Od Puerta del Sol poprzez Tahir do Placu Piłsudskiego

Roberto Cobas Avivar:

„Dwadzieścia lat po upadku domniemanego komunizmu niezaprzeczalna większość Polaków dusi się w oparach pękającego dopiero co celebrowanego triumfu socjo-liberalizmu. Tak przecież być nie miało. Realne niebezpieczeństwo jednak, jakie nad polskim społeczeństwem dalej ciąży wynika z tego, że neoliberalny układ władzy w Polsce wciąż zdaje się wierzyć w propagandę sukcesu polskiej transformacji ustrojowej. Jednakże wykorzystanie przez wyobcowany polski establishment polityczny europrezydencjalnej koniunktury w celu odwrócenia uwagi społeczeństwa od swojej drażliwej sytuacji socjo-materialnej, napotyka na trudności. Efekt domino w Europie przechyla szalę na niepoprawną stronę. Bankructwo zielonej wyspy Irlandii, które dla polskich reformatorów uchodziła za ziemię obiecaną neoliberalizmu obnaża wulgarność myśli politycznej, w oparciu o którą buduje się polski kapitalistyczny ład społeczno-gospodarczy. Demokratyczna bezprecedensowa rewolucja, którą wyspiarskie społeczeństwo islandzkie odpowiada na bankructwo neoliberalnego państwa – nieodwracalny default wobec wielkich wierzycieli i reforma konstytucyjna – budzi strach w CBE i Brukseli, a w Polsce jest skutecznie przemilczana. Krzywe zwierciadło rzeczywistości dostarczają architektom nowonarodzonej RP monojęzykowa ideologiczna narracja mediów i organicznych think tanków. Zajęcie opinii publicznej tematami zastępczymi i politycznymi sofizmatami stało się metodą sprawowania autorytatywnej de facto władzy. Nie ważny jest to, jak społeczeństwo się czuje, lecz jaką mu się wmawia kondycję.

Polska jest krajem dziwnie prosperującej klasy średniej, która według nadwiślańskiego kryterium dochodowego ogranicza się do zaledwie 3% podatników. Wypominanie pauperyzacji 70% społeczeństwa jest przecież zwykłą złośliwością w stosunku do regionalnego lidera gospodarczego i politycznego. Skarlały model rozwoju, zakupiony od intelektualnie upadającej technokracji MFW, za namową jego największego udziałowca i upragnionego sojusznika, bez demokratycznego zapytania Polaków, jest miarą odrodzenia Państwa polskiego. W tym osądzie nie przeszkadza fakt, że materialna cena tegoż odrodzenia nie przekraczała 10% wartości wypracowanego po wojnie majątku narodowego, wyprzedanego radośnie obcemu kapitałowi. W historii merkantylizmu na tego rodzaju „upusty” i idącą za nimi gwałtowną i rozległą deprywację społeczną kraje „przystają” nie inaczej, jak w warunkach kolonizacji czy pod przymusem okupacji (vide Irak, AD 2011), rzadko kiedy z własnej woli. O cenie moralnej „wysprzedaży” świadczy zaś dwumilionowa emigracja, po meksykańskiej jedna z największych na świecie. Jednakże propaganda sukcesu, tak jak za czasów PRL-u, tak i dzisiaj służy legitymizacji jedynie słusznej obranej drogi.

Droga jednak jest nie tyle wyboista, co ślepa. Walka o cudzą wolność ma więc zatuszować porażki w walce o własną. Ogłaszanie przez panujący establishment polityczny i polskie media nie-pomarańczowych rewolucji arabskich, jako zrywu wolnościowego rzekomo spokrewnionego z duchem narodu polskiego, pozwala omijać rzetelną analizę społeczno-ekonomicznego podłoża politycznych powstań w tych krajach. Nieopanowany kompleks niższości polskiej klasy politycznej, niezdolnej do twórczego przezwyciężenia brzemienia własnej historii, tak jak wczoraj doprowadził do tego, że Polska przyczyniła się do realizacji programu tortur rzekomych terrorystów na polskim terytorium, tak dziś doprowadza do tego, że przyczynia się do rozbioru Libii, manifestując – podobne do najemniczych interwencji w Afganistanie – „partyzanckie” poparcie dla rzekomych patriotów-rebeliantów. Kompromitującym tego przykładem jest desant Ministra Sprawiedliwości RP w Benghasi.

Nieposiadanie ropy naftowej i bieda Egipcjanin pod dyktaturą lokaja Zachodu – Mubaraka, zaś obfitość ropy, relatywna zamożność i wyróżniający się w Afryce rozwój społeczny Libijczyków pod autorytarnymi rządami nie do końca sojusznika Zachodu – Kadafiego, nie mają znaczenia poznawczego w analizie politycznej. Utylitarne sterowanie rewoltą pierwszych i oportunistyczne bombardowanie – ze sporym żniwem w postaci „ofiar ubocznych” – niepoprawnej opcji u drugich przez Pakt Euro-Atlantycki, stanowi nieprzewidziany zbieg okoliczności. We don’t care if they are sons-of-bitches, as long as they are our sons-of-bitches – czy aby nie zabrzmi echo filozofii polityki imperialnej wobec usłużnych sojuszników, przypieczętowanej przez demokratę F.D.Roosewelta? Jakiemukolwiek postronnemu obserwatorowi nietrudno zauważyć, że tu nad Wisłą liczy się manipulacja ideologiczna rzeczywistością zgodnie z interesami, które rządzą publicznym dyskursem politycznym.

Ale orędownicy tezy o końcu historii, który miał nadejść wraz z upadkiem «nie-realnego socjalizmu» mają problem. Otóż podatny na deformacje scenariusz dla krajów Maghrebu jakoś niepokojąco upodabnia się do wybuchowej sytuacji społeczeństw judeochrześcijańskich, w szczególności tych w dobie kryzysu bez żenady zwanych na samym Zachodzie „czterema prosiakami” (PIGS – Portugalia, Włochy, Grecja, Hiszpania). Po zużyciu argumentacji o wesołej rachunkowości «posłów greckich», podawanej jako przyczyna strukturalnego kryzysu ekonomiczno-politycznego, który uporczywie ogarnia kolebkę demokracji, polski polityczny establishment i służące mu media mają trudności w artykułowaniu wiarygodnej analizy tego, co się dzieje.

Fakt, że niemiecki kapitał bankowo-finansowy żeruje, jako oportunistyczny wierzyciel, na zadłużeniu greckiego skarbu państwa jest czystym przypadkiem wolnego rynku, przy okazji którego wymusza się na Grekach wyrzeczenia, zagrażające prostej reprodukcji ludzkiej. Przypadkiem więc jest również to, że 72% zadłużenia publicznego Polski jest w obcych rękach. „Świat do góry nogami” – wychwytuje surrealizm neoliberalizmu swoim już osławionym określeniem wybitny pisarz i eseista Eduardo Galeano, który niejedną podobną otwartą żyłę w Ameryce Łacińskiej poznał i opisał.

Jak tutaj zatem uczciwie przyznać, że w Grecji spalił na panewce model rozwoju, który spala się także w Polsce? O wybuchu społecznym, który przebiega pod hasłem oskarżycielskiego wezwania, ażeby za kryzys zapłaciła „własna” klasa właścicielska, nie ta drobna, równie pokrzywdzona, lecz ta gruba finansowo-przemysłowa, która i na kryzysach zarabia kosztem proletariatu – czyli, tej większości, która do zarabiania może tylko sprzedawać za coraz mniejszą wartość swoją siłę roboczą i umysł – nie sposób mówić tak, by Polacy zrozumieli lub przypadkiem zadawali głośno politycznie nie poprawne pytanie o to, czym naprawdę własne położenie różni się od marszu po równi pochyłej greków?

Dlaczego Polakom nie wolno uchodzić za „greków”?

Oto jest pytanie. Dlaczego nie, jeżeli system i polityka gospodarcza sprawia, że bezrobocie w Polsce stało się chronicznym stanem ok. 13% populacji w wieku produkcyjnym? Jeżeli od 1992 roku do dzisiaj wśród ludzi w wieku 18-30 lat wynosi średnio 30%., a w 2011r. sięga 25%? Jeżeli nie mniej niż 20% pracowników walczy o przeżycie na umowach „śmieciowych”, czyli w warunkach wykluczenia z rynku pracy rodem z Ameryki Centralnej i Południowej, gdzie 50% ludzi w wieku produkcyjnym to pracownicy określani eufemistycznie jako „nieformalni”? Jeżeli w tym samym czasie i przestrzeni 10% polskich obywateli zagarnia dla siebie już aż 52% dochodów całego pracującego społeczeństwa? Jeżeli z drugiej strony 60-70% zwykłych zjadaczy chleba zarabia na ten chleb nasz powszedni na ogół około 1500 zł?; tzn., jeżeli zubożała większość społeczeństwa polskiego egzystuje z dnia na dzień za znikomy rozporządzalny dochód? Jeżeli w dodatku Polak pracuje rocznie coś pomiędzy 2000 a 2500 godzin, ustępując w tym tylko co waleczniejszym społeczeństwom tak zwanego trzeciego świata?

Dlaczego nie, jeżeli błędne koło modelu ekonomicznego reprodukuje w Polsce masowe przed wiekami emigracje Europejczyków za chlebem do obcej ziemi? Jeżeli ci, którzy pozostają pracują, tak jak Grek na akumulację kapitału mocniejszych unijnych sąsiadów, tych samych, którzy w Polsce przejęli 70-80% majątku przemysłowego i bankowego?

Dlaczego nie, jeżeli polityka ekonomiczna państwa ustala nierównomiernie podatki z korzyścią dla lepiej zarabiających, odpuszcza podatki 80 procentom przedsiębiorstw, a jednocześnie poziom usług publicznych i świadczeń socjalnych dla większości – tej bez minimum dochodowego gwarantującego społeczno-ludzką egzystencję – woła o pomstę do nieba?

Dlaczego nie, jeżeli ustrój ekonomiczno-polityczny dopuszcza do skrajnej biedy 19% rodaków, a do biedy w ogóle nie mniej niż 30%? Jeżeli na obraz i podobieństwo uboższych krajów afrykańskich państwo polskie ukrywa aż 25-30% niedożywionych dzieciaków, jaskrawo eksponując tym samym strukturalny charakter patologii społecznej ustroju? Jeżeli służba zdrowia obumiera na oczach, a razem z nią co najmniej 30% chorych, którzy do niej nie trafiają, podczas gdy postępuje jej komercjalizacja a leki i usługi pogrzebowe stają się coraz droższe?

Raport Closing the Gap in a Generation (przygotowany przez Komisję do Badania Deterninant Społecznych Stanów Zdrowia przy ŚOZ, WHO 2008r.) nie zostawia pola do popisu dla samowoli interpretracyjnej łańcucha przyczynowo-skutkowego zapoczątkowanego przez ideologię socjo-liberalizmu. Toksyczna akumulacja niepożądanych a wcale koniecznych uwarunkowań społecznej niesprawiedliwości, m.in. takich jak nierówność ekonomiczna, prekariat pracy, niedostateczne wyżywienie, nieposiadanie godziwego mieszkania oraz niedostatek demokracji uczestniczącej, masowo zabijają ludność i stwarzają dotkliwe nierówności w stanie zdrowia.

Czy więc przypadkiem jest to, że różnica oczekiwanej długości życia pomiędzy uboższymi a zamożniejszymi grupami społecznymi w Polsce rośnie bezwstydnie? Gdzie jest w państwie rzekomo demokratycznym i prawnym debata publiczna o tym, iż Warszawa „złotych tarasów” upodabnia się do Glasgow, w którego biednym Caltonie mieszkańcy żyją o 8 lat mniej niż przeciętnie żyją ludzie w Indiach, a różnica z bogatym nie daleko położonym Lenzie wynosi aż 28 lat (54 i 82 lat odpowiednio)? Dla porządku socjo-liberalnego w Polsce różnica ok. 20 lat życia pomiędzy mieszkańcami Warszawy po prawej i lewej strony Wisły jest normalnością, albowiem “…nierówności tych nie da się usunąć bez szkody dla postępu” – tak jak głoszą rzecznicy nowej moralności RP (J. A. Majcherek, 2010r.).

Dlaczego nie, jeżeli filozofia wolnego rynku każe nie mniej niż 4 milionom obywateli koczować w nędzy mieszkaniowej, spowodowanej przez politykę państwa, stawiającą na 5-10% populacji posiadającej na dzisiaj zdolność kredytową; a komfortowe, finansowo przystępne i powszechne budownictwo komunalne dla większości, która tej zdolności nie ma i mieć nie będzie, uważa się za dewiację społeczną? I jeżeli, wobec tego, nie sposób ziemię ojczystą uznać za dobro publiczne, by poprzez to zapewnić wszystkim realizację podstawowego prawa człowieka, jakim jest przyzwoity dach nad głową?

Dlaczego nie, jeżeli z tego wszystkiego wynika, że zasadniczą dewiacją jest Art. 1 Polskiej Konstytucji ustanawiający, że Rzeczpospolita Polska jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli?

W nadążaniu za „rozwojem” polska liberalna droga sięga jeszcze dalej. System edukacji dąży do anachronicznej elitarności w dobie społeczeństwa wiedzy. Nieoświecona polityka Państwa zamyka obywatelom drogę do powszechnego wielojęzykowego kształcenia, odwrotnie niż to czynią kulturowo i gospodarczo bardziej rozwinięte społeczeństwa europejskie o podobnej jak polska specyfice językowej (vide chociażby Holandia czy Norwegia)? Studenci płacący za studia wyższe to już ok. 60% ogółu, dodajmy, że pracujący aby opłacać studia – więcej niż w pozostałych krajach UE. Zamyka się nierentowne szkoły, a niedofinansowanie pozostałych odbija się negatywnie na jakości kształcenia, o czym świadczą kolejne raporty PISA. A przeklęte koło reprodukcji zacofania kulturowego na wsiach jest faktem niepodważalnym.

Na domiar wszystkiego, wielka i mała korupcja, jak i bezprawie w porządku sądowniczym szerzą się przy bezradnym systemie wymiaru sprawiedliwości. Dlaczego więc oskarża się Polaków o to, że kiedy ośmielają podważyć model niedorozwoju i regresu cywilizacyjnego, serwowany przez posierpniowe obozy polityczne, udają „greka”?

Niemy krzyk większości

Próby okłamywania przy odpowiedzi na te pytania stają się raptem karykaturalne w RP, kiedy to milcząca większość Hiszpanów powstaje, i niemające nic więcej do stracenia młodsze pokolenia zalewają w gniewie place całego kraju, zapowiadając długotrwałą frontalną walkę o przemiany systemowe. Przecież po-frankistowska hiszpańska transformacja ustrojowa hołubiona była przez cały front polskich transformatorów, jako wzór do naśladowania. Ile czasu zajęło milionom Hiszpanów de a pie – zwykłych śmiertelników – przełożenie na bunt polityczny zaciskania pasa w imię prosperity tych, którym dzięki neoliberalnemu hiszpańskiemu przekrętowi się udało? Rzetelna analiza porównawcza znów zawodzi u ludzi władzy i polityki w Polsce.

Polskie władze, rzecznicy partii politycznych oraz przedstawiciele mediów, trudno powiedzieć czy z przerażenia czy kalkulacji, przechodzą nad buntem Hiszpanów do porządku dziennego. A co jeśli większość społecznie i ekonomicznie wykluczona w Polsce pozbędzie się syndromu sztokholmskiego wobec państwa w gruncie rzeczy na nowo klasowo zdeterminowanego?

Ile czasu zajmie Polakom zrozumienie prostej prawdy, że demokracja jest przeciwieństwem poddaństwa, czyli dążeniem do emancypacji? A nuż dotrze do dzieci polskiej neoliberalnej kontrrewolucji nie poprawna interpretacja skrywanego dzisiaj przesłania Papieża K. Wojtyły “nie lękajcie się”? Ile frustracji przełknie we wstydliwym milczeniu społeczeństwo polskie by zrozumieć, że (neo)liberalizm nie jest żadną kolejną nie udaną utopią, lecz namacalnym wyrazem desperackiej ucieczki do przodu ustroju kapitalistycznego? Ile czasu zajmie młodszym i starszym pokoleniom zrozumienie, że dalej tak być nie musi, że społeczeństwo polskie zostało postawione w ścieżce regresu cywilizacyjnego, a państwo w stanie obrony koniecznej w imię partykularnych interesów uwłaszczonej mniejszości? Ile czasu potrzeba, aby zrozumieć, że w zasięgu myśli, w postępowo socjaldemokratycznie rozwiniętej Skandynawii czy w lewicowo rewolucyjnej rozwijającej się Wenezueli, a nie w Azji czy Stanach Zjednoczonych, zachodzą póki co procesy wskazujące, na czym polegać mogą alternatywne wizje organizacji i partycypacji społeczeństwa, o ile społeczno-ekonomiczne zrównoważenie rozwoju i demokracja mają stać się imperatywem moralności i awansu ludzkiego?; a ile – by zrozumieć, że takie przeobrażenia nie są w tych społecznościach darem boskim lecz wynikiem nieustępliwej walki ludzi pracy o upodmiotowienie się; więc, walki nie tyle o sprawiedliwy podział, co o równoprawny udział w wykreowanym przez wszystkich bogactwie narodu? Ile będzie kosztowało, zatem, by zrozumieć, że UE znalazła się na dezyntegracyjnej drodze zamachu dysponentów kapitału na świat pracy, świat z krwi i kości, do którego należy i będzie niezmiennie należeć zdecydowana większość obywateli?

Ile czasu trzeba będzie, by zrozumieć, że jeśli podążać dalej obecną posierpniową drogą leseferyzmu polityczno-ekonomicznego, to większość zamieni niemy krzyk w gniew i „Plac Piłsudskiego” prędzej czy później zapełni się żądaniem, by Polska obrała kierunek wyzwolenia pozytywnego, za jakie należy uważać budowanie demokratycznego państwa prawa, urzeczywistniającego konstytucyjną, więc normatywną i moralną zasadę sprawiedliwości społecznej?

Jak duże i demoralizujące ma być rozwarstwienie społeczne, zastój cywilizacyjny i zachwianie suwerenności, którymi przepoczwarzone i nowo narodzone klasy polityczne karzą zapłacić społeczeństwu za uwiarygodnienie samowoli ekonomiczno-politycznej, aby zrozumieć, że historia o powstaniu i upadku państwa polskiego może się powtórzyć tylko jako farsa? Ile «krwi, potu i łez» by zrozumieć, że wszystkie polityczne drogi, łącznie z tymi do Rzymu, nieuchronnie prowadzą do zaprzeczenia kapitalistycznego porządku rzeczy, który jest wymuszany nad Wisłą?

W publicznej debacie pod hasłem «demokracja-teraz» przy pomniku M. Kopernika w Warszawie – 19 czerwca, dnia ogólnego europejskiego protestu przeciw temu samemu porządkowi rzeczy w Europie – padło stwierdzenie, że przeżyliśmy komunizm, to i przeżyjemy kapitalizm. Paradoks wydaje się być inny. Polska przeżyła rzekomy komunizm, najprawdopodobniej dlatego, ponieważ nie taki diabeł straszny, jak go malowano. Po upadku natomiast PRL-u nic nie wskazuje na to, że III RP cała przeżyje kapitalizm socjo-liberalny.

Walka o przemianę ustrojową w Polsce jest zatem imperatywem, o ile rozwój zrównoważony społeczno-ekonomicznie ma być wyznacznikiem postępu. Upodmiotowienie ekonomiczne społeczeństwa jest warunkiem sine qua non produkcji materialnej i reprodukcji ludzkiej. Demokracja – sprawowaniem władzy wynikającej z podmiotowości politycznej realnie sobie równych obywateli. Porządek polityczno-prawny – paktem społecznym, gdzie wolność i równość stanowią nadrzędną wartość ustrojową.

Roberto Cobas Avivar
Autor jest ekonomistą, niezależnym analitykiem politycznym, działaczem społecznym, członkiem-założycielem Ruchu Sprawiedliwości Społecznej.”

Źródło –http://lewica.pl/?id=24915

.

6 Responses to Od Puerta del Sol poprzez Tahir do Placu Piłsudskiego

  1. adamel pisze:

    Skoro „radosna twórczość” 22-letnich rządów kosztowała Polaków 70-80% majątku narodowego i, mimo tego zadłużenie państwa jest na tragicznym poziomie, to chyba jest to ostatni dzwonek.

  2. OPTY pisze:

    ” Walka o przemianę ustrojową w Polsce jest zatem imperatywem, ”
    z powyższego.
    ——————-
    A kiedy nie była ?
    My jak sięgnąć w głąb dziejów wiecznie wlaczymy i w zasadzie nie wiemy o co .
    Przemianę ustrojową ? , na jaką ? Przecież lepszego ustroju jak ten jeszcze nikt nie wymyślił , miał powiedzieć ” wypasiony ” demokrata W.Churchill

  3. http://passent.blog.polityka.pl/2011/08/11/bunt-mas/#comment-207806 :

    magrud pisze:
    2011-08-14 o godz. 17:38

    „Wg naszego gospodarza przyczyny zamieszek w Londynie są następujące:

    „Kryzys tradycyjnej rodziny – rodzice wcześnie tracą kontrolę nad dziećmi, często mieszkają zagranicą, lub w innym mieście. Kryzys tradycyjnego modelu wychowawczego – coraz więcej wolno, coraz większy liberalizm w domu, w szkole, w kolejce podziemnej, na ulicy. Kryzys autorytetów – władza, rodzina, pastor, ksiądz, szkoła – coraz mniej znaczą, są coraz mniej szanowane. Zanik więzi społecznych – co łączy młodych Polaków z Pakistańczykami, muzułmanów z chrześcijanami? Duże rozpiętości dochodów, rosyjscy miliarderzy kupują jachty i drużyny footbolowe, podczas gdy przybysze z Czarnej Afryki wegetują na marginesie. Kiedy góra lśni – na dole gromadzi się gniew i niezadowolenie.”

    Mam z tą diagnozą pewien problem. Trudno się, bowiem nie zgodzić z wymienionymi przez autora bezpośrednimi przyczynami. Ale też nie sposób nie zauważyć, że same w sobie są objawem patologii.
    Dlatego też posiłkując się medyczną terminologią same zamieszki należałoby raczej uznać za ciężkie powikłania wywołane przez przewlekłą chorobę, której objawami są: kryzys rodziny, kryzys autorytetów, zanik więzi społecznych, duże rozpiętości dochodów itp..
    Ja rozumiem, że w Polsce A.D. 2011 lepiej się publicznie nie przyznawać, że zna się przyczynę i nazwę tej choroby. Niebezpiecznie jest nawet przed sobą samym się do tego przyznawać, bo jeszcze by nam się niechcący wyrwało, że „Balcerowicz musi odejść”.”

  4. Pingback: Istota spontaniczności ruchu oburzonych « Zygfryd Gdeczyk

Dodaj komentarz