XIX-wieczni myśliciele uzasadniali podbój wyższością rasową. Na takiej m.in. literaturze i w takiej atmosferze intelektualnej – jak ukazuje Lindqvist – wychował się Hitler.

Potoczna obserwacja skłania do wniosku, że dla wielu ludzi wyrosłych w czasach PRL zbrodnie imperializmu europejskiego i amerykańskiego to kłamstwa, a w najlepszym razie wyolbrzymienia ówczesnej propagandy. Tymczasem antyzachodnie urazy na Południu odradzają się. Czy są irracjonalne? I dlaczego odradzają się teraz, po kilku dekadach, jakie minęły od upadku kolonializmu?

Ziegler odwołuje się do ustaleń badacza świadomości zbiorowej Maurice’a Halbwachsa: „Podobnie jak jednostki, tak i społeczeństwa mogą znaleźć się w stanie szoku i paraliżującego rozbicia wywołanego nieoczekiwaną napaścią z zewnątrz, której towarzyszy niebywała przemoc niemieszcząca się w żadnej istniejącej wcześniej kategorii. A jak reaguje społeczeństwo dotknięte takim szokiem? Spycha traumatyzujące wydarzenie, z którym nie potrafi sobie poradzić jego świadomość, w najgłębsze zakamarki pamięci”.

Wspomnienia o traumatycznych zdarzeniach wracają po latach: ofiara zaczyna mówić o krzywdach, upomina się o godność, publiczną pamięć o zbrodniach, zadośćuczynienie. Dzisiejsza niechęć czy – jak pisze Ziegler – nienawiść wielu ludzi i społeczeństw Południa do Zachodu jest tego mechanizmu ilustracją.

Mit liberalnego imperium

Gdy na Południu zraniona pamięć budziła się ze snu – miałem nieraz okazję obserwować to zjawisko na zlotach ruchów sprzeciwu w Porto Alegre, w trakcie podróży do Ameryki Łacińskiej i Afryki – na Zachodzie odradzała się idea liberalnego imperium, które czy to poprzez „programy dostosowawcze” Międzynarodowego Funduszu Walutowego, czy to poprzez zbrojne interwencje niesie południowcom „sprawdzone” rozwiązania ekonomiczne i liberalną demokrację – najchętniej tym, którzy mają strategiczne surowce. Wyrazicielami tej filozofii byli zarówno prawicowi przywódcy Bush i Chirac – nawet jeśli ten ostatni nie przyłączył się do najazdu na Irak – jak i „nowolewicowy” Blair. Z perspektywy Południa ideologiczne różnice między nimi są niuansami.

W XIX w. krytyka imperializmu była rodzajem prowokacji, stać na nią było niewielu, jak Josepha Conrada czy szkockiego arystokratę i socjalistę Cunninghame’a Grahama, który próbował spojrzeć na europejski imperializm oczami podbijanych. Podbijani – jak pisał ten ostatni – „doskonale zdają sobie sprawę, że postulaty poprawy rządów, postępu i prawości stawiane słabszym narodom przez potęgi chrześcijańskie mają na celu ich aneksję”.

Propagatorzy współczesnej wersji mitu liberalnego imperium ignorują ten punkt widzenia. Na przykład Niall Ferguson zachwalał dorobek kolonializmu w Indiach: sieć kolejową i instytucje takie jak parlament. Jak gdyby zapomniał, że w latach 1876-79 znaczną część Indii dotknęła – według ówczesnej prasy – „najbardziej niszczycielska susza w dziejach świata”. Jej skala pewnie nigdy nie zostanie ustalona, szacunki wahają się od 5,5 do 12 mln ofiar głodu. Żniwo śmierci było efektem połączenia dwóch czynników: suszy i polityki Brytyjczyków. Ludzie umierali mimo istnienia kolei i milionów ton zboża w obrocie handlowym. Imperialny wolny rynek karmił indyjskim zbożem inne części świata, z Londynem na czele.

Tę gigantyczną katastrofę humanitarną zrekonstruował amerykański historyk Mike Davis w książce „Late Victorian Holocausts. El Nino Famine and the Making of the Third Word” (Książka Roku 2002 według World History Association). Davis dowodzi, że w epoce wiktoriańskiej tkwią korzenie dzisiejszego status quo obszarów, które podczas zimnej wojny zaczęto nazywać Trzecim Światem. Miliony Hindusów zmarły z głodu, bo ich praca i produkcja stały się częścią nowoczesnej gospodarki światowej – na prawach prowincji.

Dobrze jest pamiętać o tamtej tragedii dziś, gdy rozmaite „programy dostosowawcze” dla krajów biednych są opakowywane przez Europę i Amerykę w retorykę włączania biednych peryferii w krwiobieg globalizacji – oczywiście na warunkach podyktowanych przez Północ.

Bez moralnej legitymacji

Tamta historia ma reperkusje współczesne. Ziegler pisze o swoim spotkaniu z Saralą Fernando, dyplomatką ze Sri Lanki. „Pamięta pan – mówi Fernando – co [Anglicy] zrobili z indyjskimi tkaczami? Żeby zniszczyć przemysł tekstylny w Indiach i narzucić monopol, obcinali palce miejscowym tkaczom – mężczyznom, kobietom i dzieciom. A kiedy dotarli do nas, na Sri Lankę, setki tysięcy hektarów ziemi, na których mieszkali i z których żyli lankijscy chłopi, uznali za waste lands – ziemię nienależącą do nikogo. Miejscowi chłopi zostali z niej wypędzeni. Setki tysięcy osób umarły wówczas z głodu. Angielskie plantacje herbaty powstały na zbiorowych grobach naszych rolników…”.

Ziegler nie dziwi się tym słowom, bo zna historię; dziwi się jednak, że dyplomatkę ze Sri Lanki oburza potępienie przez Zachód reżimu w Sudanie oskarżanego o ludobójstwo w Darfurze. Próbuje zrozumieć motywy rozmówczyni. „Odbierała potępienie dyktatury Omara Baszira jako niedopuszczalny atak wymierzony w narody południowej półkuli”. Dlaczego? Bo „wziąwszy pod uwagę zbrodnie popełnione i nadal popełniane przez Zachód, uważa za nieprzyzwoitość powoływanie się przez zachodniego ambasadora na prawa człowieka, niezależnie od okoliczności, w jakich ma to miejsce. W Nowym Jorku i Genewie ogromna większość jej algierskich, filipińskich, senegalskich, egipskich, pakistańskich, bengalskich, kongijskich kolegów myśli tak samo jak ona. Ich pamięć przechowuje te same blizny…”.

Innym razem Ziegler pyta dyplomatę zachodniego, dlaczego wielu światłych dyplomatów z Południa odmawia współpracy z Zachodem w kwestii praw człowieka. Odpowiedź: „To reakcja na sprawę Iraku i Palestyny”.

Kolonializm nasz dzisiejszy

Nie chodzi więc tylko o pamięć przeszłych krzywd. Po upadku kolonializmu Zachód zrobił sporo, by urazy ludzi Południa wybudzić z długiego snu.

Ziegler poświęca sporo miejsca podróżom do Afryki prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy’ego, który retorycznie odcina się kolonializmu, a zarazem potrafi mówić, że zacofanie kontynentu to efekt niezdolności Afrykanów do wyzwolenia się z kulturowych mitów. Zapewnia, że Francja jest z Afrykanami, ale gdy dochodzi do konkretów, tak samo jak jego poprzednik Chirac jest pierwszym przeciwnikiem zniesienia subwencji dla rolnictwa w UE, które zabijają szanse afrykańskich rolników na rynkach światowych.

Pisze Ziegler: „W oczach większości mężów stanu i działaczy ruchów społecznych z Południa system, który uderza w najbiedniejsze warstwy społeczeństw półkuli południowej, jest bezpośrednią kontynuacją kolonialnych i opartych na pracy niewolniczej metod produkcji”.

Co konkretnie ma na myśli? Wypowiada to cytowany w książce polityk z Wybrzeża Kości Słoniowej: „Wy, którym wydaje się, że niewolnictwo przestało istnieć, zastanówcie się raz jeszcze. Jak inaczej wytłumaczyć, że ceny produktów wytwarzanych długotrwałą i ciężką pracą w świątek czy piątek przez miliony rolników ustala ktoś, kto w klimatyzowanym biurze siedzi wygodnie przed swoim komputerem i nie ma pojęcia o trudzie włożonym w tę pracę. (…) Handlarze niewolników nie zniknęli. Przekształcili się w inwestorów giełdowych”.

Zdaniem Zieglera zachodnie reguły gry zostawiają mieszkańców w położeniu niewolników, półniewolników, a w najlepszym razie Baumanowskich „ludzi zbędnych”.

Państwa Mali, producenta bawełny, finansowo nie stać na walkę na forum Światowej Organizacji Handlu ze Stanami Zjednoczonymi, które subwencjonują rodzimych producentów bawełny, łamiąc w ten sposób przyjęte reguły. Gdy Mali staje okoniem, np. nie dopuszczając do podjęcia konsensualnych decyzji w WTO, Waszyngton przyciska cherlawego konkurenta za pomocą MFW. Walka pięściarza wagi ciężkiej i piórkowej.

Bruksela namawia biedne kraje Południa do otwarcia rynków dla międzynarodowych korporacji, obiecuje napływ kapitału. Zapomina, że gdy Europa i Ameryka się rozwijały, same chroniły własną produkcję przed konkurentami zagranicznymi, m.in. poprzez bariery celne. WTO dopuszcza cła ochronne na nie więcej niż 20 proc. ogólnej wartości handlu danego kraju. Kraje Południa muszą wybierać, co chronić: podstawowe produkty spożywcze czy powoli rozwijający się przemysł. A cła to często jedno z nielicznych źródeł dochodów budżetu w krajach, gdzie system podatkowy działa kiepsko lub wcale.

Silne antyzachodnie urazy są obecne w Egipcie, gdzie masy wyszły na ulicę przeciwko dyktatorowi Hosniemu Mubarakowi. Dlaczego? Bo Ameryka, głosząca idee demokracji i praw człowieka, wspierała przez lata tego satrapę, którego reżim na co dzień zabijał i torturował oponentów. Wskaźnik niechęci do USA w Egipcie należy do najwyższych na świecie: wyraża ją ponad 80 proc. ankietowanych. Niechęć ta jest więcej niż zrozumiała.

Krzywdy zlekceważone

Nienawiść do Zachodu, która jest reakcją na cynizm, hipokryzję i stosowanie podwójnych standardów, „nie jest – jak pisze Ziegler – w żadnym wypadku ślepa i zwyrodniała, wręcz przeciwnie, rozwija dyskurs w oparciu o racjonalne argumenty. Przynosi ona w efekcie kompletne sparaliżowanie działań ONZ. Blokując międzynarodowe negocjacje, pozostawia bez rozwiązania konflikty i poważne problemy, również te, których rozwiązanie ważne jest dla naszego przetrwania. Zachód pozostaje niewzruszony i głuchy na głosy narodów Południa, które są wyrazem dążenia do wyzwolenia i sprawiedliwości. Nie jest w stanie zrozumieć, skąd bierze się ta nienawiść. Pamięć Zachodu jest dominująca i nie poddaje się żadnym wątpliwościom. Pamięć Południa jest pamięcią zranioną. Zachód zaś bagatelizuje powagę i bolesność tych ran”.

Ziegler jest świadomy zagrożeń, jakie niesie taka nienawiść: zasklepienie się w tożsamościach narodowych i plemiennych, celebrowanie własnej krzywdy (omawia to m.in. przykładzie indiańskiego separatysty z Boliwii Felipe’a Quispe’a, który chciałby pogonić białych z kraju). Krzywdy Południa bywają wykorzystywane przez lokalne reżimy do legitymizowania autorytarnej władzy, np. Roberta Mugabe w Zimbabwe. Dyktatury takich przywódców nie powinny jednak zwalniać z przemyślenia historii i współczesnej polityki wobec Południa.

Pracę umysłową, polityczną i wysiłek etyczny powinna wykonać przede wszystkim Północ, czyli również my. Bo zasklepienie w tożsamościach i świętowanie ran na Południu to przede wszystkim reakcja. Krzywdy, jakie Europa i Ameryka wyrządziły Południu powinny stać się składnikiem pamięci o ich dziedzictwie – inaczej współcześni nie dostrzegą, że wiele działań dzisiejszych wywodzi się z filozofii kolonialnej.

A i marzy się, żeby Polska jako kraj, który doznał w historii wielu krzywd – Kapuściński tłumaczył Afrykanom, że Polacy są Afrykanami Europy – była choć od czasu do czasu głosem w obronie pokrzywdzonych z Południa. Nasze doświadczenia powinny nas popychać ku takiej postawie, a nie ku przyłączaniu się do neokolonialnych awantur w imię niesienia kaganka „dzikim”.

Sven Lindqvist, „Wytępić całe to bydło „, WAB 2009

Jean Ziegler, „Nienawiść do Zachodu „, Książka i Prasa 2010

Źródło: Gazeta Wyborcza”
Panie Arturze Domosławski! Jest Pan Wielki!
 
 
 

7 Responses to Handlarze niewolników nie zniknęli

  1. Irek pisze:

    Stajemy się coraz bardziej globalną wioską gdzie wszyscy o wszystkim zaczynają wiedzieć i nazywać po imieniu. Nikt do tej pory nie nazwał losu Indian obu Ameryk ludobójstwem. Dotyczy to wszystkich kontynentów zdobywanego Nowego Świata. Holocaust i Gułag to ludobójstwo ” białego człowieka” i dlatego jest dokładnie opisane. Ludobójstwa ” białego człowieka” wobec innych ras były do tej pory skrzętnie omijane, a nawet powodem do chwały

  2. A to co robią dziś korporacje? Przecież gnębią i swoich dostawców, i swoich pracowników. Dostawców niskimi cenami zakupu i długimi terminami płatności, pracowników niskimi wynagrodzeniami. Ścisłe kierownictwo zarabia tak dużo iż rzeszom pracowników na tzw dole płacąc grosze, średnie wynagrodzenie mają jako-takie. Okropny sposób na zamazywanie rzeczywistości. W Polsce w ubiegłym roku upadło 7 tys. sklepów, w ciągu ostatnich 10 lat aż siedemdziesiąt tysięcy. A handel to wierzchołek góry lodowej.

    Co się dzieje z tymi ludźmi, którym owe sklepy ( i inne zakłady ) upadły? Obywatelu, radź sobie sam? W cywilizowanym kraju tak nie jest. Jak też nie jest jak u nas ani w kwestii jakości wynagrodzeń na wspomnianym wyżej „dole”, ani w kwestii pomocy socjalnej państwa.

  3. Renia pisze:

    Może ja jestem jakaś naiwna i niedzisiejsza, ale ciągle jeszcze się zastanawiam jak to jest, że np. tacy przedstawiciele koncernów farmaceutycznych nie mają wyrzutów sumienia testując swoje leki na niewinnych dzieciach – fundując im niekiedy ciężkie choroby a nawet śmierć. Jakim to trzeba być człowiekiem, żeby można było po takich zbrodniach spać spokojnie… : (

  4. Reniu, niestety, bożkiem naszych czasów dla wielu stał się zysk i jak go uzyskają to czują się usprawiedliwieni. Okrutne i okropne.

  5. Cytowałam wcześniej – http://www.stachurska.eu/?p=129 :

    the mentor pisze:
    2011-01-30 o godz. 09:18

    „“Polska mysl ekonomiczna” – przedszkole

    Bronislaw Komorowski powiedzial w Davos;
    Waszawska Giełda – “znak wielkiego triumfu”
    i zapraszal obcokrajowcow do inwestycji na warszawskiej gieldzie.

    W Davos byl rowniez Medwiedew i rowniez zapraszal obcokrajowcow do inwestowania w Rosji ale,…. do inwestowania w trwaly majatek.

    To jedena z przyczyn oplakanego stanu polskiej gospodarki. Pozornie wyglada ze Komorowski robi cos dobrego dla Polski. Jako historyk oczywiscie on nie wie co jest dobre, ktos napisal mu przemowienia a on je bezmyslnie czyta. Rozwazmy dwa senariusze;
    Scenariusz 1
    Obcokrajowiec inwestuje $1 mld w akcje na Warszawskiej Gieldzie. Po 6 miesiacach jego akcje maja wartosc $1.2 mld. Obcokrajowiec sprzedaje i wywozi z Polski 1.2 mld. (pomijam koszty tranzakcji ktore sa male)
    Co Polska na tym zyskala ??? Moze Komorowski wie, ja nie wiem. Wiem jednak ze bilans platniczy Polski ucierpial o $200 tys. Nie jestem pewny czy nasz obcokrajowiec placi podatek od tych $200 tysiecy. Hyba nie bo zgodnie z miedzynarodowa umowa podatek sie placi w kraju w ktorym jest sie zarejerstrowanym.

    Scenariusz 2
    Obcokrajowiec inwestuje $1 mld w akcje na Warszawskiej Gieldzie. Po 6 miesiacach jego akcje maja wartosc $0.8 mld. Obcokrajaowiec sprzedaje i wywozi z Polski 0.8 mld
    Co Polska na tym zyskala ??? Moze Komorowski wie, ja nie wiem. Wiem jednak ze bilans platniczy Polski nic na tym nie zyskal. Nie zyskal bo te $200 tys po prostu wyparowalo z kapitalizacji gieldy.

    W obu wypadkach Polska nic nie zyskala na tych “inwestycjach” jako kraj. Takich tranzakcji moze byc tysiace kazdego miesiaca.

    Gielda operuja jak kazdy rynek. Ceny akcji sa ustalane w punkcie rownowagi miedzy podaza i popytem. Naplyw funduszy na gielde pompuje ceny akcji. To nic innego tylko inflacja. Nowych akcji na giedach nie przybywa w tym samym tepie.
    Teoretycznie ceny akcji maja representowac ich rzczywista wartosc. To tylko bajka dla naiwnych dzieci. Tak nigdy nie bylo i to nie prawda. .

    Rozwazmy teraz efekt inwestycji do ktorej nawoluje Medwedew.
    Obcokrajowiec inwestuje $1 mld w budowe fabryki w Rosji. Beda cos tam produkowac, zatrudnia 500 osob przez nastepne 25 lat.

    Wydatek $1 mld przez naszego obcokrajowaca w Rosji jest dochodem firmy budujacej ta fabryke.
    Z kolei ta firma byc moze zatrudni wiecej osob z powodu tej budowy. Pracownicy dostana pensje, firma zakupi materially i sprzet. To wydatki dla firmy budowlanej i jednoczesnie dochod dla pracownikow, dochod dla sprzedawcow materialow i sprzetu.
    Pracownicy pojda wydac swe pensje w sklepach. Ich wydatki z kolei to rowniez dochod dla sklepow i rowniez dodatkowy popyt na towary. Co z kolei oznacza dodatkowa produkcje i dochod dla producentow.
    Itd.,, itd,…. Tak dziala mnoznik ekonomiczny.
    Suma wszystkich zakupow spowodowanych ta pierwotna inwestycja $1 mld moze miec wartosc $9-10 mld.
    W krajach rozwinietych mnoznik ekonomiczny jest szacowany na okolo 9-10 razy.
    A wiec inwestycja $1 mld w trwaly majatek powoduje okolo $10 mld ozywienia gospodarczego. Ale korzysci jest nawet wiecej.
    Bdzie 500 nowych miejsc pracy, bedzie produkcja beda zyski i beda podatki od pracownikow i od firmy przez nastepne 25 lat.
    Te nowe podatki oczywiscie pomoga budzetowi kraju.

    Jest wiec widoczny olbrzymi kontrast miedzy akcjami Komorowskiego i Medvedewa. I widac to we wskaznikach makro ekonomicznych.

    Bezrobocie w Polsce 12.3% (po uwzglednieniu emigracji 30-35%).
    Bezrobocie w Rosji 8.8% (rosjanie nie emigruja wrecz przeciwnie zyskuja ludzi na imigrantach)
    Dlug publiczny Polski 54% PKB
    Dlug publiczny Rosji 6.8% PKB

    To juz 21 lat takiej polityki. Za zakumulowany efekt takiej polityki 38 mln ludzi w Polsce ciezko placi.

    Jak zachowuja sie inne kraje ? Kazdy znany mi kraj chce inwestycji w trwaly majatek i naklada lub planuje podatki na spekulatywny kapital. (ten na gieldach)”

  6. http://passent.blog.polityka.pl/2011/10/24/prawa-nozka/ :

    jasny gwint pisze:
    2011-10-27 o godz. 09:45

    „Domosławski rozmawia z Noblistą Llosem. Pisarz mówi:
    „Doszło do nieodpowiedzialnych nadużyć bankierów, ludzi biznesu; do wypaczeń, które są absolutnie nie do przyjęcia. Dokonywano inwestycji o charakterze czysto spekulacyjnym, lekceważąc zasady i naruszając rezerwy, które powinno się trzymać dla zagwarantowania klientom bezpieczeństwa ich lokat. Bankierzy nie tylko naruszyli zasady sprawiedliwości, ale popełnili czyny o charakterze przestępczym, których niestety nie osądzono. Co gorsza – wiele firm ratowano pieniędzmi podatników. Doszliśmy do punktu, w którym widać, że nasz wolny świat – świat demokracji, wolnych i otwartych rynków – znalazł się w głębokim kryzysie moralnym. Tolerowano korupcję, przestępstwa… System pokazał paskudne oblicze i jeśli nie nastąpi głęboka korekta, to na dłuższą lub krótszą metę cały system znajdzie się w stanie zagrożenia. Dlatego uważam, że tak bardzo potrzebna jest krytyka, surowa i stanowcza, która będzie domagała się radykalnej reformy.

    Nie wierzę natomiast w to, że należy podważyć cały system. Niektóre dzisiejsze protesty, które u swych źródeł są jak najbardziej prawomocne, zmierzają, niestety, w tym kierunku. Przestępstwa bankierów-złodziei, których należałoby osądzić, nie powinny popychać nas do reaktywowania doktryn, które prowadziły kraje, gdzie je aplikowano, do ruiny i unicestwienia wolności.

    Więcej pod adresem http://www.polityka.pl/kultura/rozmowy/1520756,3,dziennikarz-roku-pyta-nobliste—domoslawski-vs-llosa.read#ixzz1bxwe2wrL

  7. OPTY pisze:

    USA. Państwo wspaniałych ludzi i mniej wspaniałych ich przywódców. Część III

    Doc.dr Rudolf Jaworek

    Treść podano korzystając z książki K. Deschnera pt.:

    Moloch” wyd: URAEUS, Gdynia 1996r

    Biali niewolnicy i oligarchia

    Jeszcze przed wojną secesyjną obok grabionych Indian, w niewolę bogaczy popadło 250 tys. białych dłużników (K. Deschner. op. cit. s.77). Bo też bogacenie się kosztem Indian, niewolniczej pracy Murzynów nie objęła wszystkich białych. Wielu z nich uciekając przed biedą, nieludzkim traktowaniem przez europejskich feudałów, lub przed prześladowaniami religijnymi natychmiast po przybyciu do Ameryki dostawali się w łapy miejscowych nowobogackich kombinatorów. Ci zaś wypracowali wiele sposobów by z biednych imigrantów wydusić resztki ich majętności i uzależnić ich od siebie, tak by zyskać ich tanią pracę i usługi.

    Niezależnie od nauki Kościoła, a nawet przyodziewając religijną szatę, oligarchowie szerzyli wśród rosnącej liczby ludności ideę społecznego darwinizmu. Ten zaś pozwalał na wszelką nikczemność służącą powiększeniu zysku, kosztem słabszych, uczciwszych, kierujących się Dekalogiem – współziomków. I tak znani z licznych powieści traperzy, kupowali skóry z wydr od Indian za błyskotki w cenie 2 dolarów za sztukę, zaś hurtownik skupujący od traperów futra, otrzymywał za nie 20 tys. dolarów.

    Pewien Szwajcar, który zbankrutował w swoim kraju i uciekając przed wierzycielami osiadł w Kalifornii, po kilkunastu latach posiadał już kolonie farm o wartości 200 mln. dolarów.

    Oszustwo w tamtych czasach wzrastało do nowej cnoty. Na uznanie zasługiwał ktoś, kto innych potrafił „nabić w butelkę”. Żył w tym czasie w Nowym Yorku W.M. Tweed, który wygrywał kolejne wybory na to stanowisko przewodniczącego, przy liczbie głosujących na niego o ok. 8% wyższej od ogólnej liczby uprawnionych do głosowania. Kazał on sobie od każdego chcącego w mieście rozpocząć interes płacić 15% od dochodów. Prowadził on i inne intratne interesy. Ławki kościelne, za które płacił 5$/sztukę sprzedawał za 600$/sztukę, co przyniosło mu dochód 180 tys. dolarów.

    W podobny sposób powstały olbrzymie fortuny Rockeffeleera, Morgana, i innych rodzin bankierów, którzy wg. niektórych autorów stworzyli epokę „niskich wynagrodzeń i ogromnych dywidend” – epokę ogromnego przepychu i biedy. Nic dziwnego, że ludzie burzyli się wobec takiej niesprawiedliwości. Partia Ludowa w swym programie w 1892 r. mówiła otwarcie: „Owoce ciężkiej pracy milionów rozkradane są w bezczelny sposób, w wyniku, czego nieliczni gromadzą takie olbrzymie fortuny, jakich dotychczas nie znała historia.”

    Widoczne nieprawości (złodziejstwo) powodowały protesty przeciw eksploatacji zasobów ziemi, wyśrubowanym cenom przejazdów kolejowych, bezprawnie nakładanym podatkom oraz korupcji. Korupcja i złodziejstwo możnych doprowadziły do długotrwałego kryzysu (w oczach prezydenta Granta).

    Towarzyszył mu spadek zarobków, wzrost podatków. Toteż przybywało slumsów, rosła prostytucja i przestępczość, szczególnie wśród młodzieży. W latach 90-tych XVIII wieku powstawały całe ziemie ludzi pozbawionych pracy.

    Szczęśliwcy mający pracę byli wykorzystywani przez właścicieli do tego stopnia, że jak pisze historyk – „ludzie w fabrykach i kopalniach padali jak muchy” Mimo tej tragedii przez 100 lat sprawą ich warunków nie zajęła się żadna komisja Kongresu!

    Już w czasie prezydentury Andrew Jacksona (1829-1837) posłużono się armią przeciw robotnikom. W roku 1834 wysłano ją przeciw robotnikom irlandzkim protestującym wobec nieludzkich warunków pracy przy budowie kanału między Chesapeake a Ohio. Potem był strajk drukarzy w Filadelfii, przymusowa licytacja gospodarstw chłopów, itp. Wszystkie te protesty Amerykanów, którzy popadli w biedę były krwawo tłumione przez ich oligarchię.

    Następca J. Waszyngtona, prezydent Adams wydał tzw. Sedition Act (1798), który ograniczał nawet wolność wypowiedzi wobec szerzącej się niesprawiedliwości rządzących. W czasie kadencji prezydenta Thomasa Jeffersona w r. 1806 strajkowali szewcy w Filadelfii, a założony przez nich 1 związek zawodowy został przez sąd rozwiązany. W czasie kadencji prezydenta Jacksona (w

    1832r.) demonstrowali bezrobotni w Nowym Yorku.

    W ostatnim ćwierćwieczu tego wieku doszło w USA do 24000 strajków, podczas których, nieraz masowo ginęli robotnicy. W roku 1877 skierowano wojsko przeciw strajkującym kolejarzom, których zarobki zmniejszono w ciągu miesiąca dwukrotnie o 10%. Straciło wówczas życie 40 osób.

    Tu i ówdzie opór robotników przybierał formę nieomal wojny domowej.

    Przeciwko nim władze, opanowane przez oligarchów, wysyłały policję, straż obywatelską czy też utworzoną National Guard. W niektórych przypadkach w interesie przemysłowych magnatów występowała armia (za prezydenta Jacksona).

    W roku 1886 (odsłonięcie Statuły Wolności) strajkowało ponad 600 tys.

    robotników. W tym czasie nawet podejrzenie udziału w demonstracji groziło karą śmierci. W St. Louis po zabiciu 9 strajkujących ogłoszono stan wojenny.

    W roku 1894 strajkowało ok. 750 tys. Ludzi, a przeciw strajkującym prezydent Cleveland wysłał wojska federalne! Wielkie strajki trwały do 1905 r.

    Władcy gospodarki z zimną krwią nakazywali strzelać do robotników. „A.

    Cornegie obciął w roku 1889 o 25% zarobki swych stalowników i z pogardą odmówił nawet rozmowy na ten temat z przedstawicielami załogi.” W następnym roku obniżył robotnikom zarobki o dobre 18%, a do walki z robotnikami wynajął 300 najemników. W starciu byli zabici i ranni. Pomógł właścicielom w tych przepychankach gubernator Pensylwanii wysyłając wojsko dla pilnowania porządku w fabrykach pana Cornegie . Tak więc przemysł USA rozwijał się szybciej od innych krajów kosztem ludzkich ofiar. Według niektórych historyków „USA mają najbardziej krwawą i najbardziej brutalną historię postępowania wobec robotników wśród wszystkich uprzemysłowionych krajów świata.”

    Również rolnicy nie mieli łatwego życia. Ceny produktów farmerskich nieustannie spadały powodując zadłużenie rolników a tym czasem fortuny oligarchów nadal rosły.

    Potęga monopoli była tak wielka, że prezydent Benjamin Harrison wydał „Anti-Trust-Act” zabraniający ich dalszego tworzenia. Wielki kapitał, który w między czasie opanował obie rządzące partie wiedział jednak jak prawo obchodzić. I tak kiedy John D. Rockeffeller miał stanąć przed sądem, doprowadził kolejno do zmiany dwóch ministrów sprawiedliwości. Trzeci stanął już po jego stronie i oskarżenie wycofano.

    Mimo zaostrzenia ustawodawstwa anty-monopolowego przez następnych prezydentów kapitał monopolistyczny stawał się coraz silniejszy – pojawiły się nowe giganty gospodarcze. Szybki rozwój wielkiego kapitału stał się przyczyną ekspansji USA w polityce zagranicznej.

    Rudolf Jaworek

    USA państwo wspaniałych ludzi (2)
    i mniej wspaniałych przywódców

    Pracując na uniwersytecie w Afryce, konkretnie w Nigerii, spotykałem na kampusie Amerykanów. Byli to weseli, przyjacielscy młodzi naukowcy. Czułem się wśród nich wspaniale. Amerykę znałem z książek Jacka Londona i innych, i była dla mnie, żyjącego w obozie socjalistycznym, surowym, pełnym ograniczeń – krajem moich marzeń. W czasie wojny, jak wielu innych Polaków podziwiałem gen. Eisenhowera, a w miarę postępu jego wojsk po wylądowaniu w Normandii, trzymałem kciuki za dalsze zwycięstwa na froncie gen. Georgea Pattona. Był bohaterem moich młodzieńczych marzeń. Potem, będąc już na studiach w Poznaniu, podobnie jak wszyscy moi rówieśnicy (poza tymi z ZMP) podziwiałem Amerykanów i ich prezydenta J.F Kennediego. W ogóle- Amerykanie to są wspaniali ludzie! Niestety podobnie jak u nas, ich przywódcy nie zawsze dorastają do poziomu by kierować tak wspaniałym narodem. Wracając do moich wspomnień z Afryki przypominam sobie, jak w gronie tzw. „staffu” (wykładowców), spotykających się po zajęciach w uniwersyteckim klubie, popijając piwo lub whisky, dyskutowaliśmy, wspólnie z afrykańskimi, czarnymi, kolegami o historii ich kraju i niedawnej historii kolonialnej, kiedy ich dziadków chwytano i wywożono do Ameryki. Obraz ten nie był wesoły. Tam dowiadywałem się o niewolnictwie ludności wywożonej z Afryki do nowego świata za oceanem.

    Niewolnictwo murzynów, było charakterystyczne dla wczesnej fazy amerykańskiej przedsiębiorczości. Ich łapanie, wyrywanie z rodzin, wykupywanie i sprzedaż stanowią jedną z istotnych cech przemieszczającego się wśród ludzi zła. Straszny był los niewolników od chwili ich pochwycenia, w czasie transportu a następnie całego życia. Niewolnicy byli traktowani jak zwierzęta, bez jakiejkolwiek możliwości obrony przed krzywdą i okrucieństwem właściciela lub kolejnych właścicieli. O tej wielkiej tragedii mówią przybliżone nam przez historyków liczby. Według wielu źródeł z 60 mln czarnych pochwyconych w Afryce do Ameryki dotarło jedynie 4 mln. Większość z nich straciła życie tuż po pochwyceniu lub w czasie ich morskiego transportu. Te praktyki trwały od XVI w. do XIX w.

    Ten handel ludzkim nieszczęściem przynosił ogromne zyski. Mimo protestów uczciwej części społeczeństwa, żądnym zysku nowobogackim trudno było z niego zrezygnować. Jeszcze w XIX w. niewolnicy byli do tzw. „wolnego świata” przywożeni jak bydło lub świnie. Sprzedawano ich na jarmarkach. Niewolnice przeznaczone „na rozpłód” wystawiano na licytacje. Klienci przed kupnem niewolnika (nicy) macali ten „towar”, szczypali w pośladki, zaglądali do gardła, sprawdzali stan uzębienia, obracali na wszystkie strony, by jak najlepiej wydać swe pieniądze. Sprzedaż niewolników ogłaszano w gazetach np. w „Republikcan” z 28.021859 r. oferowano 460 Murzynów i warunki płatności ich zakupu. Jak mówią źródła aukcja ta przyniosła 303850 dolarów. Tak upodlanym istotom ludzkim wbijano w głowę absolutne posłuszeństwo i z przykrością trzeba przyznać, że posługiwano się w tym celu nawet nauką religii.

    Biali właściciele traktowali nabyte niewolnice jak materiał rozpłodowy. Narodzone ze stosunków z nimi dzieci należały, bowiem do właściciela i były od wczesnej młodości wykorzystywane do pracy, przynoszącej dodatkowy dochód.
    Pierwszy transport niewolników do Ameryki miał miejsce w roku 1619. W połowie XVIII wieku w południowych stanach były już 4 mln. niewolników. Byli wykorzystywani do uprawy roli, zwłaszcza przy produkcji tytoniu, ryżu, indyga, a później bawełny. Na północy USA wykształcił się inny typ gospodarki, nie wymagający w pierwszym okresie niewolniczej pracy. Dopiero rozwój manufaktury i pracochłonnych przemysłów zmienił tę sytuację. Los poszczególnych niewolniczych rodzin zależał od ich właścicieli. Byli wśród nich okrutni sadyści (patrz film „Kunta Kinte”) byli i właściciele traktujący niewolników jak członków rodziny (patrz film „Przeminęło z wiatrem”) Nie mniej ich sytuacja społeczna była poniżej godności człowieczej. Mieli tyle praw, co zwierzęta, czyli żadnych, a ich los podobnie jak zwierząt domowych zależał od dobrej woli, charakteru, nastroju właściciela. Od Indian różnili się tym, że pierwszych traktowano jak dziką zwierzynę, podczas gdy niewolników nieco lepiej – bo jak zwierzynę domową.

    Nieludzkie warunki pracy i egzystencji, tworzone przez wielu opętanych ideologią maksymalnego zysku z niewolniczej pracy, powodowały ucieczki niewolników, ściganych następnie z całą bezwzględnością. Czasem Murzyni burzyli się przeciw swym nieludzkim panom (rebelia w Wirginii w 1831r.) Bunty takie były tłumione, ich przywódcy wieszani. W miarę upływu czasu los niewolników spowodował sprzeciw tego, co dobre w tym wielkim narodzie. Przyczyniały się do tego różne publikacje, zwłaszcza literatura (Chata wuja Tomma: Harried Beecher-Stowe) Tym tendencjom przeciwstawiała się rządzące oligarchie. Jeszcze 26.05.1836 r. Izba Reprezentantów przyjęła rezolucję zabraniającą rozpatrywania petycji w sprawie zniesienia niewolnictwa.

    W roku 1850 uchwalono tzw. „Fugitive Act” – prawo o wydawaniu zbiegłych niewolników. Osobom utrudniającym realizację tego prawa groziły surowe kary, a w 1857 r. Sąd Najwyższy wydał orzeczenie: „Murzyn, nawet obdarowany wolnością, nie może zostać obywatelem USA” i jako taki nie ma prawa składać skarg do sądu.

    Chociaż Anglia w roku 1833 zniosła niewolnictwo w całym swym imperium, Amerykanie (niby bardziej demokratyczni) jeszcze przez wiele lat go bronili. Debaty na ten temat w Izbie Reprezentantów były gwałtowne i przeradzały się nieraz w bójki.

    Dopiero w roku 1863 prezydent Lincoln przyznał dekretem wolność wszystkim niewolnikom na powstańczych terenach, jednak dekret ten nie dotyczył terenów stanów północnych. oteż na północy postępowano z niewolnikami podobnie jak na południu. „Obdarzano ich kopniakami, chłostano, rozdzielano rodziny, po prostu traktowano jak bydło.” Kiedy wreszcie zniesienie niewolnictwa objęło wszystkie stany, dawni niewolnicy w nagrodę mogli pójść do wojska walczyć w interesie nowych panów. Sam prezydent Lincoln pełen był podziwu dla ich walki. Był zdania, że w dzielności nie ustępowali białym, jednak jak mówi przysłowie: „Murzyn zrobił swój …” Z notatek pewnej córki plantatora dowiadujemy się, że większość żołnierzy północy nienawidziła Murzynów, a szef miejscowej policji zwycięzców w wojnie południowej zarządził by konfederatom dać z powrotem broń i by strzelali do zbuntowanych Murzynów jak do psów. I to po tym, jak wszystkimi możliwymi sposobami zachęcono Murzynów do buntu przeciwko ich panom. Jeszcze wiele lat po formalnym zniesieniu niewolnictwa Murzyni byli zmuszeni walczyć o swoje prawa. Dopiero po II wojnie światowej zmieniono formalnie segregację rasową, co nie odbyło się bez ofiar (Martin Luter King).

    Rudolf Jaworek

    USA.kraj wspaniałych ludzi i mniej wspaniałych przywódców

    Opis naszego postrzegania USA w czasie okupacji sowieckiej i poznanie historii wytępienia tam Indian.

    USA – Państwo wspaniałych ludzi i mniej wspaniałych przywódców

    Ameryka moich młodzieńczych wyobrażeń.
    Od wczesnych lat mojej młodości zachwycałem się Ameryką. Dowiadywałem się o niej z literatury młodzieżowej Karola May’e, czeskich periodyków dla młodzieży i licznych filmów przygodowych. Ten strumień informacji rozpalał moją wyobraźnię lat dziecinnych i młodzieńczych a w niej tworzył i utrwalał obraz wielkiego kraju pokrytego puszczami, pełnego dzikiej zwierzyny i kryjących się w tych gęstwinach dzikich ludzi, „czerwonoskórych”, z którymi zmuszeni byli walczyć dzielni przybysze z Europy, by nauczyć ich tego wszystkiego, co w Europie było wszystkim znane, a co później nazwano „cywilizacją białych”.
    Do dziś mam przed oczami wozy naszych pionierów ustawione w koła z, poza których bronili się dzielnie „nasi” przeciw okrążającymi ich na koniach dzikusami. Słyszę wrzaski tych „czerwonych dzikusów” i świst ich tomahawków i pełne okrucieństwa twarze skalpujące naszych dzielnych wojowników.
    Kiedy Indianie zostali przez naszych wytępieni okazało się, że wśród owych dzielnych zdobywców „Zachodu” znalazło się dość sporo różnej hołoty: bandytów, złodziei, szulerów, gwałcicieli, którzy za nic mieli prawo i dopiero dzielni szeryfowie (patrz film „W samo południe”) lub wyspecjalizowani w strzelaniu „uczciwi rewolwerowcy” zaprowadzili wśród tej fali przestępców – jako taki porządek w powstających na dawnych terenach Indian licznych osiedlach i miasteczkach Zachodu.
    Niestety w wielkich miastach jak np. Chicago zło było już na tyle zakorzenione, że przeżarło wszystkie instytucje tego młodego historycznie państwa. Królowały, więc w nich prawa stanowione przez zbrodniarzy a ich egzekutorami rody gangsterów jak np. Al. Capone i inni, lecz i wówczas w tym młodym, prężnym społeczeństwie znaleźli się odważni policjanci, którzy cały ten świat gangsterski potrafili wysłać za kratki, a jego potomstwo wykreować na uczciwych obywateli, tym łatwiej, że odziedziczyło po ojcach gangsterach olbrzymie majątki.
    Na górnych piętrach władzy tego kipiącego energią społeczeństwa skupili się ludzie wyjątkowo prawi i szlachetni. Byli wśród nich i nasi rodacy. Nie zapominają o nich Amerykanie, a i my pamiętamy o ich zasługach dla tego państwa jak np. T. Kościuszki, K. Pułaskiegoi innych. My Polacy z rzewnością wspominamy ich prezydenta Woodrowa Wilsona, który w orędziu z dnia 8.01.1918 roku postulując warunki pokoju po I wojnie światowej dla świata, w punkcie 13 głosił: „Powinno być utworzone niepodległe państwo Polskie, które winno obejmować ziemie zamieszkane przez ludność bezsprzecznie polską, mieć zapewniony wolny i bezpieczny dostęp do morza. Jego niezawisłość polityczna, gospodarcza oraz całość terytorialna winna być zagwarantowana układem międzynarodowym” (A. L. Szcześniak, Historia – Polska i Świat Naszego Wieku 1914-1989. Polska Oficyna Wydawnicza, Warszawa 1999)
    Również w czasie II wojny światowej, my tu w Polsce skazani na zagładę przez ówczesnych Niemców, żyliśmy z nadzieją, że Stany Zjednoczone zwyciężą okrutnego wroga i przywrócą Polsce wolność. (Nie wiedzieliśmy wówczas nic o zgodzie ich prezydenta F.A. Roosevelta na przekazanie Polski zbirom Stalina.) Śledziliśmy postępy Amerykanów w Afryce, potem na Sycylii: lądowanie aliantów w Normandii pod dowództwem wojsk sprzymierzonych, Amerykanina Dwight’a Eisenhowera. Z zapartym tchem śledziliśmy zwycięstwa jego generałów O.N. Brandleya, a szczególnie brawurowy marsz ku zwycięstwu gen. G.Pattona. Kiedy D. Eisenhower został po wojnie prezydentem USA cieszyliśmy się jak dzieci widząc w tym bohaterze z czasów wojny nadzieję na ewentualne oswobodzenie nas z rąk sowieckich zbirów. Potem cała nasza Polska młodzież zachwycała się przystojnym, sympatycznym, młodym prezydentem J.F Kennedym, który w porównaniu z władcami imperium sowietów jawił się jako zwiastun nowego, wspaniałego świata. Mieliśmy nadzieję, że da w Wietnamie komunistom łupnia, a kiedy go zamordowano w Dallas, czuliśmy jakby odszedł ktoś bliski. Wraz z nim odeszła nadzieja nas młodych, na lepszy świat. Następne lata komuna robiła wszystko by przyczernić w naszych oczach obraz Ameryki. Pokazywali nam zbrodnie w Wietnamie, amoralne działanie jej prezydentów (Watergate – Nixon) a także straszyli nas stonką zrzucaną na nasze pola – przez Amerykanów. Jednak nasza wiara w mocarstwo będące naszą nadzieją, nie słabła. Kiedy zaś prezydentem USA został Ronald Reagan i podjął walkę z komunizmem nasze nadzieje na lepszą przyszłość Polski ponownie wzrosły. Potem jego miejsce zajął G. Bush, który swym wystąpieniem w Wiedniu odnoszącym się do krajów Europy Wschodniej rozradował nasze serca: „ A więc Amerykanie o was nie zapomnieli!” Jako też następne lata przyniosły upadek znienawidzonego systemu, wycofanie wojsk Sowietów z naszego kraju i olbrzymi entuzjazm, że wreszcie będziemy mogli sami stanowić o losie naszego narodu. Tak, więc wchodziliśmy w nowe tysiąclecie pełni optymizmu, że oto dzięki potężnej Ameryce będziemy żyć w wolności i że będziemy mogli wzbogacić nasze piękne tradycje narodowe.
    2. Indianie nie tacy straszni.
    Nie zdajemy sobie sprawy jak informacja przekazywana nam słowem mówionym, pisanym, obrazem a nawet pieśnią i muzyką – wpływa na nasze wyobrażenia, przekonania i odczucia, co do innych istot żyjących na naszej planecie. Ten nasz obraz dotyczy zarówno zwierząt (odważny jak lew, chytry jak lis, wierny jak pies, ludzka hiena) jak i ludzi (pracowity jak Chińczyk, leniwy jak Murzyn, inteligentny jak Francuz, bohaterski-odważny jak Polak). W moich wyobrażeniach ukształtowanych przez młodzieżową literaturę i amerykańskie „westerny” czerwonoskórzy jawili się jako „dzikie diabły” czające się w lasach i napadające na poczciwych i szlachetnych białych osadników, paląc ich domostwa, mordując ich mieszkańców, skalpując ich głowy i uprowadzając ich dzieci. Z biegiem lat człowiek odchodzi od literatury i kina przygodowego i zaczyna szukać prawdy w poważniejszych dziełach. W ten sposób dowiedziałem się, że cały kontynent amerykański był kiedyś zamieszkany przez Indian. Był to według badaczy lud nazbyt silny i zdrowy, którego liczne szczepy wykształciły swoistą kulturę, która nawet dzisiaj inspiruje elity moralno-intelektualne ludzkości do czerpania z jej zasobów.
    „Wierzyli, że natura wypełniona jest duchem, tak jak istoty żyjące. Poczuwali się do jedności z nią, do pokrewieństwa ze zwierzętami i drzewami.” Ziemia, według Indian, była wspólną matką, dzięki której możliwe było życie. Korzystano z jej dobrodziejstw jednak z podziwu godnym umiarem, oszczędzając jej dobra i chroniąc procesy jej stale odnawiającego się życia. Żywili się jej dobrami trudniąc się myślistwem i zbierając bogate płody, w które obfitowały porastające kontynent lasy. Egoizm nie miał wśród nich warunków do rozwoju gdyż według ich wierzeń „wszystko należało się wszystkim”. Te ich przekonania sprawiały, że obce im były różnice społeczne tak rozwinięte przez współczesny kapitalizm. Według Montaigne na zapytanie króla Karola IX w Ronen – co najbardziej ich dziwi w życiu białych – trzech przywiezionych tam Indian odpowiedziało, że istnienie wśród nich „ludzi bogatych, korzystających z wszelkich przyjemności, oraz innych wyniszczonych nędzą i głodem, żebrzących pod drzwiami tych pierwszych” Dziwili się owi Indianie, że ci pokrzywdzeni znoszą owe niesprawiedliwości, nie skaczą do gardeł bogatych i nie palą ich domów.
    Inni badacze życia Indian informują w swoich zapiskach, że byli to ludzie o łagodnych obyczajach, delikatni i przyjacielscy. Cechowała ich wzajemna solidarność. W razie nieszczęśliwego wypadku, każdy z nich mógł liczyć na pomoc innych. W czasie choroby usługiwali jedni drugim, do samego jej końca. Inna zaleta żyjących tu ludzi to waga, jaką przypisywali słowom. We wspomnieniach podróżników spotykamy się ze stwierdzeniem, że „prędzej oddaliby życie, niżby dane słowo złamali”. „Wśród licznych plemion wiele było takich, które walczyły jedynie w obronie własnej”. Niektóre z nich składały się z samych pacyfistów. Na przykład na północnym-zachodzie każdy Indianin, który w czasie wojny zabił człowieka, uchodził za mordercę, dlatego musiał poddać się przepisowym obrzędom oczyszczającym.
    Badacz życia Indian Dawid Thompson pisał, że na ogół potępiali oni rozlew krwi i jeżeli jakaś smutna okoliczność zmusiła ich do tego – byli ludźmi nieszczęśliwymi. Ten z nich, który rozmyślnie dopuścił się mordu, traktowany był z odrazą jako człowiek zagrażający wszystkim innym i opanowany przez „złego ducha”.
    Dla białych przybyszów przybyłych zza morza byli w pierwszym okresie pomocni i gościnni. Wielu z owych „zdobywców” zginęłoby z głodu, gdyby nie pomoc miejscowych Indian.
    Oczywiście na tak wielkim kontynencie nie wszystko przebiegało idealnie. Indianie byli wrażliwi, nawet sentymentalni, lecz bywali również okrutni, prowadzili z sobą wojny, w których wykazywali dużą przebiegłość. Znali również tortury. Dość silna była u nich świadomość prawa do odwetu. Te ich cechy dały wkrótce znać o sobie, kiedy biali przybysze zaczęli szerzyć na kontynencie swą „ cywilizację, kłamstwa, obłudy i śmierci”.
    3. Wytępienie ludów kontynentu.
    Za serce i gościnność wobec niespodziewanych gości tubylcom przyszło drogo płacić. Górowali oni moralnie nad przybyszami, o czym świadczą liczne zapisy współczesnych. Przyjęli obcych przyjaźnie, z ufnością, życzliwością i zaciekawieniem. Początkowo pomagali „białym” w ich pierwszych próbach zadomowienia się. Ratowali ich okręty, zaopatrywali głodujących przybyszy w żywność. W ten sposób uratowali Francuzów nad rzeką świętego Wawrzyńca, Anglików w Wirginii i w wielu innych miejscach. Przetrwanie owych pierwszych białych kolonistów było możliwe nieraz tylko dzięki pomocy tubylców. Bogactwa nowego ludu przyciągały coraz więcej chętnych do jego zagarnięcia Europejczyków, w płn. Ameryce Francuzów, Anglików, Holendrów, a w płd. Ameryce Hiszpanów. Przybysze korzystali z łatwowierności Indian i grabili ich ziemie bez skrupułów za dosłowne grosze. Wyspę Manhattan (obecny N.York) pewien Holender odkupił od Indian za 60 guldenów (24 dolary). Ojciec znanego Tomasza Jeffersona zajął obszar 262 ha za czarkę ponczu! Podobne „transakcje” Wszystkich przybyszów ogarnęła gorączka szybkiego bogacenia. Pierwsze sukcesy rozbudzały dalszą pożądliwość. Kto posiadł ziemię, pragnął posiąść jej więcej by w końcu uzyskać od europejskiego władcy (króla) dokument potwierdzający jego stan majątkowy. Władcy europejscy przyjęli jako naturalne, że nowy odkryty przez Kolumba ląd wraz ze swymi bogactwami i ludnością staje się ich własnością ograniczoną terytorialnie jedynie przez innych europejskich władców. Obok ludzi interesu przyjeżdżało na nowy kontynent coraz więcej ludzi uciekających z Europy przed biedą lub prześladowaniami. Ich los był nieraz tragiczny, bo będąc bez środków, godzili się na pracę niewolniczą u nowobogackich. Później zastąpili tych biedaków czarni niewolnicy.
    Tym czasem nowa kasta panów ustanowiła swe prawa dla poddanych, które panów oczywiście nie obowiązywały. Jeszcze nawet w XVIII w. Gubernator Mores Norton zabraniał związków między poddanymi a Indiankami. Sam zaś utrzymywał 5-6 najpiękniejszych indiańskich dziewcząt … i zawsze nosił przy sobie truciznę, by móc jej szczyptę podać mężczyznom wzbraniającym się „wypożyczyć” mu swe żony lub córki.
    W tłumie napływającym do Ameryki Europejczyków były całe kolonie różnych ugrupowań religijnych jak np. Bracia Morawscy, których przekonania odbiegały od moralności elity tworzącego się społeczeństwa. Byli bardziej ludzcy wobec Indian, ale też nieraz na równi z nimi prześladowani. W Massachusetts wypalano im piętna na dłoniach i obcinano uszy, a kobietom przeszywano język rozżarzonym metalowym kolcem… W. Blend wisiał 16 godzin z piętami złączonymi żelaznymi okowami na karku, a ciało bito pejczem, aż zmieniono je w galaretę”
    Wróćmy jednak do pierwotnych mieszkańców tej ziemi, czyli Indian. W miarę jak wśród przybyszów zza morza rósł apetyt na ziemię i bogactwo Indian, jak bezwzględność, okrucieństwa, fałsz, obłuda, cynizm, przenikały do świadomości żyjących tu ludów, zaczęła rodzić się niechęć do białych i coraz częstsze próby obrony swojej ojcowizny. Dla europejskiej hołoty taki opór był nie do zrozumienia. Wszak przyjechali tu by się bogacić, a tu jakieś „dzikusy” starają się jej w tym przeszkodzić! Oburzenie wstrząsnęło mieszkańcami Londynu jak i Wirginii (posiadłość angielska). Zaczęły pojawiać się głosy nawołujące do rzezi i eksterminacji „dzikusów”. Głoszono „Kości Indian muszą użyźnić ziemię zanim zaorze ją pług białych.”
    Wszelki opór miejscowych wzmagał jedynie zemstę przybyszów. W Wirginii, kiedy biali zaczęli zawłaszczać dla siebie wielki połacie ziemi, a wreszcie zamordowali jednego z indiańskich przywódców, tubylcy 22.05.1622 roku wycięli nieomal 1/3 Białej ludności tej prowincji. Brytyjczycy przysięgli im krwawą zemstę i tak po 20 latach z 40000 miejscowego plemienia Powhattanów pozostało 5000, a pod koniec stulecia nie żył już żaden z nich. Podobny los spotkał plemię Peguotówbroniących swego terytorium. Metody walki przybyszów daleko odbiegały nawet od ówczesnych standardów wojny. „Zaatakowali nocą nad rzeczką Mystic biesiadujących w wigwamach Indian, wyrżnęli wszystkich łącznie z kobietami i dziećmi, podłożyli pod szałasy ogień i spalili martwych a nawet rannych.” Uczestnik tej rzezi później opisywał: „Niemniej niż 600 dusz indiańskich posłano do piekła”, a inny z radością dodawał: „Indianie piekli się w ogniu i dopiero strumienie ich krwi ugasiły płomienie”.
    W tamtych czasach byli Europejczycy prześcigali się w rozkoszy mordowania tubylców. Jeden z owych dorobkiewiczów W. Krieft w 25.02.1643 roku rozkazał udusić podczas snu setki pokojowo nastawionych Indian z plemienia Algonkinówi przynieść sobie ich obcięte głowy.
    Te morderstwa mobilizowały tubylców do obrony. I tak plemiona Abenaków, Moheganów, Wampanoagów i Indian z Massachusettszjednoczyły się i rozpoczęły wojnę. Żołnierze białych oburzeni tą bezczelnością 19.09.1675 roku wymordowali ponad 300 kobiet i dzieci z plemienia Narragausetów,gdyż indiańskim wojownikom udało się uciec. Wyginęli w następnych miesiącach a ich wodza Metacometazamordowano i poćwiartowano, zaś jego głowa, wbita na pal, straszyła długo w mieście Plymouth.
    Karlheina Deschner w swej książce „Moloch” (wydawnictwo: URAEUS – Gdynia 1996r.) tak opisuje owe potworności: „Nie pominęli żadnego łotrostwa, żadnej zbrodni. Wszelkimi sposobami okradali i oszukiwali swe bezbronne ofiary. Nie mieli żadnych skrupułów. Zdarzało się, i to niejednokrotnie, że Indian sprzedawano do Hiszpanii jako niewolników. Tak stało się na przykład w roku 1614 z grupą 27 osób, schwytanych przez kapitana Thomasa Hunta w Plymouth lub jego okolicach. Przywódców zapraszano na rozmowy pokojowe, przekupywano ich, nakłaniano do zdrady lub podstępnie mordowano. I tak w roku 1675 w hrabstwie Stratford, na zachód od Potomaku, w pobliżu dzisiejszego Waszyngtonu rozłupano czaszki 5 wodzom Susquehanocków, zaproszonym jako parlamentariusze.
    Wyprzedzając bieg wypadków, powiedzmy, że masakry, podczas których nie szczędzono także kobiet i dzieci, nie były wcale rzadkością jeszcze pod koniec wieku XIX. Sprawcy tego, o ile w ogóle dochodziło później do rozprawy sądowej, z reguły zostawali uniewinniani. Wielokrotnie napadano na Indian pogrążonych we śnie, wyrzynano ich, mordowano jeńców, palono indiańskie szałasy. Kobiety przeważnie gwałcono, potem rozstrzeliwano, dzieci zabijano i „skalpowano dla zabawy”. Mężczyzn torturowano, kaleczono ich, jak i kobiety i ich dzieci, w okrutny sposób, a organy płciowe zabierano jako trofea. Odcięte kobiece „private parts” żołdacy rozpinali często przy kulach u siodła lub ozdabiali nimi kapelusze. Ale nie tylko wojsko uczestniczyło w walce z Indianami. Lokalne władze organizowały oddziały uzbrojonych cywilów, zlecając im odstrzał czerwonoskórych, gdziekolwiek by ich wypatrzyli. Gubernatorzy i pochodzący z wyboru przedstawiciele ludności wyznaczali nagrody za każdy zdobyty indiański skalp.
    Armia postępowała według zasady: każdy Indianin nadaje się do wymierzenia mu kary. Zasadę tę stosowali później naziści, tyle, że już nie w odniesieniu do Indian. Szczuto na siebie całe plemiona albo grupy ludzkie – na przykład jednych na drugich zwaśnionych między sobą Czirokezów, tychże Chirokezów na Yamassów, Irokezów na Huronów itd. Już wówczas stosowano politykę spalonej ziemi jak w czasie wojny z Senecami.
    Gdy bezpośrednio nie stosowano przemocy, gdy czerwonoskórych po prostu nie masakrowano, można ich było przyprawić o śmierć w sposób pośredni – na przykład zabierając im najlepsze tereny łowieckie, budulec, ziemię orną, bydło, rujnując ich wioski i niszcząc zasiewy, eksploatując ich doszczętnie gospodarczo. Nawet groby Indian, tak dla nich święte, bywały systematycznie plądrowane przez hieny cmentarne. Można było skazać tubylców na zamarznięcie, ukradłszy im broń, konie i derki, lub na śmiertelne choroby, odcinając ich od zapasów żywności i źródeł wody.
    Indianie nie znali też gruźlicy ani syfilisu. Były one pierwszymi podarunkami białych, prowadzącymi do straszliwych tragedii, zwłaszcza, że czerwonoskórzy okazali się bardziej podatni na te choroby od samych Europejczyków. Suma całego tego zła spowodowała gwałtowny wzrost samobójstw, szczególnie wśród młodych Indian.
    Pisarz Siegfried von Nostitz porównuje położenie tych ludzi, żyjących przynajmniej do początków XX wieku na granicy minimum egzystencji, z losem syberyjskich zesłańców politycznych w carskiej Rosji. Ilekroć tylko podjęli rozpaczliwą próbę wyrwania się z nędzy, ilekroć upomnieli się o swoją ojczyznę, jak w roku 1878 uczynili to Bannockowie czy Cheyennowie, robiono na nich obławę i uzbrojonych tylko w noże myśliwskie gnano na salwy rozwścieczonej soldateski. Potem ściągano im skalpy.
    Indian Nez-Perce z Oregonu, którzy po 72 latach pokoju zbuntowali się przeciwko pozbawieniu ich ziemi, wojska amerykańskie ścigały na trasie 1600 kilometrów przez góry aż do Kanady. Gdy zaś Indianie wyczerpani walką, trudami i głodem wreszcie się poddali, rząd, łamiąc swe przyrzeczenie, zapędził ich do malarycznego rezerwatu w Oklahomie, gdzie większość z nich wymarła.
    Poza przemocą fizyczną i podstępnymi morderstwami na porządku dziennym bywało także zrywanie układów i wszelkiego rodzaju oszustwa. Każda podłość była dobra, by okpić lub doprowadzić Indian do zguby. Szczególnie użyteczne okazało się podawanie im alkoholu, na który byli o wiele mniej odporni niż zaprawieni w piciu biali. Spici zamarzali, topili się lub wzajemnie się zabijali. Już w roku 1698 Delawarowie skarżyli się: „Picie wódki spowodowało zagładę siedmiu naszych szczepów.” Wykorzystywano seksualnie ich żony i córki lub też kupowano je od nich za bezcen. Oszukiwano podczas handlu skórami. Handlarze sprzedawali im najgorsze gatunki żywności po paskarskich cenach. Urzędnicy sądowi podkradali pieniądze przyznane im na utrzymanie. Przekupywano ich wodzów lub też narzucano takich, którzy godzili się na korzystne dla białych umowy handlowe. Fałszowano podpisy „kontrahentów” lub uzyskiwano je od nich, gdy byli pijani. Generał Sheridan, złamawszy prawo gościnności i uwięziwszy przywódców plemienia Kiowa, zagroził im haniebną śmiercią przez powieszenie, co skłoniło do ustępstw całe plemię. Olbrzymie tereny nabywano za pieniądze, których później nie uznawano jako środka płatniczego. Deportowano Indian w nieznane miejsca, w których ginęli bez śladu.”
    Szczepy Indian ginęły jedne po drugich. Wytępiono Seminolów z Florydy, a podobny los spotkał Creeków, Choctowów, Mohikanów, Delawarów, Indian Gawnee i innych, których nazwy plemion już dziś nie znamy.
    W miarę jak czas upływał do zmagań z czerwonoskórymi wkraczał postęp techniczny. O ile Hiszpanie na południu kontynentu korzystali w polowaniach na Indian z psów, które rozszarpywały ofiary jak dzikiego zwierza, Anglicy na północy użyli bardziej postępowych metod wyniszczenia przeciwnika. Przekazywali szczepom koce i ubrania zarażone czarną ospą. Zaraza dziesiątkowała Indian pozwalając darczyńcom zasiedlić wymarłe tereny.
    Indianie próbując ratować się przed eksterminacją, przyjmowali religię zdobywców (podobnie jak nasi Piastowie, by wytrącić argument pogaństwa atakujących ich Germanów). Nie wiele to pomogło. Kroniki odnotowują, że kiedy kilkusetosobowa grupa nawróconych Indian bliska śmierci z głodu wróciła na swe tereny, żeby zabrać z nich plony, przywitało ich dwustu białych podających się za przyjaciół, namówili przybyłych do oddania broni, po czym wszystkich wymordowali i oskalpowali (także Indianki i ich niemowlęta), potem wróciwszy do Ohio upomnieli się o nagrodę za każdy skalp czerwonoskórego.
    Pod presją zdobywców wiele szczepów musiało opuścić swe osady i domy (ówcześni wypędzeni) W 1779 jedenaście wiosek Indian Chickamanga zostało startych z powierzchni ziemi. W roku 1784 część szczepów Irokezów musiała zrzec się wszelkich praw do terenów leżących na południowym zachodzie. Rząd amerykański przy każdej okazji oszukiwał tubylców. Nawet pierwszy prezydent Stanów Zjednoczonych – Jerzy Waszyngton – obiecał Indianom, że rząd nie zezwoli na ich oszukiwanie i będzie strzegł ich praw. W rzeczywistości oszukiwał ich setki uroczystych układów. W ciągu XVIII wieku zawarł z Indianami 370 umów i prawie żadnej z nich nie dotrzymał: „Wypędzono Indian ze wszystkich ich siedzib, niszczono ich opłotki i chaty, wykradano im bydło, rozpijano ich mężczyzn, kobiety uczono prostytucji… gdy zaś tubylcy zrozpaczeni, umierający z głodu zrywali się do obrony powstał krzyk o okrucieństwach Indian.
    By być w zgodzie z prawdą trzeba przyznać, że w końcu XVIII wieku senat amerykański ratyfikował wszystkie umowy z Indianami – Irokezami, Czirokezami, Creekami. Jednak w praktyce nikt w terenie nie traktował tych umów poważnie. Trudno się dziwić, skoro i prezydent państwa (Tomasz Jefferson – 1801-1809) mówił do Indian: „Nie utracicie nigdy swego kraju i swoich własności”, a parę lat później: „Będziemy musieli wygonić ich jak zwierzęta z lasów w Góry Skaliste.” Umowy umowami a Indianie musieli się wynosić do coraz to dalszych, mniejszych, mniej urodzajnych i mniej zdrowych terenów:
    szczep
    data
    Opuszczenie terytorium
    Sarów i Foxów
    3.XI.1804
    50 mln akrów na rzecz USA
    Creeków
    1814
    2/3 !!! kraju
    Indianie z Ohio
    1817
    Zabrano resztę terytorium ok. 4 mln akrów
    ?
    1818
    Ich cała ojczyzna
    Creeków
    1825-26
    Opuszczenie reszty kraju
    Czinokezów

    Tereny w Georgii, Alabamie
    Różne żyjące na Nowym lądzie
    28.V.1830
    77 mln akrów (wypędzono 79 tys. ludzi)
    Literatura historyczna wspomina o warunkach, w jakich wypędzono z ich domostw tubylców: „Musieli iść boso przez lody i śniegi, a w czasie marszu ginęli z zimna, chorób i okrucieństw żołnierzy.” Coraz większe zastępy Indian zamykano w rezerwatach, które stawały się coraz bardziej ciasne, bez zabudowy, zapewniające głodowe życie. Próby ucieczki kończyły się tragicznie. Zimą 1879 r. gromada zgłodniałych i zziębniętych Indian została w całości wystrzelana wraz z kobietami, dziećmi i niemowlętami. Następnie żołnierze oskalpowali trupy i zbezcześcili je.
    Znana z westernów tzw. „gorączka złota” sprawiła, że ruszyły w kierunku Kalifornii całe zastępy hołoty, oszustów, rzezimieszków. Polowali oni na Indian i mordowali ich z wyjątkową brutalnością. W tym czasie w ich użyciu były już colty i strzelby Kentucky. Osadnicy wspomagani przez wojsko, policję i owe nowoczesne uzbrojenie dokonywali w zachodnich stanach istnej masakry tamtejszej ludności, a głód i choroby dokonywały reszty. W połowie XIX wieku żyło w Kalifornii jeszcze ok. 100000 Indian. Przy końcu stulecia zostało ich tylko 15000. Wspomagająca ten holocaust generalicja nie kryła tych zbrodniczych planów. Generał Carleton dawał instrukcje swym oficerom: „Wszystkich indiańskich mężczyzn macie zabijać, gdziekolwiek ich spotkacie.” Generał Sherman natomiast zapewniał: „Wytępimy ich całkowicie – muszą oni zniknąć z powierzchni ziemi.” Byli także generałowie bardziej ludzcy jak generał Curtin, który pisał do Waszyngtonu 12.I.1865, że czuć odrazę wobec !!!! osadników i żołnierzy domagających się zabijania bez wyjątku wszystkich Indian. Generał Cnookeskarżył mi się, że w całym kraju nic już dla Indian nie zostało „Bizony wyginęły a królików jest zbyt mało. Wobec widma śmierci głodowej Indianie zbierają się do wojny, a nam każe się ich zabijać”.
    Tak wielki kontynent nie od razu można było opanować. Toteż mordowanie Indian przebiegało stopniowo, lecz systematycznie przez cały XVIII wiek. Od roku 1861 do 1865 toczyła się wojna z Cheyennami, od 1862-1872 wojna z Siouksami, a od 1871 do 1886 wojna z Apaczami. Były to wojny wyjątkowo brutalne i wyniszczające. Pozbawiano wpierw Indian terenów łowieckich a toczący z nimi wojnę generał Sheridan atakował ich zimą, kiedy przeciwnik nie był w stanie skutecznie walczyć (brak pożywienia i brak możliwości ucieczki) Okrążył ten bohater indiańskie wioski i atakował je bladym świtem. Tym sposobem całą dolinę Shenandoah zmienił w 1864 r. w wypaloną pustynię, na której, jak z uznaniem mówił generał Granth – nawet przelatujące wrony nie znajdywały pokarmu”. W ten sposób zajęto kraj Cheyennów większy od kilku krajów europejskich razem wziętych. Plemię Siouksów, rycerzy prerii, niegdyś zamożne doprowadzone do stanu, gdzie musiało żywić się korzeniami roślin. Poprzez oszukańcze umowy kupna – sprzedaży pozbawiono go terenów ok. 295 mln akrów płacąc po 6,25 centa za akr, co stanowi 1/100 ceny tej ziemi. Ich ojców złamano i resztki tej ludności deportowano do ówczesnego obozu koncentracyjnego w Cnow reek w Dakocie. Tam i w dalszych przemieszczeniach biedni ludzie „padali jak muchy”. Opornych wieszano. Ich wodza zastrzelono i wrzucono do dołu na odpadki przy rzeźni. W innych miejscach ścigano ich grupy, a gen. Sherman, ich prześladowca, pisał do gen. Granta: ”Musimy traktować Siouksów z najwyższą surowością, dążyć do pełnej eksterminacji ich mężczyzn, kobiet i dzieci.” Znanego są też jego stwierdzenia w rodzaju: „Im więcej ich uśmiercimy w tym roku, tym mniej będziemy musieli ich zabijać w przyszłym.” Za taką „humanitarną” postawę generał ten awansował na naczelnego dowódcę armii amerykańskiej, a jego zwierzchnik gen. Grant został prezydentem.
    Ostatnie rzezie Indian odnotowano w 1890 roku, kiedy wyniku dalszych ograniczeń rządu ich grupa uciekła na niezamieszkane, niezdrowe teren koło „Potoka Zranionego Kolana” . Otoczeni chcieli się poddać, lecz otworzono do nich ogień i jak opisywał później ktoś z uczestników zdarzenia „Do biegnących kobiet z dziećmi strzelano… gdy wszyscy wojownicy leżeli już na ziemi.”
    Wojna z Indianami się zakończyła. Żałosne ich resztki zapędzono do rezerwatów. Po obrabowaniu tubylców z wszystkiego, co posiadali w XIX wieku obdarowano ich prawem obywatelstwa! (1924r.) Dotychczas, bowiem tubylcy byli traktowani jako cudzoziemcy!
    Miłośnicy przyrody.
    Nigdzie na świecie do XX w. Nie zniszczono tak wielkich puszcz jak te rozciągające się od Maine do Missisipi. Zdobywcom kontynentu, w przeciwieństwie do tubylców, nie zależało na zachowaniu lasów i prerii. „Byli nie tylko mordercami, lecz także żądną bogactw hałastrą, której chodziło tylko o jedno: o zysk, i jeszcze raz zysk i to natychmiastowy. On był dla nich prawdziwym bogiem, nadal też jest bogiem wyższym ponad wszystko.” Łupili wszystko, co dało się sprzedać: zwierzęta, ziemię, wodę. Zaczęli od sprzedaży lasów tak, że po upływie pół wieku trzecią część urodzajnych gleb zamieniono w pustynię. Z istniejących tu niegdyś 70 gatunków traw pozostały tylko trzy. Ziemia dająca życie stała się chora. Wytępiono również zwierzęta. Wyginęło wiele ich gatunków. Na przykład na północnym-wschodzie wyginęło w krótkim czasie 60 mln bobrów. Główne pożywienie od stuleci, jakie dla Indian stanowiły bizony bezmyślnie wytępiono, by pozbawić tubylców żywności. Ich wielomilionowe stada położono trupem. Pewien myśliwy pisał, jak cała preria pokryta była ciałami zabitych zwierząt tak gęsto, że z trudem dostrzegało się wśród nich samą ziemię „Można było 20 mil iść po samych trupach.”

Dodaj komentarz