.
http://optymalni.poznan.pl/nasze-historie/neurastenia-choroba-ktora-zamienia-zycie-w-pieklo :
.
„Zwierzenia osoby, która dzięki zastosowaniu żywienia optymalnego, dzisiaj cieszy się życiem
Neurastenia jest chorobą, która we współczesnych czasach występuje bardzo często. O tym, że potrafi zmienić życie człowieka w piekło pisał już dr Jan Kwaśniewski. U chorych zaobserwowano stałą przewagę układu sympatycznego, większe wytwarzanie katecholamin oraz podwyższony poziom hormonów tarczycy. Jednak ciężko sobie wyobrazić jak katastrofalne w skutkach są te zmiany. W książce ,,Żywienie Optymalne” Jana Kwaśniewskiego z 1999r czytamy: ,,Główne objawy- to stałe uczucie zmęczenia, zmęczenie po wypoczynku nocnym bóle i zawroty głowy, bezsenność, męczące sny, lęki, płaczliwość, wysychanie w ustach, drżenie rąk, drżenie wewnętrzne, bicie serca i kłucie w okolicy serca, uczucie paraliżującego strachu. Chorzy mają niską wydajność pracy, niska jest jej jakość, szczególnie w pracy umysłowej”.
,,Często zastanawiałam się gdzie należy szukać początków mojej choroby. Być może w dzieciństwie, gdy byłam świadkiem wypadku młodszej siostry, co pozostawiło w mojej pamięci trwały ślad. Być może dlatego, że zawsze musiałam sobie radzić sama. Zawsze też towarzyszyła mi pojawiająca się w najmniej odpowiednich momentach opryszczka, która wpędzała mnie w straszne kompleksy, tak samo jak nadprogramowe kilogramy. Bardzo często chorowałam: przeziębienia, astma, duszenie się. Mieszkając na wsi jadłam dużo słodyczy, ciast i innych mącznych rzeczy- słodko i tłusto. Jednak po dłuższym zastanowieniu muszę stwierdzić, że nie były to wystarczające przyczyny, by aż tak zachorować.
Po wyjściu za mąż przeprowadziłam się do domu teściów. Chciałam troszkę schudnąć więc zmieniłam też dietę. Wydawało mi się że najprostszym sposobem na to będzie jedzenie bardzo chudych potraw, z dużą ilością warzyw. Często jednak nie miałam czasu na jedzenie, więc jadłam szybko, w stresie lub wcale nie jadłam. A gdy w pracy zrobiłam się głodna znów na szybko jadłam-najczęściej drożdżówkę. Ciągły stres w pracy a potem stres z powodu problemów z dzieckiem spowodował, że zaczęłam mieć problemy ze snem. Nawet gdy byłam zmęczona i mogłam wypocząć nie byłam w stanie zmrużyć oka. Myślałam, że w domu uważają mnie za lenia, ponieważ po całonocnej pracy chciałam odpocząć. W tamtym czasie pracowałam często na nocne zmiany jako kelnerka w eleganckiej restauracji. Jak łatwo się domyślić lokal był wiecznie zadymiony. Odetchnąć świeżym powietrzem mogłam tylko przez chwilę, ponieważ w domu dym papierosowy był również wszechobecny. Wydawało mi się, że w domu były poważne konflikty rodzinne, niewidoczne na zewnątrz. Dziś wiem, że wszystko brałam do siebie i przejmowałam się słowami, które nic nie znaczyły. Wszystko to sprawiło że zaczęłam coraz bardziej chorować.
Pojawiły się problemy z żołądkiem, nie mogłam jeść. Szczególny problem sprawiało mięso- od razu pojawiały się bóle. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Wydawało mi się, jakby świat był obok mnie, przestałam kontaktować, nie miałam siły żyć, a co dopiero pracować czy wykonywać jakiekolwiek obowiązki domowe.
Mimo że mieliśmy już własny kąt nie byłam w stanie należycie o niego zadbać. W domu zaczynałam robić kilka rzeczy na raz a po chwili nie wiedziałam w jaki sposób mam je dokończyć, co jeszcze bardziej mnie dołowało. Najprostsze czynności wydawały się przeszkodą nie do pokonania, więc najczęściej kończyło się płaczem. Mój mózg kompletnie odcięty od ciała powodował, że wpadałam w futryny, tłukłam szklanki… Gdy rano otwierałam oczy wszystko wokół mnie wirowało jakbym była pijana. Ściany falowały, łóżko leciało cały czas w dół w jakąś nieokreśloną przepaść. A przy tym ciągłe bóle: bolało wszystko, szczególnie przed snem, ręce, nogi, mrowienie kręgosłupa i chroniczny ból głowy. Wszystko to niewiadomego pochodzenia. Głowa zaczynała mnie boleć najczęściej z przodu, ból po pewnym czasie przechodził na oczodoły, jakby oczy miały wyjść na wierzch, następnie ból przechodził na zębodoły, później już bolała cała twarz a na końcu tył głowy, jakby ktoś uderzał ją młotem. Byłam ciągle zmęczona i bezsilna.
Straszne były również myśli, których nie umiałam od siebie odsunąć. Dawne urazy wracały, nie umiałam wymazać z pamięci żadnego przykrego słowa, które ktoś powiedział mi nawet w odległej przeszłości. Nawet gdy ktoś nie miał niczego złego na myśli ja odbierałam jego intencje zupełnie opacznie myśląc, że jest moim wrogiem. Próby snu w nocy były skazane na niepowodzenie. Leżąc w nocy widziałam każdą godzinę za zegarze. Czułam wtedy straszną suchość w ustach, pieczenie w gardle. Chodziłam więc bez celu po domu, cicho by nikogo nie obudzić. Często jednak te nocny spacery nie były możliwe z powodu nasilającego się bólu. Dopiero nad ranem udawało mi się zapaść w niespokojną drzemkę. Jednak bałam się, bałam się wszystkiego, także spania, ponieważ gdy tylko udawało mi się zasnąć zaczynały mi się śnić straszne koszmary. Budziłam się przerażona a myśl o tym śnie prześladowała mnie cały dzień. Po pewnym czasie zaczęło się kłucie serca, często brakowało mi tchu. Musiałam się pilnować, by oddychać, czasami wydawało mi się, że gdy o tym zapomnę, przestanę oddychać. Bóle się cały czas nasilały. Dodatkowo zaczęłam puchnąć- twarz, ręce, nogi. Siniały mi powieki, wręcz miałam problem by otworzyć oczy. Utrzymanie otwartych oczu było dla mnie dużym wysiłkiem. Byłam cała usztywniona, nie mogłam wykonać skłonu. Nogi były tak opuchnięte, że rano mąż musiał pomagać mi zgiąć nogi i postawić je na ziemi, abym mogła wstać. Ciągle miałam wrażenie, że zaraz umrę. Lekarze rozkładali ręce, nie wiedzieli co mi jest. Wyniki badać były przecież dobre. Trafiłam do psychiatry, który przepisał mi leki. Po wzięciu ich miałam wrażenie, że brzuch mi pęknie jak balon. Nie mogłam ich brać, myślałam, że mnie rozsadzi. Żołądek w dalszym ciągu bolał okrutnie. Straciłam nadzieję na odzyskanie zdrowia. Zaczęliśmy szukać pomocy u zielarzy i uzdrowicieli. Jeden z nich powiedział, że muszę zmienić dietę. Doradził aby jeść według grupy krwi. Mając grupę A jadłam głównie warzywa, owoce i czasami drób. Przyszła nadzieja, która szybko zgasła, bo pojawiły się jeszcze gorsze problemy z układem pokarmowym- pieczenie w żołądku, ciągłe mdłości z bólami głowy, wymiotami, biegunką. Miałam wrażenie że wszystko we mnie drży. Bałam się wszystkiego- pójścia spać, porannej pobudki, rozmowy z kimkolwiek. Bałam się sama pójść do sklepu, wsiąść do samochodu, zostać sama w domu. Pojawiały się wahania nastrojów- w sytuacjach poważnych niepohamowany śmiech a w radosnych chwilach płacz. Irytowało mnie wszystko- głośna muzyka, rozmowy, śmiechy. Najgorzej czułam się przy miesiączkach. Wtedy wręcz nie mogłam stać. Występowały zaburzenia koncentracji, równowagi, równocześnie wymioty i biegunka. Zjedzenie czegokolwiek było nierealne. Izolowałam się od ludzi, wszystko mogło wyrządzić mi przykrość. Bóle sprawiały, ze nie umiałam się uśmiechać. Moja twarz była jak z kamienia. Byłam jak zwykły robot pozbawiony duszy. Jakbym miała martwe ciało, które coraz mniej się poruszało.
Moje zachowanie denerwowało męża, który tak wiele robił dla mnie i dla córki, a ja nie mogłam tego docenić, nie byłam w stanie okazać jakiejkolwiek wdzięczności, przez tą straszną chorobę. Gdy ja już całkowicie straciłam nadzieję mój mąż cały czas szukał. Zbieg okoliczności sprawił, że poznaliśmy mamę naszej znajomej. Podczas spotkania opowiedziała nam swoją historię. Powiedziała że dzięki diecie Dokltora Kwaśniewskiego schudła, nabrała energii i pozbyła się cukrzycy. Wtedy brzmiało to dla nas jak opowieść fantasy. Ponieważ mąż miał lekką nadwagę stwierdził, że przechodzi na tę dietę. Aby schudnąć na początku jadał nieco mniej tłuszczu- około 2 g na 1 g białka. Z naszego jadłospisu zostały wykreślone bułki, chleby, słodkie napoje i owoce. Najlepszymi węglowodanami okazały się warzywa. Ponieważ nie miałam siły gotować powiedziałam że w takim razie cała rodzina przechodzi na to żywienie. Gotowanie dla każdego z osobna było dla mnie w takim stanie zbyt dużym wyzwaniem.
Zaczęliśmy więc czytać książki doktora, a oczy zaczęły się otwierać. Wróciła nadzieja na odzyskanie zdrowia. Zrozumiałam, że jest to realna choroba a nie moje wymysły, lenistwo. Początki były trudne, korzystaliśmy z gotowych jadłospisów i… zaczęliśmy widzieć poprawę. Ciężko było mi się przemóc, ale zrozumiałam, że jeśli chcę być zdrowa muszę odrzucić ciastka, chleby, jeść tłuszcze i bardzo ważne przy tej chorobie podroby- w szczególności móżdżki. Każdy dzień rozpoczynaliśmy od jajecznicy lub omletów. Córka, która jest aktywna fizycznie zjadała więcej tłuszczu- 3-3,5 g na 1 g białka. Mimo, że żywienie optymalne jest niskowęglowodanowe staraliśmy się pamiętać, aby dostarczać odpowiednią ich ilość- ok.0,8 g na 1 kg wagi należnej. Przy wadze 55 kg jest to około 45 g węglowodanów na dobę. Na naszym stole na dobre zagościły podroby, masło, śmietana, jajka, tłuste sery, warzywa. Bardzo się zdziwiłam, gdy zaczęłam mieć energię. Niemal zapomniałam jakie to uczucie. Zaczęłam spać w nocy a gdy rano wstawałam byłam wypoczęta. Po pewnym czasie wróciła mi umiejętność uśmiechania się. Zdarzały się dni, kiedy już miałam siłę żyć. Zaczęłam czuć znać jedzenia a po posiłkach nie miałam mdłości. Ustąpiła astma, nie wiem co to bezsenna noc, rzadko śni mi się coś strasznego. Wcześniej nawet najkrótsza podróż była koszmarem, nasilały się bóle. Mimo to zdecydowaliśmy się od razu, całą rodziną, na podróż do Arkadii do Jastrzębiej Góry. Po serii prądów selektywnych PS moje samopoczucie polepszyło się. Obecnie podróżowanie jest już przyjemnością. Po pewnym czasie zauważyliśmy, że jedząc mało jesteśmy syci, nie czujemy się ociężali a nasz organizm bez problemu znosi nawet dłuższe przerwy w dostarczaniu pożywienia. Po okresie przebudowy organizmu, gdy mąż wrócił do wagi należnej (w krótkim czasie pozbył się 12 kg) na 1g białka zjadamy 3-3,5g tłuszczu.
Proces leczenia jeszcze trwa, zauważam że każdy stres powoduje pojawienie się bólu głowy, chodź jest on już o wiele lżejszy i brzmi jak ostrzeżenie.
Jestem jednak narażona na stresy w pracy, jednak staram się podchodzić do niej z dystansem i spokojem.
Jestem niezmiernie wdzięczna moje córce, dla której żyję, bo to ona mobilizowała mnie do walki o zdrowie i życie. Dziękuję również mojemu troskliwemu mężowi, który robił wszystko aby mi pomóc i zawsze jest przy mnie. Dopiero gdy wyzdrowiałam zobaczyłam jak bardzo mnie kocha i jak jestem dla niego ważna. Dziś widzę piękno świata, mogę dawać radość i miłość mojej rodzinie i żyć pełną życia.”
Reczek”
.
Polecam książki dr Jana Kwaśniewskiego – http://optymalni.org.pl/sklep/?p=productsList&iCategory=4 .
.