GW: Jak najbogatsi ukradli nam świat

.

„…Jak daleko zaszły nierówności w USA i Wielkiej Brytanii, pokazują Linda McQuaig i Neil Brooks w wydanej w zeszłym roku książce ”The Trouble with Billionaires: How the Super-Rich Hijacked the World” (”Problem z miliarderami: jak najbogatsi ukradli świat”). Posłużyli się metodą wymyśloną przez holenderskiego ekonomistę Jana Pena (1921-2010).

Pen zaproponował modelowe przedstawienie całego kraju maszerującego w zgodnej paradzie, w której każdy ma taki wzrost, jak jego zarobki mają się do przeciętnych zarobków. Biedni otwierają pochód, bogaci go zamykają…” Więcejhttp://wyborcza.pl/magazyn/1,138061,15891849,Jak_najbogatsi_ukradli_nam_swiat.html .

.

Malownicza ta prezentacja, gorąco polecam.

.

Polecam rownież:

– Masz u mnie jak w banku – http://andsol.blox.pl/2011/02/Masz-u-mnie-jak-w-banku.html

– Nic dwa razy się nie zdarza? – http://www.stachurska.eu/?p=4781 .

.

3 Responses to GW: Jak najbogatsi ukradli nam świat

  1. OPTY pisze:

    Myślę ,że poniższy tekst doskonale pasuje do aury globalnego oszustwa;

    ~Pierwszy Czerwony do ~jasko muzykant: Masz pełną rację, ale i tak nie przekonasz głupiomądrych, choćby nawet za tobą stał sam Pan Bóg i potwierdzał, co mówisz! Pieski Wuja Sama idą od lat na smyczy globalnej mafii korporacyjnej, tylko jeszcze tego nie wiedzą i nie widzą. Ta mafia rozgrywa ich, jak chce, umiejętnie wykorzystując i bazując na różnego rodzaju fobiach, m.in. rusofobii. U nas bardzo żywo wspomagał ją KRK, tony forsy od CIA i innych banksterskich firemek rozeszły się pod stołem, no i mamy to, co mamy. Solidaruchy i Bolkowe lizuski idą w zaparte, bo kto miałby odwagę uderzyc sie w piersi i przyznać – „to był błąd, nie OTAKE!”. Zrobił to jakiś czas temu tylko jeden człowiek, śp. poseł Małachowski, ale nikt tego nie nagłaśniał, bo jak tu sie przyznać do błędu, który zaowocował takimi skutkami dla całego narodu? Chociaż szkoda nerwów na walkę z wiatrakami, zamieszczam poniżej tekst śp. wicemarszałka Sejmu, Aleksandra Małachowskiego:
    „Oszukaliśmy naród

    Cokolwiek mamy na swoje usprawiedliwienie, to jedno musimy mieć – odwagę powiedzieć publicznie, głośno i wyraźnie: oszukaliśmy naród. Taka refleksja zaświtała mi w głowie, gdy patrzyłem przez kilka kolejnych dni na pokazywane przez telewizję obrazy pracowniczych pochodów, maszerujących pod sztandarami „Solidarności” w proteście przeciwko skutkom łajdackiej prywatyzacji lub też postępującej likwidacji zakładów pracy, co dla nowych dziesiątków tysięcy polskich rodzin oznacza wstąpienie do swoistego piekła biedy i poniżenia bezrobociem. Bezrobocie bowiem to nie tylko kłopoty z utrzymaniem rodziny, ale także – a może przede wszystkim – wieka katastrofa życiowych aspiracji. Bezrobotny staje się zarazem kimś niepotrzebnym. Doświadczałem tego w życiu, kiedy wywalono mnie z asystentury na uniwersytecie i nikt nie chciał mi dać pracy, bo byłem trefny. Nie trwało to długo. Znalazłem niezłe wyjście, ale dobrze pamiętam tę swoją niepotrzebność, o tyle łatwiejszą do zniesienia niż dzisiejsze zbędności życiowe, że powodem był mój sprzeciw wobec żądania zapisania się do ZMP, czyli jakaś racja natury moralnej.
    Włączenie się w ruch solidarnościowy – czy nawet, jak to było ze mną, współudział w organizacji ważnego ogniwa tego związku – dało wielu z nas sporo korzyści życiowych. Poszliśmy, co prawda, po kilku trudnych latach w posły i na długo nasze drogi życiowe nabrały rumieńców. Razem z nimi zostaliśmy niejako automatycznie obarczeni odpowiedzialnością za dalszy los kraju, który – mówmy prawdę – dla setek tysięcy rodzin okazał się wielką katastrofą. My, ludzie zajmujący kierownicze stanowiska w „Solidarności”, co niejako automatycznie dawało nam ważną pozycje we władzach kraju, rozwinęliśmy miraż państwa łatwej szczęśliwości. Wyklinaliśmy komunę i obiecywaliśmy ludziom znaczną i szybką poprawę egzystencji. Nigdy to się nie sprawdziło. Miliony doznały pogorszenia losu.
    Miałem, nie wiem, czy tyle szczęścia, czy rozumu, że bardzo szybko dostrzegłem złe strony prowadzonej transformacji. Zacząłem głosić hasło sprzeciwu wobec „reformy przez ruinę”. W otoczeniu neofitów, wyznawców liberalnej drogi przekształceniowej patrzono na mnie krzywo, nieraz wręcz wrogo, ale to mnie nie usprawiedliwiało. Należało już wtedy, gdy dostrzegłem tę rujnującą kraj cechę nadchodzącego upadku, zacząć czynnie protestować. Jak? Choćby położyć się na schodach w sejmie i zacząć głodówkę, a może w jakiś inny skuteczny sposób zacząć gromadzić wokół siebie szeregi protestujących. Wszak byłem wpierw posłem, potem nawet wicemarszałkiem. Niestety, bałem się. Nie osobistych kłopotów, gdyż byłem do nich przyzwyczajony, ale tego, że źle oceniam sytuację. Jeśli tylu współtworzących ze mną ruch solidarnościowy godziło się na te objawy nazywane przeze mnie „reformą przez ruinę”, to może moje myślenie było wadliwe? Wszak nie byłem ekonomistą, lecz tylko pisarzem reportażystą z prawniczą wiedzą, nie dającą podstaw do samodzielnej oceny zjawisk zachodzących w gospodarce. Dziś wiem, jaki błąd został przez nas wszystkich, ludzi „Solidarności”, popełniony. Nie wolno było zawierzyć losów Polski doradcom w prowadzeniu przemian, wywodzącym się z liberalnej szkoły ekonomicznej, dobrej dla krajów od dawna kapitalistycznych. Przytoczę jedno zdarzenie, które już zresztą przed wielu laty opisywałem, ale powtórzę. Na jednej z narad zapytałem speca od prywatyzacji, czy jego resortowi nie przeszkadza w działaniu fakt, iż dawne przedsiębiorstwa socjalistyczne są kupowane za pieniądze kradzione lub mające podejrzany rodowód z jakiegoś przekrętu. Usłyszałem w odpowiedzi zdanie jak z kryminalnej powieści: kradzione czy pochodzące z przekrętu, to nieważne, aby tylko był właściciel.
    Ta odpowiedź wysokiego rangą urzędnika prywatyzacyjnego ukazywała wyraźnie, jaki będzie kierunek przemian i co przyniesie. Ale to wiem dzisiaj. Wówczas uznałem tę odzywkę za skandal i raczej domagałem się ukarania faceta gadającego głupoty. Nikt jednak nie chciał go ukarać. On bowiem nie gadał głupstw, lecz prezentował urzędową ideologię.
    Próbowałem w kilka osób, takich jak Jan Józef Lipski, Ryszard Bugaj, Zbyszek Bujak, Karol Modzelewski, ja i kilku innych bliskich myślowej formacji socjaldemokratycznej, zorganizować siłę sprzeciwu.- Unię Pracy. Niestety, Lipski szybko umarł, Modzelewski wycofał się do nauki, Bugaj fruwał w obłokach, a nasza koncepcja, lansowana głównie przez Bugaja, że istnieją w Polsce dwa lewicowe elektoraty, ten prawdziwy – jakby socjalistyczny – i ten skażony komunizmem, tworzący późniejsze SLD, szybko ujawniła swą całkowitą błędność. W grupie kierującej Unią Pracy byłem jedynym niewierzącym w tę dwoistość lewicowego elektoratu. W wyborach 1997 r. ponieśliśmy druzgocącą klęskę, chociaż ja sam zdobyłem wystarczającą ilość głosów, by trafić do Sejmu, lecz Unia Pracy przegrała. Miałem rację i mam ja do dzisiaj. Istnieje w Polsce tylko jeden lewicowy elektorat. Ten, co dał podstawę do utworzenia zaprojektowanej przeze mnie i zrealizowanej rządzącej obecnie koalicji SLD-UP.
    Niestety, SLD był także mocno przesiąknięty koncepcją przeprowadzenia w Polsce transformacji gospodarczej i ustrojowej na zasadach, jakich czołowi politycy tej formacji nałykali się w trakcie pobytów stypendialnych na amerykańskich uniwersytetach, gdzie uwierzyli, że taka neoliberalna konieczność ekonomiczna może być dla Polski korzystna. Zatem – jak widać – nie było w Polsce sił naukowych ani politycznych, zdolnych do poszukiwania własnej drogi transformacyjnej. Wysprzedano w obce ręce duży spadek po PRL, wprowadzono mocno kaleki kapitalizm, zrujnowano spółdzielczość, zlikwidowano setki, jeśli nie tysiące państwowych zakładów pracy, zafundowano Polsce wielomilionową armię bezrobotnych i nędzę w setkach tysięcy rodzin. Nie takie były oczekiwania sierpniowe rodzącej się „Solidarności”, nie dla takich rozwiązań niepodległościowa rewolucja robotnicza obdarzyła nas zaufaniem i powierzyła nam władzę. Polsce potrzebna była własna, oparta na zdrowym rozsądku, koncepcja zmiany ustrojowej i gospodarczej. Przejmując władzę staliśmy się odpowiedzialni za los Polski, który – co uparcie powtarzam – dla setek tysięcy polskich rodzin okazał się zgubny, choć co innego obiecywaliśmy ludziom. Nie da się ukryć: oszukaliśmy naród! Na tym naszym oszukańczym działaniu zbijają teraz kapitał wyborczy groźni dla przyszłości kraju, cyniczni, polityczni cwaniacy, lansujący populistyczne obietnice, warte tyle samo, ile nasze osiągnięcia w upowszechnianiu biedy.”

  2. Chutor1 pisze:

    W odniesieniu do Polski i Polakow to nie byla typowa kradziez w ostatnich 20 latach raczej byla to wymiana czegos za nic. Waluta wymienna bylo oszustwo. Glowna przyczyna, ze mozna oszukac dziecko jest nie to, ze jest ono mlode lecz dlatego, to rowna sie braku doswiadczenia. Jezeli czlowiek dorosly nie ma doswiadczenia w pewnym zakresie to mozna go oszukac tak jak dziecko. Nawet w skutkach o wiele gorszych bo czlowiek dorosly z wlasnej glupoty czesto sam sobie bedzie zaprzeczal, ze byl w bledzie. Czy ten tak zwany przekaz wlasnosci byl kradzieza czy tez oszustwem nie robie wielkiej roznicy. W kulturze europejskiej taka dzialalnosc jest przestepstwem i ten, ktory sie tego dopuscil powinien zostac ukarany a dobra zwrocone wlascicielowi. W polskiej rzeczywistosci zwrocone panstwu. Ale jak to odzyskac gdy zlodziej jest silniejszy od poszkodowanego? Odpowiec jest oczywista i zgodna z prawem naturalnym: trzeba byc silniejszym od zlodzieja i od slow najetego kaznodzieja, ze zlodziejom nalezy wybaczac i to, w dorozumieniu, bez wyrownania szkod.

  3. OPTY pisze:

    Libia pogrążyła się w anarchii. O tym się nie mów
    Pra¬wie dwa i pół roku temu cały świat pa¬trzył, jak w Libii zlin¬czo¬wa¬no i za¬bi¬to dyk¬ta¬to¬ra Mu¬am¬ma¬ra Kad¬da¬fie¬go. Prze¬ko¬ny¬wa¬no, że naród li¬bij¬ski od¬zy¬ska wol¬ność. Teraz o Libii mówi i pisze się rzad¬ko. Tym¬cza¬sem kraj zdą¬żył po¬grą¬żyć się w cha¬osie i anar¬chii. Eks¬per¬ci alar¬mu¬ją: Libia stała się wy¬lę¬gar¬nią ter¬ro¬ry¬stów i nową „czar¬ną dziu¬rą” na mapie świa¬ta
    Utracone przywileje- Zruj¬no¬wa¬no bo¬ga¬ty i cu¬dow¬ny kraj – Tanya Valko*, pol¬ska orien¬ta¬list¬ka i pi¬sar¬ka, au¬tor¬ka kilku po¬pu¬lar¬no-na¬uko¬wych ksią¬żek o Libii i po¬wie¬ści o kra¬jach arab¬skich, w tym be¬st¬sel¬le¬ro¬wej „Arab¬skiej sagi”, nie po¬zo¬sta¬wia złu¬dzeń. Mówi o „prze¬ra¬ża¬ją¬cych ak¬tach prze¬mo¬cy”.
    Valko mieszkała w Libii przez 13 lat, była nauczycielką w polskiej szkole w Trypolisie, wieloletnią asystentką ambasadorów RP. W swoich książkach pisała o zwyczajach i życiu codziennym. Przedstawiała Libię „od kuchni”. Dzisiaj zestawia przywileje, jakimi cieszyli się Libijczycy przed rewolucją, a które – jak podkreśla – stracili bezpowrotnie, z obecną sytuacją, w której – jak twierdzi – w kraju „brakuje niejednokrotnie podstawowych produktów”.
    Wśród przywilejów były m.in. : 1) brak rachunków za prąd i za wodę, które były darmowe dla wszystkich obywateli; 2) brak oprocentowania pożyczek; banki w Libii były państwowe, pożyczki były prawnie zagwarantowane dla wszystkich; 3) dotacje państwowe na mieszkania dla młodych małżeństw; 4) książeczka rodzinna, na którą małżeństwa kupowały za symboliczną kwotę sprzęt gospodarstwa domowego, a wszystkie środki czyszczące i chemiczne były również dotowane; 5) bezpłatna edukacja i opieka zdrowotna; 6) wysokie becikowe i wyprawka dla dziecka za darmo. Valko podkreśla też, że wszystkie produkty dziecięce począwszy od odżywek, mleka w proszku po pampersy były dotowane.
    Ponadto pisarka wskazuje, że „przed rządami Kaddafiego tylko 25 proc. Libijczyków umiało czytać i pisać”. Dziś wskaźnik analfabetyzmu wynosi 23 proc.
    – Rząd ustanawiał liczne stypendia dla studentów, w tym do Polski, gdzie w latach 70-80-tych student dostawał comiesięczne stypendium w wysokości 500 dolarów, darmowe mieszkanie oraz ubezpieczenie zdrowotne. Dziewczęta libijskie miały pełny dostęp do edukacji, w tym również były objęte programem stypendialnym – opisuje, zaznaczając, że „dzięki temu jedna czwarta Libijczyków posiada uniwersyteckie wykształcenie”.
    – Libijczycy, którzy chcieli zostać rolnikami, otrzymywali ziemię, budynki gospodarcze, sprzęt, nasiona, żywy inwentarz za darmo. Również przepiękne farmy, w tym te wybudowane przez Poznański Kombinat Budowlany w górach Gharianu i okolicy – wylicza dalej.
    – Jeśli Libijczyk potrzebował skomplikowanego zabiegu medycznego, rząd fundował mu wyjazd zagraniczny i w całości pokrywał przelot, leczenie i rekonwalescencję.
    – Libijczyk „kupował” samochód, a rząd dopłacał mu połowę ceny auta, zaś osobom pracującym w urzędach państwowych i rządzie fundował auto, a obdarowany musiał tylko zapłacić cło w wysokości 1 proc. wartości pojazdu
    – Cena benzyny w Libii wynosiła 14 centów amerykańskich za jeden litr.
    – Kaddafi przeprowadził największy na świecie projekt irygacji, Great Manmade River (Wielka Sztuczna Rzeka) w celu zapewnienia dostaw wody pustynnemu krajowi – kończy Valko.
    A jak jest obecnie?
    – Przykro to powiedzieć, ale Libia jest dzisiaj jednym z najbardziej niebezpiecznych krajów arabskich – ocenia pisarka w rozmowie z Onetem.
    „Kryjówka terrorystów”
    Faktycznie, w Libii w ostatnich miesiącach obficie leje się krew. Co rusz dochodzi do starć i zamieszek w największych, ale też mniejszych miastach. Porywani są dyplomaci, atakowane ambasady, mordowani przedstawiciele władz.
    Rząd nie panuje nad sytuacją. I otwarcie to przyznaje. W styczniu libijski parlament wprowadził w kraju stan wyjątkowy i postawił armię w stan gotowości. Wcześniej działy się rzeczy zdumiewające. Ich symbolem było zuchwałe porwanie w październiku 2013 roku premiera Libii – Alego Zajdana.
    Wojciech Jagielski, korespondent Polskiej Agencji Prasowej, w rozmowie z serwisem menstream.pl, mówił: „Libia stała się takim afrykańskim Afganistanem. Pogrążyła się w chaosie, jest znakomitą kryjówką dla wszelkiej maści ugrupowań fundamentalistycznych, terrorystycznych a także przemytniczych, przestępczych”.
    Jak do tego doszło?
    Władza zbrojnych band
    – Na początku oczywiście była euforia i radosne manifestacje na Placu Zielonym, obecnie Placu Męczenników w Trypolisie. Jednak z biegiem czasu w kraju zaczął szerzyć się terror – opowiada nam Tanya Valko.
    Rebelianci, którzy z pomocą amerykańskich i francuskich bombowców, obalili Kaddafiego, nie pozwolili się jednak rozbroić. Wprawdzie w Libii, w lipcu 2013 roku, przeprowadzono względnie wolne wybory i wyłoniono nowy rząd, lecz w wielu regionach kraju faktyczną władzę stanowią samozwańcze brygady paramilitarne (milicje), złożone z byłych rewolucjonistów.
    Z szeregów opozycji wobec Kaddafiego wywodzi się również premier Ali Zajdan, który po wybuchu powstania przeciwko dyktatorowi w 2011 roku, pełnił funkcję jej nieoficjalnego rzecznika w Europie. Lecz jego władza jest iluzoryczna.
    – W Libii budowana jest nowa armia, podejmowane są próby rozbrajania brygad paramilitarnych. Problem w tym, że w czasie wojny one urosły w siłę i dziś odgrywają znaczącą rolę. Pilnują porządku, ale realizują też własne cele polityczne, mają własne pomysły na urządzenie społeczeństwa, organizują własne więzienia, w których osadzają osoby, które uznają za margines społeczny, a także wrogów politycznych – tłumaczy dr Konrad Pędziwiatr, orientalista z Wyższej Szkoły Europejskiej im. Józefa Tischnera w Krakowie.
    Cały kraj pokrył się siatką zbrojnych band, które walczą z władzą centralną. Przejęły rezydencje, budynki, obiekty wojskowe. Wcześniej rząd przez pewien czas starał się kupować ich lojalność. Opłacał je, dopóki się nie zbuntowały.
    Tanya Valko: „Broń, którą otrzymali rewolucjoniści, nie została oddana, bowiem Libijczycy twierdzili, że w kraju jest niebezpiecznie”.
    – To była prawda, gdyż zaczęły się tworzyć bojówki samodzielnie wymierzające sprawiedliwość poplecznikom Kaddafiego. Jednak przy okazji stosowano wendetę, tak popularną w krajach arabskich. Mszczono się na nieprzyjaciołach rodów i plemion, wyciągano z domów nielubianych sąsiadów i strzelano im w głowę. Zdarzają się też masowe egzekucje zwolenników Kaddafiego (53 osoby pod Syrtą). Rozpoczęła się masowa emigracja, bowiem nikt nie był pewien dnia ani godziny – kontynuuje.
    Efekt? Dzisiaj zwykłym Libijczykom brakuje nawet podstawowego poczucia bezpieczeństwa. – To, co się dzieje, czyli regularne bitwy na ulicach, są tego najlepszym dowodem, a porwanie premiera to było wręcz mistrzostwo świata; coś niewyobrażalnego w „normalnym”, cywilizowanym kraju – ocenia dr Pędziwiatr.
    Bunt na polach naftowych
    Zbuntowani uczestnicy zbrojnej rebelii przeciw Kaddafiemu sięgnęli również po największe bogactwo Libii – ropę. Przejęli kontrolę nad wieloma portami naftowymi we wschodniej części kraju, a potem też na południu. Produkcja i eksport ropy gwałtownie spadły. Rząd grozi wysłaniem wojska, a kryzys gospodarczy się pogłębia. Nad krajem zawisła groźba rozpadu.
    Separatyści ze wschodu w listopadzie 2013 roku powołali nawet własny rząd, domagając się wyższych płac i większych praw politycznych.
    Efekt? Według ocen Międzynarodowego Funduszu Walutowego gospodarka Libii, która bazuje na ropie, w 2013 roku skurczyła się o 5,1 proc. Premier otwarcie mówił o „niewypłacalności” rządu. W tej sytuacji łagodzenie społecznego niezadowolenia z powodu spadku poziomu życia jest bardzo trudne.
    Póki co niektórzy eksperci i dziennikarze oceniają, że Libia faktycznie już się rozpadła albo jest bardzo bliska podziału. Rosyjski arabista Jewgienij Satanowski mówi: „Libii jako państwa de facto nie ma. Są oddzielnie wzięci ludzi. Kto ma na tyle broni, ten walczy o eksport ropy i kontrolę nad terytorium. Nic ponad to”.
    Andrzej Meller, który towarzyszył powstańcom w czasie rebelii przeciwko Kaddafiemu, tak w październiku 2013 opisywał na łamach „Tygodnika Powszechnego” sytuację w Libii: „Zwycięzcy mudżahedini – było ich kilkaset tysięcy – nie ufając nowym władzom centralnym, nie złożyli broni. Wrócili do swych miast, a Libia powoli zaczęła ulegać rozbiciu dzielnicowemu. Arsenały Kaddafiego rozproszyły się po regionie: z tej broni strzelano w Mali i Egipcie, używają jej syryjscy powstańcy – w Libii zaś nie zapewniła bezpieczeństwa, kraj ogarnął bandytyzm”.
    Wojciech Jagielski (w rozmowie z menstream.pl) zwraca z kolei uwagę, że „wojna w Mali, a wcześniej zajęcie połowy kraju przez saharyjskich dżihadystów, to oczywisty i bezpośredni rezultat obalenia władzy i rozpadu libijskiego państwa”. Saudyjska gazeta „Arab News” pisze wręcz o „pełzającej wojnie domowej”, wskazując na aktywizację elementów związanych z Al-Kaidą.
    Trochę inaczej widzi to dr Pędziwiatr: „W Libii państwo jest budowane od podstaw. To musi trochę potrwać. Minister sprawiedliwości Libii mówił ostatnio, że to, co się dzieje w jego resorcie, jest jak remont mieszkania w sytuacji, gdy się w nim mieszka; jak remont bez wyprowadzki. Budowanie systemu politycznego od podstaw w kraju, który wcześniej był rządzony przez klan Kaddafiego, to gigantyczne wyzwanie dla władz”.
    Przyznaje jednak, że proces budowania nowego państwa nie przebiega zbyt prężnie.
    „Zachód nie miał wyjścia”
    Co na to wszystko państwa Zachodu, które pomogły obalić Kaddafiego i gorąco wspierały „arabską wiosnę”? Straciły zainteresowanie Libią. Choć premier Zajdan pod koniec ubiegłego roku ostrzegał, że „społeczność międzynarodowa nie może tolerować kraju w środku regionu śródziemnomorskiego, który jest źródłem przemocy, terroryzmu i morderstw”, wskazując na możliwą „interwencję sił zagranicznych”, to nic nie wskazuje na to, aby mogła ona nastąpić.
    – Zachód trochę nie miał wyjścia, musiał się wycofać, aby nie być posadzonym o to, że narzucił Libijczykom swoje porządki. Obecnie pomaga Libii. Ta współpraca odbywa się na wielu poziomach, np. w szkoleniu armii, wspieraniu reform. Więcej nie może zrobić. Do interwencji zbrojnej raczej nie dojdzie – przewiduje dr Pędziwiatr.
    Tanya Valko ma zupełnie inny od powszechnie przyjętego pogląd na pomoc państw Zachodu: „Państwa Zachodu bombardowały Libię we własnym interesie, a nie w interesie Libijczyków, a teraz „wypięły” się na ludzi, niewinnych cywilów, którzy najbardziej ucierpieli, bo już zrealizowały swój pokrętny plan. Jednak należałoby zadać pytanie, komu zależało na destabilizacji w regionie? Czy kolejne źródełko z ropą jest aż tak ważne, żeby niszczyć kraj i jego mieszkańców?” – pyta.
    „Ziemia bezprawia”
    Bardziej od rządów i polityków aktywne są organizacje międzynarodowe i obrońcy praw człowieka, którzy publikują kolejne alarmujące raporty.
    W październiku 2013 roku raport biura Wysokiego Komisarza ONZ ds. Praw Człowieka i oenzetowskiej misji w Libii sygnalizował, że w libijskich więzieniach stosuje się tortury na dużą skalę. Z kolei organizacja Human Rights Watch w swoim corocznym raporcie zwróciła uwagę na następujące problemy tego kraju: krwawe walki plemienne, ataki na przedstawicielstwa dyplomatyczne, niszczenie sufickich miejsc kultu religijnego, porwania, zabójstwa, pracę przymusową, tortury.
    Dochodzi też do pogromów chrześcijan. Arcybiskup Rabatu Vincent Landel przewodniczący Regionalnej Konferencji Biskupiej Afryki Północnej (CERNA), obejmującej Maroko, Algierię, Tunezję i Libię informował w październiku 2013 roku, że rząd, zamiast chronić chrześcijan, zalecił im opuszczenie kraju. Cyrenajkę na wschodzie, opanowaną przez zbrojne bandy islamistów, określił jako „ziemię bezprawia”.
    „Kobiety w czasach Kaddafiego miały pełną swobodę”
    Dodatkowo w grudniu libijskie Zgromadzenie Narodowe uznało prawo szariatu za podstawę państwowego prawodawstwa i działalności wszystkich instytucji. W związku z tym wszystkie przepisy będą musiały być zgodne z zasadami opisanymi m.in. w Koranie.
    – Nie wszystkim obywatelom podoba się, iż nowy rząd chce zrobić z laickiej Libii muzułmańskie państwo rządzące się prawem szariatu. Już krótkie spojrzenie na osoby w Zgromadzeniu mówi nam wszystko. Są to dysydenci, którzy uciekli z Libii za rządów Kaddafiego, który ścigał i surowo karał zwolenników fundamentalizmu islamskiego. Przebywali oni w większości 10-15 lat w takich ortodoksyjnych muzułmańskich krajach jak Arabia Saudyjska, Kuwejt czy Katar, a teraz wrócili szerzyć restrykcyjny islam w swojej ojczyźnie – komentuje Tanya Valko, podkreślając, że „szariat wiąże się z licznymi obostrzeniami, w tym przede wszystkim w stosunku do kobiet, które w Libii czasów Kaddafiego miały pełną swobodę”.
    – Jeśli tak dalej pójdzie, może Libijki będą musiały przywdziać czarne abaje (wierzchnie okrycie noszone w krajach muzułmańskich – red.) jak w Arabii Saudyjskiej? Może nie będzie respektowany ustanowiony przez prawodawstwo Kaddafiego wiek kobiety gotowej do zamążpójścia i zacznie się wydawać za mąż ośmiolatki, tak jak w Arabii Saudyjskiej czy Jemenie? – pyta.
    Z kolei dr Pędziwiatr uważa, że decyzja libijskiego Zgromadzenia Narodowego jest tylko „symbolicznym podkreśleniem wagi religii”. – W tym sensie jest ważna. Rządy podobne do tych, które wprowadzili w Afganistanie talibowie, Libii raczej nie grożą. Warto jednak obserwować nastawienie sił rządowych do szeroko pojętego pluralizmu. Myślę m.in. o prawach kobiet – przekonuje arabista z Wyższej Szkoły Europejskiej im. Tischnera.
    – Poważniejszym wyzwaniem jest uznanie zróżnicowania wewnątrzkrajowego i wewnątrzmuzułmańskiego. Sporym problemem jest brak zrozumienia i poszanowania dla sufizmu. Doszło do zburzenia świątyń sufickich, władze nie były w stanie albo nie chciały zareagować na te incydenty? – przekonuje.
    Chaos… i co dalej?
    Chaos panujący w Libii stawia pod dużym znakiem zapytania dokonania „arabskiej wiosny”, tym bardziej że również inne kraje, które ona objęła (Egipt, Syria) dalekie są od stabilizacji. Pojawiają się coraz liczniejsze głosy, że obalenie Kaddafiego było błędem, bo taką stabilizację gwarantował.
    Dr Pędziwiatr nie zgadza się z takimi opiniami. – Najłatwiejsze są rządy jednego mądrego filozofa, ale Libijczycy pokazali, że tego typu rządów mają dosyć. Brakuje trochę przygotowania, aby budować to nowe państwo, pomoc jest bardzo ważna. To wszystko musi potrwać – uważa.
    Jego zdaniem w tym procesie nie powinno chodzić tylko o zaimportowanie wzorców instytucjonalnych z Zachodu, ale także próbę wykorzystania tradycyjnych metod rządzenia, „by ludzie nie postrzegali nowych instytucji jako narzuconych z zewnątrz”.
    Dużo bardziej pesymistycznie sytuację w Libii ocenia Tanya Valko: „Niestety teraz już nic w Libii tak szybko się nie zmieni: ani na lepsze, ani na gorsze”. – Długo obywatele tego kraju będą musieli wychodzić z bagna, które pozostało po „arabskiej wiośnie” – prognozuje.
    – Libia zawsze była przyjaznym krajem, tak dla swoich obywateli, jak i cudzoziemców, a teraz wszyscy boją się w niej żyć – kończy autorka książek „Libia od kuchni” i „Życie codzienne w Trypolisie”.
    ___*Tanya Valko to pseudonim artystyczny pisarki. Na swojej stronie internetowej tłumaczy, dlaczego go używa: „Mam dwa długie i bardzo poważne imiona oraz dwa typowo polskie nazwiska. Nie do wymówienia dla cudzoziemców. Obawiam się, że nie zmieściłyby się w jednej linijce na okładce, chyba żeby je pisać wzdłuż. Poza tym dbam o bezpieczeństwo swoje i mojej rodziny. Poruszam tematy niezbyt popularne i dla niektórych drażliwe, więc mogłabym się spotkać z nieprzyjemnościami. Chcąc tego uniknąć, piszę pod pseudonimem”

    Z innego źródła/CO STRACILI LIBIJCZYKI..
    Wśród przywilejów były m.in. :
    1) brak rachunków za prąd i za wodę, które były darmowe dla wszystkich obywateli;
    2) brak oprocentowania pożyczek; banki w Libii były państwowe, pożyczki były prawnie zagwarantowane dla wszystkich;
    3) dotacje państwowe na mieszkania dla młodych małżeństw;
    4) książeczka rodzinna, na którą małżeństwa kupowały za symboliczną kwotę sprzęt gospodarstwa domowego, a wszystkie środki czyszczące i chemiczne były również dotowane;
    5) bezpłatna edukacja i opieka zdrowotna;
    6) wysokie becikowe i wyprawka dla dziecka za darmo. Valko podkreśla też, że wszystkie produkty dziecięce począwszy od odżywek, mleka w proszku po pampersy były dotowane.

    Ponadto pisarka wskazuje, że „przed rządami Kaddafiego tylko 25 proc. Libijczyków umiało czytać i pisać”. Dziś wskaźnik analfabetyzmu wynosi 23 proc.

    – Rząd ustanawiał liczne stypendia dla studentów, w tym do Polski, gdzie w latach 70-80-tych student dostawał comiesięczne stypendium w wysokości 500 dolarów, darmowe mieszkanie oraz ubezpieczenie zdrowotne. Dziewczęta libijskie miały pełny dostęp do edukacji, w tym również były objęte programem stypendialnym – opisuje, zaznaczając, że „dzięki temu jedna czwarta Libijczyków posiada uniwersyteckie wykształcenie”.

    – Libijczycy, którzy chcieli zostać rolnikami, otrzymywali ziemię, budynki gospodarcze, sprzęt, nasiona, żywy inwentarz za darmo. Również przepiękne farmy, w tym te wybudowane przez Poznański Kombinat Budowlany w górach Gharianu i okolicy – wylicza dalej.

    – Jeśli Libijczyk potrzebował skomplikowanego zabiegu medycznego, rząd fundował mu wyjazd zagraniczny i w całości pokrywał przelot, leczenie i rekonwalescencję.

    – Libijczyk „kupował” samochód, a rząd dopłacał mu połowę ceny auta, zaś osobom pracującym w urzędach państwowych i rządzie fundował auto, a obdarowany musiał tylko zapłacić cło w wysokości 1 proc. wartości pojazdu

Dodaj komentarz