Z prof. Grzegorzem Kołodko rozmawia Roman Mańka:
‚
„- Według rządu w Polsce kryzysu nie ma. Kraj się dobrze rozwija, jest liderem państw europejskich. Z drugiej strony część ekonomistów przestrzega przed ciężkim kryzysem. Która z diagnoz sytuacji gospodarczej Polski jest prawdziwa?
– To zależy, co rozumiemy pod pojęciem kryzysu. Jeżeli ktoś utożsamia kryzys z recesją – co się dość często zdarza, choć jest błędne – to można powiedzieć, że w Polsce nie było i nie ma kryzysu. Udało się uniknąć recesji, podczas gdy inne kraje weszły w fazę bezwzględnego spadku poziomu produkcji. Rząd wykorzystał tę sytuację, ogłaszając hucznie, że jesteśmy „zieloną wyspą”, czemu się trudno dziwić, gdyż każda inna rządząca formacja polityczna, w analogicznych warunkach postąpiłaby podobnie.
Tyle tylko, że ta hucpa trwała trochę zbyt długo! Zamiast uprawiania propagandy sukcesu pod hasłem „zielonej wyspy”, należało podjąć odpowiednie działania antykryzysowe, w celu zapobieżenia dalszemu pogarszaniu sytuacji finansowej, gospodarczej i społecznej. W połowie lat 90. XXw., kiedy wskutek autentycznych osiągnięć Zachód okrzyknął nas mianem „europejskiego tygrysa”, jako wicepremier i minister finansów może raz albo dwa powtórzyłem to określenie. Ciężko pracowaliśmy – przeprowadzając odpowiednie reformy strukturalne i budując instytucje przyjazne rozwojowi rodzimej przedsiębiorczości. Po to, aby sytuacja gospodarcza i społeczna zmieniała się na lepsze. Obecny rząd zdecydowanie przesadził z popadaniem w samo zachwyt. Dlatego ani jedna, ani druga diagnoza sytuacji gospodarczej Polski nie jest prawdziwa.
Rząd przekolorozywuje ferowane opinii publicznej oceny, przypisując sobie zasługi z tytułu relatywnie dobrej sytuacji na niektórych odcinkach, zaś zrzucając odpowiedzialność za negatywne zjawiska ekonomiczne na inne czynniki. Obecnie rolę tych „innych czynników” pełni kryzys, na który zrzuca się odpowiedzialność, także za słabości zawinione przez wewnętrzną politykę gospodarczą. Z kolei wielu analityków, ekspertów, publicystów w swoich enuncjacjach medialnych chętnie przedstawia sytuację jednostronnie i czasami nieco tendencyjnie. Być może niektórzy z nich kierują się chęcią formułowania tak zwanych scenariuszy ostrzegawczych, a więc strasząc, liczą na sprowokowanie działań zaradczych.
– Jaki jest zatem faktyczny stan polskiej gospodarki? Która ze stron ma rację – rząd czy jego oponenci?
– W Polsce choć nie ma recesji, jest kryzys. Przejawia się w trzech głównych obszarach. Po pierwsze, jeśli chodzi o przedsiębiorców, sferę produkcji – w ewidentnym niewykorzystaniu potencjału gospodarczego, w niewykorzystaniu istniejących mocy wytwórczych.
Polska gospodarka w ostatnich latach idzie na dwie trzecie, może trzy czwarte ”gwizdka”, zaś przy lepszym ustawieniu parametrów makroekonomicznych, przy stworzeniu korzystniejszego klimatu dla rozwoju przedsiębiorczości – potencjał gospodarczy mógłby być wykorzystywany lepiej. Jest to nie tylko dotkliwie odczuwane przez przedsiębiorców, lecz będzie też miało konsekwencje długofalowe, ponieważ niski poziom wykorzystania mocy wytwórczych zniechęca do inwestowania. Bo po co inwestować w zwiększanie tych mocy, skoro przy występujących ograniczeniach popytowych (wewnętrznych i zewnętrznych) nawet produkcja z już istniejącego parku maszynowego, zasobów materiałów i surowców, budynków, możliwości zatrudnienia siły roboczej, nie można znaleźć zbytu? Dynamika inwestycji uległa obniżeniu, co w następnych latach odbije się negatywnym echem na dynamice gospodarczej.
Po drugie, z punktu widzenia pracowników, ludności, gospodarstw domowych zasadniczym aspektem kryzysu jest strukturalne bezrobocie. Mimo że nie było recesji, bezrobocie nie spada, a może nawet rośnie. W Polsce występuje jedna z najwyższych stóp bezrobocia w całej Unii Europejskiej. Wyższy poziom bezrobocia jest jedynie w Grecji, Hiszpanii, Irlandii, Łotwie oraz na Litwie, tymczasem w pozostałych ponad 20 państwach jest ono mniejsze niż w Polsce. W strefie euro bezrobocie jest mniejsze, podobnie w Stanach Zjednoczonych i wielu innych, tzw. wyłaniających się rynkach, wśród których Polska – skrzętnie obserwowana przez światową finansjerę – jest plasowana.
Jest wreszcie trzeci aspekt kryzysu, o charakterze strukturalnym, którego nawet dobra koniunktura gospodarcza nie byłaby w stanie przezwyciężyć, a co tu dopiero mówić o niekorzystnej sytuacji, w jakiej się znajdujemy. To kryzys finansów publicznych. Ewidentne błędy polityki gospodarczej rządu PO-PSL, premiera Donalda Tuska i jego ministra finansów doprowadziły do sytuacji, w której po raz kolejny – trzeci w okresie dwudziestu paru lat polskiej transformacji ustrojowej – doszło do – przewrotnego efektu dostosowania fiskalnego, jak określiłem to na początku lat 90. XX w., podczas szoku bez terapii –. Bardzo chciano ograniczyć deficyt budżetowy i od tego wielkiego chciejstwa, połączonego z błędną realizacją, deficyt zrobił się jeszcze większy.
Była alternatywna ścieżka zwiększenia umiejętnie ukierunkowanych wydatków publicznych poprzez kontrolowany przyrost deficytu budżetowego na umiarkowaną skalę, sięgającą 10 mld zł, w taki sposób, aby uzyskać efekty mnożnikowe, wykorzystując zasadniczo rodzime moce wytwórcze i przy okazji – poprzez uruchomienie mechanizmów wspólnego finansowania z funduszami strukturalnymi Unii Europejskiej – wspomóc wysiłki inwestycyjne na szczeblu lokalnym, samorządów terytorialnych, idące głównie w obszar budownictwa infrastrukturalnego czy ochronę środowiska. Wówczas nie nastąpiłoby aż tak duże zawężenie bazy podatkowej i nie doszło w istocie do załamania równowagi finansowej państwa. Bo jak inaczej ocenić doprowadzenie do prawie 8 proc. deficytu w stosunku do PKB w roku 2010, pomimo wzrostu PKB o ok. 4 proc.? W roku bieżącym sytuacja nie jest jakościowo lepsza; deficyt sektora finansów publicznych oscyluje wokół 5,5 proc. pomimo wzrostu gospodarczego blisko 4 proc. W głównej mierze dlatego, że zawęziła się baza podatkowa. To jest wielka wpadka polityki gospodarczej mylącej cele ze środkami i opierającej się w zbyt dużym stopniu na neoliberalnej doktrynie ekonomicznej, która przecież nigdy ani Polsce, ani żadnemu innemu krajowi dobrze nie służyła.
– Można powiedzieć, że jest to kontynuacja linii Balcerowicza?
– Nadwiślański liberalizm pojawił się – a dokładniej został zaimportowany – na początku lat 90. XX w. w postaci szoku bez terapii. W sposób ewidentny koszty takiej polityki były dużo większe niż te nieuniknione, podczas gdy rezultaty okazały się zdecydowanie mniejsze od możliwych do osiągnięcia. W jakimś stopniu tę politykę powtórzono pod koniec lat 90. XX w., tyle tylko, że wówczas na neoliberalizm nałożyły się pewne elementy prawicowego populizmu. Była to mieszanka wyjątkowo dewastująca polską gospodarkę. Mimo że ówczesny partyjny przywódca Unii Wolności zapowiadał w kampanii wyborczej 1997 r. podwojenie PKB w ciągu dziesięciu lat, to później jako wicepremier i minister finansów, szybko sprowadził gospodarkę do zerowej dynamiki.
Trzeba pamiętać, że podwojenie czegokolwiek, licząc procentem składanym, wymaga stopy wzrostu 7,2 proc. Kończąc realizację programu „Strategia dla Polski” wiosną 1997 r., zostawiałem gospodarkę z najwyższym w ciągu ostatniego z górą ćwierćwiecza wzrostem PKB 7,5 proc. licząc realnie po wyeliminowaniu inflacji. Zatem aby podwoić PKB, wystarczyło tylko utrzymać takie tempo wzrostu przez następną dekadę. Niestety, w czwartym kwartale 2001 r. tempo wzrostu wynosiło śladowe 0,2 proc. I tak jak pierwszy przewrotny efekt fiskalny miał miejsce w roku 1992, który w rezultacie szoku bez terapii zamknął się deficytem budżetu państwa na poziomie 6,7 proc. PKB, ponownie doprowadzono do załamania sektora finansów publicznych w końcu tamtej dekady. Zostało to nazwane przez dziennikarzy „dziurą Bauca” i dzięki temu przeszedł on do historii, choć tak naprawdę tę dziurę zrobił Balcerowicz swoją polityką niepotrzebnego przechłodzenia gospodarki.
– I teraz nasuwa się pytanie – czy obecny rząd kontynuuje podobnie wadliwą politykę?
– Tak, trzeci raz w okresie transformacji polskiej gospodarki powtórzono błąd tego samego typu. Znowu chciano straszliwie równoważyć budżet i ograniczać tempo narastania długu publicznego, a osiągnięto efekt „przewrotny”, przeciwny do zamierzonego. A to dlatego, że nieprawidłowo zdefiniowano sytuację, zastosowano niewłaściwą sekwencję działań, w sposób fałszywy poustawiano instrumenty makroekonomiczne – rządu w sferze polityki fiskalnej, a NBP w odniesieniu do polityki monetarnej. Tak więc jest to trzeci blamaż polskiej odsłony współczesnego leseferyzmu, który określam jako nadwiślański liberalizm.
– III Rzeczpospolita ma już swoją historię. W wymiarze gospodarki na przestrzeni ostatnich 20 lat transformacji realizowano dwa główne programy – jednym z nich był tak zwany „Plan Balcerowicza”, implementowany na początku lat 90. XX w. i później kontynuowany w różnych wariantach przez poszczególne ekipy. Drugim programem była Pana autorstwa „Strategia dla Polski” i jej późniejsze rozwinięcie w postaci „Programu Naprawy Finansów Rzeczypospolitej”. Na czy polegają różnice?
– W każdym z tych podejść w inny sposób rozumie się nadrzędne cele gospodarki. Tzw. terapia szokowa była koncepcja w zasadniczym stopniu zaimportowaną z zewnątrz. Tu ją tylko autoryzowano, ale przecież nie tu ją wymyślono, o czym bez żenady i w sposób trochę lekceważący dla swoich polskich kolegów pisze choćby Jeffrey Sachs. Ten typ myślenia ekonomicznego był ukierunkowany, po pierwsze, na liberalizowanie i w ślad za tym ustabilizowanie inflacji na jak najniższym poziomie i, po drugie, na przesunięcie jak największej części praw własności w ręce prywatne, zgodnie z tym, co znane jest jako „konsensus waszyngtoński”. A więc postulaty jak najdalej posuniętej liberalizacji przy szybkiej prywatyzacji i jednocześnie twardej polityce tak fiskalnej rządu, jak i monetarnej banku centralnego. Resztą miałaby się już zająć słynna „niewidzialna ręka rynku”. Jest to koncepcja ograniczonego, małego państwa, o bardzo niewielkiej skali interwencjonizmu. Przy tym podejściu za cele polityki gospodarczej uważa się zrównoważone finanse publiczne, niski poziom inflacji, stabilny kurs walutowy itp.
Tymczasem w „Strategii dla Polski” te wszystkie elementy zostały potraktowane jako instrumenty polityki gospodarczej, a nie jej cele. Celem polityki gospodarczej jest szybki, długotrwały rozwój społeczno-gospodarczy, który wprawdzie opiera się na dynamicznym wzroście gospodarczym, ale do niego się nie ogranicza. Oprócz szybkiego wzrostu gospodarczego – a przecież w latach 1994-97 był on najwyższy podczas transformacji – potrzebna jest jeszcze także określona doza spójności społecznej, a więc pewna równowaga społeczna, niezbyt daleko idące nierówności w podziale dochodu i majątków. Relacje dochodów z jednej strony sprzyjać powinny motywacji, a z drugiej nie obracać się przeciwko efektywności gospodarczej. Chodzi tu także o odpowiednią troskę o jakość kapitału ludzkiego, o co należy dbać poprzez należyte inwestowanie w człowieka. Potrzebna jest również dbałość o równowagę środowiskową, ekologiczną – na styku działalności gospodarczej człowieka i społeczeństwa z przyrodą.
W kontekście tych wszystkich wyzwań „Strategia dla Polski” była kompleksowym, wielowymiarowym, heterogenicznym, nieortodoksyjnym, dynamicznym programem zrównoważonego rozwoju społeczno-gospodarczego. Nie przez przypadek składało się na nią aż 14 tzw. programów węzłowych – począwszy od takich, które podkreślały znaczenie instytucjonalnych przeobrażeń, co w pierwszej kolejności miało skutkować doprowadzeniem Polski do OECD, co udało się zwieńczyć sukcesem już w 1996 r., a z drugiej strony otwierających pole do twardych, trudnych negocjacji w sprawie przystąpienia do Unii Europejskiej, co z kolei udało się osiągnąć, kiedy byłem kolejny raz w rządzie, czyli w latach 2002-03.
To wtedy udało się pozamykać pewne pozycje, otwarte wcześniej w „Strategii dla Polski”. Ale w tym dokumencie znajdowały się również inne programy węzłowe, kompleksowe, dotyczące choćby: wielofunkcyjnego rozwoju wsi i rolnictwa, reform systemu emerytalnego, poprawy konkurencyjności polskich przedsiębiorstw, reformowania sektora finansowego czy inwestowania w kapitał ludzki. To była nowatorska wizja zmian strukturalnych w fazie głębokiej transformacji ustrojowej.
– W czym tkwił główny błąd środowiska, które Pan określa mianem „nadwiślańskich liberałów”?
– Szok bez terapii polegał zasadniczo na przekonaniu, że daleko posunięta liberalizacja i prywatyzacja, przy twardej polityce finansowej, wystarczy, żeby wskutek rozwijającej się oddolnej przedsiębiorczości, gospodarka szła do przodu. Niestety, to jest warunek konieczny, ale nie wystarczający. Finanse publiczne powinny być w miarę zrównoważone, to znaczy nierównowaga może występować tylko w takim stopniu niezakłócającym reprodukcji makroekonomicznej w długim okresie. Własność prywatna powinna być dominującą formą życia gospodarczego. Jednak liberalizacja i prywatyzacja nie mogą być uzyskiwane kosztem zbyt daleko posuniętego rozwarstwiania dochodowego, bo to eroduje spójność społeczną i musi obrócić się przeciwko wzrostowi gospodarczego, czego jedni neoliberałowie nie potrafią, a inni nie chcą pojąć. Z tego punktu widzenia nie ma się co dziwić, że radykalna polityka, oparta na „konsensusie waszyngtońskim”, nie zaowocowała spodziewanymi rezultatami.
Ten nadwiślański liberalizm, realizowany na początku oraz na końcu lat 1990., po prostu nie wyszedł. Bo nie mógł, gdyż błędy tkwiły nie tylko w realizacji, ale przede wszystkim w założeniach.
Natomiast „Strategia dla Polski” – jeśli przyjrzeć się kryteriom wykonawczym, które zostały sformułowane ilościowo, w przypadku każdego węzłowego programu – szybko zaczęła przynosić zamierzone efekty. Dla każdego węzłowego programu zaproponowałem syntetyczny miernik pokazujący, jak mierzyć postęp i jego skalę. To było unikatowe podejście, w którym to autor programu sam dołączył do niego miarkę, żeby ułatwić krytykom ocenę, co i w jakim stopniu się udało.
– Jak wypadła ta weryfikacja?
– Zdecydowanie dobrze. Można to sprawdzić. Jeśli zdarzyły się jakieś rozbieżności, to raczej dlatego, że byliśmy niedostatecznie optymistyczni. Dziś to wydawać może się śmieszne, ale wówczas zwalczano „Strategię dla Polski” jako program utopijny, przepełniony myśleniem życzeniowym i oparty na nierealistycznych przesłankach. Zarzucano jej nadmierny optymizm. Natomiast w niemal każdym przypadku rzeczywistość okazała się lepsza niż ta, którą zakładano na początku. Tak więc od strony merytorycznej ten projekt został zrealizowany zarówno w odniesieniu do zmian instytucjonalnych, jak i w sferze procesów realnych.
„Strategii dla Polski” z istoty dotyczyła długiej perspektywy czasowej. Co do konkretów, to obejmowała okres czteroletni, bo taka jest długość kadencji rządowo-parlamentarnej i w takich ramach były realizowane konkretne przedsięwzięcia, jednakże myśl przewodnia miała charakter strategiczny, zorientowany długofalowo.
Wychodziłem z założenia, że ten program i ta linia będą kontynuowane na dłuższą metę, z równie dobrymi efektami, jak w latach kiedy byłem w rządzie. Kiedy jesienią 1997 r. do władzy powróciła reprezentująca nurt nadwiślańskiego neoliberalizmu stara-nowa ekipa, napisałem artykuł zatytułowany „Wystarczy mieć rację”. Z tym tekstem związana jest ciekawa historia. Najpierw wysłałem go do „Polityki”, tygodnika, dla którego pisałem eseje tydzień w tydzień, przez wszystkie lata swojego pobytu w rządzie, nigdy nie nawalając, nigdy nie zawodząc, nigdy się nie spóźniając. I oto, gdy kilka miesięcy po odejściu z rządu wysłałem ten artykuł, odnoszący się do sytuacji gospodarczo-politycznej po wyborach parlamentarnych 1997 r., odmówiono mi jego publikacji.
Wówczas kolega, mieszkający na drugim końcu świata, zażartował, że być może nadeszły takie czasy, w których to ja będę musiał pisać w emigracyjnej, zagranicznej prasie. Poradził, abym wysłał tekst do paryskiej „Kultury”. Tak zrobiłem. Prawie natychmiast zatelefonował do mnie do Helsinek, gdzie przebywałem w ONZ-owskim instytucie ekonomii rozwoju, redaktor Giedroyć mówiąc, że to ciekawy tekst i ukaże się w najbliższym numerze. W taki oto sposób został opublikowany w paryskiej „Kulturze”.
Ale myliłem się. Otóż nie wystarczy mieć racji… Trzeba jeszcze mieć większość. Trzeba jeszcze mieć władzę. Wtedy sądziłem, że główna linia „Strategii dla Polski” będzie w następnych latach kontynuowana, bo rząd AWS-UW nie posiada żadnej innej sensownej i zwartej koncepcji, wokół której mógłby się porozumieć. Uważałem, że skrajności w postaci z jednej strony neoliberalizmu pod doktrynerskim przywództwem szefa Unii Wolności, a z drugiej prawicowego populizmu, który przyświecał w dużym stopniu AWS, będą się wzajemnie neutralizować i formacje te pójdą nurtem pragmatycznym, który koniec końców będzie oznaczał kontynuację głównej linii „Strategii dla Polski”. Jednak tak się nie stało i z tego powodu zdołowano polską gospodarkę, doprowadzając do stagnacji i załamując finanse publiczne na przełomie lat 90.
– To był przełomowy moment okresu transformacji, w którym wytracono dynamikę rozwoju gospodarczego?
– W czwartym kwartale 2001 r. wzrost gospodarczy wynosił 0,2 proc. Wówczas prof. Marek Belka rzucił hasło: „1-2-3”. W roku 2002 wzrost gospodarczy miał wynieść 1 proc., następnie 3 i 5 proc. Gdy po kilku miesiącach sprawowania przez niego funkcji wicepremiera i ministra finansów na początku lata 2002 r. wróciłem do rządu na to stanowisko, powiedziałem nie „1-3-5”, ale „3-5-7”. Ale przecież to nie było li tylko hasło, to dużo więcej, ponownie bowiem sformułowałem szeroki, kompleksowy, dynamiczny program rozwoju społeczno-gospodarczego znany jako „Program Naprawy Finansów Rzeczypospolitej”.
I znowu musieliśmy wysłuchiwać czczej krytyki i czytać w pewnych gazetach, a w jednej w szczególności, że jest to myślenie życzeniowe. „Gazeta Wyborcza” z lubością, na pierwszej stronie, opublikowała artykuł pod znamiennym tytułem: „Kryzys a’ la Kołodko”. I co się stało? Ponownie nieortodoksyjną polityką udało się zdynamizować gospodarkę i już po raz drugi wyciągnąć ją z zapaści, do której doprowadziły neoliberalne błędy. Poszliśmy szybko ścieżką „3-5-7”. W pierwszym kwartale 2004 r. tempo wzrostu PKB ponownie, jak w czasie „Strategii dla Polski”, wyniosło 7 proc. Stało się to wskutek odpowiednich zmian strukturalnych i niekonwencjonalnych działań, w ramach których głównym jednorazowym posunięciem interwencyjnym było oddłużenie ponad 60 tys. firm, z których 99,3 proc. to małe i średnie podmioty prywatne. Apologeci neoliberalnej koncepcji gospodarczej dwoili się i troili, aby wmówić opinii publicznej – a także zagranicy, co było tyleż cyniczne, co szkodliwe, że to jakoby próba pomocy państwowym molochom, które według nich są, oczywiście, z istoty nieefektywne. Natomiast prawda była inna.
To było wyciągnięcie przez państwo pomocnej dłoni do małych oraz średnich przedsiębiorstw i ocalenie ich przed nieuchronnym upadkiem, w obliczu którego postawił je nadwiślański neoliberalizm. Uratowało te firmy, ale nie na koszt podatnika, lecz na jego korzyść. NOT, niezależna Naczelna Organizacja Techniczna, przyznała mi wówczas nagrodę za uratowanie 210 tys. miejsc pracy. Tak to oszacowali eksperci. Ćwierć miliona pracowników to z rodzinami być może nawet milion ludzi…
Następnie opracowaliśmy program średnio i długookresowych zmian strukturalnych i wzmocnienia instytucji rynkowych, który służył poprawie konkurencyjności polskiej gospodarki, w szczególności w ostatnich latach przedakcesyjnych i w początkowym okresie członkostwa w Unii Europejskiej. Właśnie po to, żeby iść do przodu ścieżką wzrostu PKB rzędu od 5 do 7 proc., bo taki potencjał Polska posiada. Program ten, koncentrując się na naprawie finansów publicznych, sprzyjał nie tylko rozkwitowi prywatnej przedsiębiorczości, lecz również sprawiedliwszemu niż wcześniej (i, niestety, potem) podziałowi owoców wzrostu wydajności pracy pomiędzy grupy społeczne, regiony i środowiska zawodowe.
Niestety w wyniku pewnych sprzeczności wewnątrz koalicji rządzącej, a jeszcze bardziej zmiany politycznej, jaka nastąpiła po roku 2005, ta linia programowa nie rozwinęła skrzydeł ani w pełni, ani na dłuższą metę. Nie udało się zatem osiągnąć tak wiele, jak udało się to w okresie realizacji „Strategii dla Polski”. Gospodarka wpierw nabrała dynamiki, ale dość szybko siadła, wkrótce po moim odejściu z rządu. Potem nastąpiło raz jeszcze przyspieszenie, głównie dzięki członkostwu w Unii Europejskiej. Opierając się na analizach specjalistów, można szacować – a ja podzielam ich opinię – że Polska w ciągu pierwszych lat członkostwa w Unii zyskała około 1,5 punktu procentowego dodatkowego wzrostu PKB.
– Czyli część wzrostu gospodarczego Polski nie wynikała z naturalnej siły naszej gospodarki, tylko z powodu przystąpienia do Unii Europejskiej?
– Przynależność do UE to nie jakiś obcy, egzogeniczny element, ale immanentna cecha naszej gospodarki. Dodatkowo zyskaliśmy te półtora procent nie tylko dlatego, że poprzez mechanizmy redystrybucji w ramach Unii Europejskiej napływały do nas środki netto – fundusze strukturalne, spójności i dopłaty bezpośrednie dla rolników – lecz również dzięki wzrostowi naszych notowana scenie globalnej. Spowodowało to bardziej wartki dopływ inwestycji bezpośrednich i portfelowych prywatnych oszczędności z innych części gospodarki światowej. Te strumienie dodatkowych środków mają oczywiste znaczenie, współfinansując nasz rozwój, jednakże najważniejsze jest wzmocnienie instytucjonalne, które albo dało nam, albo, jak wolą inni, wymusiło przystąpienie do UE. Musieliśmy zaadaptować odpowiednie regulacje prawno-gospodarcze. To właśnie te trzy czynniki – fundusze europejskie, dopływ bezpośrednich inwestycji zagranicznych oraz wzmocnienie instytucjonalne – dołożyły do dynamiki gospodarczej, która była funkcją wewnętrznych przemian – te około 1,5 proc. Innymi słowy, jeżeli w danym roku dynamika wzrostu gospodarczego wyniosła 5,5 proc., to 4 punkty uzyskiwaliśmy autonomicznie, zaś 1,5 dlatego, że funkcjonowaliśmy w ramach Unii Europejskiej. Podobnie było do czasu, kiedy w Europie pojawiły się poważne zaburzenia kryzysowe, które dzisiaj w sposób oczywisty utrudniają wzrost polskiej gospodarki.
– Z punktu widzenia rozwoju społeczno-gospodarczego Polski ważne są nie tylko wewnętrzne programy, implementowane w sferz gospodarki, ale również całe otoczenie zewnętrzne, bo żyjemy przecież w ramach jednego kontynentu, wspólnego europejskiego państwa. Skąd w Europie biorą się tak gwałtowne kryzysy i silne zaburzenia gospodarcze? Wcześniej takich zjawisk nie było, a teraz upadają poszczególne państwa. W najdalej posuniętych diagnozach mówi się nawet o rozpadzie strefy euro, o powstaniu „Europy dwóch prędkości”. Jak Pan diagnozuje sytuację w Europie?
– W pewnym stopniu Unia Europejska dwóch prędkości już istnieje. Mamy 17 państw, które posiadają wspólną walutę i wspólną politykę pieniężną, choć niestety wiele odrębnych kierunków polityki budżetowej, co jest jedną z przyczyn zaburzeń kryzysowych. I mamy pozostałych 10 państw, a niedługo następne: już za półtora roku Chorwacja, potem jeszcze inne kraje byłej Jugosławii, a później być może Ukraina i niektóre inne republiki poradzieckie, gdyż Unia Europejska przetrwa obecny kryzys i będzie się dalej poszerzała. Niektórzy z przyszłych członków UE mogą znaleźć się w obszarze euro nawet wcześniej niż Polska, kiedyś lider rynkowych reform w czasach socjalizmu, potem posocjalistycznych przeobrażeń.
Jak piszę w książce „Wędrujący świat”, rzeczy dzieją się tak, jak się dzieją, ponieważ wiele wydarzeń zachodzi naraz. Najczęściej w złożonych zjawiskach i procesach gospodarczych nie ma jednej przyczyny. Jest pewna wiązka uwarunkowań, nie tylko stricte ekonomicznych, ale także społecznych, kulturowych, politycznych, technologicznych, przyrodniczych, które mogą się ułożyć tak, że albo jest boom i rozkwit, czy dobrobyt i zadowolenie, albo jest wpadka – stagnacja, recesja, załamanie, kryzys. Akurat jesteśmy w fazie, kiedy pewne zjawiska oraz tendencje nałożyły się na siebie w sposób niekorzystny. Na pewno dla kryzysu, szarpiącego obecnie Unią Europejską, fundamentalne znaczenie ma fala, która przeszła przez Atlantyk, to znaczy uderzenie kryzysu amerykańskiego.
Został on wywołany przez wymykający się spod kontroli neoliberalny kapitalizm, ten współczesny leseferyzm, polegający na daleko posuniętej deregulacji sektora finansowego, co poprzez stosowne manipulacje służy poprawie sytuacji materialnej nielicznych kosztem większości. Wskutek rozkiełznania się neoliberalizmu po 1980 roku, doszło do tak wielkiej aktywności nie do końca uczciwego kapitalizmu spekulantów, że wypierał i dominował on nad uczciwym kapitalizmem przedsiębiorców. Przed tąpnięciem na rynku amerykańskim poniżej standardowych kredytów hipotecznych, w roku 2007, już ponad 40 proc. zysków amerykańskich firm, to były profity sektora finansowego, głównie nic nie wnoszących do rozwoju spekulantów, nazywanych – oczywiście – inwestorami lub pośrednikami finansowymi.
Prezydent USA, Barack Obama, w obliczu kryzysu sięgnął po interwencjonizm…
Państwo ratowało banki przed upadłościami po to, aby nie doszło do długotrwałej fazy depresji i aby w ten sposób nie zostało wplątane w niekontrolowany kryzys społeczny i polityczny. To nie jest jeszcze sytuacja rewolucyjna, ale gdyby pozwolić na falę niekontrolowanych upadłości banków i funduszy hedgingowych, to wskutek, nieuchronnie za tym idącej głębokiej recesji, długotrwałej depresji, masowego bezrobocia i szerzącej się biedy, mogłaby taką się stać. Trzeba uważać. Podobna sytuacja, jak w USA, miała miejsce w Wielkiej Brytanii, w której skokowo, w ślad za interwencją państwa, przy użyciu środków publicznych, wzrósł deficyt budżetowy. Co ważne, na elementy polityki neoliberalnej nakładają się wątki populistyczne. Niektóre kraje – ich społeczeństwa i władze – szły na łatwiznę, która nie mogła trwać zbyt długo, bo nie da się długo żyć ponad stan. Amerykanie żyją ponad stan w sposób ewidentny i muszą wreszcie to zrozumieć.
Tymczasem cały czas jeszcze wielu z nich nie pojmuje, że muszą obniżyć standard życia, bo na utrzymanie obecnego ich nie stać, gdyż żyli – i żyją – po części na cudzy koszt. Żądają od Chin umocnienie juana, co ma obniżyć chińską konkurencyjność i zniechęcić Amerykanów do importu, który wskutek aprecjacji chińskiej waluty stałby się mniej opłacalny, ale nie chcą dopuścić myśli, że aby zwiększyć konkurencyjność swego eksportu, muszą obniżyć koszty, także płace i zyski. .
Jednakże europejski kryzys finansowy – poza przypadkiem Grecji, gdzie życie ponad stan było widoczne gołym okiem, nawet przez turystów odwiedzających ten piękny kraj – wziął się nie tyle z życia pand stan, jak to próbują wmówić neoliberałowie, ale stąd, że rządy, starając się uniknąć przelania kryzysu ze Stanów Zjednoczonych na jeszcze większą skalę, niż i tak to już nastąpiło w wyniku współzależności globalizacji, nie dopuściły do niekontrolowanych perturbacji i zakłóceń w sektorze bankowym i na rynkach finansowych. Wymagało to uruchomienie ogromnych pakietów fiskalnych.
Skutki widać prawie wszędzie, począwszy od Włoch i Wielkiej Brytanii, poprzez Hiszpanię i Francję, a skończywszy na wielu innych, mniejszych państwach. Specjalne pakiety fiskalne były stosowane również w krajach niedotkniętych recesją, nawet w Chinach, gdzie w trybie specjalnym wpompowano do gospodarki ponad 3 biliony juanów, a więc ponad równowartość, ponad 500 miliardów dolarów. Jeśli jakiś kraj – jak Chiny albo Arabia Saudyjska – miał nadwyżki budżetowe, to nie wdepnął w kryzys fiskalny. Jeśli ktoś inny – jak Amerykanie czy Brytyjczycy – już uwikłani w deficyt budżetowy, popadł w poważne tarapaty. Dlatego kryzys przesunął się w dużym stopniu z sektora prywatnego do sektora publicznego. Przyczyny są więc złożone. Kryzysu nie spowodowały ani rynki, ani państwo, lecz brak odpowiedniej regulacji i koordynacji żywiołu rynkowego z interwencjonizmem. A to z kolei wzięło się z naiwnej, by nie rzec prymitywnej, wiary neoliberalizmu w samoregulujące się rynki.
Na to nakłada się czynnik, o którym wspomniałem – istnieje jedna polityka pieniężna Europejskiego Banku Centralnego, w zasadzie do czasu kryzysu realizowana nieźle – ale nie ma drugiej zwartej polityki fiskalnej, w zakresie podatków i wydatków, polityki transferów budżetowych.
Mamy jedną politykę pieniężną i 17 polityk budżetowych. I to jest wada euro, ten jego grzech pierworodny. Stworzono wspólny pieniądz, ale bez odpowiedniej integracji systemów fiskalnych. A przecież dobrze wiemy, że dobra polityka wymaga dobrej koordynacji polityki fiskalnej z polityką pieniężną. Domaganie się takiej koordynacji, nie oznacza wołania o uniformizację budżetów czy ujednolicenie podatków, ale o dużo większą ich harmonizację niż miało to miejsce do tej pory. Występuje konieczność zawiązania swoistej unii fiskalnej. Bynajmniej nie mówimy o jednym państwie czy nawet o formie federacyjnej Europy, ale kierunek podejmowanych inicjatyw i decyzje grudniowego szczytu UE są słuszne. No, ale ktoś może powiedzieć: nic nowego pod słońcem, przecież to już było! Gdyby rygorystycznie przestrzegać kryteriów z Maastricht – które określają, na jakich warunkach wchodzi się do obszaru euro, ale także honorować zasady Paktu Stabilizacji i Wzrsotu, obowiązującego wszystkich 27 członków UE, Polskę też, to obecny kryzys w Europie byłby zdecydowanie mniej uciążliwy. Ale byłby, bo amerykańska fala była zbyt silna, by nie narobić szkód.
Skąd bierze się dysonans w opiniach światowej sławy ekspertów, istniejący pomiędzy z jednej strony – podpowiedziami formułowanymi wobec Polski, a z drugiej – realną polityką, która w czasie kryzysu jest realizowana w poszczególnych krajach? Zagraniczni ekonomiści zalecają nam ograniczanie roli państwa, niepodejmowanie działań w obszarze gospodarki, pozostawienie wszystkiego naturalnym żywiołom gospodarczym; zaś we własnych krajach ochoczo odwołują się do interwencjonizmu, implementują instrumenty ingerencji państwa w gospodarkę. W rezultacie dochodzi do pewnego paradoksu.
Główny nurt polskich mediów usiłuje narzucać taką narrację, jednak to nie jest prawda. Ktoś, kto dużo podróżuje po świecie bądź sięga do materiałów źródłowych, a nie opiera się tylko na donosach TVN 24, „Gazety Wyborczej” czy tygodnika „Wprost”, wie, że tak nie jest. Dzisiaj zdecydowanie głośniej brzmi głos opowiadający się za zwiększeniem stopnia dobrej interwencji państwa. Dominuje pogląd – często cytowany, gdy wypowiada go prezydent Stanów Zjednoczonych Barack Obama – że problem nie sprowadza się do małego czy dużego państwa, tylko do skutecznego państwa. I ma rację, gdyż rzecz nie w tym, czy państwo jest „małe”, czy „duże”, silne czy słabe, „tanie” czy „drogie”.
Państwo ma być przede wszystkim skuteczne, co ma przejawiać się z jednej strony w tworzeniu regulacji, sprzyjających funkcjonowaniu i ekspansji prywatnej przedsiębiorczości, z drugiej natomiast ma wspomagać spójność społeczną. Jednakże do tego imperatywu – twórczego i skutecznego państwa – należy podchodzić ostrożnie, gdyż państwo niejdnokrtonie tworzy rozmaite problemy. I to jest właśnie woda na neoliberalny młyn: skoro państwo niekiedy tworzy problemy, zamiast je rozwiązywać, czy w ich rozwiązywaniu pomagać – precz z państwem! Już tylko krok od neoliberalizmu do anarchokapitalizmu.
To oczywista prawda, że tak kryzys europejski, jak i amerykański po części wziął się stąd, że państwo popełniło konkretne błędy. Raz to brak regulacji, innym razem jej nadmierność, raz to niedostatek interwencji, kiedy indziej przesada w tej materii, a zawsze zbiurokratyzowanie gospodarki i skorumpowanie polityki szkodzą. Jednak obecnie wołanie o całkowite wycofanie państwa z gospodarki jest jeszcze większym błędem i dobrze, że nie należy do głównego nurtu poglądów. Tak może uważają zapiekli amerykańscy republikanie oraz ich zaplecze lobbystyczne i ideowo-polityczne, które jest zorientowane na współczesny leseferyzm, czyli neoliberalizm albo – jak mówią sami Amerykanie – neokonserwatyzm. Neoliberalny paradygmat forsują rozmaite amerykańskie think-tank czy instytuty, takie jak na przykład American Enterprise Institute albo CATO, a także niektóre gazety. Chociaż kiedy przebywałem ostatnio w Nowym Jorku, to próbowano mnie przekonywać, że dzisiaj „Wall Street Journal” plasowany jest na lewo od „New York Times”, który w warunkach amerykańskich uchodzi za pismo raczej lewicowe. Ale w Stanach Zjednoczonych terminy lewica i prawica oznaczają coś zgoła innego niż u nas, na naszym rodzinnym gruncie.
W Polsce można odnosić wrażenie, że wśród tak zwanych – celowo używam sformułowania „tak zwanych” – ekspertów, fachowców, analityków dominuje neoliberalny punkt widzenia. Szeroko piszę o tym w pierwszym rozdziale książki „Wędrujący świat”, w którym wyjaśniam, skąd biorą się prawda, błąd i kłamstwa w ekonomii i polityce, i jak sobie z tym poradzić. Notabene, to ciekawe, że Columbia University Press, publikując amerykańskie wydanie książki, taki nadała jej tytuł: „Truth, Errors, and Lies: Politics and Economics in a Volatile World”. To jest bardzo skomplikowane zagadnienie. Bo, jeśli ktoś głosi tak ewidentną nieprawdę, że na przykład w obecnej sytuacji należy zmniejszyć interwencjonizm państwowy bądź jeszcze dalej, rozciągnąć sferę deregulacji gospodarczej, zamiast odpowiednio zreinstytucjonalizować i uporządkować reguły gry w sektorze finansowym – i to w skali globalnej – to nie ma racji. A jak ktoś nie ma racji – obojętne czy noblista z Harvardu, czy publicysta ze stołecznej gazety – to stoi w obliczu paskudnej alternatywy, przed którą ludzie mądrzy i uczciwi nie stają: myli się albo kłamie. W pierwszym przypadku, wybaczalne, rzecz ludzka, jak powiadają, choć profesjonalnie – wstyd.
Zawodowcy–naukowcy, badacze, doradcy, eksperci, analitycy, publicyści, liderzy organizacji gospodarczych – nie powinni się mylić. Mają wiedzieć, co od czego naprawdę zależy. W drugim przypadku ktoś kłamie. Dlaczego? Czasami ze względu na zacietrzewienie ideologiczne, ale również ze względów psychologicznych; przyznania się do popełnienia błędów wymaga odwagi i wiąże się z wzięciem odpowiedzialności za ich konsekwencje. Wobec tego lepiej iść w zaparte i dalej łgać. A potem często już sami w te łgarstwa wierzą. Czy ktoś spotkał któregoś z tych tzw. ekspertów i fachowców, tych słynnych gazetowo-telewizyjnych ekonomistów, przyznającego się do pomyłki?! Tu nikt się nie mylił! W Europie nikt się nie mylił! W Stanach Zjednoczonych nikt się nie mylił! Jednakże najczęściej kłamstwa w ekonomii i w polityce nie są niczym innym, jak po prostu instrumentem służącym do manipulacji opinią publiczną w warunkach demokracji po to, aby służyć partykularnym interesom. Od tej strony zaiste neoliberalizm jest mistrzem.
– To w takim razie skąd się wziął kryzys?!
– Z tego, że jedni się mylili, inni kłamali, a jedni i drudzy, nie mając racji, mieli decydujący wpływ na podejmowanie dalekosiężnych decyzji. Jeśli mylą się i kłamią w Korei Północnej albo w Mińsku – mała bieda; jeśli w Białym Domu albo na Wall Street – wielkie kłopoty. Zawsze są jacyś „oni”. Jedni zwalają winę na rząd, inni na rynek, twierdząc jakoby był to ogólny kryzys kapitalizmu. Ale to nie jest prawda, bo kapitalizm sobie z obecnymi problemami poradzi. Niedawno podczas wykładu w London School of Economics zapytano mnie, czy jest alternatywa wobec kapitalizmu? To zależy od definicji, odpowiedziałem. Jeżeli przez kapitalizm rozumieć gospodarkę rynkową z dominującym sektorem prywatnym, kierującym się motywem zysku, to w dającej się przewidzieć przyszłości tak zwanej alternatywy, czyli innej opcji nie ma. Natomiast w ramach tej formacji mogą istnieć różne subsystemy, różnie funkcjonujące i różnie sobie radzące. Pomijając już liczne przypadki kapitalizmu – no bo czegóż innego – w krajach tzw. wyłaniających się rynków, w rodzaju Nigerii czy Pakistanu, Brazylii czy Indonezji, kapitalizm istnieje w świetnie radzących sobie pod każdym względem krajach skandynawskich, tyle że jest mocno nasyconymi treściami społecznymi. Zabiega się tam nie tylko o szeroko rozumianą równowagę gospodarczą, lecz również o równowagę społeczną, z jednej strony, oraz o ekologiczną, z drugiej. Czymś innym natomiast są gospodarki kapitalistyczne typu anglosaskiego, o dużym ładunku ideologii i polityki neoliberalnej, która de facto służy poprawianiu sytuacji materialnej nielicznych, którzy już i tak nieźle się drobili, kosztem większości.
Niektórym trudno w to uwierzyć, ale w ciągu ostatnich 30 lat dla blisko 80 proc. amerykańskiego społeczeństwa realne dochody, w ogóle nie wzrosły. Tymczasem w tym samym okresie udział 1 proc. najbogatszych Amerykanów w dzielonym PKB zwiększył się z 10 do 20 proc., zaś udział płac w PKB obniżył z około 53 do zaledwie 43 proc. Czy tam nie było wzrostu produkcji?! Czy tam nie było wzrostu wydajności pracy?! W gospodarce, w której postęp naukowo-techniczny jest wciąż największy, gdzie wypracowywane są pewne wzorce najbardziej skutecznego zarządzania i marketingu? Oczywiście, że to wszystko było. Jednak daleko posunięta deregulacja rynków finansowych i określone zmiany w systemie i polityce budżetowej (podatki, transfery, wydatki), podyktowane ideologią neoliberalną, a nade wszystko naciskiem wąskich grup specjalnych interesów, doprowadziły do takiego nierównomiernego i w końcu kryzysogennego podziału efektów wzrostu gospodarczego.
– Czy tę korektę gospodarki rynkowej, o której Pan wspomniał, można nazwać trzecią drogą?
– Nie lubię tego określenia i nie sądzę, aby w moich pracach występował ten termin. Nigdy nie powiedziałem na przykład o modelu skandynawskim, że jest trzecią drogą, pomiędzy państwowym socjalizmem a neoliberalnym kapitalizmem. Ale dzisiaj – prowadząc rozważania z zupełnie różnych perspektyw w przypadku USA i Chin, a także Polski – kluczowe pytania i dla świata, i dla jego bardzo ważnych segmentów należy postawić nie tak, czy jest jakaś „trzecia droga”, bo jest ich znacznie więcej, lecz czy damy się jeszcze raz nabrać, czy jeszcze raz uda się to historyczne oszustwo, które doprowadziło do obecnego czasu zamętu i powtórnie wprowadzimy gospodarkę w koleiny neoliberalizmu, tylko trochę inaczej ucharakteryzowanego?.? Inaczej mówiąc, czy jeszcze raz powiedzie się próba skierowania gospodarki na manowce, gdzie nieliczni będą się znowu wzbogacać kosztem wielu ludzi i przy pomocy swoich służalczych lobbystów ze środowiska akademickiego, politycznego, medialnego będę skutecznie niestety manipulować opinią publiczną pod kontem swoich interesów?
Ale istnieje jeszcze inne niebezpieczeństwo, którego absolutnie nie należy lekceważyć. To jest państwowy kapitalizm. On też posiada różne oblicza. Taki typ gospodarki występuje w pobliskiej Rosji i w odległych Chinach, w sąsiedniej Białorusi oraz dalekiej Wenezueli, w Iranie i Wietnamie, w niektórych krajach subsaharyjskiej Afryki i wielu państwach arabskich. To nie jest grupa homogeniczne; wręcz odwrotnie. W niektórych przypadkach można od niektórych z tych krajów nawet czegoś się nauczyć. Niejeden biedny kraj może sięgnąć do dobrych praktyk na przykład szybko rozwijającego się Wietnamu czy Chin, ale ogólnie biorąc to nie są modele godne bezkrytycznego naśladowania.
Tak więc neoliberalizm to nie jedyne zagrożenie dla racjonalności gospodarczej. Zagraża jej – aczkolwiek inaczej i z odmiennych pozycji – także państwowy kapitalizm. Jednakże to ten pierwszy, nie drugi jest systemową przyczyną współczesnego kryzysu.
– Jednak w niektórych krajach azjatyckich ta droga przynosi określone efekty?
– W Wietnamie kapitalizm państwowy czy quasi-kapitalizm państwowy jest na pewno podstawą sukcesu gospodarczego tego kraju. Ale to nie oznacza, że tam nie ma problemów. Podobnie w Chinach. Jeżeli to jest już „kapitalizm państwowy”, a już nie „socjalistyczny rynek”, to ten system jest podstawą wielkiego sukcesu gospodarczego. Jednakże osiągnięty został on też niemałym kosztem. Pierwszy z nich ma charakter polityczny; to brak demokracji, która stanowi wartość samą w sobie i na długą metę zazwyczaj pomaga rozwojowi, chociaż na krótką może sprawy komplikować. Po drugie, sukces gospodarczy w Chinach okupiony jest bardzo wysokim skokiem nierówności społecznych. Skala nierówności w podziale dochodów bardziej przypomina rzeczywistość Stanów Zjednoczonych, kraju neoliberalnego kapitalizmu, i z socjalizmem nie ma już nic wspólnego. Trzeci wielki koszt to dewastacja środowiska naturalnego, co ze względu na ogrom tego kraju pociąga za sobą także konsekwencje globalne.
Tak więc jeżeli szukamy ścieżki na przyszłość – dla Polski i Unii Europejskiej, dla Chin i Stanów Zjednoczonych, dla krajów bogatych i dla tych, które chcą się wzbogacić, to stoimy nie tyle przed alternatywą, czy wybrać Scyllę neoliberalnej gospodarki rynkowej, czy też Charybdę państwowego kapitalizmu. Pomiędzy tymi przeciwieństwami jest paleta innych subsystemowych rozwiązań. Nie wszystkie są sensowne, ale z pewnością najbardziej godna polecenia jest społeczna gospodarka rynkowa, która współcześnie opierać się musi na nowym pragmatyzmie, który proponuję we wspomnianym „Wędrującym świecie”.
– Czyli żaden z dwóch dominujących dotychczas modeli gospodarczych nie jest optymalny?
– Żaden, bo żaden z nich nie rokuje dobrze na dłuższą przyszłość. To są czasu wymagające podejścia heterogenicznego. Czas ortodoksji minął. Nie ma wątpliwości, że bezpowrotnie. Nie ma jednej teoretycznej szkoły, która potrafiłaby wszystko wyjaśnić oraz zaproponować, co dalej robić. O to będzie toczyły się nieustające spory intelektualne i polityczne. Jeżeli nie uda się pokonać wciąż wierzgającego neoliberalnego kapitalizmu, to świat nie ma przed sobą dobrej przyszłości. Ale jeżeli tzw. konsensus waszyngtoński miałby zostać zastąpiony „konsensusem pekińskim”, który lansuje koncepcję w istocie państwowego kapitalizmu jako antidotum na kryzysy i receptę na szybki wzrost gospodarczy, to z czasem też może przybywać problemów. Tak czy inaczej, w przypadku obu tych skrajności narastać najpierw będzie skala społecznego niezadowolenia, później gniewu, a potem nawet nastroju rewolucyjnego. Pewne symptomy tego procesu już widać. Inaczej przejawiają w postaci „arabskiej wiosny”, inaczej w postaci akcji w rodzaju „Occupy Wall Street”, inaczej w Północnej Afryce i na Bliskim Wschodzie, inaczej po drugiej stronie Morza Śródziemnego w Europie Południowej. Jeszcze inaczej będzie to wyglądało u nas, bo i tu nadejdzie wiosna. Zaraz po zimie.
– Premier Donald Tusk wygłosił niedawno exposé. Czy zawarte w nim propozycje są wystarczające, aby zredukować dług publiczny i przywrócić Polskę na drogę dynamicznego rozwoju społeczno-gospodarczego?
– Te propozycje prowadzą do spowolnienia tempa wzrostu, co już widać, bo zamiast 4 proc. PKB, które jeszcze ten sam premier i ten sam minister finansów zapowiadali do chwili wyborów parlamentarnych, w przyszłym roku osiągniemy zaledwie około 2 proc. W roku 2013 będzie niewiele więcej. Tymczasem potencjał wzrostu polskiej gospodarki oscyluje wokół 5 proc. Niestety, nadwiślański neoliberalizm nie potrafi go w pełni uruchomić.
Jeśli działania zapowiedziane przez premiera staną się faktem, to mogą nieco poprawić sytuację budżetową, jednak nie w takim stopniu, żeby dręczące nas problemy zostały rozwiązane. Zapowiadane posunięcia mogą okazać się niewystarczające do odwrócenia tendencji narastania długu publicznego. To wymaga szybszego nominalnego tempa wzrostu gospodarczego niż wynosi oprocentowanie długu publicznego, ale przecież na to się nie zanosi. Obietnice, że w roku 2015 dług publiczny zostanie zredukowany z obecnych prawie 55 proc. do 47 proc., są nierealistyczne. Tego nie da się osiągnąć przy kontynuacji obecnej polityki. To byłoby możliwe albo poprzez istotne poszerzanie bazy podatkowej na ścieżce szybkiego wzrostu, na co przy zastosowaniu zapowiadanej koncepcji się nie zanosi, albo poprzez podniesienie obciążeń podatkowych ludności i przedsiębiorców, czego ze względów doktrynalnych i wskutek ulegania partykularnym naciskom ten rząd zrobić nie chce.
Nie można nie podkreślić, że wiele przedwyborczych „zapewnień” Platformy Obywatelskiej zostały zakwestionowanych w sejmowym exposé premiera. Przed wyborami rząd mówił co innego, a po wyborach ogłosił co innego. Obiecywano 4-procentowe tempo wzrostu gospodarczego, utrzymanie określonych wydatków, niezwiększanie obciążeń fiskalnych producentów i konsumentów. Tymczasem nazajutrz po wyborach przyznano, że realna sytuacja gospodarcza jest dużo gorsza i wymaga bardziej drastycznej polityki. Mogę powiedzieć jeszcze więcej – przyszłoroczny budżet, którego zrewidowany projekt jest już oparty na bardziej realistycznych niż poprzednio założeniach, również może okazać się niewykonalny i zostanie skierowany do nowelizacji. Jeżeli rząd dalej będzie się upierał przy swojej polityce, to niestety zostanie zmuszony do podniesienia obciążeń podatkowych na jeszcze większą skalę, niż już teraz, wskutek swoich wcześniejszych błędów, powinien to uczynić.
Wtedy, oczywiście, zrzucać będzie odpowiedzialność za gorszą, niż zapowiadał, sytuację ekonomiczną nie na swoje fałszywe założenia, nie na własną politykę opartą na szkodliwej doktrynie neoliberalnej, ale na tych „onych”. A ponieważ w gospodarce światowej i w Unii Europejskiej trudności gospodarcze szybko nie przeminą, będzie na kogo przerzucać odpowiedzialność.
Grzegorz W. Kołodko – ekonomista, profesor zwyczajny nauk ekonomicznych; czterokrotnie pełnił funkcję wicepremiera-ministra finansów. Twórca kompleksowego programu rozwoju społeczno-gospodarczego „Strategia dla Polski”. Absolwent SGPiS w Warszawie. Był stypendystą Fulbrighta w USA. Jest również doktorem honoris causa oraz honorowym profesorem ośmiu zagranicznych uniwersytetów. W przeszłości był konsultantem Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Członek Europejskiej Akademii Nauki, Sztuki i Literatury oraz Rady Naukowej Fundacji Europejskich Studiów Postępowych.
Gazeta Finansowa, 26.12.2011 r.”
Źródło – http://inwestycje.pl/gospodarka/Nadwislaski-neoliberalizm-nie-sluzy-Polsce;151531;0.html .
‚
Polecam:
– Roberto Cobas Avivar: Od Puerta del Sol poprzez Tahir do Placu Piłsudskiego – http://www.stachurska.eu/?p=4047
– Piotr Ikonowicz: Rewolucja rodzi się w umyśle, a nie na ulicy – http://www.stachurska.eu/?p=3980
,
„Ponad 24 proc. mieszkańców UE w 2011 roku groziła bieda i wykluczenie społeczne. W Polsce było jeszcze gorzej, bo zagrożonych było 27 proc. społeczeństwa, czyli ponad 10 mln osób. Najlepsza sytuacja pod tym względem panowała w Czechach, Holandii i Szwecji.
Jak wynika z danych unijnego biura statystycznego Eurostat w ubiegłym roku biedą i wykluczeniem społecznym zagrożonych było 119 mln obywateli „27” (24,2 proc.). To więcej niż w 2010 roku, kiedy odsetek takich osób wynosił 23,4 proc. i w 2008 roku, gdy było to 23,5 proc. populacji…” Więcej – http://wiadomosci.onet.pl/swiat/10-mln-polakow-zagrozonych-bieda-i-wykluczeniem-w-,1,5321586,wiadomosc.html .
Nie ma to jak eufemizmy, tu „zagrożeni biedą i wykluczeniem społecznym” ? Winno być: w biedzie, wykluczeni społecznie.
Polecam:
– Nic dwa razy się nie zdarza? – http://www.stachurska.eu/?p=4781
– Władysław Loranc: Czy biedę można przeczekać – http://www.stachurska.eu/?p=5422
– Patryk Kosela: Masowo na bruk – http://www.stachurska.eu/?p=10739
– Władysław Dowbor: „Rozbita mozaika” – http://www.stachurska.eu/?p=10665
– Jacek Kardaszewki nt neoliberalizmu – http://www.stachurska.eu/?p=10236 .
„W latach 2014–2020 polscy emigranci wytworzą dla innych państw do 130 mld euro PKB. Gdyby znaleźli pracę w Polsce, pieniądze zostałyby w kraju – podał serwis forsal.pl… Więcej http://biznes.onet.pl/emigranci-pracuja-na-innych,18496,5333284,1,news-detal .
„Gdyby nie 2 miliony miejsc pracy na Wyspach Brytyjskich – na „zielonej wyspie” byłby rekord bezrobocia
– Wciąż słyszę, że rząd ma pretensje do brytyjskiego premiera Camerona, że skąpi funtów na unijny budżet. A czy ktoś podziękował Cameronowi za te dwa miliony miejsc pracy, stworzonych w Wielkiej Brytanii dla młodych Polaków, którym polski rząd pracy zapewnić nie potrafił? Czy ktoś za to podziękował?… ” Więcej – http://januszwojciechowski.blog.onet.pl/Czy-ktos-Cameronowi-za-to-podz,2,ID526584297,n .
http://passent.blog.polityka.pl/2013/04/07/uklad-zamkniety-ale%e2%80%a6/#comment-305136 :
jasny gwint
11 kwietnia o godz. 21:13
„Z trudem i mozołem dotarłem do końca dzieła Grzegorza Kołodki „Dokąd zmierza świat”. Profesor pisze tak jak mówi, mądrze i odważnie ale jak karabin maszynowy, bite strony zwartego tekstu, z długimi zakręcanymi zdaniami, swoich myśli i idei przelanych na papier, wiedzy, intelektu, poezji, liryzmu, polotu i głębokiego humanizmu. To najtęższa teraz głowa wśród żyjących Polaków. Profesor dyskwalifikuje do głębi nieludzką doktrynę neoliberalizmu łącznie z jej prymitywnymi kibicami. Z pogardą odnosi się to mitu Balcerowicza, kpiąc na każdym kroku z szoku bez terapii nie wymieniając ani razu jej napompowanego bohatera. Nie znajdziesz go także w skorowidzu. Wizją przyszłości Kołodki jest tzw Nowy Pragmatyzm stworzony jako nowy model społeczny po zgniciu nieliberalnego bandytyzmu. Oto krótki cytat dla zachęty, z pełną świadomością, że niewielu tutejszych mędrców weźmie dzieło Kołodki do ręki. „Bynajmniej nie lekceważąc rywalizacji neoliberalnego kapitalizmu z kapitalizmem państwowym, trzeba pamiętać, że nie ta dychotomia będzie miała zasadnicze znaczenie dla przyszłości. O jej kształcie przesądzi wynik konfrontacji obu tych odsłon współczesnego kapitalizmu ze społeczną gospodarką rynkową w formie NOWEGO PRAGMATYZMU. Główna linia starcia przebiegnie między usiłującym odzyskać siły i pozycję neoliberalizmem oraz wrogim wobec niego kapitalizmem państwowym a koncepcją autentycznego postępu społecznego. Z jego owoców jak najwięcej powinny czerpać masy ludzi, a nie wąskie kręgi kierujące się partykularnymi interesami oraz ich dobrze opłacani lobbyści w polityce, mediach i „nauce.”””
GUS o biedzie. 13 proc. poniżej granicy ubóstwa. 0
Przez: Błażej Bielawski • Informacje: Polska
Udostępnijrozmiar+ /rozmiar-
Główny Urząd Statystyczny podał, że w 2012 roku poniżej poziomu skrajnego ubóstwa (poniżej którego człowiek nie może zaspokoić swoich podstawowych potrzeb, potrzeb które nie mogą być odłożone w czasie, poziom ten ustalono na kwotę 519 zł.), żyło w Polsce 6,7 proc. osób, czyli o 0,2% więcej niż w roku 2011.
Poniżej ustawowej granicy ubóstwa, czyli poniżej progu interwencji socjalnej, żyło w 2012 r. 7 proc. osób i jest to o 0,5 pkt proc. więcej niż rok wcześniej. Gdyby poziom ten obliczano wg zwaloryzowanego i podwyższonego od października 2012 roku progu i wynoszącego obecnie 542 zł (wcześniej było to 477 zł), to odsetek osób poniżej ustawowej granicy ubóstwa wyniósłby ok. 13 proc.
Poniżej poziomu ubóstwa relatywnego – obliczanego jako 50 proc. uśrednionych wydatków ogółu gospodarstw domowych, którego próg to 691zł. – znalazło się w ubiegłym roku 16 proc. Polaków, o 0,7 pkt proc. mniej niż w 2011 roku.
Skrajne ubóstwo dotyka przede wszystkim osoby utrzymujące się ze źródeł niezarobkowych, innych niż renty i emerytury czyli głównie bezrobotnych, których odsetek wyniósł 22,5 proc. Wśród osób pracujących skrajna bieda wyniosła 6 proc. i dotyka najbardziej pracowników najemnych na stanowiskach robotniczych (9,5 proc.).
W poszczególnych grupach wiekowych, w najgorszej sytuacji wydają się być dzieci i młodzież. W całej populacji zagrożonej skrajną biedą osoby poniżej 18 roku życia stanowiły prawie jedną trzecią, a w populacji ogółem mniej więcej jedną piątą. Dużą grupę wśród ludzi ubogich, którzy żyją poniżej minimum egzystencji stanowią rodziny wielodzietne z czwórką lub więcej dzieci – ok. 27 proc. rodzin. Zagrożenie ubóstwem rośnie w rodzinach z osobą niepełnosprawną – szczególnie, jeśli jest to dziecko.
Odsetek osób żyjących poniżej granicy ubóstwa jest znacznie niższy w największych polskich miastach (1 proc.), a wyższy – na wsi (ponad 10 proc.). Mieszkańcy wsi stanowili łącznie około 60 procent osób żyjących w skrajnym ubóstwie. Nie można jednak zapominać o różnicy w kosztach życia, które są większe w dużych miast i dotyczą ich mieszkańców.
Zróżnicowanie regionalne skrajnego ubóstwa, pokazuje także że najbardziej zagrożone nim były województwa wschodnie oraz północne.
Większość gospodarstw domowych, zarówno poniżej, jak i powyżej progu skrajnego ubóstwa uważa, że w ciągu najbliższego roku ich sytuacja materialna się nie zmieni, a jedna czwarta sądzi, że ich sytuacja raczej się pogorszy.
—————————————
Widzialne skutki niewidzialnej ręki rynku !- kapitalistyczna sprawiedliwość zarzewiem rewolucji społecznej ?
Głupoty piszesz, dokształcaj się! ? Sprawdź kolego, ile branż regulowanych jest koncesjami, ile trwa otworzenie własnej działalności gospodrczej, jakie są koszta pracy, ile proc. PKB jest redystrybuowanych przez budżet, w jakim stopniu praca jest opodatkowana i dlaczego fiskalizm sięga tu towarow luksusowych. Ile stanowisk pracy jest tworzonych przez Misie, a ile przez państwo, a jakie są nakłady w obu przypadkach? W ilu branżach państwo sprawuje monopol, dlaczego np. do dziś utrzymuje wyścigi konne czy firmy taksówkowe, do tego dopłacając? Jak sobie sprawdzisz, to pisz o niewidzialnej ręce rynku, bo na razie to się kompromitujesz.
Ludzie nie zadają sobie prostego pytania. jak tak się rozejrzeć, to w Polsce jest wciąż sporo rzeczy do zrobienia (np. infrastruktura), a mimo tego nikt tego nie robi, mimo że można byłoby na tym zarobić. Odpowiedź na to proste z pozoru pytanie zawiera w sobie klucz do odpowiedzi, dlaczego w Polsce istnieje pogłębiająca się bieda.
Tzn . że głupotą jest ,że ” po owcach ich poznacie „. Otóż nie jest . Dokształcać się kolego to możecie się sami o ile jeszcze jest czas i potrzeba . To ,o czym napomnkęliście kolego jest jedynie następstwem , skutkiem wszech głupot( dla elitarnego interesu – super egoizmu przypisywanemu darwinizmem- wynaturzeniem hahaha ale bajka !) popełnianych od samego początku tej tzw. transsssss- formacji usssss-trojowej powodowanej wszech patologią tych , którzy to wprowadzili oraz tych , którzy im uwierzyli . Teraz cierpią , zawsze jest tak z tymi co dają wiarę nie temu co trzeba , co gorsza nie wiedzą czemu trzeba byłoby.
Kolego radzę zapozanć się z ostatnią ” tylogią społeczno – ekonomiczną ” prof . Kołodki a dopiero potem zabierać głos w sprawach, o których macie powierzchowne i medialnie skrzywione pojęcie. A kompromitacją jest nieznajomość historii gospodarczej świata dla tych , którym tytuły, stanowiska , apanaże , prestiż , władza ,majątek odbierają rozum tj. tego czego brakuje wspólczesnym najwięcej .
Dodam do tego cytat z prof. J. Aleksandrowicza , który prawidłowo zdiagnozował to co się działo i współcześnie dzieje ;
” Wszystkie trudności społeczne i ekonomiczne , a także zdrowotne , mają swoją przyczynę w zaburzeniach sprawnego myślenia i działaniach spowodowanych zmianami w strukturze i funkcjach ludzkich mózgów, a zmiany te są spowodowane czynnikami ekologicznymi. ”
Resztę tych wszystkich marnych wypocin jak naprawić spieprzone u podstaw reformy, patologiczniue działających umysłów można kolokwialnie mówiąc o kant d…y potłóc.
” Ludzkość teorii nie potrzebuje . Potrzebuje wiedzy i mądrości. ” – J. K.
Dobrze, przyjmijmy na chwilę roboczo, że masz rację. Tak więc odpowiedz na następujące pytania:
1) co Pan Kołodko zrobił, by zmienić obecny patologiczny system, będąc wice- i ministrem fin. w latach 1994–1997 i 2002–2003, łącznie w rządach 4 premierów? Do tego w latach 1989–1991 był członkiem Rady Ekonomicznej Rady Ministrów.
2) Transformacja ustrojowa to efekt umowy okrąglostołowej między komunistami a tzw. lewicą laicką. Uczestniczył w nich m.in. Kołodko, w zespole do spraw, uwaga!, gospodarki i polityki społecznej. jaki więc ma udział w obecnej patologicznej sytuacji?
3) Wszystkie trudności społeczne i ekonomiczne , a także zdrowotne , mają swoją przyczynę w zaburzeniach sprawnego myślenia i działaniach spowodowanych zmianami w strukturze i funkcjach ludzkich mózgów, a zmiany te są spowodowane czynnikami ekologicznymi – a więc, czy prof. Kołodko odżywia się optymalnie? A jeśli nie, czy jego koncepcje, nie są patologiczne?
ciekawe rzeczy opowiada ten Kołodko. W wywiadzie powyżej m.in.:
Niestety w wyniku pewnych sprzeczności wewnątrz koalicji rządzącej, a jeszcze bardziej zmiany politycznej
Śmiechu warte. Co prawda to było już 8 lat temu, ale ludzie pamietają, jak afera goniła aferę w SLD-wskim rządzie.
Jednakże europejski kryzys finansowy – poza przypadkiem Grecji, gdzie życie ponad stan było widoczne gołym okiem, nawet przez turystów odwiedzających ten piękny kraj – wziął się nie tyle z życia pand stan, jak to próbują wmówić neoliberałowie, ale stąd, że rządy, starając się uniknąć przelania kryzysu ze Stanów Zjednoczonych na jeszcze większą skalę, niż i tak to już nastąpiło w wyniku współzależności globalizacji, nie dopuściły do niekontrolowanych perturbacji i zakłóceń w sektorze bankowym i na rynkach finansowych. Wymagało to uruchomienie ogromnych pakietów fiskalnych.
Hahhaa, no comments.
Okrągłostołowe ustalenia to skandynawski model gospodarczy – Tadeusz Kowalik „www.polska transformacja.pl” – http://muza.com.pl/product.php?id_product=502 . Jest jeszcze strona internetowa – http://www.polskatransformacja.muza.com.pl/?page=48 , która zawiera dokumenty – załączniki do książki, a których w książce nie ma.
O neoliberalizmie zdecydował rząd Mazowieckiego. O okrągłostołowych ustaleniach „zapomniano”.
Polecam również Waldemara Kuczyńskiego euforyczne „Zwierzenia zausznika” – http://allegro.pl/ShowItem2.php/itemNotFound/?item=2466281250&title=waldemar-kuczynski-zwierzenia-zausznika .
Nie wiem czy Kołodko odżywia się optymalnie , to akurat w jego przypadku nie ma takiego znaczenia , wystarczy że poprawnie myśli( co skłania mnie do stosowania modelu zbliżonego do optymalnego) lub po prostu wynika to ze zdrowej , prawdziwej i sprawiedliwej kalkulacji ekonomicznej i ludzkiego spojrzenia na sprawy.
W ostatniej częsi swej trylogii pisze ,że spotkał się wchodząc do polityki z rzeczami polityce tej uwłaczające , gosze, uwłaczające ludziom i starał się, czego doświadaczyliśmy, robić co możliwie tak , aby koszty tej trans… for …dupacji , były jak najmniej uciążliwe dla społeczeństwa. Czy mu się to udało i w jakim zakresie pozostawiam każdemu do rozmyślań . Wspomnieć należy też poprzednika , znanego ekonomisty prof. Sadowskiego , który ostrzegał – przestarzegał ( przed okrągłym stołem) przed puszczeniem na żywioł reform( ta niewidzialna ręka rynku setrowana przez pożal się Boże prof. Bajerowicza – tak zbajerować udało mu się prawie wszystkich) – ( a co się stało – wstarczy opinia prof. Poznańskiego i Kowalika, rozważania socjologiczne Baumana ) bo skutki dla przęciętnego Polaka będą katastrofalne – i takimi są. Ciekawe jak długo ? !
SLD teraz to nie jest żadna lewicą , to neoliberana przykrywka dla umoczonych w poprzedni system zbiorowisku śmiałych kiedyś i nowatrskich polityków o potulnym dziś obliczu wobec oligarchów biznesu – vide Kwachu u Kulczyka.
” Wierzą w to , w co wierzyć nie należy, a wydaje im się zwasze źle ” – żeby użyć słów klasyka.
Okrągłostołowe ustalenia to skandynawski model gospodarczy
Jakiś link, źródło książkowe można prosić? Mówię o źródłach historycznych. Zgodnie z moją wiedzą, nie istnieje nic takiego, ale mogę się mylić.
Nie wiem czy Kołodko odżywia się optymalnie , to akurat w jego przypadku nie ma takiego znaczenia , wystarczy że poprawnie myśli
Czy ŻO nie jest warunkiem sine qua non poprawnego myślenia i wyciągania wniosków nieobarczonych grzechem pierworodnym?
To pytanie numer 3. Plus odpowiedzi na dwa pierwsze, na które czekamy.
Przecież podałam Panu linki…
W linkach, które Pani podała, nie ma takich informacji.
http://www.kulturaswiecka.pl/node/550
Jest wzmianka o modelu szwedzkim w kontekście OS na tej stronie. Ale nie dotyczy ustaleń okrągłostołowych, które mogłyby mieć wpływ na politykę państwa. Dlatego ponawiam pytanie o źródła tej zagadkowej informacji.
Szybko Pan czyta: książka, dokumenty do niej – http://www.polskatransformacja.muza.com.pl/?page=107 , druga książka.
Nie zamierzam streszczać tutaj książek , które wpłynęły na taką a nie inną opinię o nim i nic do rzeczy tu nie ma w tym przypadku dieta. Taki wyimek z jego książki świadczący o poprawnym wedle żo myśleniu Profesora – ” Może to McDonald’s & Snickers są większym wrogiem USA niż Al – Kaida ? – rozważ to , co miał na myśli ? ha ! to jest myśl !
Dostępne są w sprzedaży odpowiednie książki , ale one same to za mało, trzeba to spraktykować .
Rozważania typu, co by było gdyby, w latch uczestnictwa Kołodki w polityce są niestosowne podobnie jak gdybanie o jakiejkolwiek historii.
Nie odżegnuje się od współodpowiedzialności za politykę finansową będąc na wspomnianych stanowiskach, ale jak wiadomo sam nie bardzo mógł za wiele zrobić , realia polityczne wymusiły korekty i zmianę planów. Jak to dokładnie było , już pisałem, trzeba zapoznać się z jego publikacjami .
” Kraj, w którym hołota robi za elitę , nie może mieć dobrej przyszłości . ” . G. K.
I tym ” opty-mistycznym ” zdaniem zakończę rozstrząsanie co by było gdyby wszyscy wyleczyli się z tzw. ” grzechu pierworodnego ” , o istocie którego ludzie nie wiedzą nic , jedynie tyle ,że jest źle.
Co robić żeby było inaczej trzeba poznać dorobek Doktora z Ciechocinka . Dotychczasowe próby naprawy kończyły się tragikomicznie . Trzeba skorzystrać z wiedzy , która ma istotny wpływ na zdrowie człowieka, na to, co myśli , na to, co robi.
Czerwiec 16, 2013 o 23:35
Szybko Pan czyta: książka, dokumenty do niej, druga książka.
Co nie zmienia faktu, że informacji, o której Pani pisze, tam nie ma.
Jak nie jak tak?
ale jak wiadomo sam nie bardzo mógł za wiele zrobić , realia polityczne wymusiły korekty i zmianę planów.
Bla, bla, bla…
Nie zamierzam streszczać tutaj książek , które wpłynęły na taką a nie inną opinię o nim
Możesz podać tytuły tych prac.
” Może to McDonald’s & Snickers są większym wrogiem USA niż Al – Kaida ?
Rzeczywiście genialne ;)))))
Rozważania typu, co by było gdyby, w latch uczestnictwa Kołodki w polityce są niestosowne podobnie jak gdybanie o jakiejkolwiek historii.
Dokładnie, wybierzmy przyszłość – ulubione hasło lewicy
Nie odżegnuje się od współodpowiedzialności za politykę finansową
Nie wchodząc w szczegóły, zadłużał kraj jak inni ministrowie finansów III RP.
Jak to dokładnie było , już pisałem,
O to chodzi, że nie pisałeś
I tym ” opty-mistycznym ” zdaniem zakończę rozstrząsanie co by było gdyby wszyscy wyleczyli się z tzw. ” grzechu pierworodnego ” , o istocie którego ludzie nie wiedzą nic , jedynie tyle ,że jest źle.
Co robić żeby było inaczej trzeba poznać dorobek Doktora z Ciechocinka . Dotychczasowe próby naprawy kończyły się tragikomicznie . Trzeba skorzystrać z wiedzy , która ma istotny wpływ na zdrowie człowieka, na to, co myśli , na to, co robi.
Tradycyjnie, bezradność polemiczna zwieńczona cytatem z Doktora.
Tradycyjne nierozumienie tematu w kontekscie ŻO , reszta to zwykłe popierdółki.
Jak nie jak tak?
Nie ma żadnego dokumentu, który by potwierdzał supozycję, że podczas obrad Okrągłego Stołu ustalono tzw. model skandynawski jako model gospodarczy dla nowo powstałego państwa, będącego kontynuatorem prawnym PRL.
Bo oczywiście nie mówi Pani o tym?
http://tiny.pl/hsd1v
http://tiny.pl/hsd16
Jeśli się mylę, prosze wkleić link do tego właściwego dokumentu.
Tradycyjne nierozumienie tematu w kontekscie ŻO , reszta to zwykłe popierdółki.
To istnieje ujęcie tematów w kontekście ŻO? Jak wygląda pytanie o dokonania Kołodki w kolejnych rządach III RP, które regularnie zadłużały nasz kraj, w kontekście ŻO? Mimo że jak sam przyznajesz Kołodko ŻO „prawdopodobnie nie stosuje”. Chyba zacznę robić printscreeny, bo Piotr Szumlewicz przy Tobie to absolutnie poważny człowiek.
” To istnieje ujęcie tematów w kontekście ŻO?”
A istnieje , istnieje tylko dla ” wtajemniczonych” .
Jestem 9 lat na ŻO, jak widać na krótko, albo popełniam błędy ;)))
A w oczekiwaniu na ew. linki do dokumentu, to mimo wszystko ciekawa książka i dziekuję za rekomendację. Jestem liberałem gospodarczym, ale interesuję się historią. Nie zgadzam się ideologicznie z prof. Kowalikiem, ale wygląda na to, że wykonał solidną pracę i jego książkę można potraktować jako niezłą ilustrację tamtych czasów. Postaram się całość niebawem przeczytać.
Deipnosophist,
książki dwie polecałam? Proponuję „dokumenty” czytać łącznie z książkami. To raz. A dwa: w Konstytucji po dziś dzień mamy społeczną gospdarkę rynkową.
Nie pisałem ” prawdopodobnie ” tylko ,że nie wiem czy Kołodko stosuje taki model żywienia. Ale znam paru profesorów co stosują . hehehe i od razu widać efekty. hehehe, zresztą tytuły nie mają tu żadnego znaczenia , istota ludzka nie jest jakimś tam tytulantem a jedynie człowiekiem lub jego nieudanym substytutem przywiązującym do nich wagę.
Pytanie pomocnicze , dlaczego diamenty są droższe od wody , skoro woda jest niezbędna do życia a diamenty zupełnie nie ?- zobaczymy co z tego wyniknie hahaha
” Jestem 9 lat na ŻO, jak widać na krótko, albo popełniam błędy ))”
Nie widać tego , przynajmniej w tej dyskusji. Oczywiście napisać tak mógł każdy dlatego nie bardzo w to wierzę, jeśli w cokolwiek wierzę . Wielu optymalnych spotkałem i nie było takich rozbieżności . Zresztą czym innym jest opowiadać o polityce w realu i mieć do niej zupełnie inne podejście osobiste. Piałem już ,że z konieczności żyjemy w takich a nie innych warunkach co nie znaczy ,że nie możemy mieć zupełnie innego zdania o tym co się dzieje w kontekscie innego – zdrowego myślenia wynikającego z naprawy organizmu i myślenia.
Deklaracja typu – ” Jestem liberałem gospodarczym, ” jest pomyleniem rzeczywistości z realiami , człowiek jest tylko człowiekiem a nie przmiotnikującym się osobnikiem przeświadczonym o swojej orginalności osobniczej związanej z jakąś opcją ekonomiczną , która jest pojęciem sztucznym i szkodliwym w taki wydaniu dla reszty ludzi jak wynika z realiów współczesnego świata.
książki dwie polecałam? Proponuję „dokumenty” czytać łącznie z książkami. To raz. A dwa: w Konstytucji po dziś dzień mamy społeczną gospdarkę rynkową.
Dokument jest zawsze dokumentem i to on mówi prawdę. Papier (w książce) zniesie wszystko. Na dzień dzisiejszy muszę przyjąć, że taka decyzja nie została podjęta. Szukałem informacji w innych żródłach, ale na razie jedynym źródłem jest ten blog plus (rzekomo) dwie książki Profesora, której nie czytałem (w dokumentach nie ma).
dlatego nie bardzo w to wierzę, jeśli w cokolwiek wierzę . Wielu optymalnych spotkałem i nie było takich rozbieżności .
Ty możesz wierzyć, ja wiem ;))
Deklaracja typu – ” Jestem liberałem gospodarczym, ” jest pomyleniem rzeczywistości z realiami
Najprościej jak tylko możliwe: jesteś filatelistą, jeśli zbierasz znaczki. Jeśli nie wierzysz w Boga, tytulujesz się ateistą. Proste. Każdy z nich jest człowiekiem.
To może niech Pan przeczyta Konstytucję? A z dwu polecanych książek jedna była prof. Kowalika.
Konstytucję znam, ale to nijak się ma do twierdzenia, że przy Okrągłym Stole ustalono, że modelem gospodarczym dla kraju będzie model skandynawski, dopiero rząd Mazowiecki to zmienił.
” Jeśli nie wierzysz w Boga, tytulujesz się ateistą. Proste. ”
Nie wierzę w Boga i nie jestem ateistą – pasuje ? Czy ja wierzę w Boga , to Bóg wie. Dzięki Bogu jestem ateistą . – ” Deus sive natura „.
” Ty możesz wierzyć, ja wiem )”
Napisałem ” …nie bardzo w to wierzę, jeśli w cokolwiek wierzę ” . Dlatego wiem jak napisałem wyżej.
Wracając o tematu „neoliberalizmu” w Polsce, można zlokalizować kilka czarnych dziur, w które pieniądze wpadają, zamiast zostawać w kieszeniach ludzi. Na początek paliwo – w Polsce i w USA:
http://szczesniak.pl/node/855
Udział podatków jest taki: w Polsce 55%, w USA – 12%. Kupując jeden litr benzyny, Polacy płacą 2,45 zł podatków (przy cenie w tamtym okresie – 2008 r. 4,44), Amerykanie 26 groszy.
W Polsce pieniądze łatwo wpadają, w wiele różnych czarnych dziur ? Tu jest bandytyzm, a nie jakiś logiczny system, w prawie każdej „dziedzinie” działalności państwa. Gdzie dwóch pazernych, ciągnących ku siebie gospodarzy na jednym podwórzu, tak się niestety dzieje.
http://www.weszlo.com/news/15308-Jak_co_wtorek_Krzysztof_Stanowski
A tu przykład z dziedziny sportu. Nawet niespecjalnie biegli w pozasportowych kwestiach futbolowi dziennikarze zauażają oczywistości, tj. że państwo bierze się za wszystko u nas, nawet za tak śmieszne rzeczy jak piłka nożna i płaci na to z naszych podatków.
Cytat:
W praktyce jednak piłka jest na publicznym garnuszku. Jest to prawdopodobnie jedyny prywatny sektor, dotowany w aż takiej skali.
„To nie dołek koniunktury, tylko coś w rodzaju zawału serca czy zatarcia silnika – system po prostu nie działa…” Całość – http://www.krytykapolityczna.pl/artykuly/rozmowa-dnia/20151228/galbraith-neoliberalizm-kryzys-praca-rozmowa .