Piotr Ikonowicz:
‚
„Dziura to coś, w co boimy się wpaść, to ziejąca, ciemna czeluść, która budzi lęk, drżenie i zimne poty. A najgorszą z dziur jest już dziura budżetowa.
Nic zatem dziwnego, że chcielibyśmy wszyscy czymś tę dziurę zapchać. Wiele zadłużonych rodzin z zaciśniętymi zębami wydaje większość swych dochodów na spłatę kredytów i zapewniają się, że nigdy więcej się nie zadłużą, bo takie życie to nie życie. Polska, nasza ojczyzna wyda w 2011 r. 38 miliardów na obsługę tego długu, czyli na same odsetki bez redukcji dziury. Polacy dwoją się i troją by w codziennym znoju napychać kieszenie jakiemuś darmozjadowi, który kupi sobie nasze obligacje i żyje z odsetek. Zdaniem wiceprezesa Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową dr. Bohdana Wyżnikiewicza, zadłużanie się państw jest całkiem naturalne. Ja tam nie widzę nic naturalnego w tym, żeby jacyś nieznani mi rentierzy na drugim końcu świata żyli z mojej krwawicy. Dlatego uważam, że musimy koniecznie zatkać dziurę. Pierwsze co mi przychodzi do głowy to wrzucić do niej 100 najbogatszych Polaków. W końcu nic się lepiej nie nadaje do zapchania tej dziury niż multimilionerzy.
Niestety, w demokratycznym państwie prawa takie rozwiązanie nie wchodzi w grę. Znajdą się pewnie i tacy, którzy powiedzą, że tych stu herosów wolnego rynku spełnia jakąś ważną rolę w gospodarce. Nie wydaje mi się. Bo od dość dawna karty rozdają u nas zagraniczne korporacje. Choć z czysto rachunkowego punktu widzenia stu wystarczy, jako że zgromadzili oni majątek wart łącznie 100 miliardów złotych, czyli akurat tyle ile potrzebujemy, żeby dziury już nie było. Gdyby ich potraktować jak Putin Chodorkowskiego i obciążyć odpowiedzialnością za powstanie dziury na przykład z powodu „hulaszczego trybu życia”, to można by te majątki skonfiskować, opchnąć zagraniczniakom i wyjść na prostą.
Te 100 miliardów to jakieś dwa i pół rocznego deficytu budżetowego, jako że różnica między wydatkami i dochodami budżetu w roku 2011 wyniosła 40 miliardów złotych. Wystarczy, żeby zamiast się dalej zadłużać, zacząć zmniejszać zadłużenie tak krajowe jak i zagraniczne.
Oczywiście są to rozważania czysto teoretyczne. W końcu w minionej kampanii wyborczej tyle razy pytano „skąd wziąć?”, że zacząłem i ja rozglądać się za brakującą kasą. Zawsze wmawiano nam, że bolszewicka zasada „grabić zagrabione” jest nie tylko moralnie naganna, ale i bez sensu, bo tej kasy nie wystarczy na rozwiązanie naszych problemów makroekonomicznych. A tu proszę, jednym prostym ruchem osiągamy najważniejsze rozwiązanie systemowe. Zgodnie z największym życzeniem Leszka Balcerowicza Polska przestaje żyć na kredyt. Odtąd już pijemy wyłącznie za swoje. Tu jednak nie jest jakaś Rosja i nie wysyłalibyśmy naszych milionerów do żadnej karnej kolonii, tylko na emeryturę. W końcu dałoby się wysupłać z budżetu po dożywotniej pensji poselskiej dla każdego z nich. Nie będziemy skąpi skoro goście wybawią nas z takiego kłopotu.
Nie wątpię, że znajdą się tacy, którzy te czysto teoretyczne rozważania potępią, jako niemoralne. Ja się oczywiście przyznaję do pewnej dozy nihilizmu. Ale czy przypadkiem wywłaszczenie 38 milionów obywateli z dorobku pokoleń w ramach prywatyzacji nie było moralnie naganne? Czy tych stu, aby na tym nie skorzystało? I nie mówcie mi tu, że ludzie stracą pracę. Pomyślmy o tej operacji, jako o nacjonalizacji, a następnie prywatyzacji kapitałowej. W końcu zagraniczni inwestorzy, którzy kupią od nas skonfiskowane firmy i majątki, dalej będą zatrudniać, płacić pensje i podatki. Oczywiście najlepiej by było gdyby ludzie ci okazali się po prostu wspaniałymi patriotami i dobrowolnie oddali ojczyźnie swe dobra doczesne do dyspozycji. Wtedy powiedzielibyśmy o nich jak Winston Churchill o lotnikach z Bitwy o Anglię: „Nigdy tak wielu nie zawdzięczało tak wiele tak nielicznym”.”
Źródło – http://www.super-nowa.pl/art.php?i=22254
‚
Polecam:
– Nic dwa razy się nie zdarza – http://www.stachurska.eu/?p=4781
– W Warszawie widać co i jak – http://www.stachurska.eu/?p=2712
‚
Metody „rewolucyjne” nie są skuteczne (jak wynika z historycznych doświadczeń) w odróżnieniu od dyskutowania o rewolucyjnych rozwiązaniach. Uświadomienie problemu, ukazanie jego znaczenia jest niezbędnym etapem przed określeniem celu i metody jego realizacji. Proponuję inny sposób „zatkania” dziury: należy najwyższym priorytetem objąć prace nad zmianą sposobu określania płacy minimalnej, która wreszcie powinna uwzględniać koszty utrzymania czteroosobowej rodziny (przynajmniej na poziomie minimum egzystencji (netto!!!)). Rynek pracy natychmiast wymusi podniesienie poziomu wszystkich wynagrodzeń, a tym samym wzrosną wpływy do budżetu państwa z podatków od godziwych wynagrodzeń, a nie – tak, jak obecnie – od wynagrodzeń, których przeciętny poziom nie wystarcza nawet na standard określony jako minimum socjalne. Taka operacja uzdrowi polski „system płac” i pośrednio wpłynie na ożywienie gospodarki, której rozwój powinien zależeć od wewnętrznego popytu, a nie od „konkurencyjności” polskiego eksportu (osiąganej właśnie utrzymywaniem płac na skandalicznie niskim poziomie).
Henryk L.,
ja się z Panem zgadzam. Pan Piotr Ikonowicz też to z całą pewnością rozumie i liczy na zmiany ewolucyjne.
Z drugiej strony, niestety, niemożliwe jest biedę przeczekać, patrz artykuł Władysława Loranca – http://www.stachurska.eu/?p=5422 .
Skutki przeczekiwania zaś mam tu – http://www.stachurska.eu/?p=2712 .