.
Dostałam mailem – Radosław S. Czarnecki:
„CIEŃ KOSOWA (suplement – część IV)
(wojna domowa na całego)
Ropuch ma zawsze ropuszą wizję piękna
Bracia GRIMM (Bajka o ropuchu)
Wracam do tematu po ponad rocznej przerwie. Bo Donbas krwawi nadal i to coraz mocniej. Toczy się tam klasyczna w swym wymiarze wojna domowa, która (jak zawsze) im dłużej trwa tym jest bardziej krwawą, bezwzględną, wyniszczającą i zdehumanizowaną (in situ). Takie są reguły tych wojen. I tylko niedouczone trolle lub wychowane na politycznej poprawności mimozy mogą się dziwić i być zażenowane scenami ze wschodniej Ukrainy. Nie oznacza to popieranie czy zgody na sceny i wydarzenia oglądane ostatnio w Internecie czy telewizji na kanwie wydarzeń na Zadnieprzu. Bo czy zawsze trzeba być ZA lub PRZECIW (bo jeśli nie jesteś z nami ZA to oznacza, że jesteś PRZECIWKO nam, z naszym wrogiem, z tym kogo my nie lubimy, kogo uważamy za niegodnego miana człowieka – zupełnie jak z definicją terroryzmu i terrorystów wedle prezydenta USA Georga W. Busha jr: kto nie z nami ten jest terrorystą). A w ogóle to polska specjalność: gdy ktoś ma inne zdanie niźli mainstream, niźli ta cholerna i zabijająca wszystko (przede wszystkim demokrację i wolność słowa – często gorzej niż ul. Mysia przed 1989 rokiem) poprawność polityczna zawłaszczająca (i tym samym – psująca jego jakość oraz emploi) dyskurs publiczny gorzej niźli orwellowski Wielki Brat od razu jest wystawiony jako wrogi adherent, opłacany przez nieprzyjazne siły, z pewnością agent (lub przynajmniej – „pożyteczny idiota”), szpieg, „wróg ludu”, nie-Polak,
Podpisane w Mińsku porozumienie o przerwaniu ognia oraz rozgraniczenie linią demarkacyjną walczących stron nie zmienia faktu dramatyczności i tragizmu owego konfliktu: jak w przypadku każdej wojny domowej. Ten bowiem konflikt zaszedł już za daleko – podobnie jak to było w Kosowie (i które rzuca, i będzie rzucać jeszcze długo, cień na stosunki międzynarodowe zwłaszcza w Europie południowej i wschodniej bo stosunki kulturowe, językowe, wyznaniowe są tu niezwykle skomplikowane z racji historii, tradycji, polityki, interesów możnych tego świata itd.) i tylko takie rozwiązanie jakie narzucono Serbii (czy to nie był dyktat lub coś w formie Monachium AD’1938 ?) będzie możliwym i zapewniającym jako taką stabilność.
Klimat polskiego przekazu tragicznych wydarzeń na południowo-wschodniej Ukrainie streścić można stwierdzeniem, że „to Władimir Władimirowicz Putin sam, osobiście przycisnął guzik odpalający rakietę BUK, która trafiła malezyjski samolot (lot MH 17)”. Tak działa czysta propaganda i manipulacja, mające na celu urabianie opinii publicznej i wywoływanie u niej złych emocji, afektów, podniecenia i podgrzewanie namiętności. Bo wtedy rozum śpi, pragmatyzm odkłada się do lamusa, a racjonalizm jest eliminowany z życia i narracji publicznej. Szamani, prestidigitatorzy, kuglarze i zaklinacze rzeczywistości się cieszą. Taka sytuacja prorokuje im dobry zysk i egzystencję.
Jakże mało jest opinii pozbawionych jadu, eskapizmu i opętańczej rusofobii. Świat nie jest bowiem (i nigdy nie był i nigdy nie będzie) czarno-biały, a medialne prawdy absolutne prezentowane podczas niedawnych konfliktów – jakich sporo miało miejsce po upadku Muru Berlińskiego na świecie – okazywały się zwyczajnymi humbugami, kłamstwami podyktowanymi ideologicznymi uprzedzeniami, zwykłą nierzetelnością dziennikarską i subiektywnymi sympatiami/antypatiami (vide Raczak w Kosowie czy broń masowej zagłady jaką miał posiadać Saddam Husajn). Histeria rozpętywana przez media w tych (i wielu innych przypadkach) przynosiła zawsze gorzkie owoce.
Grzechem pierworodnym medialnego przekaz nad Wisłą wydarzeń na Ukrainie (który zaciemnia też absolutnie ocenę tych wydarzeń) jest zrównanie Majdanu z Euro-Majdanem. Ludowo-socjalne źródła Majdanu, protest wynikający ze stosunków społecznych nad Dnieprem (odmowa podpisania przez Janukowycza umowy stowarzyszeniowej z Unią to był tylko pretekst do masowych wystąpień) zostają w trakcie listopadowo-grudniowych wydarzeń (2013) zastąpione przez retorykę i ideologię nacjonalistyczno-antyrosyjską (z interesami części miejscowej oligarchii w tle). Walka odbywa się już nie w przestrzeni praw socjalnych i ekonomicznej podmiotowości ludu ukraińskiego lecz pod czerwono-czarnymi sztandarami jako nacjonalistyczno-antymoskiewska krucjata. Anty-moskiewska – czyli eliminacja wpływu rosyjskiej kultury znad Dniepru, Dniestru i Krymu. Dowodem na to są m.in. próby eliminacji z życia publicznego języka rosyjskiego czy blokada odbioru rosyjskich stacji telewizyjnych (próby zresztą nieudane).
Tylko niepoprawnym fantastom (czytaj: rusofobom) z Czerskiej czy Woronicza może się wydawać, że wiekowe związki kultur rosyjskiej i ukraińskiej ot tak jednym dekretem można zerwać i podeptać.
Kolejnym błędnym z założenia paradygmatem jest, iż w „….. naszym interesie leży stabilna, silna gospodarczo, prozachodnia, demokratyzująca się Ukraina”. Zgodne jest on z myślą, wyrażoną bodajże po raz pierwszy ponad ½ wieku temu w korespondencji Giedrojcia i Mieroszewskiego (jakoby suwerenna Ukraina i ciąg niepodległych krajów od Bałtyku po Morze Czarne, stanowić miały formę kordonu sanitarnego dla Zachodu, którego Polska jest w tej części Starego Kontynentu czołowym przedstawicielem, przed „dziką i azjatycką Rosją”) i stanowi dla polskiego mainstreamu niepodważalny aksjomat polityki wschodniej. Aksjomat egzemplifikujący się przywoływaną wielokrotnie tzw. „polityką jagiellońską”. Aksjomat wynikający w znacznej części z rusofobicznej mentalności i kontrreformacyjnych, ciągle żywych, tendencji. Nie twierdzę, iż Giedrojć i Mieroszewski kierowali się w swych koncepcjach rusofobią czy chęcią eliminacji Rosji (i Rosjan) z europejskiego domu. Ale Alfred Nobel nie mógł wiedzieć do jakich śmiercionośnych celów zostanie użyty jego wynalazek – dynamit, a Karol Darwin – że jego teoria ewolucji gatunków i doboru naturalnego stanie się kanwą dla doktryn uzasadniających rasizm, eugenikę czy ludobójstwa.
O rusofobii polskiego mainstreamu niech świadczy fakt, że pragmatycznego i racjonalnego spojrzenia na wydarzenia za naszą wschodnia granicą brakuje politykom różnych opcji. Wypowiedzi Włodzimierza Cimoszewicza w kwestii konfliktu na Ukrainie noszą wyraźnie znamiona owej skazy, zaś o Jacku Saryusz-Wolskim (wszelkie jego enuncjacje odnośnie Rosji – nie tylko w świetle aktualnej sytuacji na Ukrainie – są nie tyle krytyczne co zjadliwie niesprawiedliwe i tendencyjne, jaskrawo rusofobiczne), Radosławie Sikorskim (porównującym gazociąg North-Stream do paktu Mołotow-Ribbentrop) i Januszu Palikocie (jego koncepcje dotyczące jawnego uzbrajania Ukrainy czy nawet pomysł wysyłania wojsk polskich do wschodniego sąsiada były z gatunku aberracji politycznej) nie warto w tu wspominać. Podobnie jak o Kaczyńskim, Ziobrze czy Kowalu. Ich udział w kijowskich mitingach, w cieniu czerwono-czarnych flag potomków OUN/UPA i deklarowane braterstwo ze stronnikami Tiahnyboka, Parubija, Jarosza czy Liaszko świadczy sam za siebie.
Rusofobia kwitnie w naszym społeczeństwie i stąd politycy grają tą kartą celem podwyższenia sobie notowań. Gdy subtelny intelektualista – za jakiego uchodzi Adam Szostkiewicz, nazywa tych którzy mają inne zdanie na genezę konfliktów na Ukrainie niż on, tych którzy stawiają pytania i dylematy w optyce nie spotykanej w polskich mediach i będących de facto anty-mainstreamowymi tezami nazywa „agentami Putina”, wyrazicielami interesów Rosji czy przedstawicielami „lobby pro-rosyjskiego” (co en bloc oznacza – nie-Polakami: najdelikatniejsza w tej perspektywie kategoria) to jak można mówi o braku rusofobii naszego mainstreamu, jak można bagatelizować takie nastroje w odniesieniu do niezwykle ważnego sąsiada, jak poważnie traktować polityków którzy nieodpowiedzialnie grają tą kartą ?
A ponadto ów aksjomat pomija oczywisty fakt, że w tej części Europy bez Rosji, jej udziału, jej pozytywnego zaangażowania (czyli od jej przekonania do takich rozwiązań należy rozpoczynać jakąkolwiek politykę wschodnią) nic się pożytecznego nie stanie, nie da się nic zrobić. Czy polityka Zachodu w ostatnich 2 dekadach była dostatecznie przejrzysta i transparentna w tej mierze, nie mogła budzić poczucia zagrożenia lub osaczanie u Rosjan, u elit rządzących tym krajem-kontynentem ? Trudno dziś wyrokować, choć stanowiska ludzi nawet dalekich od Kremla i tak różnych – np. Siergieja Karaganowa czy Michaiła Gorbaczowa – są tu niesłychanie wymowne.
Często ów aksjomat funkcjonuje bezwiednie, jako wdrukowana w mentalność poszczególnych ludzi mechanicznie, „kalka”.
W interesie Polski i Polaków nie jest wcale silna Ukraina. To są dekady i wieloletnie procesy społeczno-gospodarczo-polityczne. Na które my nie mamy czasu i funduszy. Ponadto w dzisiejszej sytuacji Unii Europejskiej, stojącej na rozdrożu w wielu aspektach swej istoty i wymiaru, kolejny kraj do podziału i tak malejących dóbr oraz funduszy pomocowych (kraj wymagający gigantycznych nakładów celem przywrócenia go do standardów unijnych), przy wzbierającej fali nacjonalizmów i ksenofobii, dalsze jej rozszerzanie o Ukrainę (kraj o populacji ponad 45 milionowej) – obojętnie w jakiej formie (stowarzyszenie, bliska zagranica, pogłębione partnerstwo wschodnie itd.) – jest zapowiedzią totalnej katastrofy tego projektu jakim jest UE. Miliony Ukraińców na unijnym rynku pracy – czy raczej; obywateli Ukrainy, gdyż tak należy mówić o populacji zamieszkującej ten teren – spowodować mogą jedynie obniżenie jednostkowych kosztów produkcji w całej Unii. A to uderzy głównie w nas, Polaków, gdyż będą to nasi główni konkurenci na tym rynku. Zysk zanotują tylko mega-koncerny, przenoszące masowo (z uwagi na taniość siły roboczej) na Ukrainę swoją produkcję. I to kolejny negatywny aspekt dla polskiej gospodarki, polskiej ekonomiki bliskiego wiązania – dziś, obecnie (ale i w najbliższej przyszłości) – Ukrainy z Unią Europejską. Z jednostronnego angażowania się Polski w ukraińskie konflikty (bo wojna na Zadnieprzu jest tylko jednym z elementów tych skomplikowanych i wielowarstwowych zależności). Twardy, ekonomiczny, pragmatyczny i racjonalny, nasz zbiorowy, polski, zmysł tak każe postrzegać tę sytuację.
Pomijając już zaszłości historyczne polsko-ukraińskich relacji (zostawmy to historykom i badaczom) które są dramatyczne i tragiczne – nie mniej niż kontekst wojny w regionach: donieckim i ługańskim – nie wolno zapominać o (delikatnie mówiąc) elementach faszyzujących i jawnie gloryfikujący ową tradycję, jakie są obecnie reprezentowane w publicznej – ba, rządowej – narracji Kijowa. Sprawa Dmitrija Jarosza (Prawy Sektor) i wystawienie za nim listu gończego przez Interpol jest tu tylko jednym elementem potwierdzającym to zagrożenie.
Polska i Polacy nie powinni być zainteresowani w zbytnim, ponad miarę wzmacnianiu Ukrainy. Jak powiedział rozsądnie Waldemar Pawlak w kontekście wydarzeń na Ukrainie „Polska powinna być zawsze o krok za Niemcami”. Pozwolę sobie na przewrotną i un-political corectness opinię: w polskim interesie leży słaba, rozczłonkowana i „rozmyta” Ukraina (rozmyta – w sensie jej państwowości, roli władzy centralnej, sfederalizowana wewnętrznie a człony owej federacji winne pozostawać w ścisłej łączności z sąsiednimi państwami, gdzie żyją narody związane z mniejszościami zamieszkującymi człony tej federacji, jak np. węgierska mniejszość na Zakarpaciu i Węgry, Rosjanie z Zadnieprza i Federacja Rosyjska, podobnie z Rusinami w rejonie Użgorodu czy Rumunami w Karpatach itd.). O Polakach we Lwowie, na Wołyniu i Podolu nie wspominając. Ktoś powie – ale to jest w interesie Rosji ! No tak, ale czy polski interes i rosyjski gdzieś, kiedyś w jakimś miejscu nie mogą być tożsame lub zbieżne ? Kto sądzi inaczej, przedkładając nad pragmatyzm i interes narodową mitologię, historyczne zaszłości, racje moralne, solidarność, zagadnienia ze sfery science–fiction (oparcie historii tamtych regionów np. o przekaz sienkiewiczowski) nie zna się i nie powinien wypowiadać się autorytatywnie na tematy polityczne. A uprawiać polityki to już absolutnie.
Wiem, że ten pogląd jest mainstreamowo nie do przyjęcia dziś w naszym kraju. Zwłaszcza w kontekście histerii i klimatu linczu wytworzonych przez polskie media opisujące ukraiński konflikt, jego rozwój, genezę, jego różne konteksty: historyczny, społeczny, kulturowy itd. Bo wszyscy muszą zajmować jednoznaczne stanowisko, bo wszyscy muszą widzieć świat zero-jedynkowo, bo wszyscy są Polakami i Rosja ma się od zawsze (i wszystkim Polakom) kojarzyć wyłącznie z Sybirem, kibitką, tłumieniem powstań, bolszewizmem, Katyniem, powstaniem warszawskim i jego tragedią, Józefem Stalinem i tzw. sowietyzacją. I dlatego „na złość mamie odmrożę sobie uszy” ……..”
.