.
Piotr Jastrzębski 30.05.2017 r. o 10:13 pisze:
„Inna perspektywa szczęścia
Kiedyś, gdy jeszcze czynnie uprawiałem nałogi, miałem swoją definicję szczęścia. Nawet w chwilach egzaltowanej trzeźwości starałem się ją opisać. Żyłem wówczas w przekonaniu, że nie warto trzeźwieć, bo na trzeźwo nie da się być szczęśliwym. A przecież każdy chce się tak czuć, każdy chce przynajmniej dotknąć taką szczęśliwość. Po co więc zrywać z nałogami, rezygnować z uzależnień, pozbywając się tym samym tych krótkich chwil wrażenia euforii. Krótkich, ale wyraźnych i jak cholera realnych. Przynajmniej w tych momentach upojenia lub ućpania.
W takim myśleniu utwierdziła mnie jeszcze impreza zorganizowana przez Klub Anonimowych Alkoholików, na którą zostałem zaproszony. Widziałem tam bandę ponurych ludzi z posępnymi minami, którzy trzymając w ręku szklankę z kawą, przekonywali mnie jak to świetnie się bawią bez alkoholu. A, że to co mówili, zupełnie nie pasowało do tego jak wyglądały ich miny, wydawali się tym samym bardzo mało wiarygodni. Odrzucało mnie także, to ich ciągłe mówienie o alkoholu w kontekście przeciwnym, czyli o „butelce”, tyle że pustej. Uznałem, że coś tu nie gra i nie chciałem mieć nic więcej z nimi do czynienia. Nadal trwam w tym postanowieniu.
Życie nałogowca można porównać do szczelnie pokrytego chmurami nieba. W momencie wypicia lub zażycia, przez te czarne chmury zaczyna przebijać się pierwsza jaskrawość, nieśmiałe ale wyraźnie promyki, dające uczucie przyjemnego ciepła, zapowiedź rychłego nadejścia ekstazy. Potem już czuć je coraz bardziej, aż do momentu, gdy na ten ułamek sekundy niebo odsłoni się i całkowicie rozjaskrawi. Da złudzenia, że świat leży u stóp, że wszystko się uda, że życie naprawi. A może nawet zacznie od nowa? W innych realiach?
Koszt tego jest ogromny. Nigdy nie liczyłem się z wydatkami i nie zastanawiałem nad tym co ile kosztuje, nie należę do oszczędnych dusigroszów – pewnie dlatego, że nie mam co dusić, bo zwykle jestem bez grosza – może więc trochę dziwnie to wygląda, że ubolwem nad kosztem tamtego szczęścia. Ale róznica jest taka, że płatność w tym wypadku jest niestandardowa. Tu się nie płaci, tu się w zasadzie traci. I to wszystko co tylko można stracić. Z rzeczy materialnych wszystko, ale to jeszcze pół biedy – gorsza jest płatność pozamaterialna. Utrata wartości, ideałów, marzeń, uczuć, emocji, szczerej radości. To właśnie nimi za to szczęście płaciłem, a jako resztę z tej zapłaty wydawano, wstyd, delirkę, głód, męczarnię trzeźwienia i jeszcze jakieś drobne. Trudno więc powiedzieć czy to płatność, kara, przykre następstwo czy coś, czego zawsze unikam – konsekwencja.
Kilka lat temu, tak zdefiniowałem szczęście:
” – Udana transakcja, los na loterii, parę groszy w sam raz na piwo, czy spokój o byt dla siebie i najbliższych. Wszystko to pewnie można wrzucić hurtem do jednego worka pod nazwą – szczęście.
Każdy ma swoją koncepcję szczęścia. Poeci, pisarze czy filozofowie od wieków je definiują. Ubierają szczęście w piękne słowa, nie mogąc uporać się z istotą problemu. Zwykle są z tego powodu nieszczęśliwi i zgorzkniali.
Co to jest szczęście?
Kiedy jesteś złachany, w nieustającym ciągu alkoholowym, budzisz się i nie wiesz gdzie jesteś. Przez zapuchnięte oczy, niepewnym wzrokiem ogarniając otoczenie lokalizujesz, czy to jakieś mieszkanie, nora, piwnica, śmietnik, komórka… Zdziwiony, że jeszcze żyjesz.
Ulga pojawia się zwykle wraz z rozpoznaniem miejsca. Ale to ulga dopiero, jeszcze nie szczęście. Gdy wzrok nabierze już ostrości, intuicyjnie odnajdzie stół, a na nim, wśród śmieci, brudu, robaków i całego syfu, jak diament błyśnie butelka – prawie pełna. Ręka drżąca, lecz pewna sięga jeszcze w niedowierzaniu, bo halucynacje nie są w tym stadium rzadkim zjawiskiem. Zdarzają się, gdy sen na zakładkę zachodzi na jawę. Jest. Czuć jej ciężar i chłód, ręka drży, lecz wlewa w szkło, jeśli akurat jest – a zwykle jest. Nawet najpodlejsze meliny dbają o szkło. Obtłuczone, wyszczerbione, popękane – nieważne, byle ze szkła. A potem w gardło, to jest do końca. Obok turlają się luzem niedopałki, calaki. To pierwsza faza szczęścia. Druga następuje, gdy alkohol zaczyna rozchodzić się po organizmie. Robi się miło, ciepło, błogo i spokojnie. Spokojnie palony papieros, w oczekiwaniu ekstazy. Nie wie, co szczęście ten, co tego nie zaznał. Niemożliwe, że ta pozornie krótka chwila, między otwarciem oczu a opróżnieniem butelki jest szczytem szczęścia? A jednak.
Potem jest już normalnie – proza życia. Trzeba iść i szukać następnej, zdobyć pieniądze, wyżebrać lub ukraść. Zwykle się to udaje, prawie zawsze się udaje. Ale to nie jest już szczęście, to jest już koszmar. Cena porannego szczęścia – „.
Tak właśnie wtedy myślałem. Co się zmieniło? W zasadzie nic, poza tym, że zorientowałem się, iż szczęście może też mieć inny wymiar, i można je osiągnąć na trzeźwo. Owszem, brakuje mi czasem tego gawłtownego przebłysku, nagłego strzału euforią, ale wcale nie jest tak jak sądziłem, że wszystko jest zaciągnięte szaroczarnymi chmurami. Nauczyłem się nawet od nowa śmiać. Bo doszedłem do takiego stanu, że już tego nie potrafiłem. Nie potrafiłem – śmiać tak spontanicznie, tak do rozpuku, bólu brzucha. Bo grymas uśmiechu zawsze można z siebie wydusić, choćby po to, żeby udawać, że dowcip opowiedziany przez znajomego jest śmieszny.
Nie zatytułowałem tego tekstu „prawdziwe szczęście”, bo szczęście jest bardzo subiektywne. I nie mogę wykluczyć, że subiektywnie czynny nałogowiec odczuwa prawdziwe szczęście, tego nikt nie może wiedzieć, poza oczywiście tym nieszczęsnym szczęśliwcem. Przedstawiłem tu jedynie inną jego perspektywę. Mnie ona jednak bardziej odpowiada.”
Źrodło: Z dna – fragmenty książki Piotra Jastrzębskiego – https://www.facebook.com/groups/242873486192743/ .
.