Średnio 1640 zł na rękę

.

Zgodnie z oficjalnymi komunikatami GUS można odnieść wrażenie, iż w Polsce, co do zasady, całkiem przyzwoicie się zarabia. Przeciętnie to nieco ponad 4000 zł brutto, czyli około 2800 zł na rękę. Problem w tym, że publikowane co miesiąc statystyki GUS nie uwzględniają tzw. małych firm (zatrudniających do 9 osób), a tam przeciętne wynagrodzenie wynosi zaledwie 2257 zł brutto, czyli na rękę nie przekracza 1640 zł!…” Więcej – http://niewygodne.info.pl/artykul6/02859-Kuriozalnie-niskie-zarobki-w-malych-firmach.htm .

.

Polecam:

– Nic dwa razy się nie zdarza? – http://www.stachurska.eu/?p=4781

– W Warszawie widać co i jak – http://www.stachurska.eu/?p=2712

– Wynagrodzenia, głupcze – http://www.stachurska.eu/?p=3176

– Druk nr 1064… – http://www.stachurska.eu/?p=8594 .

.

  |   | Dodaj komentarz

O nietolerancji produktów mlecznych i UHT

.

– Zyon 08.03.2016 r. o 08:29:05 pisze:

„…bo z tymi genami to jest tak, ze reaguja na okreslone srodowisko a tutaj nieraz bylo pisane, ze substrat i jego stezenie steruje ekspresja genowa.

No jak ktos nie je mlecznych, to pewnie do konca zycia bedzie je musial rotowac albo nie jesc, bo skad te biedne geny maja wiedziec, ze sie maja uruchomic, jak nie wiedza po co? Very Happy

.

– Admin 08.03.2016 r. o 08:43:38 pisze:

„”Nietolerancja mlecznych” to stan umysłu… Wink

.

Admin 08.03.2016 r. o 09:12:42 pisze:

  „Kup w aptece jakiego dobrego lacidophilusa, łyknij ze dwa, trzy dni i „nietolerancja mlecznych” cudownie minie, a jak nie minie, to należysz do 2% populacji „wykluczonych”… Wink Laughing
Ale z tym też da się żyć, jakby co, także to żaden problem do zmartwień.
Jeśli „nietolerancja” cudownie nie minie, to żadne „rotacje”, tylko unikanie tego, co szkodzi jest sposobem na zdrowie. Cool

Źródło – http://forum.dr-kwasniewski.pl/index.php?topic=5115.msg421841#msg421841 i dalej.

.

Polecam:

– Geny nie kontrolują tego kim jesteś – http://www.stachurska.eu/?p=12003

– Nabijanie w geny – http://www.stachurska.eu/?p=7719

.

PS. Admin 14.06.2012 r. o 18:03:16 pisze:

„No dobrze, napiszę prawdę.
Produkty mleczne poddane procesowi UHT (mleko, śmietanka, śmietana) są prozdrowotne, ponieważ zawatra w nich laktoza zamienia się w laktulozę – cukier niewchłanialny, który powoduje wiele korzystnych zmian, szczególnie w jelicie grubym, stymulując przemianę jonów amonowych w amoniak niewchłanialny, a nawet ponoć zmniejsza jego stężenie we krwi! Dzięki temu laktuloza odciąża wątrobę i nerki, a do tego ma właściwiści hydrofilne, czyli zmiękcza stolec ułatwiając jego wydalanie, a w większych dawkach jest przeczyszczająca.

PS
tylko nie rozgłaszajcie tego zbyt po necie, bo lepiej dla nas, aby uhate było „szkodliwe”! Wink

.

  |   | 3 Komentarzy

Co mają Skandynawowie, czego nie ma amerykańska demokracja?

.

Kilka lat temu uświadomiłam sobie bezsens opisywania prawdy o katastrofalnych wojnach Ameryki i opuściłam Afganistan, by udać się do innego górzystego kraju na obrzeżach świata. Kraj ten był całkowitym przeciwieństwem Afganistanu: był spokojny, bogaty, i niemal wszyscy jego mieszkańcy zdawali się cieszyć udanym życiem zawodowym i osobistym.

Autorką artykułu jest Ann Jones, pisarka i dziennikarka pisząca dla niezależnego serwisu informacyjnego The Intercept. Tłumaczył Jakub Kundzik. Całość zredagowała Justyna Zamoyska.

To prawda, że ludzie nie pracowali tam zbyt wiele, w każdym razie nie wedle amerykańskich standardów. W Stanach pracownicy etatowi, teoretycznie pracujący 40 godzin w tygodniu, w rzeczywistości spędzają w pracy średnio 49 godzin, a niemal 20% z nich – ponad 60. W kraju, do którego się udałam pracuje się jedynie 37 godzin w tygodniu, pod warunkiem, że nie jest się akurat na długim płatnym urlopie. Po skończeniu pracy, około 16:00 (a w lecie nawet o 15:00) ma się czas pospacerować po lesie, pójść popływać z dzieciakami albo na piwo z przyjaciółmi. To wyjaśnia, czemu, w przeciwieństwie do tak wielu Amerykanów, ludzie są tu zadowoleni z pracy.

Często zapraszano mnie na te relaksujące spacery lub jazdę na nartach po okolicy, która nie była naszpikowana minami przeciwpiechotnymi, albo do niezagrożonej bombardowaniem kawiarni. Stopniowo pozbyłam się lęków wojennych i przywykłam do powolnego, spokojnego trybu życia, uroczo ubogiego w mocne wrażenia.

Po czterech latach pomyślałam, że czas osiąść gdzieś na stałe i wróciłam do Stanów Zjednoczonych. Poczułam się niemal jakbym wróciła do tamtego świata przemocy, zubożenia, lęku i waśni, który znałam z Afganistanu i z Iraku. Miałam wrażenie, że przyglądam się odwrotnej stronie tej samej monety, i że to amerykańskie wojny doprowadziły Amerykę do takiego stanu.

W moim kraju brakuje miejsc w schroniskach dla bezdomnych, większość ludzi jest albo przepracowana, albo desperacko szuka pracy, a mieszkania są zawrotnie drogie. W przepełnionych szpitalach brakuje personelu, szkoły są kiepskie i panuje w nich segregacja, ludzie często umierają od przedawkowania narkotyków, a kobiety noszące hidżab słyszą na ulicach groźby. Czy amerykańscy żołnierze, których opisywałam w Afganistanie, wiedzieli że właśnie o to walczą?

Temat unikany

Pewnego wieczoru włączyłam debatę kandydatów do prezydenckiej nominacji z ramienia Demokratów. Byłam ciekawa, czy mają jakiś plan na odbudowę Ameryki, jaką kiedyś znałam. Ku mojemu zaskoczeniu usłyszałam nazwę mojej spokojnej górskiej przystani – Norwegii. Bernie Sanders piętnował amerykańską zdegenerowaną wersję „kapitalizmu banksterów”, w którym bogaci bogacą się coraz bardziej, a klasa pracująca jest coraz biedniejsza. Powiedział, że musimy „przyjrzeć się krajom takim jak Dania, Szwecja czy Norwegia, i wyciągnąć wnioski z tego, co udało się im osiągnąć dla ludzi pracy”.

Dodał, że wierzy, w „społeczeństwo, gdzie każdemu żyje się dobrze – nie tylko garstce miliarderów”. To zdecydowanie brzmiało jak rzeczywistość Norwegów, którzy od wieków starają się produkować dla dobra wspólnego, a nie dla zysku nielicznych. Zamieniłam się w słuch, czekając aż Sanders wyłoży to Amerykanom.

Lecz Hillary Clinton szybko zripostowała, że „nie jesteśmy Danią”. Uśmiechając się powiedziała: „Kocham Danię”, by zaraz wygłosić patriotyczny slogan: „Jesteśmy Stanami Zjednoczonymi Ameryki”. Cóż, nie sposób temu zaprzeczyć. Wygłosiła mowę pochwalną wobec kapitalizmu i „wszystkich małych biznesów, które istnieją dzięki temu, że ludzie w naszym kraju mają możliwość ich zakładania, żeby zarabiać na godne życie dla siebie i swoich rodzin”. Zdawało się, że nie wie, że Duńczycy, Szwedzi i Norwegowie również to robią i to z większym powodzeniem.

Prawda jest taka, że niemal co czwarty amerykański startup nie powstał dzięki nowemu genialnemu pomysłowi, ale z desperacji mężczyzn i kobiet, którzy nie mogą znaleźć godnej pracy. Większość amerykańskich przedsiębiorstw to firmy jednoosobowe, bez pracowników, zatrudniające tylko samego właściciela, które na dodatek najczęściej szybko znikają.

Sanders powiedział, że on także całym sercem popiera mały biznes, ale to nie ma znaczenia, „jeśli cały nowo wytworzony dochód i bogactwo idzie do górnego 1 procenta”. (Jak powiedział George Carlin – „Amerykański sen nazywa się tak dlatego, że musisz spać, by w niego wierzyć”).

W czasie tej debaty nie wspomniano już o Danii, Szwecji czy Norwegii. Publiczność nie dowiedziała się nic więcej. Później, w przemówieniu na Uniwersytecie Georgetown, Sanders próbował wyjaśnić, co rozumie przez bycie demokratycznym socjalistą. Powiedział, że nie jest typem modelowego socjalisty, który postuluje, na przykład nacjonalizację środków produkcji, podczas kiedy norweski rząd jest właścicielem środków produkcji wielu dóbr publicznych i głównym udziałowcem wielu ważnych przedsiębiorstw prywatnych.

Byłam porażona. Systemy norweski, duński i szwedzki działają o wiele lepiej od naszego, a nawet kandydaci Demokratów na prezydenta, którzy mówią, że kochają te kraje i chcą się na nich wzorować, zdają się nie mieć pojęcia, jak tamtejszy system działa.

Czemu nie jesteśmy Danią?

Dowodów na to, że skandynawski system działa, dostarczają nam coroczne statystyki ONZ i innych organizacji międzynarodowych. Doroczny Raport OECD o jakości życia bada 11 kategorii – od stricte materialnych, jak dostępne mieszkalnictwo czy praca, po miękkie czynniki: edukację, zdrowie, oczekiwaną długość życia, zaangażowanie obywatelskie, czy satysfakcję z życia. Rok w rok wszystkie kraje nordyckie zajmują czołowe miejsca, podczas gdy Stany ciągną się daleko w tyle. Co więcej, Norwegia przez 12 z 15 ostatnich lat miała najwyższy na świecie wskaźnik rozwoju społecznego (HDI) według Programu Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju. Konsekwentnie zajmuje też pozycję lidera w międzynarodowych zestawieniach dotyczących stanu demokracji, praw obywatelskich i politycznych oraz wolności słowa i prasy.

Co zatem sprawia, że Skandynawia jest tak wyjątkowa? Ponieważ Demokraci nie potrafią, a Republikanie nie chcą tego wytłumaczyć, pozwolę sobie pobieżnie to wyjaśnić. To, co Skandynawowie nazywają modelem nordyckim, to sprytny i prosty system, zbudowany na silnym fundamencie równości i demokracji. Te dwie idee połączone są wspólnym celem, gdyż Skandynawowie wierzą, że jedno nie istnieje bez drugiego.

Właśnie w tym względzie model nordycki różni się od kapitalistycznej Ameryki – kraju, w którym panują największe nierówności wśród państw rozwiniętych, a, co za tym idzie – niedemokratycznym. Politolodzy twierdzą, że Stany stały się oligarchią – krajem rządzonym na koszt obywateli przez i dla superbogatych. Myślę, że i zwykłym ludziom nietrudno to zauważyć.

W przeciągu ostatniego stulecia skoncentrowani na celach równościowych Skandynawowie oparli się wszystkim ideologiom wiodącym prym w XX wieku. Odrzucili zarówno czysty kapitalizm, jak i faszyzm; marksistowski socjalizm i komunizm. Geograficznie wciśnięci pomiędzy potężne narody prowadzące zimne i gorące wojny, zdołali odnaleźć drogę pośrodku. Chociaż przeciw drodze tej protestowali i socjalistyczni robotnicy, i kapitalistyczni właściciele i zblatowane z nimi elity, w ostateczności Skandynawom udało się stworzyć mieszany model gospodarczy. W wyniku długich zmagań – głównie dzięki solidarności i zdrowemu rozsądkowi związków zawodowych i wspierających ich partii politycznych – powstał system, który zmusza kapitalizm do jako takiej współpracy, sprawiedliwie redystrybuując bogactwo, które kapitalizm pomaga wytworzyć. W XX wieku takie zmagania miały miejsce na całym świecie, ale tylko w Skandynawii udało się połączyć najlepsze rozwiązania obu obozów, unikając ich wad.

W 1936 roku popularny amerykański dziennikarz Marquis Childs po raz pierwszy przybliżył ten model Amerykanom w swojej książce Szwecja – trzecia droga. Od tego czasu wszystkie kraje skandynawskie i ich nordyccy sąsiedzi – Finlandia i Islandia – doskonalą ten hybrydowy system. Dziś w Norwegii płace i warunki pracy w większości przedsiębiorstw publicznych i prywatnych ustalane są w toku negocjacji między Konfederacją Związków Zawodowych i Konfederacją Norweskich Pracodawców, a wysokie, ale sprawiedliwe, progresywne podatki dochodowe pomagają sfinansować publiczny system zabezpieczeń społecznych, z którego korzystają wszyscy. Co więcej, te dwie Konfederacje wspólnie pracują nad zminimalizowaniem różnic dochodowych. W rezultacie Norwegia, Szwecja, Dania i Finlandia znajdują się wśród krajów o największej równości dochodowej, a pod względem standardu życia – są w światowej czołówce.

Na tym polega wielka różnica:

w Norwegii kapitalizm służy ludziom, a gwarantuje to wybrany przez ludzi rząd. Wszystkie osiem partii, które dostały się do parlamentu w ostatnich wyborach, w tym konserwatyści z partii Høyre, którzy stoją na czele rządu, działają na rzecz państwa opiekuńczego. Panujący zaś w Stanach neoliberalizm postawił lisy na czele kurnika, a kapitaliści używają wytworzonego w ich przedsiębiorstwach bogactwa, (jak również finansowych i politycznych manipulacji), by zawłaszczyć państwo i oskubać kury. Udało im się całkowicie zniszczyć organizacje pracownicze i dziś tylko 11 proc. amerykańskich pracowników należy do związków zawodowych. W Norwegii jest to 52 proc., w Danii – 67 proc., a w Szwecji – 70 proc.

W USA oligarchowie mnożą swoje bogactwa i zachowują je dla siebie, a „demokratycznie wybrany” rząd posłusznie kształtuje politykę i prawa, które służą interesom ich lisiej klasy. Politycy zaś, jak choćby Hillary Clinton w trakcie debaty, opowiadają ludziom banialuki o tym, jak to mamy „wolność” zakładania firm na „wolnym” rynku, sugerując, że jeśli jesteśmy biedni, to wyłącznie z własnej winy.

W krajach nordyckich natomiast demokratycznie wybrane rządy dają swoim narodom wolność od rynku, używając kapitalizmu jako narzędzia, które służy wszystkim. To uwalnia społeczeństwa od tyranii wielkiego zysku, która zniszczyła życie tak wielu Amerykanom. Przykładowy Skandynaw ma większą swobodę realizacji własnych marzeń – może zostać poetą, filozofem, barmanem czy przedsiębiorcą – kimkolwiek tylko chce.

Sprawy rodzinne

Może politycy amerykańscy nie chcą rozmawiać o modelu nordyckim, bo pokazuje jak na dłoni, że z kapitalizmu mogą korzystać liczni, a nie tylko garstka.

Weźmy norweski system zabezpieczeń społecznych: jest uniwersalny. Innymi słowy, wsparcie dla chorych czy starszych nie jest jałmużną, niechętnie dawaną potrzebującym przez elitę, tylko prawem każdego obywatela, w tym każdej kobiety, nieważne czyją jest żoną, oraz każdego dziecka, niezależnie kim są jego rodzice. Traktowanie każdego człowieka jak obywatela jest potwierdzeniem jego indywidualności i równości wszystkich. Dzięki temu nikt nie jest prawnie niczyją własnością – nikt w pełni nie zależy na przykład od męża, czy ojca-tyrana.

I tu dochodzimy do sedna skandynawskiej demokracji, jaką jest równość płci. W latach siedemdziesiątych norweskie feministki wmaszerowały do polityki i przyspieszyły demokratyzację kraju. W Norwegii istniało wtedy duże zapotrzebowanie na siłę roboczą i kobiety masowo poszły do pracy. Gospodynie domowe zatrudniano na tych samych warunkach co mężczyzn, w wyniku czego baza podatkowa wzrosła niemal dwukrotnie. Miało to większy wpływ na norweski sukces niż przypadkowe odkrycie złóż ropy naftowej na północnym Atlantyku. Niedawno Ministerstwo Finansów podliczyło, że wkład tych pracujących matek do norweskiego bogactwa netto odpowiada „całemu bogactwu naftowemu” kraju, zgromadzonemu na największym we współczesnym świecie, wartym 873 miliardy dolarów, państwowym funduszu majątkowym. Do 1981 roku kobiety zasiadały już w parlamencie, na stanowisku premiery i w jej gabinecie.

Amerykańskie feministki również walczyły o takie cele w latach siedemdziesiątych, ale nadęci faceci, pochłonięci intrygami w Białym Domu, wszczęli z nimi wojnę, która cofnęła kraj w rozwoju. Podstawowe prawa obywatelskie, zdrowotne i reprodukcyjne kobiet do dziś są przedmiotem ataków. W 1971 roku, dzięki ciężkiej pracy organizacji feministycznych Kongres przyjął ponadpartyjną Ustawę o całościowym rozwoju dzieci, która ustanawiała kosztujący wiele miliardów dolarów system dziennej opieki nad dziećmi pracujących rodziców. W 1972 roku prezydent Richard Nixon zawetował ją i na tym się skończyło. Również w 1972 roku Kongres przyjął (zaproponowaną po raz pierwszy w 1923 roku) poprawkę do konstytucji, nadającą równe prawa obywatelskie kobietom. Ratyfikowało ją tylko 35 stanów, o 3 za mało do wymaganej większości. Poprawka ta, zwana Poprawką o równych prawach, została uznana za odrzuconą w 1982 roku, pozostawiając amerykańskie kobiety w próżni prawnej.

W 1996 prezydent Bill Clinton podpisał Ustawę o osobistej odpowiedzialności i szansach zatrudnienia, kładąc kres federalnej polityce socjalnej, jaka istniała od sześćdziesięciu lat. Ustawa zniosła federalne zasiłki dla biednych i skazała rodziny milionów kobiet, będących głównymi żywicielami rodzin, na ubóstwo, w którym wiele z nich, 20 latach później, wciąż tkwi. Dziś, niemal pół wieku po tym, jak Nixon wyrzucił publiczną opiekę nad dziećmi do kosza, nawet kobiety z klas uprzywilejowanych są rozdarte między źle opłacaną pracą a opieką nad swoimi dziećmi.

W Norwegii wypadki potoczyły zupełnie innym torem. Tamtejsze feministki i socjologowie uderzyli w największą przeszkodę na drodze do pełnej demokracji – rodzinę nuklearną. W latach pięćdziesiątych światowej sławy amerykański socjolog Talcott Parson wyłożył jej koncepcję: mąż w pracy, a żona w domu to idealna sytuacja do wychowywania dzieci. Jednakże w latach siedemdziesiątych norweskie państwo, przejąwszy tradycyjne niepłatne kobiece obowiązki domowe, zaczęło dekonstruować ten niedemokratyczny ideał.

Opieka nad dziećmi, seniorami, chorymi i niepełnosprawnymi stała się podstawowym obowiązkiem uniwersalnego państwa opiekuńczego. Kobiety mogły pójść do pracy i cieszyć się zarówno pracą zawodową, jak i rodziną. To kolejna rzecz, o której amerykańscy politycy – wciąż odrażająco zadufani mężczyźni – nie chcą nawet myśleć: że patriarchat może zostać obalony i wszyscy na tym skorzystają.

Paradoksalnie – emancypacja kobiet uczyniła życie rodzinne bardziej autentycznym. Wielu Norwegów mówi, że zarówno kobiety, jak i mężczyźni stali się bardziej sobą i bardziej podobni do siebie: bardziej empatyczni i szczęśliwi. Pomogło to także dzieciom wyrwać się spod skrzydeł nadopiekuńczych rodziców. W Norwegii matka i ojciec dzielą się płatnym urlopem rodzicielskim, by opiekować się noworodkiem przez pierwsze miesiące jego życia. Jednakże w wieku jednego roku dzieci zaczynają uczęszczać do niedalekich barnehage (przedszkoli), w których przebywają głównie na powietrzu. Gdy w wieku sześciu lat zaczynają bezpłatną podstawówkę są już zadziwiająco samodzielne, pewne siebie i pogodne. Znają swoją okolicę i gdyby zostały odcięte przez śnieżycę w lesie, wiedziałyby jak przygotować ognisko i zdobyć pożywienie. (Jedna z wychowawczyń w przedszkolu wyjaśniła: „Uczymy je wcześnie używać siekiery, by rozumiały, że jest to narzędzie, a nie broń”).

Dla Amerykanów wizja szkoły „zabierającej” dziecko rodzicom, by nauczyć je posługiwać się siekierą, jest po prostu potworna. W rzeczywistości, norweskie dzieci, które od wczesnego dzieciństwa mają kontakt z wieloma dorosłymi i dziećmi, potrafią dobrze komunikować się ze starszymi i opiekować się sobą nawzajem. A co najważniejsze (choć oczywiście trudno to stwierdzić z całą pewnością), skandynawskie dzieci spędzają więcej wartościowego czasu ze swoimi rodzicami, dla których praca nie jest najważniejsza, niż typowe amerykańskie dziecko z klasy średniej, wożone przez zestresowaną matkę z lekcji muzyki na kurs karate. Z tych i innych powodów, międzynarodowa organizacja Save the Children uznała Norwegię za najlepsze na świecie państwo do wychowania dzieci, podczas gdy USA uplasowało się na kiepskim 33. miejscu.

Nie wierz mi na słowo

Ten artykuł przedstawia ledwie garstkę faktów na temat Skandynawii, więc zainteresowanych zachęcam do wyszukiwania dalszych informacji samodzielnie. Ostrzegam jednak, ze internet pełen jest krytycyzmu wobec wszystkich krajów o modelu nordyckim. Turyści i dziennikarze rzadko dostrzegają rozwiązania dotyczące rodziny czy systemu rządów, które opisałam, a ich uwagi są często głupie. Na przykład amerykański turysta-bloger narzekał, że nie pokazano mu slumsów Oslo (bo nie istnieją), a brytyjski dziennikarz napisał, że norweskie paliwo jest za drogie (nie dla Norwegów, którzy ponadto są najliczniejszymi użytkownikami elektrycznych samochodów).

Neoliberalni eksperci, zwłaszcza brytyjscy, wciąż biją w Skandynawów w książkach, magazynach, gazetach i na blogach, przewidując niechybną śmierć systemu socjaldemokratycznego i próbując zmusić ich do odejścia od najlepszej ekonomii politycznej na świecie. Samozwańczy specjaliści od tematu, pozostający pod urokiem Margaret Thatcher, przykazują Norwegom liberalizację gospodarki i prywatyzację wszystkiego poza pałacem królewskim. Norweski rząd zwykle robi dokładnie na odwrót, lub nie robi nic, a socjalna demokracja wciąż działa.

Nie jest oczywiście doskonała i nadal jest ostrożnie zmieniana i ulepszana. Rządzenie przez konsensus wymaga czasu i nie jest łatwe. Można myśleć o nim jak o powolnej demokracji, która, tym niemniej, wyprzedza nas o lata świetlne.”

Źródło – http://mediumpubliczne.pl/2016/02/3537/ .

.

Polecam:

– Upadek skandynawskiego modelu gospodarczego – http://www.stachurska.eu/?p=6146 ; każdy chciałby tak upadać :)

– Fascynująca prawda o polskim systemie podatkowym – http://www.stachurska.eu/?p=6132

– Fascynująca prawda o polskim systemie socjalnym – http://www.stachurska.eu/?p=6975 .

.

 

  |   | 2 Komentarzy

Cukinia a’la nitki z patelni

.

Warzywa i owoce nie są przeze mnie specjalnie cenione. Jadam je głównie dla witaminy C (tu najcenniejsza jest czarna porzeczka i czerwona papryka), a w cukinii, dodatkowo z patelni, nie ma po co jej (wit.C) szukać. Ale czasem nadaje się w charakterze dodatku do mięsa, szczególnie gdy trzeba by ten dodatek zawierał mało węglowodanów przy obliczaniu ich dobowego limitu. 100 g cukinii to tylko 3 g W :)

P1010125

Wzięłam:

– 100 g cukinii
– 15 g masła
– 30 g śmietany 30 %
– 5 g czosnku
– sól, pieprz

Cukinię obrałam i starłam na urządzeniu pod nazwą temperówka do warzyw. Na patelni (mały ogień) roztopiłam masło i na nim podsmażyłam cukinię by zmiękła. Dodałam sól, pieprz oraz przeciśnięty przez praskę czosnek. Jeszcze ze 3 minuty wszystko podgrzewałam na patelni. Potem zdjęłam na talerz, a na „smaku” w patelni zagęściłam śmietanę, którą następnie dodałam do uduszonej cukinii. Gotowe danie ważyło 110 gram.

W 100 g było:

– Białko – 1,79 g
– Tłuszcz – 19,61 g
– Węglowodany – 4,79 g

– B : T : W = 1 : 11 : 2,7

Zjadłam tę cukinię z duszoną wieprzowiną.

.

PS. Temperówka do warzyw – https://www.youtube.com/watch?v=UoDTNRW-wqE .

.

  |   | 2 Komentarzy

Niech żyje demokracja! O pałowaniu

.

Magdalena Ostrowska 27.02.2016 r. o 22:11 pisze:

„Oto słowa „wzorca demokracji”, Lecha Wałęsy z maja 2012 r., gdy Sejm przegłosował podniesienie wieku emerytalnego do 67. roku życia. Co następnie zrobili dzisiejsi „obrońcy demokracji” z PO? Odrzucili w Sejmie obywatelski wniosek o przeprowadzenie referendum w sprawie wieku emerytalnego, choć poparło go blisko 2 mln obywateli. Niech żyje demokracja!

Uchodzący za „bohatera walki o wolność i demokrację” Wałęsa po 1990 r. wielokrotnie pokazał, co myśli o demokracji i z jakim obrzydzeniem odcina się od zwykłych ludzi. Niedawno, wypowiadając się o tych, którzy domagają się realizacji praw socjalnych powiedział, że mogą sobie protestować, a i tak nigdy w życiu nie zobaczą tylu pieniędzy, ile on dostaje za jeden wykład na zachodzie. To pieniądz jest dla niego wyznacznikiem wartości drugiego człowieka. Nic dziwnego, że stał się hojnie opłacanym pupilkiem wielkiego kapitału i bohaterem beneficjentów wolnego rynku. Co regularnie ilustruje na swoich profilach internetowych zdjęciami z luksusowych kurortów, w których gości na zaproszenie milionerów i różnych instytucji.

Już dawno zauważono, że na demonstracjach KOD nie ma związków zawodowych, ani innych organizacji, które bronią praw i interesów zwykłych ludzi – pracowników, lokatorów i różnych grup wykluczonych społecznie i ekonomicznie. Rozpasany i bezkarny wyzysk, nędza, eksmisje na bruk itp. nie zagrażają – zdaniem demonstrujących – demokracji. Co najwyżej naruszają ich uczucia estetyczne, ale wspierający ich na pochodach warszawski Ratusz ma na to sposoby – czyści „lepsze” dzielnice stolicy z plebsu, odsyłając go do metalowych baraków za miastem, do noclegowni albo pod most. A potem niektórzy dziwią się, że lud głosuje na PiS i zaczyna coraz bardziej popierać ruchy, które obiecują im, że pogonią elity.

Kiedy na jednej z dzisiejszych demonstracji KOD przedstawiciele partii Zieloni przypomnieli, że nie ma demokracji bez przestrzegania zasady sprawiedliwości społecznej, zostali wyśmiani i zakrzyczani przez uczestników. Ciekawe, czy tak samo będą się śmiać, gdy banki zaczną im masowo odbierać apartamenty i domki na przedmieściach, kupione na kredyt i za płaszczenie się przed bossami korporacji. Kiedy sami będą potrzebować 500 zł na dziecko zaś od samorządów usłyszą, że nie ma dla nich tanich mieszkań, bo dbające o interesy banków i deweloperów państwo nie traktuje wszystkich jak równych obywateli, bo liczą się wyłącznie przedsiębiorcy, konsumenci i podatnicy, a więc ci, którzy mają dość pieniędzy, żeby zasługiwać na jakieś prawa.

Przełom 1989 r. i zmiany ustrojowe, a przede wszystkim gospodarcze i społeczne, dla milionów Polaków oraz innych obywateli dawnego Bloku Wschodniego nie miały nic wspólnego z odzyskaniem wolności i wprowadzeniem prawdziwej demokracji. Dla nich oznaczały one utratę poczucia bezpieczeństwa ekonomicznego, niepewność bądź utratę pracy, kupowanie chleba „na zeszyt”, codzienny strach przed wizytą komornika i czyścicieli kamienic, odbieranie im resztek praw pracowniczych, praktyczne zablokowanie możliwości zakładania związków zawodowych, czekanie miesiącami na zaległe pensje. Jeśli po 1989 r. zapanowała wolność, to była to wolność, a raczej dowolność gospodarcza, gdy z dnia na dzień wczorajsi cinkciarze spod Pewexów stawali się milionerami, pływającymi dziś prywatnymi jachtami po ciepłych morzach a mafiozi prali brudne pieniądze dzięki kontaktom na najwyższych szczeblach państwa. Odsetek chłopskich dzieci na publicznych uczelniach spadł do poziomu niższego niż w okresie II RP, a profesorowie uniwersytetów wyprzedawali swoje księgozbiory, żeby mieć na życie. Bo, wbrew głoszonej propagandzie, w kapitalizmie nie każdy może być Carringtonem.

Jednocześnie państwo, tj.nowa władza, z wielkim zapałem zajęła się odbudowywaniem struktury społecznej właściwej kapitalizmowi – likwidacją osiągnięć reformy rolnej na rzecz wielkich posiadaczy ziemskich, zwracaniem nieruchomości rzekomym spadkobiercom dawnych kamieniczników i ułatwieniami dla kapitału, który był budowany kosztem przejmowania przez nich majątku stworzonego przez kilka powojennych pokoleń. Lud mógł sobie oglądać ich wspólne zabawy na galach biznesu i balach charytatywnych, tak chętnie pokazywanych w kolorowych czasopismach. I nie oszukujmy się, że mamy w Polsce jakąś klasę średnią (której pozycję w strukturze społecznej wyznacza w dodatku głównie stan posiadania) – jej namiastkę tworzą głównie ci, którzy mieli zdolność kredytową a to, co posiadają, w istocie jest własnością banków, w których pozaciągali kredyty. Po ćwierć wieku owych przemian mamy też kolejne zjawisko – reprodukcję elit i dziedziczenie biedy. Te podziały widać już od najniższych szczebli edukacji. Tak w rzeczywistości wygląda ta osławiona demokracja i wolność, jakie zapanowały po 1989 r.

Jeśli mamy demokrację, to taką, jaka zawsze była w tym kraju. W I Rzeczpospolitej była to demokracja szlachecka, gdy formalne prawo głosu miała jedynie warstwa szlachecka, opłacana przez magnatów (dziś powiedzielibyśmy – oligarchów). Lud nie miał żadnych praw, poza odrabianiem pańszczyzny dla pana feudalnego, przypisany do właścicieli ziemskich jak dziś do pożyczek z Providenta. I nawet groźba a następnie fakt zaborów nie przekonał panów feudalnych do uwłaszczenia chłopów, bo oznaczałoby to dla nich uszczknięcie kawałka z ich majątków. Nie było żadnego narodu jako wspólnoty – były dwie główne klasy społeczne o innej świadomości: magnaci (w tym kościół) wraz z ich sprzedajną klientelą oraz chłopi, których wzywano pod broń jak mięso armatnie.

W II Rzeczpospolitej demokracja i decydowanie o sprawach państwa też były zarezerwowana głównie dla elit, mimo przyznania praw wyborczych robotnikom, chłopom oraz kobietom. Elity żyły sobie w luksusowych kamienicach i posiadłościach ziemskich, lud zaś tłoczył się w zatęchłych sutenerach i czworakach. Niekiedy lud ścierał się między sobą na ulicach, gdy np. rosnący w siłę i coraz bardziej faszyzujący narodowcy rozbijali demonstracje robotnicze i służyli kapitalistom do fizycznego pacyfikowania strajków. Obraz codziennego życia i rozwarstwienia społecznego w II RP sugestywnie opisał chociażby Dołęga-Mostowicz w „Karierze Nikodema Dyzmy”, pokazując jak niewykształcony i permanentnie bezrobotny Dyzma szukał szczęścia (czyli pracy) w stolicy i jak psim swędem, przez przypadek i nieporozumienie, trafił do lepszego świata – świata elit finansowych i państwowych. I jaki poziom, wątpliwy zarówno moralnie, jak i intelektualnie, przedstawiały sobą owe pławiące się w luksusach elity.

Dyzma wykorzystał swoją szansę czując, że złapał pana boga za nogi i robił wszystko, by utrzymać swoją niezapracowaną i niezasłużoną pozycję, jaką zdobył sobie w „towarzystwie”, w którym czuł się wyśmienicie, zwłaszcza szastając pieniędzmi i pomiatając ludźmi. Zresztą, owe „elity” zasługiwały na swoją pozycję w nie większym stopniu niż bohater powieści Dołęgi-Mostowicza. Jednocześnie Dyzma robił wszystko, by tajemnica jego nieprawego pochodzenia nie wyszła na jaw, zacierając wszelkie ślady swojej niechlubnej przeszłości i nędznego pochodzenia. Robił to nie tylko odcinając się i pogardzając ludźmi, wśród których żył wcześniej. Im większą pewność siebie, butę i chamstwo prezentował, tym większy zachwyt i egzaltację wzbudzał, zwłaszcza wśród znudzonych pań z „towarzystwa”. Trzeba jednak przyznać, że w głębi duszy Dyzma nie zapomniał o swoich korzeniach i zachował świadomość swoich ułomności intelektualnych. Nie oszukiwał samego siebie, że jest zbawcą kraju i wybitnym umysłem, który widziały w nim elity.”

Źródło – https://www.facebook.com/magdalena.ostrowska.666/posts/1070379779651267 .

.

Powyższe to komentarz do – https://www.facebook.com/photo.php?fbid=805605176250895&set=a.108112302666856.14213.100004042603091&type=3&theater .

.

  |   | Dodaj komentarz

Białe białko jaj, eksperyment

.

Gavroche 01.03.2016 r. o 08:49:06 pisze:

„W książce „Głód utajony” jest opis eksperymentu na psach, które karmiono wyłącznie białkami (białymi białkami – dopisek TS) jaj.

Po kilku tygodniach przestawały to żreć (pewno tłuszcz zapasowy się kończył) i wolały nic nie jeść, aż do smutnego końca… Confused

Źródło – http://forum.dr-kwasniewski.pl/index.php?topic=5115.msg420327#msg420327 .

.

O autorze książki – https://pl.wikipedia.org/wiki/Bronis%C5%82aw_Filipowicz .

.

Polecam:

– Jedz kolagen, a nie albuminę – http://www.stachurska.eu/?p=14752

– „Puste kalorie”, czyli niska wartość biologiczna – http://www.stachurska.eu/?p=14743

– O wartości biologicznej pokarmu – http://www.stachurska.eu/?p=17871

– Życie to białko – http://www.stachurska.eu/?p=3439

.

  |   | Dodaj komentarz

HISTORIA IRAKU I 01.03. NAD WISŁĄ

.

Dostałam mailem – Radosław S. Czarnecki:

HISTORIA IRAKU I 01.03. NAD WISŁĄ

Studiując książkę polskiego arabisty prof. Marka M. Dziekana pt. „Historia Iraku”, w przededniu 1 marca, świętowanego w naszym kraju jako Dzień tzw. „Żołnierzy wyklętych”, naszły mnie takie oto refleksje:

Po upadku Saddama nastał czas całkowitego

bezprawia. Na porządku dziennym były rabunki

i napady. Amerykanie chronili pałace Husajna

i ośrodki dyspozycyjne, wydając miasto i kraj

na pastwę rabusiów (w tym także

wywodzących się z sił zbrojnych USA).

prof. Marek M. DZIEKAN

Wiemy nie od dziś, iż prawica i liberałowie polscy rządzący po 1989 roku w naszym kraju (i nie chodzi mi tylko wyłącznie o rządy faktyczne, mające oparcie w Sejmie, Senacie, Urzędach – Prezydenta RP i Rady Ministrów, w edukacji, polityce regionalnej, itd. ale mam na myśli zwłaszcza przestrzeń narracji medialnej, w sferze świadomości i nadbudowy – jak to drzewiej się mawiało i niosło określone znaczenie – co egzemplifikować z kolei musiało w jednoznacznej i powszechnie narzucanej przez mainstream symbolice) nadużywali zawsze – i używają nadal – argumentacji etyczno-moralnej, aksjologii uzurpując sobie tym samym aprioryzm swoich tez, potraw, decyzji., retoryki. A że nie ma to nic wspólnego z demokracją, wolnościami osobistymi czy pluralizmem nikomu nie trzeba tłumaczyć. Te formacje wyrosłe z polskiej gleby i miejscowych fantazmatów – którymi mimo zaklęć o europejskości, nowoczesności, modernizmie, racjonalizmie etc. ochoczo się one karmią czerpiąc z nich życiodajne soki dla swych myśli i tez – pozostają nadal mentalnie w strefie „folwarku” (doskonale ten fenomen a’rebours tłumaczą w swych opracowaniach Andrzej Leder i Jan Sowa), w płaszczyźnie świadomości przed-nowoczesnej, politycznego „chciejstwa” i nadwiślańskiego mesjanizmu, a nie w racjonalnej i realnej ocenie rzeczywistości.

Wiosną 2016 roku mija 13 lat od ataku Zachodu na Irak. Polska brała czynny udział w haniebnym najeździe na ten kraj. Dla tamtejszych społeczności, jak pisze Marek Dziekan, zajęcie Bagdadu i zniszczenie de facto państwa nad Eufratem i Tygrysem przez wojska interwencyjne, będzie w historii Arabów postrzegane i komentowane latami tak samo traumatycznie jak przegrana wojna w z Izraelem AD’1967 czy zdobycie Bagdadu w 1258 roku przez Mongołów pod wodzą Hulagu-chana (równoznacznego z upadkiem kalifatu Abbasydów co związane jest faktycznie z końcem rozkwitu tzw. cywilizacji arabskiej). I to dotyczy sądów bez względu na opinie o reżimie Saddama Husajna. On dziś już jest w wielu środowiskach świata muzułmańskiego i wśród Arabów postrzegany jako „nowy Saladyn”. Jako symbol oporu i walki z krzyżowcami, z niewiernymi, z kolonizatorskimi zapędami Zachodu. A symbolika i fantazmat chodzą różnymi drogami niźli racje rozumu i niż historyczna prawda. Polska zbiorowa mentalność w tej sferze jest niesłychanie predestynowana, podatna oraz wyćwiczona w takich sur-realiach i mitologii.

Dla tych społeczeństw jest to dalszy przejaw tzw. „kryzysu arabskości”. Może tu trzeba też szukać frustracji, gniewu, predylekcji do przemocy jaką znajdujemy współcześnie w świecie arabskim ?

Ale nie na ten fakt chcę zwrócić tu uwagę. Nasz krajowy mainstream – od lewa do ultra-prawej strony – zachwycał się, zachłystywał polskim udziałem w tej haniebnej, irackiej, na wskroś kolonialnej, ekspedycji. Walczący później z okupacją Irakijczycy – obojętnie czy byli to dawni członkowie Partii Baas, byli wojskowi i policjanci Saddama, ludzie związani z funkcjonowaniem dawnego reżimu – ale i państwa irackiego (postawieni przez okupantów poza nawiasem społeczeństwa) bądź członkowie międzynarodówki terrorystycznej, którzy w wyniku chaosu i bezprawia jakie zapanowały nad Tygrysem i Eufratem przybyli tu by realizować dżihad w wojnie z niewiernymi „krzyżowcami” (miejscowa al-Kaida pod wodzą Jordańczyka Abu Musab az-Zarkawiego uzyskała fantastyczne pole dla swych działań tak pod względem operacyjnym jak i społecznego wsparcia) – nazywani byli terrorystami, bandytami, pospolitymi rzezimieszkami, osobnikami bez czci i honoru dybiącymi na życie i mienie zwykłych ludzi. Wszyscy oni próbowali jednak walczyć i walczyli – w imię różnych ideałów, z racji różnych przesłanek, o niejednoznacznie pokrywających się celach, kierowały nimi bowiem rozbieżne motywacje i warunki indywidualne w jakich znaleźli się poszczególni bojownicy – przeciwko okupantowi. Choć my jako Zachód, uważaliśmy iż nasze intencje, nasze działania, nasza interwencja były na wskroś szlachetne, wzniosłe i miały przynieść Irakijczykom wolność, demokrację i postęp.

Polski mainstream, przede wszystkim zwany liberalnym (czyli zaplecze intelektualno-polityczne dla takich ugrupowań jak ROAD, Unia Wolności, PO czy .nowoczesna) – ale i neoliberalno-prawicowym – przedstawiając tych ludzi tak jak wspomniałem, popadł jednak, w świetle uznania i uzasadnienia dnia 1 marca za tzw. „Dzień Żołnierzy Wyklętych” jako daty wartej obchodów, świętowania, gloryfikacji postaw „niezłomności” i „walki z okupantem”, w potworny „dysonans poznawczy” i rozdwojenie jaźni. Można to nazwać także „dysjunkcją aksjologiczną”, która wyklucza absolutnie argumentację wartościującą z tak prowadzonego dyskursu czy narracji. Owo rozdwojenie kompromituje bowiem absolutnie używanie tego typu uzasadnień czerpanych ze sfery etycznej, moralnej, z dziedziny aksjologii i racjonalności najszerzej pojętych. Bo czyż „Bury”, „Ogień”, „Łupaszka” i setki im podobnych, a gloryfikowanych dziś jednoznacznie (bo walczyli z „komunizmem”” i „okupacją sowiecką”) tragicznych de facto postaci nie są – w świetle przytoczonych przykładów sprzed dekady jakie miały i mają nadal miejsce w Iraku i na całym Bliski Wschodzie – jak ów az-Zarkawi czy członkowie tzw. „armii Mahdiego” Muktady as-Sadra (tylko w innych warunkach społeczno-polityczno-cywilizacyjnych) ? Kto w takim razie jest terrorystą, bandytą, rzezimieszkiem, a kto bojownikiem o wolność, niepodległość i przeciwnikiem okupacji kraju ? Komu przysługuje imię bohatera, herosa, prawego bojownika – a komu; terrorysty, bandyty, rzezimieszka ? Jaką miarą to mierzyć i wedle jakich kryteriów to klasyfikować ? Chce się zakrzyknąć – powagi Panie i Panowie !

Smutnym epilogiem tego dramatu i tragizmu nadwiślańskich dziejów może być tylko fakt, iż posłowie lewicowego (ponoć ?) Sojuszu Lewicy Demokratycznej głosowali w lwiej części onegdaj za uświeceniem dnia 1.03. jako rocznicy gloryfikującej en bloc wątpliwej jakości postacie naszej najnowszej historii (wpisując się tym samym w ultra – prawicową i anty – lewicową narrację). O równoczesnych decyzjach udziału Polski w haniebnej interwencji Irak AD’2003 i politycznych enuncjacjach na temat sytuacji nad Tygrysem i Eufratem zaistniałej na kanwie tej interwencji, nie wspominając. Ciszej nad tymi trumnami Elito różnej maści …….

Na zakończenie warto tylko moim zdaniem przypomnieć znacznej części polskiej opinii publicznej – tak emocjonalnie i afektywnie reagującej na hasło „żołnierze wyklęci” – szlagwort Arystotelesa który mówi, iż nie warto prawić „…uroczyście o sprawach marnych”. Bo zawsze to wróci niespodziewaną kontr-akcją, niekorzystnym rykoszetem, szkodliwym bumerangiem …….. ”

.

  |   | 3 Komentarzy

Polscy pracodawcy oburzeni. Nie będą mogli zatrudniać za darmo

.

Henryk Ćwiacz 27.02.2016 r. o 16:54 pisze:

„O ile rzeczywiście tak to ujęli ci ” pracodawcy ” w jednej ze swoich uwag, to z kolei to tylko potwierdza, że KAPITALIZM, PO POLSKU oprócz zupełnego otumanienia i ogłupienia milionów ludzi, zdegenerował się, ogólnie istotę rzeczy ujmując… do poziomu rynsztoka…”

Źródło – https://www.facebook.com/groups/461883180529357/permalink/1079636672087335/ .

.

Powyższe to komentarz do – http://o2.pl/artykul/polscy-pracodawcy-oburzeni-nie-beda-mogli-zatrudniac-za-darmo-5965509929976449a .

.

Polecam:

– Minimalne wynagrodzenie a koszty utrzymania polskiej rodziny pracowniczej – http://www.stachurska.eu/?p=5162

– Rakowiecki: Nie byliśmy kłamcami, byliśmy idiotami – http://www.stachurska.eu/?p=19068 .

.

  |   | 1 Komentarz

NARESZCIE DIETA IDEALNA

.

Anulka177 12.02.2016 r. o 19:07 pisze:

„Od kiedy pamiętam, szukałam diety, która zadziała. Wszystkie dotychczasowe owszem, działały, na krótki okres, po którym waga wskazywała więcej niż na początku. Do tego doszły inne problemy zdrowotne, co jest zjawiskiem całkiem naturalnym przy nadwadze. Pomimo jadania wielu owoców i warzyw, chudego mięsa, pełnoziarnistych produktów zbożowych i innych produktów zgodnych z radami lekarzy czułam się coraz gorzej, bo już nie tylko kręgosłup dawał o sobie znać, ale też alergie wziewne i pokarmowe (początki astmy), wysoki poziom cukru, żylaki i wieczne przeziębienia, grypy i zapalenia migdałków.

Po ostatniej wypróbowanej przeze mnie diecie paleo waga faktycznie zaczęła lecieć w dół, ale po pewnym czasie zaczęła mnie boleć noga w kolanie, miałam problemy skórne, zaczęły mi wypadać włosy i łamały się paznokcie. Waga stanęła w miejscu. Szukając informacji, o co w tym wszystkim chodzi, znalazłam na youtube filmik z wykładem pana Pali o oznakach przebiałczenia, pasowało jak ulał! Kupiłam książki Doktora i zaczęłam je studiować. Eureka!!! Wiedza tam zawarta otworzyła mi oczy, więc niezwłocznie zaczęłam stosować odpowiednie proporcje BTW. Efekty są znakomite!

Straciłam na wadze, jak dotąd ponad 30 kg, problemy z włosami i paznokciami zniknęły, nie mam już egzemy, ani astmy. Cukier idealny, podobnie jak reszta wyników. Jedynie pozostała mi nietolerancja na nabiał, ale i to, mam nadzieję, minie z czasem. Mój mąż, który także jest na DO jest lżejszy o prawie 20 kg, wzrosła jego wytrzymałość w sporcie wytrzymałościowym (kolarstwo górskie), zaczął zajmować miejsca medalowe, o czym wcześniej nie mogło być mowy Smile Nie chorujemy, nawet wtedy gdy chorzy są wszyscy wokół nas. Mamy mnóstwo energii, w wieku 45 lat zaczęłam biegać i idzie mi coraz lepiej Very Happy

Jesteśmy niezmiernie wdzięczni Doktorowi, że zechciał się podzielić swoją wiedzą i dzięki temu w końcu możemy żyć jako zdrowi, sprawni, energiczni ludzie bez spędzania długich godzin w kolejkach do lekarzy, nie wydając ciężko zarobionych pieniędzy na leki i suplementy, nie stosując bezsensownych diet, które szkodzą i powodują, że człowiek chodzi cały czas głodny i zły.

DOKTORZE KWAŚNIEWSKI, SERDECZNIE DZIĘKUJĘ W IMIENIU SWOIM I MĘŻA!”

Źródło – http://forum.dr-kwasniewski.pl/index.php?topic=5268.msg415969#msg415969 .

.

  |   | Dodaj komentarz

Choroba filipinska

.

„A napisze chociaz myslalem ze juz nigdy tu nie napisze. Napisze bo sie nazbieralo na filipinski temat. I dlatego, ze Hong Kong to okropne miejsce i jest mi przykro z powodu tych wszystkich ludzi, ktorzy musza tu mieszkac. Udalo sie. W koncu nasza, jakby to ladnie napisac zeby nie bylo sluzaca, bo jak kazda przyzwoita rodzina hongkonska takowa posiadamy, filipinska pomoc domowa wymodlila wize. Nie bylo latwo bo nie udalo nam sie spelnic do konca wszystkich wymogow formalnych. Wlasciciel mojego mieszkania nie chce placic podatkow, nie zarejestrowal wynajmu. Urzednicy krecili nosem na umowe, ale jak juz pisalem to mili ludzie i w koncu wize wydali. Sytuacja z pomoca domowa w Hong Kongu, moze nie byc dla polskich czytelnikow tak jasna jak mi sie wydaje wiec wytlumacze. Rzad hongkonski wymyslil sobie bardzo sprytny system pomocy swoim mieszkancom. Jak wiadomo zarobki i koszty zycia sa tu bardzo wysokie, zatrudnienie osoby lokalnej do pomocy przy dzieciach czy garach nie dokonca sie oplaca Na szczescie dookola jest tyle biednych krajow, ktorych mieszkancy chetnie by przyjechali pomoc, ze kazdego stac na sluzaca. Ubogi, niwykszalcony mieszkaniec HK nie ma latwego zycia. Z minimalna stawka moze zarobic jakies 5000 PLN miesiecznie na zmywaku. Powiedzmy, ze jest to wynagrodzenie minimalne. Duzo za to nie mozna, ale na jakas klitke z karaluchami i gotowanie w domu wystarczy. Gorzej jest jak pojawi sie dziecko bo wtedy ktos musi za ta kwote utrzymac rodzine. Na szczescie jest tania sila robocza z Filipina i Indonezji. Rzad hongkonski zaklada sprowadzaonym pomocom domowym bardzo krotka, ze tak powiem smycz w postaci restrykcyjnego kontraktu…” Całośćhttp://www.iloveyourmici.pl/choroba-filipinska-2/ .

.

Polecam! Bardzo ciekawy blog.

.

  |   | 1 Komentarz