Niech żyje demokracja! O pałowaniu

.

Magdalena Ostrowska 27.02.2016 r. o 22:11 pisze:

„Oto słowa „wzorca demokracji”, Lecha Wałęsy z maja 2012 r., gdy Sejm przegłosował podniesienie wieku emerytalnego do 67. roku życia. Co następnie zrobili dzisiejsi „obrońcy demokracji” z PO? Odrzucili w Sejmie obywatelski wniosek o przeprowadzenie referendum w sprawie wieku emerytalnego, choć poparło go blisko 2 mln obywateli. Niech żyje demokracja!

Uchodzący za „bohatera walki o wolność i demokrację” Wałęsa po 1990 r. wielokrotnie pokazał, co myśli o demokracji i z jakim obrzydzeniem odcina się od zwykłych ludzi. Niedawno, wypowiadając się o tych, którzy domagają się realizacji praw socjalnych powiedział, że mogą sobie protestować, a i tak nigdy w życiu nie zobaczą tylu pieniędzy, ile on dostaje za jeden wykład na zachodzie. To pieniądz jest dla niego wyznacznikiem wartości drugiego człowieka. Nic dziwnego, że stał się hojnie opłacanym pupilkiem wielkiego kapitału i bohaterem beneficjentów wolnego rynku. Co regularnie ilustruje na swoich profilach internetowych zdjęciami z luksusowych kurortów, w których gości na zaproszenie milionerów i różnych instytucji.

Już dawno zauważono, że na demonstracjach KOD nie ma związków zawodowych, ani innych organizacji, które bronią praw i interesów zwykłych ludzi – pracowników, lokatorów i różnych grup wykluczonych społecznie i ekonomicznie. Rozpasany i bezkarny wyzysk, nędza, eksmisje na bruk itp. nie zagrażają – zdaniem demonstrujących – demokracji. Co najwyżej naruszają ich uczucia estetyczne, ale wspierający ich na pochodach warszawski Ratusz ma na to sposoby – czyści „lepsze” dzielnice stolicy z plebsu, odsyłając go do metalowych baraków za miastem, do noclegowni albo pod most. A potem niektórzy dziwią się, że lud głosuje na PiS i zaczyna coraz bardziej popierać ruchy, które obiecują im, że pogonią elity.

Kiedy na jednej z dzisiejszych demonstracji KOD przedstawiciele partii Zieloni przypomnieli, że nie ma demokracji bez przestrzegania zasady sprawiedliwości społecznej, zostali wyśmiani i zakrzyczani przez uczestników. Ciekawe, czy tak samo będą się śmiać, gdy banki zaczną im masowo odbierać apartamenty i domki na przedmieściach, kupione na kredyt i za płaszczenie się przed bossami korporacji. Kiedy sami będą potrzebować 500 zł na dziecko zaś od samorządów usłyszą, że nie ma dla nich tanich mieszkań, bo dbające o interesy banków i deweloperów państwo nie traktuje wszystkich jak równych obywateli, bo liczą się wyłącznie przedsiębiorcy, konsumenci i podatnicy, a więc ci, którzy mają dość pieniędzy, żeby zasługiwać na jakieś prawa.

Przełom 1989 r. i zmiany ustrojowe, a przede wszystkim gospodarcze i społeczne, dla milionów Polaków oraz innych obywateli dawnego Bloku Wschodniego nie miały nic wspólnego z odzyskaniem wolności i wprowadzeniem prawdziwej demokracji. Dla nich oznaczały one utratę poczucia bezpieczeństwa ekonomicznego, niepewność bądź utratę pracy, kupowanie chleba „na zeszyt”, codzienny strach przed wizytą komornika i czyścicieli kamienic, odbieranie im resztek praw pracowniczych, praktyczne zablokowanie możliwości zakładania związków zawodowych, czekanie miesiącami na zaległe pensje. Jeśli po 1989 r. zapanowała wolność, to była to wolność, a raczej dowolność gospodarcza, gdy z dnia na dzień wczorajsi cinkciarze spod Pewexów stawali się milionerami, pływającymi dziś prywatnymi jachtami po ciepłych morzach a mafiozi prali brudne pieniądze dzięki kontaktom na najwyższych szczeblach państwa. Odsetek chłopskich dzieci na publicznych uczelniach spadł do poziomu niższego niż w okresie II RP, a profesorowie uniwersytetów wyprzedawali swoje księgozbiory, żeby mieć na życie. Bo, wbrew głoszonej propagandzie, w kapitalizmie nie każdy może być Carringtonem.

Jednocześnie państwo, tj.nowa władza, z wielkim zapałem zajęła się odbudowywaniem struktury społecznej właściwej kapitalizmowi – likwidacją osiągnięć reformy rolnej na rzecz wielkich posiadaczy ziemskich, zwracaniem nieruchomości rzekomym spadkobiercom dawnych kamieniczników i ułatwieniami dla kapitału, który był budowany kosztem przejmowania przez nich majątku stworzonego przez kilka powojennych pokoleń. Lud mógł sobie oglądać ich wspólne zabawy na galach biznesu i balach charytatywnych, tak chętnie pokazywanych w kolorowych czasopismach. I nie oszukujmy się, że mamy w Polsce jakąś klasę średnią (której pozycję w strukturze społecznej wyznacza w dodatku głównie stan posiadania) – jej namiastkę tworzą głównie ci, którzy mieli zdolność kredytową a to, co posiadają, w istocie jest własnością banków, w których pozaciągali kredyty. Po ćwierć wieku owych przemian mamy też kolejne zjawisko – reprodukcję elit i dziedziczenie biedy. Te podziały widać już od najniższych szczebli edukacji. Tak w rzeczywistości wygląda ta osławiona demokracja i wolność, jakie zapanowały po 1989 r.

Jeśli mamy demokrację, to taką, jaka zawsze była w tym kraju. W I Rzeczpospolitej była to demokracja szlachecka, gdy formalne prawo głosu miała jedynie warstwa szlachecka, opłacana przez magnatów (dziś powiedzielibyśmy – oligarchów). Lud nie miał żadnych praw, poza odrabianiem pańszczyzny dla pana feudalnego, przypisany do właścicieli ziemskich jak dziś do pożyczek z Providenta. I nawet groźba a następnie fakt zaborów nie przekonał panów feudalnych do uwłaszczenia chłopów, bo oznaczałoby to dla nich uszczknięcie kawałka z ich majątków. Nie było żadnego narodu jako wspólnoty – były dwie główne klasy społeczne o innej świadomości: magnaci (w tym kościół) wraz z ich sprzedajną klientelą oraz chłopi, których wzywano pod broń jak mięso armatnie.

W II Rzeczpospolitej demokracja i decydowanie o sprawach państwa też były zarezerwowana głównie dla elit, mimo przyznania praw wyborczych robotnikom, chłopom oraz kobietom. Elity żyły sobie w luksusowych kamienicach i posiadłościach ziemskich, lud zaś tłoczył się w zatęchłych sutenerach i czworakach. Niekiedy lud ścierał się między sobą na ulicach, gdy np. rosnący w siłę i coraz bardziej faszyzujący narodowcy rozbijali demonstracje robotnicze i służyli kapitalistom do fizycznego pacyfikowania strajków. Obraz codziennego życia i rozwarstwienia społecznego w II RP sugestywnie opisał chociażby Dołęga-Mostowicz w „Karierze Nikodema Dyzmy”, pokazując jak niewykształcony i permanentnie bezrobotny Dyzma szukał szczęścia (czyli pracy) w stolicy i jak psim swędem, przez przypadek i nieporozumienie, trafił do lepszego świata – świata elit finansowych i państwowych. I jaki poziom, wątpliwy zarówno moralnie, jak i intelektualnie, przedstawiały sobą owe pławiące się w luksusach elity.

Dyzma wykorzystał swoją szansę czując, że złapał pana boga za nogi i robił wszystko, by utrzymać swoją niezapracowaną i niezasłużoną pozycję, jaką zdobył sobie w „towarzystwie”, w którym czuł się wyśmienicie, zwłaszcza szastając pieniędzmi i pomiatając ludźmi. Zresztą, owe „elity” zasługiwały na swoją pozycję w nie większym stopniu niż bohater powieści Dołęgi-Mostowicza. Jednocześnie Dyzma robił wszystko, by tajemnica jego nieprawego pochodzenia nie wyszła na jaw, zacierając wszelkie ślady swojej niechlubnej przeszłości i nędznego pochodzenia. Robił to nie tylko odcinając się i pogardzając ludźmi, wśród których żył wcześniej. Im większą pewność siebie, butę i chamstwo prezentował, tym większy zachwyt i egzaltację wzbudzał, zwłaszcza wśród znudzonych pań z „towarzystwa”. Trzeba jednak przyznać, że w głębi duszy Dyzma nie zapomniał o swoich korzeniach i zachował świadomość swoich ułomności intelektualnych. Nie oszukiwał samego siebie, że jest zbawcą kraju i wybitnym umysłem, który widziały w nim elity.”

Źródło – https://www.facebook.com/magdalena.ostrowska.666/posts/1070379779651267 .

.

Powyższe to komentarz do – https://www.facebook.com/photo.php?fbid=805605176250895&set=a.108112302666856.14213.100004042603091&type=3&theater .

.

Dodaj komentarz