„… weganizm upowszechnił się na fali rosnącej w latach 70-tych dominacji w środowisku naukowo-medycznym zwolenników hipotezy tłuszczowo-cholesterolowej. Jak pokazał to Gary Taubes w książce Good Calories, Bad Calories, bez żadnych dowodów naukowych, ale przy wsparciu polityków z amerykańskiej Komisji Senackej senatora McGoverna i biznesu, grupa ta skutecznie zdemonizowała w oczach opinii publicznej żywność zwierzęcą, przyczyniając się do upowszechnienia w diecie szkodliwych dla człowieka roślinnych tłuszczów wielonienasyconych oraz wysokowęglowodanowej żywności przetworzonej. Dzisiaj efekty tego upowszechnienia widać gołym okiem: epidemia otyłości i „chorób cywilizacyjnych.”
Warto pamiętać, że weganizm jest radykalnym przejawem powszechnego dziś zjawiska pseudonauki w panujących teoriach naukowo-żywieniowych, które są głównie produktem polityki i ideologii i tylko w niewielkim stopniu nawiązują do wyników rzetelnych badań naukowych…”
źródło – http://nowadebata.pl/2010/12/15/%e2%80%9eweganizm-moze-zabic%e2%80%9d/#more-417
‚
Polecam :
– http://forum.dr-kwasniewski.pl/index.php?topic=2300.msg34971#msg34971
– http://forum.dr-kwasniewski.pl/index.php?topic=2300.msg34971#msg34971 , drugi list.
Skoro żadne plemiona nie były z natury wegetariańskie, oznacza to, że jest to sztucznie wprowadzona dieta i ideologia. Nie może być ona zdrowa, ale może być wygodna dla różnych dziedzin gospodarki np. farmaceutyki (zbyt na suplementy) producentów warzyw i owoców, dla lekarzy (mają kogo leczyć), dla producentów „zdrowej” żywności i wreszcie dla rządów – schorowany naród jest posłuszny. Martwi się swoimi chorobami i nie starcza mu siły na kontrolowanie polityki państwa.
A jeszcze jedno…ludzie to jest jedność ze światem zwierząt, ponieważ obowiązują w nim te same prawa biochemiczne. Jeśli więc zwierzęta drapieżne – żywiące się mięsem – są silniejsze i mądrzejsze i w dodatku żyją dłużej niż trawożerne – to analogia nasuwa się sama…
I parafarmaceuryczny. Obydwa zresztą potrafią być perfidne. Człowieka uczyniono przedmiotem, upodmiotawiając zysk, gore!
Zgoda (bez zastrzeżeń) co do (istotnie naukowo udowodnionej) szkodliwości wysokoprzetworzonej żywności z przewagą węglowodanów.
Zgoda również co do niepotrzebnego demonizowania tłuszczy zwierzęcych. Ale na czyich pracach i badaniach opiera się pogląd o szkodliwości tłuszczu roślinego? Rozumiem, że dotyczy on tłuszczy wielonasyconych, co jednak, gdy zachowana jest równowaga z nienasyconymi? Czy nie demonizujemy znów w rammach szukania nowego wroga?
Telemach,
Przewaga węglowodanów (konkretnie w proporcji do białka jak 1 : 2,5 – 3,5; 1 – białko) jest wskazane przy diecie niskotłuszczowej. Proporcja jest na tyle istotna, że przy spożycie węglowodanów powyżej 4 razy więcej niż białka odpowiada za „galopującą” miażdzycę, czy jakoś tak. Stąd wniosek, że by nie robić sobie krzywdy własnymi rękami i na własnym talerzu, nie da się jeść nie uświadamiając sobie co na tym talerzu konkretnie mamy, czyli zawartości białek, tłuszczy i węglowodanów.
Idzie o to by używać jednego źródła energii: albo tłuszcze, albo węglowodany. I albo na talerzu ma być 3,5 raza tyle co białka właśnie tłuszczu, albo 3,5 raza tyle właśnie węglowodanów. Gdzieś czytałam, że kompozycja pół na pół ( 1:1 ) węglowodanów i tłuszczów to sprawdzony sposób na wyhodowanie cukrzycy.
Na korzyść tłuszczu przemawia fakt, iż z węglowodanami organizm, czyli nasze organy, ma dużo więcej i trudnej roboty by móc użyć ich jako źródła energii. Organów, dla których części zamienne są co najmniej problematyczne (mój brat miał przeszczep nerki ? ), nie warto nadużywać bez dania racji. Przy diecie wysokotłuszczowej ilość spożywanych węglowodanów wynosi ca 30 – 50 g. Przy diecie wysokowęglowodanowej analogicznie ostrożnie należy używać tłuszczu. Te trochę jest jednak niezbędne.
Mało tego. Jeśli nie dojadamy tego naszego (z wyboru) źródła energii to odczuwając głód w nadmiarze konsumujemy białko, co rownież jest chorobotwórcze. Ten nadmiar organizm wielkim wysiłkiem musi przetworzyć na węglowodany. Zbędna praca, ktorej organom nie musimy zadawać jeśli jemy świadomie.
Czy to co powyżej można uznać za logiczne? O tłuszczach roślinnych później
ja odżywiam się wszystkim, w zależności od tego, na co mam ochotę i co jest dostępne. Robię sama na sobie eksperymenty by sprawdzić, co i kiedy służy mi najlepiej. Jeżeli mam dużo pracy fizycznej, to chętnie zjadam nawet całą dużą czekoladę – najchętniej z orzechami laskowymi. Potem mam przez wiele godzin energię do pracy a żołądek nie obciążony jedzeniem. W zimie jadamy tłuściej niż w lecie. Po tłustym jedzeniu w lecie człowiek poci się obficiej. W zimie jadamy też więcej, bo energia potrzebna jest ciału do utrzymania odpowiedniej temperatury. W lecie fasolka z bułką tartą na masełku starcza za obiad. I w lecie jadamy też mniej białka zwierzęcego. W zimne dni gotuję raczej gulasz, niż robię naleśniki. W dni ciepłe można zjeść omlet z dżemem i obiad z głowy. Po takim jedzeniu w zimie człowiek rozgląda się za tym, co ty jeszcze zjeść. To są obserwacje z naszego domu, według których się gastronomicznie orientuję. Smażenie w zimie na smalcu – choćby ziemniaków, i jedzenie chleba ze smalcem ze skwarkami i surową cebulą wróciło w tym roku u nas do łask. Nikt całą zimę nie był przeziębiony, nikt nie miał u nas choćby kataru. Myślę, że jeść należy to, co ziemia człowiekowi ma do zaoferowania. I jeść według sezonu surowce dostępne w stanie świeżym, albo przetworzone na zimę.
Ważne jest też, aby jeść świadomie. Nie wlewać w siebie płynów, lecz je pić. I nie wpychać w siebie jedzenia połykając bez gryzienia, lecz je świadomie przeżuwać. Trawienie rozpoczyna się już w jamie ustnej. Smak i zapach ma za zadanie nastawić cały system trawienny na przyswojenie spożywanego jedzenia. Fałszywe smaki i sztuczne fałszywe zapachy wprowadzają w organizmie człowieka niesamowity zamęt. Czytałam kiedyś, że kobiety pijące np. kawę ze słodzikami, mogą mieć nawet zapaść. Organizm, czując słodkie, przygotowuje wszystko by to przyswoić. A tu tymczasem słodzik żadnych kalorii nie dostarcza i organizm przeżywa szok. Żąda wówczas, by dostarczyć mu coś innego, zastępczo, by wykorzystać zaktywizowane substancje trawienne i dlatego po spożyciu jedzenia ze słodzikiem człowiek musi coś zjeść i w sumie tyje, bo jedzenia za dużo. A gdy nie zje, to grozi to szokiem w organizmie, z powodu braku kalorii.
Węglowodany są według mnie dobre. Jak wszystko, co jemy,muszą i one być spożywane z umiarem. Produkty z białej mąki zmuszają np. nasz organizm, by natychmiast i dużo wydzielił insuliny. I gdy szybko przetworzone, to „zbędne insulinki”, których organizm wytworzył tak dużo, bo białe pieczywo musi być szybko przetworzone, to te „insulinki” zostają bezczynne, co jest szkodliwe dla zdrowia. Natomiast pieczywo pełnoziarniste rozkładane jest powoli. Do jego przetworzenia potrzeba co prawda przez dłuższy czas, ale za to niewiele „insulinek”. Pracują one bez stresu i po przetworzeniu skrobi na cukier nie pozostaje żadna z nich „bezrobotna” i niepotrzebna. Bo wszystkie są zużyte – tak czytałam i tak piszę, bo to jest obrazowo.
Czy człowiek jest zdrowy można łatwo rozpoznać. Jeżeli wydalany kał śmierdzi, to człowiek jest chory. Kał śmierdzący bestialsko świadczy o zaleganiu w jelitach i poważnych procesach gnilnych. Dobre jedzenie, przeżute należycie, wychodzi w formie słabo śmierdzącej. Niemowlęta, karmione przez odpowiednio odżywiające się matki piersią, mają stolec zupełnie bezwonny. Po mleku w proszku, nawet tym specjalnie dla niemowląt, kupa cuchnie nawet przez plastykową pieluchę. Durni ludzie, zamiast rozumieć, że dziecko jest nieodpowiednio odżywiane, to robią miny i uczą dziecko, że wydalanie stolca jest czymś nieprzyjemnym i potem tak nauczone dziecko ma zaburzenia jelitowe.
Uważam, że praktycznie wszystko człowiek może jeść. Musi tylko zobaczyć, co mu służy, w jakich ilościach i w jakiej formie. To, co jednego leczy, innego może wpędzić w chorobę. Nie jesteśmy wszyscy jednakowi. Nie jesteśmy wszyscy jednakowo zdrowi. Nie jesteśmy wszyscy tak samo dostosowani do jedzenia pewnych produktów.
Dieta Kwaśniewskiego jest z pewnością dobra, ale tylko dla tych, dla których dobra jest. Czytałam wiele opinii, że ludzie po niej czuli się źle. I nie ma powodu im nie wierzyć.
Inną kwestią jest, czy gdyby wszyscy ludzie w Polsce stosowali dietę Kwaśniewskiego, to czy nie zapanowałby głód wśród biedniejszych ludzi? Nie ma na rynku aż tyle jaj i mięsa, by każdy taką dietę mógł stosować. Więc zwolennicy Pana Kwaśniewskiego powinni być wdzięczni tym, co tej diety nie stosują i zadowalają się kartofelkami w mundurkach usmażonymi na oleju.
Telemach, polecam:
– Przemysław Pala – http://forum.dr-kwasniewski.pl/index.php?topic=2338.msg35583#msg35583
– Jan Kwaśniewski, odpowiedź na drugi list – http://forum.dr-kwasniewski.pl/index.php?topic=1573.msg24666#msg24666
– Jan Kwaśniewski – http://forum.dr-kwasniewski.pl/index.php?topic=943.msg12186#msg12186
„na” prawie w całości zgadzam się z Twoim komentarzem. To prawda, ze zimą potrzebujemy więcej białka i kalorii, również to, ze najzdrowsze jest jedzenie naturalne i to, że każdy jest inny i ma inne zapotrzebowania.
Jednak co do ciemnego pieczywa, które nota bene przez dobrych kilka ładnych lat sama jadłam, to nie podzielam Twojego zdania. Ten chleb też jest niezdrowy. Obciąża nam żołądek, dostarcza dużej ilości węglowodanów (których taka ilość jest wymysłem cywilizacji, powodującym choroby cywilizacyjne) a dostarcza bardzo małej ilości składników mineralnych i witamin. Jest to taki „zapychacz żołądka”. Pisze o tym dr Kwaśniewski i ja wypróbowałam to na sobie, ze bez chleba można świetnie funkcjonować, człowiek ma więcej energii, je mniej, ale za to produkty bardzo bogate w potrzebne minerały i witaminy. Masz rację „na”, że gdyby nagle wszyscy przeszli na dietę „Kwaśniewskiego” to produktów by dla nas zabrakło, a jeśli nie – to na pewno byłyby strasznie drogie. Na razie jemy jajka prawie „za darmochę”. A co do przeciwników…cóż – wszystko co obiega od ogólnie przyjętego schematu (lub dogmatu) jest krytykowane – najczęściej przez tych, którzy tego nie próbowali, lub próbowali połowicznie – a tak się nie da. Z Dietą Optymalną jest tak jak z ciążą – albo się „jest” albo „nie” – tak trochę, czy połowicznie nie da rady ?
„telemach” napisze Tobie o tłuszczach tyle co wiem (głównie z książek dr Kwaśniewskiego, z „Mitów o cholesterolu” prof. W. Hartenbacha, nowych badań naukowych śledzonych w Internecie – głównie na stronie
http://nowadebata.pl/2011/02/21/tluszcze-nasycone-a-choroby-serca-wczesne-badania-nad-hipoteza/ i nie tylko…). Otóż tłuszcze nasycone (tak się nazywają bo są nasycone wodorem) są najlżej strawne, w przewodzie pokarmowym omijają wątrobę i od razu dostają się do krwiobiegu zasilając wszystkie nasze komórki w energię. Wiem, wiem, że niektórzy od razu mogą krzyczeć – co za bzdura! Jak zjem jajecznice na boczku, to dostaje wzdęcia, wątroba mnie boli i bez Rapacholinu nie da się wytrzymać…no niby tak…ale? Ale często te osoby zapominają o tym, że oprócz tej jajecznicy z boczkiem zjadły 3 kawałki chleba…A dlaczego tego chleba (obojętnie czy białego czy czarnego) nikt nie obwinia? Ano bo jesteśmy przyzwyczajeni do chleba naszego powszedniego i on na pewno nie może zaszkodzić…Ale, żeby to sprawdzić, by trzeba było chociaż raz zjeść taka jajecznice na boczku bez chleba i sprawdzić…zapewniam, ze żadnych sensacji nie będzie.Wiem, ze trudno jest wyobrazić sobie życie bez chleba, ale zapewniam, ze może być całkiem przyjemne.
A co do tłuszczów nienasyconych…otóż aby organizm mógł je przetrawić, muszą one zostać w organizmie nasycone (wodorem) co jest dla organizmu dodatkową pracą i obciążeniem. Tłuszcze roślinne są mniej wartościowe (najbardziej wartościowe są w żółtku) i trudniej przyswajalne. W margarynie są tłuszcze roślinne sztucznie nasycone – w efekcie czego powstają szkodliwe kwasy tłuszczowe „trans”.
Może jeszcze na koniec dodam, że kilkanaście lat byłam na ścisłej diecie śródziemnomorskiej (tłuszcze spożywałam w postaci oliwki z oliwek – nawet do smarowania pieczywa ciemnego) – na tej diecie cholesterol ogólny mi spadł, ale HDL również, a trójglicerydy się podniosły – nasiliła mi się nerwica, dostałam chorobę Hashimoto i arytmię serca. Od trzech lat jestem na diecie dr. Kwaśniewskiego, a rezultaty tej diety przeszły moje najśmielsze oczekiwania…
Na,
na diecie optymalnej człowiek się chyba tak łatwo nie poci, chyba, bo ja nie, ale z nikim innym na DO o tym nie rozmawiałam. Inne ciekawe, to to że również mocz nie pachnie.
A co do wzrostu cen to nie musiałoby być tak źle. Rolnicy uprawialiby zboża na potrzeby tuczu zwierząt, wieś miałaby pracę i dochody. Spodziewałabym się poprawy koniunktury…
Trzeba pamiętać też, że na DO/ŻO jada się mało, o sporo mniej niż na dietach wysokowęglowodanowych. Mój cały posiłek jednorazowo waży od 120 do 300 g, a jadam dwa razy dziennie. Niedaleko szukając 120 g sernika może być całą moją obiadokolacją. Ktoś wyższy ode mnie będzie potrzebował więcej, ale nie trzy razy tyle
ważne jest, czy ktoś pracuje fizycznie, czy nie. Przy pracy fizycznej poci się każdy, czy chce czy nie. Po samej jajecznicy na boczku jest mi niedobrze i mam torsje. Gdyby człowiek miał tak ważyć i porównywać matematycznie, to by się urodził z wagą na brzuchu czy gdziekolwiek. Tak jednak nie jest. Człowiek to wspaniałe laboratorium, wyposażone w czujniki w postaci receptorów smaku i zapachu. I błyskawicznie wszystko jest w mózgu analizowane i podany wynik końcowy. Uważam, że każdy musi zawierzyć własnym zmysłom, a wtedy będzie wiedział, co jest dla niego dobre, a co złe, bez tego, że musi polegać na czyichś doświadczeniach.
Chleb pełnoziarnisty jem od 14 lat. Jest dla mnie doskonałym pożywieniem, a często mam ochotę ja „suchy” chleb i np. mleko świeże. Czuję się po tym świetnie. Jelita muszą mieć odpowiednie wypełnienie masą przeznaczoną na kał. Jedzenie paru dekagramów sernika jelit nie wypełni. Zagładzanie jelit jest tak samo szkodliwe, jak ich przeciążanie. Wzdęcia człowiek ma głównie wówczas, gdy należycie nie przeżuje jedzenia. Nawet pokarmy ciężkostrawne przeżute odpowiednio nie leżą „kamieniem” na żołądku.
Co do tego, że rolnicy mogliby uprawiać zboże, by produkować tylko świnie, to tyle ziemi u nas w kraju nie ma, by w ten sposób wykarmić ludzi.
Z moich obserwacji wiem, że z dziesięciu hektarów można w ciągu roku wyhodować na własnym zbożu najwyżej 2xpo 10 – 12 świń. Czyli dwa mioty po sześć miesięcy tuczenia, bo szybciej to jest tylko na hormonach. Przyjmując, że ze świni 120kg jest jakieś 80 kilo mięsa (ze skórą i ochłapami), to tyle dzieląc na rok da 0,22 kg dziennie mięsa z ochłapami na osobę. Więc praktycznie na jednego człowieka musiałaby rocznie przypadać jedna świnia. Jeżeli jest nas 30mln, i każdy miałby zjeść 0,22kg mięsa dziennie, to trzeba by hodować 30mln świń. Przyjmując, że jest u nas milion gospodarstw (część znaczna ma mniej niż 10ha powierzchni), to każde z nich musiałoby rocznie dostarczyć 30 sztuk świń. Niemożliwe! Obecnie gatunek ten został tak wypaczony, że nawet potężna maciora ma w rzucie – bywa, wiem na pewno – dwa, trzy prosiaki. Maciora jest wielka, prosiaki są małe. Rolnicy muszą na maciorę zakładać specjalną klatkę,w której ta maciora nawet nie może odwrócić się na drugi bok, żeby nie porozgniatała prosiaczków. Nieraz maciora nie ma ochoty karmić swoich dzieci, i wtedy kobiety wiejski muszą co dwie godziny dzień i noc karmić te maluchy z butelki specjalną mieszanką mleczną. Gdy jest w niej białka za mało, prosiaki słabo rosną. Gdy jest go za dużo, to mają one biegunkę. Są – jak się to nazywa – przebiałkowane. Maciory nie da się zapładniać jak człowiekowi pasuje, lecz gdy jest ona na to gotowa. To trwa, czas płynie, a zwolennicy diety Kwaśniewskiego w tym czasie schodzą z tego świata z powodu śmierci głodowej, wzgardziwszy ziarnem w chlebie naszym powszednim. Siedząc w domu przy komputerze, bądź mając życie uregulowane przez systematyczną pracę u tzw. pracodawcy, nie ma się pojęcia, jak życie na zewnątrz funkcjonuje. Też wiele mi się wydawało, gdy nie miałam z tym bezpośredniej styczności.
Co do jajek, to wiem,iż nasz znajomy zjada ich 40 sztuk tygodniowo. Czyli nieco ponad 5 jajek dziennie. Przyjmując, że naszych 30mln Rodaków zjadało by tylko 3 jajka dziennie według tej diety, to dziennie kury musiałyby znieść ich 90 milionów. Czyli musiałoby być w kraju 90 milionów niosek. Do tego te kury, które mają przerwę w niesieniu- kura niesie się 28 dni, potem ma przerwę miesiąc, a czasem dłużej, zależy od kury – czyli co najmniej jeszcze raz tyle, następne 90 milionów kur. Do tego kury, które wysiadują jajka – te jajka też musiałyby się wziąć skądś, czyli być zniesione i nie zjedzone – jakieś 21 dni, potem przerwa „macierzyńska” miesiąc albo dłużej, gdy kura sama wychowuje dzieci. I dopiero potem będzie się ona ponownie niosła – albo i nie, bo to nie jest pewne. Mam na myśli jedynie normalne kury, znoszące normalne jajka. Te z kurzych obozów koncentracyjnych niosą się najwyżej miesiąc-dwa, a potem są przerabiane na żarło dla ludzi. Jest ono tak skażone substancjami zmuszającymi kury do intensywnego niesienia jaj, że strach brać to do ust. Kury po takim intensywnym wykorzystaniu wyglądają jak upiory, łysawe miejscami i nieprzytomnie rozglądające się za ziarnem, ponieważ one tylko żrą i się niosą. Tak je ustawił człowiek (?). Dieta Kwaśniewskiego jest dietą kosztowną, nie każdego na to stać i nie ma się co oszukiwać, że tak nie jest. Dostępność zdrowego pożywienia jest praktycznie żadna, można iść tylko na ustępstwa i karmić kury zbożem nie zatrutym aż tak bardzo herbicydami i randupem. Jest to jednak tylko tzw. mniejsze zło. Człowiek „cywilizowany” tak bardzo oddalił się od Natury, że musi on chorować i nawet nie jest możliwe ustalenie przyczyny choroby, ponieważ tenże człowiek wyprodukował taką ilość substancji dla niego szkodliwych, iż nikt nie jest w stanie tego mieć pod kontrolą.
Niechże więc każdy je to, co uważa za dobre dla niego. I oby tak rzeczywiście było! Większość z nas je to, na co ich stać i nie jest to zaprawdę warte nazwy „pożywienie”.
Nano,
– piszesz „… Człowiek to wspaniałe laboratorium, wyposażone w czujniki w postaci receptorów smaku i zapachu. I błyskawicznie wszystko jest w mózgu analizowane i podany wynik końcowy. Uważam, że każdy musi zawierzyć własnym zmysłom…”,
a ja wiem, że własne zmysły często zmuszone są przez chorobę do szukania na talerzu potraw, które organizmowi ewidentnie szkodzą. Dla przykładu: ludzie cierpiący na chorobę Alzheimera bardzo lubią jeść słodko, rak rośnie gdy dostarczysz mu węglowodanów więcej niż 30 g na dobę, zagrzybienie przewodu pokarmowego również wymaga od chorego dostarczania chorobie węglowodanów. Znajoma, którą próbowano leczyć na hemoridy i niestrawności, a której nie zlecono żadnych badań*), tak, tak, pięciu kolejnych lekarzy czuło się jasnowidzami, trafiła do szpitala w stanie agonalnym i to na oddział psychiatryczny (tak ją skierowano, uznając w końcu że chorowanie musi symulować, skoro zapisane kuracje jej nie pomagają ) okazała się być chora na grzybicę przewodu pokarmowego. Ta grzybica wyszła już nawet na zewnątrz i zajmowała na pośladkach 200 cm2 o grubości 2 cm. Przeżyła, ale do swojej kondycji sprzed choroby już noe wróciła (na oko przybyło jej w ciągu 3 m-cy ze 30 lat). W trakcie poszukiwania źródeł tej grzybicy (wreszcie badania!) okazało się że cukru we krwi ma 500. No lubiła, czekoladki, bułeczki, ciasteczka i owoce, te ostatnie naprawdę w dużych ilościach. Inna znajoma opiekująca się mamą z chorobą Alzheimera mówiła, że się cieszy jak rzeczona mama w ogóle coś zje, a je tylko słodkie. Moja babcia miała okropne żylaki. Po latach okazało się, że jej siostrzenica już w podeszłym wieku również, no i wtedy ja, już po szkole nt Diety Optymalnej/Żywienia Optymalnego, byłam zdolna zauważyć, że obie przepadały za daniami ze zbóż oraz cukrem. Rozmawiasz z kimś chorym to się dowiedz w jakich proporcjach konsumuje białka, tłuszcze i węglowodany, oraz jakiej one są jakości bo to też istotne: zwierzęce, czy roślinne.
– piszesz „… Chleb pełnoziarnisty jem od 14 lat…” Gdzieś czytałam, że błonnik upośledza wchłanianie białek. No i wiem o kamieniach kałowych, które aż dały źródło zarobku dla „pomocnych” dotkniętym tą przypadłością. Znajomy chory Starszy Pan, który skutkiem karmienia go sporymi ilościami błonnika oraz leżenia, co też miało znaczenie (bo wysiłek fizyczny jest korzystny, ale nie każdemu jest dostępny), któregoś dnia zapasu odpadków się pozbył ustami, wymiotując kałem. Rodzina nie chciała słyszeć o zmianie diety. Ba, synowa po operacji na haluksy wierzy, że jej organizm potrzebuje po cztery ciastka tortowe, bo ona za nimi przepada.
– piszesz „…Wzdęcia człowiek ma głównie wówczas, gdy należycie nie przeżuje jedzenia. Nawet pokarmy ciężkostrawne przeżute odpowiednio nie leżą „kamieniem” na żołądku…” Osobiście wzdęć nie miewałam. I z przerzuwaniem też u mnie kiepsko, jadam za szybko. Ciężar na wątrobie zdarza mi się odczuć gdy (najczęściej w warunkach towarzyskich, że tak powiem) zjem za dużo białka i/lub węglowodanów. Niestety zdarzało mi się to po parę razy w roku. Może jak zacznę o tym mówić to napadów apetytu na…, tak, tak, słodkie, będzie mniej, albo i wcale? W zasadzie wiem jak się ustrzec przed takim napadem: przed zasiadaniem do świątecznego stołu trzeba podjeść sobie tłuszczu, np wypić kubeczek śmietany, ale że licho nie śpi, to wtedy gdy trzeba, o tym jakoś nie pamiętam.
– piszesz „…Więc praktycznie na jednego człowieka musiałaby rocznie przypadać jedna świnia…” Nie, nie. Mnie na rok trzeba jakieś 40 kg mięsa (łącznie z rybą, a nawet… twarogiem i serem , bo jak zjem np. żółty ser to mięsa już nie pomieszczę) oraz jajka. 30 na tydzień też może być, ale nie jestem wysoka. No i tłuszcz: masło, smalec, śmietana. Z mięs preferowane u mnie są podroby, podgardle (skwarki) i boczek.
Węglowodany pozostały, jeśli idzie o koszty. Na dobę potrzebuję 100 – 150 g ziemniaków i 200 g warzyw, kostki – dwóch czekolady gorzkiej 90% kakao na zmianę z owocami lub ostatecznie połową kromki niskowęglowodanowego pieczywa, gdy mi czasu brak.
__________
*) Niezła historia o tym jak nasza Ochrona Zdrowia generuje koszty skutkiem zaniedbania badań. Te hemoroidy też stwierdzano nawet bez oglądu zewnętrznego. W szpitalu się okazało, że ich nie było. Brak badań nie opłaca się pacjentom i Ochronie Zdrowia, ale opłaca się lekarzom na kontraktach.
Renia:
„telemach” napisze Tobie o tłuszczach tyle co wiem (głównie z książek dr Kwaśniewskiego, z „Mitów o cholesterolu” prof. W. Hartenbacha, nowych badań naukowych śledzonych w Internecie”
Ja bardzo Reni dziękuję i zarazem Renię przepraszam. Tak się składa, że nie prosiłem o powtórkę rozpowszechnionych sądów zawartych w pow. „źródłach”. Są mi one znane. Moje pytanie było konkretne i dotyczyło wyników badań, z których wynika demoniczna szkodliwość nasyconych tłuszczów roślinnych. Z podaniem (o ile to możliwe) Autora, daty publikacji i nazwy czasopisma neukowego. Z poglądami trudno się dyskutuje, jeśli nie zna się (i nie potrafi dlatego ocenić) wartości źródeł.
A przepraszam, bo forma w jakiej zamieściłem pytanie mogła sugerować, że chcę się dowiedzieć „czegoś o tłuszczach”. Ponieważ akurat mam doktorat z tej dziedziny, to moja ciekawość utrzymuje się w rozsądnych granicach. ?
I nie chciałbym abyśmy się źle rozumieli: staram się, rozumiejąc niedostatki szkolnej medycyny i całego systemu produkcji chorych i otyłych być otwarty.
Ale łatwiej mi to przychodzi, gdy zrozumiem zanim zacznę akceptować poglądy ?
„telemach” o nasyconych tłuszczach roślinnych wiem mało (konkretnie to tylko olej kokosowy znam z tej grupy produktów ).
Artykuły i wyniki badań, o których wspominałam, dotyczyły tłuszczów nasyconych zwierzęcych i nienasyconych roślinnych – bo takie głównie w naturze występują.
Może tu:
– http://www.rp.pl/artykul/9138,370598.html
– http://www.nutritionandmetabolism.com/content/2/1/21
– http://hoe.kgnu.net/hoeradioshow.php?show_id=184
– http://hoe.kgnu.net/audio/shows/184.mp3
– http://dr-kwasniewski.pl/?id=2&news=506
– Książka Jana kwaśniewskiego „Jak nie chorować?” może być najodpowiedniejsza…
„Nano” piszesz, że organizm nam podpowiada na co mamy ochotę i to jest zdrowe i że nie powinniśmy ważyć….itp. itd. Nie zgadzam się z Tobą. Taka jest teoria i taka by była praktyka, gdyby ten organizm był zdrowy i prawidłowo podpowiadał. Ale w rzeczywistości tak jest rzadko. Tak samo jak palaczowi organizm podpowiada, żeby zapalił, pijakowi, żeby wypił i co? Organizm się myli, bo jest uzależniony. Tak samo wygląda sytuacja z uzależnieniem od węglowodanów – głównie od cukru i od mąki.
Następnie – po co produkować dużo masy kałowej? Tworzy on się z niepotrzebnych organizmowi produktów, które obciążają przewód pokarmowy i są wydalane. Jeśli człowiek je tylko takie produkty, które organizm potrzebuje do zasilania swoich komórek i uzyskania energii, to nie musi się męczyć sporą produkcją kału.
A to, że „nano” pocisz się …trudno tutaj coś generalizować, przy dużym wysiłku, lub wysokiej temperaturze wszyscy się pocą, ale jeśli to pocenie jest nadmierne, to warto by było sprawdzić sobie poziom hormonów tarczycy. Ja w początkowej fazie choroby Hashimoto miałam częste poty i kołatania serca – na Diecie Optymalnej choroby mi się cofnęły i tutaj praktyka potwierdziła teorię. Ja już upewniać się nie muszę czy Doktor Kwaśniewski się przypadkiem nie myli…
Tak sobie pomyślałam, ze niektóre osoby tutaj piszące i czytające nas, mogą się zastanawiać dlaczego my tak chcemy koniecznie innych namówić na Dietę Kwaśniewskiego…
Ja na to pytanie odpowiem pytaniem – a co Ty byś uczynił (czytelniku), gdybyś sam/a tą dietą pozbył/a się chorób, z którymi lekarze nie mogli dotąd się uporać i które to zatruwały Ci życie? Nie chciałbyś się tą wiedzą podzielić z innymi – głównie z tymi, którzy niepotrzebnie cierpią?
Zresztą ja nikogo nie namawiam, każdy decyduje sam o swoim życiu, ale chcę, żeby każdy o tym wiedział i sam podejmował decyzję.
PS. „Nano” Dieta Optymalna nie jest droższa od tradycyjnej. Jemy mniej, a poza tym mięsa i wędliny tłuściejsze, są tańsze od polędwicy…a smalec jest tańszy od oleju…Jajka też są tanie.
To może jeszcze – http://dr-kwasniewski.pl/?id=2&news=660 . Nie można powiedzieć, że Jan Kwaśniewski i tego nie rozważał
Reniu, ja w ogóle praktycznie się nie pocę, gdy nie pracuję fizycznie. Przy komputerze nawet o tym nie myślę, bo dom mamy taki, że w lecie jest w środku chłodno nawet bez klimatyzacji. Natomiast fizycznie pracuję chętnie, bo uważam, że człowiek jest do pracy fizycznej stworzony. Praca fizyczna daje nie tylko zdrowie ciału, ale także w czasie wykonywania pewnych czynności nie wymagających specjalnego skupienia można puścić mózg samopas i mieć wiele „aha” przeżyć. Tej zimy było u nas dużo śniegu. Poprzedniej zresztą też. Ale tej jakby więcej. Już od przedpołudnia chodziłam z „pługiem śnieżnym”, czyli taką większa łopata i zgarniałam z podwórka śnieg, który wciąż padał na nowo. Potrafiłam tak chodzić do zmroku, czyli co najmniej 5 godzin. Pot ściekał mi po plecach i czole, choć wysiłek był nie tak duży, ale gdy człowiek pracuje stale z tym samym natężeniem mięśni, to one się rozgrzewają no i potrzebują chłodzenia. Dzięki mojej systematycznej pracy podwórko mamy tej wiosny suchutkie. U sąsiadów brnie się w błocie, bo oni tylko robili w zaspach ścieżki. Mnie bolały kości i mięśnie średnio, z czasem coraz mniej, dlatego odśnieżałam coraz chętniej. Moje sąsiadki narzekały na śnieg i nie robiąc nic czekały na roztopy. Te przyszły, ale one narzekają teraz na błoto. Bolą je nogi w kolanach, choć jedzą dużo białka zwierzęcego i jaj własnej produkcji – nie zatrutych. Ja biegam jak gazela. Teraz przymierzam się do kopania grządek i siania warzyw. Pod folią już mam zrobione grządki i to, co pilniejsze już posiane. Wzeszła mi rzodkiewka i kapustne. No i oczywiście sałata. Schylanie się do pielenia nie jest dla mnie praktycznie żadnym wysiłkiem. Czuję się bezczelnie zdrowa i w dodatku bardzo często jestem zadowolona, także ze swojej fizycznej pracy. Chcę przez to powiedzieć, że mój styl odżywiania daje mi dość siły, bym mogła wykonywać konieczne prace bez większego problemu. Na lato potrzebować będę kondycję, by kosić trawę wokół domu, a teren jest spory. Także w naszym młodym sadzie roboty jest mnóstwo. Nawożenie gnojem wożonym w taczce i przycinanie gałęzi na nie wiem nawet ilu drzewkach – bo sadziliśmy co się dało i gdzie się dało – też wymaga siły i sprawności. To mam dzięki zróżnicowanemu jedzeniu. A jem naprawdę to, na co mam smaka i gdy są to omlety posmarowane grubo dżemem to też je jem z przyjemnością. Cukru nie uważam za swego wroga, a przeciwnie; jest sprzymierzeńcem dostarczającym szybkich kalorii gdy na coś większego nie ma czasu. Zęby mam w stanie niezłym. Figurę – co mam się nie pochwalić? – lepszą niż moje koleżanki, nie lubiące odśnieżać i nie spacerujące z psami. Chcę przez to powiedzieć, że jedzenia nie traktuję jako cel swego życia, lecz jak środek do celu którym jest wykonywanie prac fizycznych. Dlatego nie jest dla mnie takie ważne, czy zjem więcej białka, czy same węglowodany, jeżeli akurat jest na podorędziu ugotowany makaron i trzeba coś na szybko zjeść. Z reguły nawet nie zwracam uwagi, jak się czuję. Najwyraźniej czuję się dobrze, bo jak wiadomo dopiero chore organy dają nam o sobie znać, a normalnie to nawet nie wiemy, że mamy wątrobę czy serce. Praca fizyczna i dostosowane do niej odżywianie wszechstronne daje prawdziwe zdrowie.
Nie mam nic przeciw dietom, nawet tym wysoko białkowym i tłustym. Jeżeli ktoś to lubi, no to czemu nie? Jednak twierdzić, że człowiek tylko z tego może być zdrowy to przesada. W Indiach żyje ponoć człowiek, który raz w tygodniu pije łyk koziego mleka. Ponoć sprawdzali go i nagrywali, kontrolowali umieszczając w szpitalu i badali w nim wszystko bez wyjątku. I nic. Zdrowy bezczelnie on jest. Więc może i choroby i zdrowie zależą od naszego myślenia? Od naszego nastawienia do życia? Od naszej wiary w Stwórcę? Od rozpoznania naszego miejsca w ewolucji?
Przed stworzeniem diety przez Pana Kwaśniewskiego ludzie też dożywali w pełnym zdrowiu ponad sto lat. Pewna kobieta – gdzieś z okolic Uralu – piła codziennie kieliszek alkoholu i paliła papierosy w niemałych ilościach. I miała ponad sto lat. Na pytanie, jak osiągnęła tak sędziwy wiek odpowiedziała, że ma pogodne usposobienie i nie zamartwia się bez powodu.
Dieta mięsna jest droższa niż jedzenie wszystkiego. Ale jeżeli komuś to służy i ma na to pieniądze, to dlaczego nie?
Przed stworzeniem Diety Kwaśniewskiego i tak ona istniała tylko nie miała nazwy. Było to po prostu „zwyczajne” jedzenie. Często stosowane (może i częściej niż obecnie) przez ludy pasterskie – których niestety jest już coraz mniej – właśnie taką strawą głównie się oni żywili i należeli do najzdrowszych populacji na świecie. Co do aktywności fizycznej „nano” jak najbardziej zgadzam się z Tobą. Jest ona nam potrzebna do utrzymania zdrowia, odpowiedniej kondycji i sylwetki a nawet wysokiej sprawności umysłowej. Ja, co prawda, nie odśnieżałam (wyręcza mnie w tym mąż) ale chętnie biegam, a zimą ćwiczę na orbitreku. Co do diety wysokobiałkowej, to akurat Dieta Optymalna się do nich nie zalicza. Jest to dieta wysokotłuszczowa, niskowęglowodanowa i niskobiałkowa. Wysokie spożycie białka
niszczy wątrobę, nerki i przyśpiesza procesy starzenia. Bóle w kolanach (Twoich sąsiadek) mogą być właśnie nadwyżką białka spowodowane… http://www.youtube.com/watch?v=wHhcJ9GW45s
Czytałam w „Tinie”, że dieta Kwaśniewskiego jest niebezpieczna z powodu zalecania w niej dużej ilości białka. Takie świadectwo wystawiają temu modelowi jedzenia osoby, które nawet dokładnie nie znają tematu. „Tina” nie jest żadnym liczącym się źródłem informacji, ale popularnym i wpływowym na szersze kręgi społeczne…
Reniu, a ja wyręczam w odśnieżaniu swojego chłopa. Co do diety tłuszczowej, to o wielkich ilościach smalcu nawet pomyśleć nie mogę, bo mnie mdli. Co innego masło, świeżutko przeze mnie zrobione – tak ćwierć łyżeczki to chętnie „próbuję” , z tym że raz w tygodniu. Nie wiem, dlaczego tak trudno Ci się zgodzić z tym, że nie każdy może jeść tłusto i na raz siedem żółtek. Ja mogę zjeść maksymalnie dwa jajka na miękko i jajecznicę też z nie więcej niż dwóch jaj raz czy dwa razy w tygodniu. Lubię natomiast żuć podeschniętą kromkę pełnoziarnistego chleba. Czasem wolę to niż normalną kanapkę czy mięcho.
Ludzie od zawsze odżywiali się tym co było im dostępne. Pewne plemię murzyńskie sławne ze smukłych wojowników pija czasami krew krowią z naciętych żył tak, by krowie to nie szkodziło na zdrowiu. Masajowie uzupełniają w ten sposób niedobory witamin (?). Nie smażą natomiast jajecznicy ani nie jedzą serników bez spodu z ciasta. I tak już od stuleci.
Nie przeczę, że w pewnych sytuacjach pewnym ludziom pomaga jedzenie typu dieta Kwaśniewskiego. Czy ktoś jednak zbadał, jak się to ma do zdrowia na dłuższą metę? Czy jeśli ktoś wyleczy się z jakiejś choroby dietą Kwaśniewskiego, to czy nie choruje on już w ogóle na nic? Czy może choruje, ale na co innego? Ja rozumiem Twój entuzjazm. Ale nie podzielam stanowiska w tej sprawie.
„nana” każdy ma swoje stanowisko i ja nikomu swojego nie narzucam. Uważam jednak, że dobrze jest przynajmniej wiedzieć, że się ma wybór (czego ja przez długie lata nie wiedziałam) i można wziąć zdrowie w swoje ręce. Co do siedmiu jajek, to też uważam, że jest to duża ilość. Ja jem głównie żółtka – bez białek (4 dziennie do omletu). Dieta Kwaśniewskiego z początku też mi się wydawała tak tłusta dietą, że mi – przy wcześniejszym chudym jedzeniu – prawie niemożliwą do zastosowania w praktyce. Teraz jest odwrotnie. Zadziwia mnie to, że tutaj (w Diecie Optymalnej) praktycznie żadnego tłuszczu nie widać. Rano jem omlet (gdzie żaden tłuszcz nie pływa). Na obiad łyżkę ziemniaków (100g) polanych sosem, albo tłuszczem spod pieczeni i do tego łyżkę dużą (100g) warzyw 9najlepiej duszonych) i np. kotlet schabowy, albo kawałek pieczonej karkówki (100g) albo 2 niewielkie klopsiki. Kolacji najczęściej nie jem, nieraz w zamian zjem jakiś deser (niesłodki np. kawałek sernika lub innego ciasta optymalnego), albo kawałek gorzkiej czekolady lub małą ilość sałatki jarzynowej. Teraz z kolei się dziwię jak przez prawie dwadzieścia lat mogłam jeść tak chudo. Mięso to głównie piersi z kurczaka i indyka, sosy z paczki, jogurty beztłuszczowe, mleko 0,5 % tłuszczu itd…
Badaniem diety Kwaśniewskiego Ministerstwo Zdrowia nie jest zainteresowane, gdyż opiera się ona na innych paradygmatach, niż te, które oni uważają za słuszne (sama do nich tez już w tej sprawie pisałam). Głównie firmy farmaceutyczne i koncerny spożywcze sponsorują badania – a to ma decyzyjny wpływ na wyniki badań.
Tutaj działanie świata medycznego nasuwa mi analogię do otwierania drzwi w odwrotnym kierunku. Jeżeli coś się nie sprawdza, to nie powinno się tego zalecać jeszcze bardziej (ograniczenia spożywania tłuszczów zwierzęcych i zalecania warzyw i owoców 5 x dziennie) tylko leciutko popchnąć drzwi w przeciwnym kierunku…
„nano” dziękuję Ci za zainteresowanie się DO, za to, że byłaś taka wytrwała w tej dyskusji, bo na ogół osoby zdrowe nie są zainteresowane tym sposobem żywienia. Na Dietę Optymalną przechodzą najczęściej osoby bardzo schorowane, którym medycyna konwencjonalna nie ma już nic do zaoferowania…
Trzy żółtka to objętościowo tyle co jedno jajko , ale bardziej treściwe: witaminy, mikroelementy i te rzeczy. Wbrew markietingowi zachwalającemu rarytasy tego typu z apteki. Chyba nawet taniej. Białko w jajku żółtku do pięt nie dorasta jakoby. Nie mam z tym problemu, bo żółtka mi smakują nad wyraz. Kilogram żółtek kosztuje około 20 zł, czyli mniej więcej tyle co wędliny, których niemalże w ogóle nie kupuję.
Spód w serniku? Sernik bez niego też się nie rozpada, a dzięki temu że go nie ma to sernika zjada się mniej jeśli idzie o wagę i objętość. Organom leciutko.
Reniu, oczywiście, że jest istotne, żeby móc mieć wybór. A żeby ten wybór mieć, to musi być KUCHNIA STACHURSKA. Jest to bardzo ważne, by istniały jakieś realne alternatywy do ogłupiania ludzi głodowaniem i jedzeniem bezkalorycznym i beztłuszczowym.
A sernik bez spodu jest super. Też czasem robię, może nie całkiem taki, ale podobny. U nas nazywa się to „sernikiem wiedeńskim”.
Pani Tereso, przegląd, a nawet lektura nie posunęły mnie niestety dalej. Nadal nie wiem z czego wynika szkodliwość roślinnych tłuszczy wielonienasyconych i kto to udowodnił. Oraz w jaki sposób. I gdzie to odkrycie opublikował. Z całym szacunkiem dla Dr. Kwaśniewskiego, bardzo pomaogłoby gdyby powtarzając wciąż, że powołuje się na badania i piśmiennictwo naukowe napisał też czyje badania, w jaki sposób przeprowadzone i gdzie opublikowane. Tego jednak ze świecą szukać.
Proszę mi wierzyć, nie chodzi mi o ośmieszanie Dr. K. , którego uważam za odważnego i samodzielnie myślącego człowieka. Wiedza jednak tym różni się od religii, że dane dają się racjonalnie przeanalizować w wyniki reprodukować. Ale co tu analizować skoro dane mają charakter anegdotyczny (mnie pomogło i mojej bratowej też) i co reprodukować, jeśli nic nie wiadomo ani o grupie na której przeprowadzono badania, ani o grupie kontrolnej?
Wbrew ogólnie panującym przesądom (ileż ich) nie ma dwóch ludzi z takim samym metabolizmem, ergo z takim samym zapotrzebowaniem. A do tego dochodzi jeszcze wiek, płeć, brane leki, indywidualna aktywność fizyczna, długość snu, używki (!!!) – proszę mi wierzyć, jestem w stanie tak poskładać grupę badaną, że udowodnię wszystko. Nawet to, że dieta optymalna dr. Kwaśniewskiego jest szkodliwa.
Do czego zmierzam? Myślę, że oparcie się na danych, które można obiektywnie (tzn. zgodnie z jasnymi i jednolitymi procedurami) zweryfikować, pozwoliłoby nam uniknąć zastąpienia jednej religii drugą. Trudno bowiem opierać się na poglądach, których racjonalnych podstaw nie znamy.
A tak na marginnesie: Dr. Kwaśniewski nie jest aż takim kacerzem i wywrotowcem jak pragnie aby go postrzegano, mogę wymienić co najmniej tuzin ośrodków medyczn na całym świecie, gdzie od dziesięcioleci leczy się rozmaite schorzenia (w tym otyłość) dietą wysokotłuszczową i niskowęglowodanową.
Tak że jeśli się Pani coś napatoczy w miarę naukowego na temat tej szkodliwości roślinnych i wielonienasyconych (z podanych linków to niestety jednoznacznie nie wynika) to ja bardzo chętnie się zapoznam.
Telemach,
nie sprostałam ? Może ktoś inny mnie wesprze? Może trafi tu ktoś, dla kogo nie będzie problemem dać potrzebne informacje?
Tymczasem jeszcze :
– Jan Kwaśniewski: http://forum.dr-kwasniewski.pl/index.php?topic=1987.msg29887#msg29887 :
„… W badaniach naukowych setki i tysiące razy wykazano, że zalecane obecnie
diety, są dla ludzi szkodliwe.
A oto przykłady:
Dieta z dużą ilością tłuszczów nienasyconych stosowana u ludzi przez 8 lat
spowodowała u chorych znaczny wzrost zachorowalności na raka (S. Pearce i S.
Dayton).
Dieta niskotłuszczowa i niskokaloryczna spowodowała u części spadek poziomu cholesterolu, u części wzrost poziomu cholesterolu, u większości niechęć do ograniczeń kalorycznych (Z. Plamiennik).
Zaobserwowano znacznie szybsze wymieranie chorych na chorobę wieńcową z
ograniczeniem tłuszczów zwierzęcych zastąpionych oliwą, a zwłaszcza
zastąpionych nienasyconym olejem kukurydzianym (G. Rose i wsp.).
Dieta niskotłuszczowa, zawierająca poniżej 20 proc. energii z tłuszczu u
chorych na miażdżycę rzadko dawała pomyślne rezultaty, często podwyższała
poziom lipidów i cholesterolu, u większości powodowała depresję i ogólne
osłabienie (K. Van Handel). Stwierdzono 10 razy większą śmiertelność chorych
z krwotokami z przewodu pokarmowego leczonych głodówką, w stosunku do tych, którym stosowano obfitą dietę (G. A. Bray).
Diety niskotłuszczowe powodują wzrost poziomu lipidów, depresję i ogólne
osłabienie (Van Handel).
Leczenie otyłości głodówką jest zupełnie nieskuteczne (A. C. Mac. Cuish), a
zawsze bardzo szkodliwe (M. Tycowa).
Głodówka powoduje całkowity zanik popędu seksualnego u mężczyzn i ustanie
miesiączki u kobiet oraz zaburzenia psychiczne (I. Mitarski, A. Teutsch).
Na podstawie badań izotopowych wykazano, że głodówka, leki moczopędne,
przetwory tarczycy powodują ubytek wody i chudej masy ciała z niewielkim lub żadnym ubytkiem tłuszczu (I. P. Wauters).
U ludzi uprzednio głodzonych badania wykazały, że znaczna przewaga białka i
tłuszczu w diecie wpływała bardzo korzystnie na czynność mózgu, podczas gdy
dieta z przewagą węglowodanów działała na czynność mózgu niekorzystnie (I.
P. Razjenkow).
Wykazano, że dieta bogatotłuszczowa nie może powodować otyłości, miażdżycy, chorób serca i naczyń (D. Cayer, K. M. Ruffin). Powoduje niskie ciśnienie krwi, niski poziom cholesterolu, brak zachorowań na miażdżycę i otyłość, wysoką sprawność fizyczną (G. V. Mann). Uniemożliwia zachorowanie na cukrzycę i otyłość (G. J. Mouratoff) oraz na choroby stawów (E. Reicher).
Żywienie optymalne jako jedyny model żywienia oparte jest na podstawach
naukowych, potwierdzone w badaniach naukowych na zwierzętach i ludziach
chorych na różne choroby, w których udowodniono, że nie powoduje ono żadnych szkód dla człowieka, a poprawa stanu zdrowia lub wyleczenie z wielu chorób „nieuleczalnych” występuje w każdy przypadku, jest ono bowiem leczeniem przyczynowym w chorobach ludzkich…”
– Jan Kwaśniewski: http://forum.dr-kwasniewski.pl/index.php?topic=1317.msg18672#msg18672 :
„… Wiedza (biochemia) mówi, że tłuszcze nienasycone są przyczyną raka, stanów zapalnych, uszkodzenia tkanek, starzenia się, że w organizmie powstają z nich trucizny ( aldehyd malonowy ) oraz trujące gazy techniczne: etan i pentan, że są
„paliwem” znacznie gorszym, niż tłuszcze nasycone. Taka jest prawda o tłuszczach nienasyconych, które rzekomo są potrzebne w dużych ilościach. Nie są potrzebne. W mleku kobiecym na 100g tłuszczu przypada 0,4 tłuszczów nienasyconych, zupełnie innych, niż występują w tłuszczach roślinnych.
U dzieci nieotrzymujących w pożywieniu w ogóle tłuszczów, nienasyconych występują niewielkie zmiany skórne, które nie występują u dorosłych.
Ponadto każdy tłuszcz pochodzenia zwierzęcego zawiera zawsze znacznie więcej „niezbędnych, nienasyconych kwasów tłuszczowych” niż ich człowiek potrzebuje. Czy ludziom stosującym Żywienie optymalne te nienasycone tłuszcze zjadane w niewielkich ilościach szkodzą? Nie szkodzą.
Z tłuszczów nienasyconych zwierzęcych nie powstają szkodliwe trujące produkty, ponadto w produktach pochodzenia zwierzęcego ( szczególnie w żółtkach, maśle, śmietanie, wątróbce) znajduje się tak dużo witaminy E, że to dodatkowo zabezpiecza organizm przed uszkodzeniami tkanek, które są powodowane przez tłuszcze nienasycone, jeśli jest za mało witaminy E…”
– Wiedza i Życie: Małgorzata T. Załoga – http://www.wiz.pl/poprzednie_numery/wiz_12_06/index.php?id=1 .
„nano” bardzo się ciesze, że już pewien konsensus osiągnęłyśmy. Jesteś bardzo otwartą osobą na nowa wiedzę. Zapewniam Cię, że mało jest takich osób. Niektórzy wolą nas nazwać sekta, niż wysłuchać. Nigdy nic nie wiadomo co się w życiu może przydać. Pozdrawiam Cię serdecznie – Renia
Dostałam mailem:
„grzegorz
Witam. To fragment z pani wypowiedzi: „Gdzieś czytałam, że kompozycja pół na pół ( 1:1 ) węglowodanów i tłuszczów to sprawdzony sposób na wyhodowanie cukrzycy”. Niejasność! – chodzi o ilość kaloryczną jak 1:1 a dokładniej jeżeli ilość kalorii z tłuszczu i węgli będzie wynosić po około 40% to wtedy będzie miażdżyca cukrzyca itp, itd.
Pzdr”
Dot. wypowiedzi z 26.03.2011 r. godz. 19:36. Racja! 40 % : 40 % jest 1:1, ale w procentach jest jasniej.