„… Dwa lata temu zespół kierowany przez Ryana Grima przeprowadził dla amerykańskiego portalu „Huffington Post” badania nad związkami łączącymi Fed z naukami ekonomicznymi w Stanach Zjednoczonych. Okazało się, że Fed (wraz ze swoimi 12 bankami regionalnymi) ma na liście płac kilkuset ekonomistów, zarówno jako doradców i konsultantów, jak i na stanowiskach pomocniczych. Bank wydaje miliony dolarów na umowy z ekonomistami za ekspertyzy, konsultacje, prezentacje, artykuły, analizy, badania, gromadzenie danych, studia o strukturze rynku, prace naukowe, warsztaty, gościnne wykłady itd. W 2008 roku wydał na
ekonomistów 389 milionów dolarów , w 2009 roku przeznaczył na nich 433 miliony dolarów. Szacuje się, że w USA jest od 1000 do 1500 ekonomistów specjalizujących się w polityce monetarnej, bankowości centralnej, podaży pieniądza i kredytu, makroekonomicznych aspektach finansów publicznych, a zatem przedmiotem ich badań jest – co oczywiste również , a może przede wszystkim Fed i jego polityka. Wśród nich znaczącą większość stanowią ci, którzy już pracowali dla Fedu lub pracują obecnie (ci którzy jeszcze nie pracowali zapewne czekają na propozycje).
Wiadomą rzeczą jest jak ważną rolę w życiu naukowym (i życiu naukowców) odgrywają najbardziej renomowane w danej dziedzinie czasopisma naukowe; ich redaktorzy są swego rodzaju „odźwiernymi”, którzy decydują, kogo wpuścić do środka a kogo nie, a tym samym decydują o karierach, ponieważ szansę na uzyskanie uniwersyteckiej posady ma tylko ten, kto w nich publikował. To oni określają jakie koncepcje i idee są „poważne” i „akceptowalne”, a jakie nie. Okazało się, że w siedmiu czołowych czasopismach ekonomicznych na 190 członków redakcji 84 było w ten czy inny sposób powiązanych z Fedem. W najważniejszym piśmie poświęconym polityce monetarnej „Journal of Monetary Economics” – kogo nie ma na jego łamach, to tak jakby nie istniał w branży – wszyscy członkowie redakcji są lub byli powiązani z Fed, obecnie 14 z 26 członków redakcji jest na liście płac Fed-u.
Mamy więc dość niezwykłą sytuację: bank centralny będący głównym podmiotem polityki monetarnej i kredytowej skupia wokół siebie, wiąże ze sobą różnorakimi nićmi „wspólnotę uczonych”, dla której on sam jest przedmiotem badań. Ta „wspólnota” to w rzeczywistości zamknięty klub, do którego należą ci, którym Fed zapewnia prestiż, pozycję i pieniądze, a oni, co naturalne, odwdzięczają mu się w taki sposób, że nie poddają go takim wnikliwym analizom, na jakie zasługuje, ba, więcej nawet: ponieważ są w pewnym sensie częścią Fed-u, dlatego nigdy nie analizują go z perspektywy zewnętrznej, gdyż taka perspektywa mogłaby choćby tylko na czysto intelektualnej płaszczyźnie podważyć racje nie tylko jego polityki, ale wręcz rację jego istnienia (są przecież ekonomiści- outsiderzy projektujący system bankowy bez banku centralnego). Dostarczają mu de facto naukowej legitymizacji, są jego – by użyć złośliwego terminu Hansa-Hermanna Hoppe – „intelektualnymi ochroniarzami”.
Skutki takiego stanu rzeczy są łatwe do przewidzenia: skupiona wokół Fedu „wspólnota uczonych” nie wychodzi z żadnymi nowymi koncepcjami i ideami, wszystkie koncepcje muszą być dopasowane do obowiązującej ideologii ekonomicznej Fed-u. Utrzymywana przez bank centralny „scientific community” promuje to, co niekontrowersyjne i bezpieczne, co ma charakter techniczny i przyczynkarski, więc nie grozi wywołaniem dyskusji. Fed-owska „wspólnota uczonych” jest więc odwrotnością owej idealnej „wspólnoty uczonych”, która – jak sobie, może naiwnie wyobrażamy – żyje debatą, ścieraniem się poglądów i idei.
Kiedy trzy lata temu wybuchł w USA kryzys finansowy, wielu ludzi zadawało sobie pytanie, dlaczego Fed tego nie przewidział, dlaczego amerykańscy ekonomiści tego nie przewidzieli. Jak jednak ekonomiści, którzy należą do Fed-u, mieli to zrobić, skoro musieliby, choćby jako hipotezę założyć, że to może sam Fed i jego polityka odpowiadają za kryzys, a tym samym musieliby wskazać na samych siebie jako współwinnych. Trudno przecież wymagać od nich takiego heroizmu.
Przypomnijmy tutaj, że w 1971 roku rząd Stanów Zjednoczonych zdecydował, iż amerykański bank centralny przestanie wymieniać dolary na złoto po stałym kursie. Rozpoczęła się era wyłącznie papierowego dolara bez pokrycia, a tym samym nowa era dla Fed-u -głównego
producenta zielonego papieru. Nie mając już zewnętrznego hamulca w postaci (częściowego) pokrycia waluty w złocie, zyskał pozycję – jak z brutalną szczerością outsidera określił ją Hans-Hermann Hoppe – „autonomicznego fałszerza ostatniej instancji dla całego międzynarodowego systemu bankowego”
Dlatego pilniej niż w latach poprzednich potrzebował dla siebie i swojej działalności ideologiczno-propagandowej osłony. I właśnie na połowę lat 70. zeszłego wieku datuje się początek owej „kultury konsultacji”, czyli opłacania ekonomistów poprzez zamawianie u nich ekspertyz i analiz. To wówczas Fed rozpoczął budowanie ideologiczno-intelektualno-naukowej infrastruktury, mającej mu służyć. W ciągu kilku dziesięcioleci rozrosła się ona do dzisiejszych, dość monstrualnych rozmiarów….”
Więcej – Tomasz Gabiś: Nauka uwikłana – http://nowadebata.pl/2011/07/07/nauka-uwiklana/ .
.
Polecam – http://www.huffingtonpost.com/ .
‚
Dodajmy jeszcze, ze Fed jest mylnym terminem gdyz jest prywatna instytucja, ktora jest klubem zamknietym i bardzo droga „piaskownica chlopcow ktorych ulubiona zabawa jest pretendowanie do roli Boga/Stworcy”. Ale nadchodzi nieodwolanie Spontaniczna Ewolucja i wyborca amerykanski wyrosnie z roli dziecka bozego (prosze nie interpretowac przez jakakolwiek religie) do roli doroslego bozego i zaglosowac na system, ktory skieruje stoja tworcza Moc na dobro ogolu. Nie bez powodu wybory jesienia 2012 zbiegaja sie z koncem Punktu Zero czyli przejscie z jesieni w zime 2012. Po zimie nastepuje wiosna czego calej ukochanej globalnej spolecznosci serdecznie zyczymy