Bieda się musi komuś opłacać?

.

http://biznes.onet.pl/praca/bedzie-mozna-zarobic-miliony-na-bezrobotnych,18493,5635238,5451429,42,1,news-detal , komentarze:

.

~Polska bez przyszłości 05.05.2014 r. o 10:10 pisze:

.

„Od tasowania kart asów w talii nie przybywa. Kolejna akcja wyrzucania pieniędzy w błoto. Zamiast te miliony zainwestować w rzeczywiste tworzenie miejsc pracy – budowa fabryk, zakładów, to przepierze się te miliony bezowocnie i Polacy będą jeszcze biedniejsi. Poza tym 2 mln na 200 osób to wychodzi 10 tysiecy PLN na osobę!!!! . POlityka bezmózgowia i dołowania Polski i Polaków.”

.

Asy, tu miejsca pracy, tworzy popyt na rynku konsumenckim… Ten zaś głównie zależy od wynagrodzeń pracowniczych. U nas wciąż usiłuje się pchać drzwi w przeciwną stronę?

.

Polecam:

– Eksmisje dają zarobić – http://www.stachurska.eu/?p=15167

– Kogo naprawdę się dożywia – http://www.stachurska.eu/?p=9138

– W sprawie wędki – http://www.stachurska.eu/?p=2511

– Nic dwa razy się nie zdarza? – http://www.stachurska.eu/?p=4781

– Minimalne wynagrodzenie a koszty utrzymania polskiej rodziny pracowniczej – http://www.stachurska.eu/?p=5162

– Tanią siłą roboczą nie zbudujemy dobrobytu – http://www.stachurska.eu/?p=15975

– Historia pensji – http://www.stachurska.eu/?p=16085 .

.

75 Responses to Bieda się musi komuś opłacać?

  1. Churo1 pisze:

    Biedni bezrobotni sa przygnebieni bo nic nie robia zeby bogaci
    bezrobotni byli przygnebieni.

  2. Vera pisze:

    Pani Stachurska
    Czy mogę poprosić o wyjaśnienie, o co chodzi?
    P.S. Zwracam uwagę, że to nie rząd jest od budowania „fabryk i zakładów”. Tak było w komunizmie. Rozumiem, że niektórzy nie mogą odżałować swoich ciepłych posadek z tamtych czasów. Ale to nie jest dowód prawdy. Dziwne, że tylu nie potrafiło się przez 25 lat przestawić.

    Bo rząd jest od warunków, w których takie zakłady są budowane i pracują. Zresztą Anglicy, Amerykanie i nawet Niemcy dawno już uznali, że to przestarzała przeszłość i zostawili wyścigi Chińczykom. Albo się opłaca albo nie.

  3. Pani Vero,

    cytuję: „Agencja zatrudnienia dostanie 2 mln zł, 
gdy znajdzie zajęcie dla 200 bezrobotnych lub namówi 
ich do założenia działalności na pół roku -informuje „Rzeczpospolita”…” – http://biznes.onet.pl/praca/bedzie-mozna-zarobic-miliony-na-bezrobotnych,18493,5635238,5451429,42,1,news-detal .

    Nie idzie więc o budowanie fabryk i zakładów. Bezrobocie w Polsce to wynik niskiego popytu na rynku konsumenckim, ten zaś głównie zależy od dochodów społeczeństwa. O ile w Europie udział wynagrodzeń w PKB wynosi ca 50 %, u nas – ledwie ca 35 %.

    Nie ma zapowiedzi wzrostu popytu, jest zapowiedź tasowanie kart w talii: by odsetkowi bezrobotnych zabezpieczyć zatrudnienie, inni pracę… stracą?

    Polecam:

    http://www.forbes.pl/zanim-znowu-wysmiejecie-zwiazkowcow,artykuly,161656,1,1.html

    http://prawica.net/blog/26891 .

  4. Vera pisze:

    Pani Stachurska!
    Ja odnoszę się bezpośrednio do Pani wpisu, gdzie Pani firmuje stwierdzenia, że rząd ma budować fabryki. I mówię, że dzisiaj fabryki to mentalność z czasów minionych.
    Pani stwierdzenie o popycie to tylko jedna strona medalu. Zawsze stoję po stronie słabszych, ale prawda jest niestety taka, że nic się nigdy nikomu nie należy. A już najmniej „godne życie” i „godne dochody”. Od 200 lat każdy ma tylko to, co sobie wywalczy. Dlatego cenię związki zawodowe mimo, że ich świetność ostatnio przygasła. Szczególnie w Polsce, gdzie komuszej drużynie udało się natworzyć tyle konkurencyjnych związków, że zajmują się głównie zwalczaniem samych siebie. Szczególnie, że celowo dano im przywileje, żeby inni zazdrościli.
    Co do samego popytu to też radzę uważać. W globalnym świecie można przez długi czas produkować tylko na eksport wyduszając z roboli ostatni pot (vide Chińczycy. A jakie u nich bezrobocie?). Tak, że życia nie starczy żeby stwierdzić, czy Pani twierdzenie jest prawdziwe w skali świata.
    Rozwiązaniem nie są żadne jednostkowe posunięcia korzystne dla jednej strony a jedynie równowaga sił. Niestety w Polsce potwornie zachwiana na korzyść kapitalistów i posiadaczy na których smyczy chodzą politycy bawiący się dzisiaj w gotowanie do wojny (dobre do wyborów, ale skończy tragicznie). Takie działanie tworzy miejsca pracy w państwowym przemyśle zbrojeniowym, jak za Stalina, Adolfa i Jaruzla. Chce Pani tego?

    P.S. Kończę bo się gubię i nie na temat. Ale..
    Centra Amazona w Niemczech ciągle strajkują. Niestety większość dzisiejszych indywidualistów pluje na związek Verdi, który to organizuje. A Amazon zaciera ręce patrząc na Wrocław, gdzie zatrudni z 8 tys niewolników. Niby to lepsze od bezrobocia, Polakom widocznie odpowiada.
    P.S.2 Amazon to nie tylko internet. To upadek 100 tysięcy polskich sklepów małych i dużych. To się właśnie dzieje w Niemczech. Słowo.

  5. Pani Vero,

    nie przypominam sobie bym pisała że rząd ma budować akurat fabryki.

    Polecam:

    – Podstawowe obowązki państwa – http://www.stachurska.eu/?p=7260

    – Mnożnik ekonomiczny – http://www.stachurska.eu/?p=1768 .

  6. OPTY pisze:

    Piotr Ciszewski: „Ludzie wolności” – przeproście i spadajcie
    [2014-06-04 10:31:20]

    Przy okazji 25-lecia tak zwanej „demokracji” jej autorzy powinni założyć pokutne worki i na kolanach prosić o przebaczenie za to, że doprowadzili do obecnej sytuacji. Niektórzy z nich, gdyby istniała sprawiedliwość, stanęliby przed sądem, innym wystarczyłoby przyznanie się do głupoty i naiwności.

    Kto musi przeprosić?

    Przeprosić muszą przede wszystkim zawodowi politycy, byli „przywódcy ludu”, tacy jak Lech Wałęsa. Na plecach robotników robili kariery i zdobywali majątki. W latach 80. głosili hasła socjalne i nie ujawniali, że chodzi im o zmianę systemu. Ludzie pracy chcieli wolnych związków zawodowych, samorządnej rzeczpospolitej i lepszych zabezpieczeń socjalnych. Dzięki ludziom takim jak Wałęsa, Frasyniuk, Bujak i inni otrzymali cięcia socjalne i wprowadzanie w Polsce programów dostosowawczych MFW i Banku Światowego.

    Przeprosić powinny oczywiście również partyjne elity, w tym Leszek Miller czy Aleksander Kwaśniewski. W porozumieniach Okrągłego Stołu chodziło im przecież o swój udział w podziale tortu, a nie obronę jakiegokolwiek socjalizmu. Dawni PZPR-owscy przywódcy nagle stali się – w imię technokratycznych celów – „reformatorami”. Marek Król, członek KC został nawet, jako redaktor naczelny tygodnika „Wprost” jednym z głównych propagandystów systemu, promując na jego łamach prymitywny neoliberalizm. Przeniósł tym samym na grunt nowego systemu dawną PZPR-owską argumentację o „związkowych warchołach”.

    Jednym z głównych winowajców, teraz udającym bezstronnego obserwatora, jest obecnie Adam Michnik. W trakcie transformacji założył dzięki pieniądzom związków zawodowych „Gazetę Wyborczą”. Po kilku latach względnego pluralizmu gazeta ta stała się narzędziem wykorzystywanym przez neoliberalnych polityków właśnie przeciwko organizacjom pracowniczym. Jej redaktorzy osiągnęli mistrzostwo hipokryzji. Otrzymali na start ogromne, jak na ówczesne czasy, pieniądze. Mieli niemal monopol na rynku i ogromny kredyt zaufania. Wykorzystali to wszystko, aby wspierać programy dostosowawcze i plan Balcerowicza. Wmawiali też ubożejącym ludziom, że powinni się godzić na zaciskanie pasa, sami opływając w dostatek. Chwalili przedsiębiorczość w momencie, gdy dysponowali takimi funduszami, iż nie mogli ponieść klęski. Dziesiątki tysięcy tych, którzy uwierzyli w bajki „GW” latami musiały spłacać zaciągnięte kredyty i wpadały w długi. Na początku lat 90. uwierzyły bowiem, że w kapitalizmie z właściciela budki na bazarze można stać się rekinem biznesu.

    Niestety, niektórych autorów transformacji nie da się już rozliczyć. Tadeusz Mazowiecki, Bronisław Geremek oraz Wojciech Jaruzelski czy minister przemysłu w rządzie Mieczysława Rakowskiego, Mieczysław Wilczek, nie staną już przed sądem za przestępstwa przeciwko społeczeństwu. Jacek Kuroń okazał się na tyle przyzwoity, że na krótko przed śmiercią przeprosił za swój współudział i firmowanie planu Balcerowicza. Zrozumiał, iż mimo wizerunku „swojego chłopa”, wielu ludzi może go nie lubić za to, do czego doprowadził. Próbował choć trochę zadośćuczynić swoim winom, popierając społeczne postulaty czy samorząd pracowniczy. Nieco za późno, ale chwała mu za opamiętanie.

    Za co muszą przeprosić?

    „Ludzie wolności” muszą przeprosić za to, co pociągnęła za sobą transformacja. Przede wszystkim za bezrobocie. W szczytowym okresie sięgało ono ponad 20%, a obecnie to około 13%. To wynik przyjętej w początku lat 90. polityki terapii szokowej, dezindustrializacji, zniszczenia PGR-ów i masowych zwolnień. Z dnia na dzień zamiast reformować, wiele przedsiębiorstw po prostu zamknięto albo zreprywatyzowano i zniszczono. Warszawskie FSO może być dobrym przykładem. Zakład zatrudniający kilkanaście tysięcy osób był stopniowo likwidowany. Mimo swojego potencjału obecnie może być co najwyżej tłem do postapokaliptycznych filmów. Puste hale rdzewieją, a na ruchliwych niegdyś placach rosną drzewa i trawa. Podobnie z górnictwem. Gdy było państwowe przekonywano społeczeństwo, że jest nieefektywne i trzeba je zlikwidować. Po likwidacji kopalń i zmniejszeniu wydobycia nagle okazało się, że węgiel jest jednak potrzebny. Pojawiły się więc firmy prywatnie zatrudniające górników, na gorszych warunkach, często ograniczając na przykład w imię zysku zabezpieczenia.

    Podział na Polskę A i B po 25 latach transformacji jeszcze bardziej się pogłębił. Z jednej strony budowa autostrad i spektakularne inwestycje w głównych miastach. Z drugiej na przykład tak zwana ściana wschodnia czy województwo lubuskie, gdzie likwiduje się lokalne połączenia kolejowe czy autobusowe. Stacje kolejowe zarastające lasem, rozsypujące się wiadukty, to najlepsze świadectwo „sukcesu” transformacji w wielu regionach.

    Nawet w głównych miastach postępuje rozwarstwienie. Przy wszystkich wadach poprzedniego systemu w PRL-u nie było enklaw biedy. Nie było też kontenerów ani baraków socjalnych, do których wysiedla się biednych nie płacących rachunków. 19 z 21 postulatów Solidarności z sierpnia 1980 roku brzmiał „Skrócić czas oczekiwania na mieszkanie”. Panowie Wałęsa, Michnik i inni ludzie wolności już o tym zapomnieli. W rzeczywistości udało się zrealizować postulat skrócenia oczekiwania na mieszkanie dla tych, których stać na wydanie kilkuset tysięcy złotych oraz skrócenie oczekiwanie na eksmisję dla tych, których nie stać na czynsz. Reprywatyzacja to również wynik transformacji i logiki wedle której wszystko pozostawiono „niewidzialnej ręce rynku”. Nie budowano więc mieszkań, nie wprowadzono ustawy reprywatyzacyjnej, więc dziś w Warszawie, Poznaniu i innych miastach ludzi nęka nie ZOMO, lecz czyściciele kamienic.

    Nie udało się nawet wprowadzić „demokracji”, o której mówiono podczas transformacji. Państwo i przeróżne służby dysponują środkami inwigilacji, o których nie śniło się Urzędowi Bezpieczeństwa. Polska przoduje w Unii Europejskiej pod względem liczby podsłuchów, a firmy telekomunikacyjne zobowiązuje się do przechowywanie danych oraz informacji o połączeniach klientów. Zgoda na podsłuch jest bardzo łatwa do uzyskania. Nie ma co już nawet wspominać o tym, że aktywiści społeczni wciąż mają na policji swoje teczki, a demonstracje, nawet te małe, pokojowe, są najczęściej filmowane przez funkcjonariuszy.

    Iluzoryczna jest też wolność słowa. Na przykład sądzeni i skazywani są ludzie piszący prawdę o udziale Polski w kolonialnych awanturach w Iraku i Afganistanie. Za „godzenie w sojusze” nie idzie się wprawdzie do więzienia, ale pod pozorem „obrony dobrego imienia żołnierzy” można otrzymać grzywnę. Podobnie za obrazę głowy państwa, premiera, czy uczuć religijnych. Środki represji są wprawdzie mniej spektakularne, ale wciąż dotkliwe.

    W ostatnich latach „demokraci” pokazali też małą namiastkę stanu wojennego. Podczas szczytu Europejskiego Forum Ekonomicznego w kwietniu 2004 roku przez Warszawę ciągnęły kolumny samochodów pancernych, a centrum miasta zostało sparaliżowane. Wejście do Unii Europejskiej stolica witała zabitymi deskami witrynami i patrolami policji spotykającymi się na głównych ulicach.

    Podobne przykłady „sukcesu” transformacji można by mnożyć w nieskończoność.

    Kogo muszą przeprosić?

    W 2013 roku życie odebrało sobie aż 6097 Polaków. Najwięcej w ostatnim ćwierćwieczu i aż o 1920 więcej niż rok wcześniej. Najczęściej samobójcami są bezrobotni mężczyźni spoza wielkich ośrodków miejskich. Symbolem tej desperacji był człowiek, który dokonał samospalenia przed kancelarią Prezesa Rady Ministrów w Warszawie 12 czerwca 2013 roku.
    Główną przyczyną samobójstw jest bieda i brak perspektyw. Panowie Michnik, Miller, Kwaśniewski i inni powinni przede wszystkim przeprosić ich rodziny, za doprowadzenie kraju do sytuacji, gdy możliwość opłacenia rachunków i czynszów dla niektórych staje się nieosiągalnym luksusem.
    Politycy „postsolidarnościowi” i „postkomunistyczni”, używając dla uproszczenia tych określeń, gdyby mieli odrobinę przyzwoitości, błagaliby o wybaczenie też ponad 7800 rodzin, wobec których w roku 2012 orzeczono eksmisje. Poda 3 tysiące to eksmisje bez prawa do lokalu socjalnego, czyli najpierw do pomieszczenia tymczasowego, a później na bruk.

    Oczywiście do przeproszenia pozostali jeszcze bezrobotni, zwalniani pracownicy, niemal 30% pracujących na umowach śmieciowych. Również tych, którzy wierząc, że mogą stać się klasą średnią pozaciągali kredyty lub wzięli pożyczki w parabankach i teraz harują na kilku etatach aby tylko spłacić lichwiarskie procenty. W PRL-u ludzi kontrolowało UB, a w „demokratycznej” RP pod butem trzyma ich, o wiele skuteczniej, kredytodawca.

    Ofiar transformacji jest bardzo wiele. To nie ofiary jakiegoś „układu” czy „pozostałości PRL-u”, jak wynikałoby z prawicowej mitologii. Ci ludzie cierpią w wyniku przyjętego, celowo kierunku transformacji. Kierunek ten zgodnie wyznaczyły wszystkie mainstreamowe środowiska polityczne nie pytając się nawet o zgodę społeczeństwa. 4 czerwca będą świętować swój sukces, a klęskę zwykłych ludzi.
    Miejmy nadzieję, że kiedyś społeczeństwo przemówi do nich słowami „Rezolucji komunarda” Bertolta Brechta – Zważywszy, że jak nie będzie was, to dla nas będzie dosyć. Czciciele transformacji są bowiem silni tylko brakiem zorganizowania zwykłych ludzi, którym narzucają propagandę lub zniechęcają do działania.

    Rocznica 25-lecia „demokracji” powinno być bodźcem dla wszystkich prospołecznych sił nie akceptujących kursu transformacji, aby otwarcie wystąpiły z jej krytyką i walczyły z obecną elitą polityczną. Czas aby „ludzie wolności” przeprosili i odeszli na śmietnik historii lub sale sądowe.

    Piotr Ciszewsk

  7. OPTY pisze:

    ŻAKOWSKI: TEN KRYZYS TO DOPIERO POCZĄTEK

    WYBORY EUROPY PYTA JAKUB DYMEK, 02.06.2014
    +A-AZaloguj się lub utwórz konto by komentować Wersja do wydruku Wyślij e-mail Wersja PDF

    CZYTAJ TAKŻE

    Kampania w Czechach: Piraci, strachy na lachy i banały
    JAN BĚLÍČEK
    Pinior: To jest memento dla nas wszystkich
    PYTA SUTOWSKI
    Prymusi, pozoranci i kuracjusze
    MIKOŁAJ IWAŃSKI
    Mueller: Węgierska lekcja dla Europy
    ROZMOWA SUTOWSKIEGO
    Dlaczego wy, młodzi, się nie buntujecie? Jesteście zadowolonymi niewolnikami kapitalizmu i jego kryzysów.
    Jakub Dymek: Mam ze sobą pana książkę, zbiór wywiadów „Koniec”, która ukazała się prawie dziesięć lat temu. Zaczyna się ona tak: „Kryzys, który przeżywamy w Polsce, jest lokalnym wariantem kryzysu Zachodu, albo może nawet kryzysu światowego. Specyficzne mogą być niektóre objawy, ale mechanizm jest wszędzie podobny”. Tę samą diagnozę słyszę dziś zewsząd. Jak to jest z tym kryzysem? Wybucha raz po raz, nigdy się nie skończył?

    Jacek Żakowski: Ta książka, wydana w 2006 r., opisywała kryzys roku 2008, który wówczas jeszcze nie wybuchł, ale wisiał w powietrzu. Dlatego była traktowana jako zrzędzenie jajogłowych. Ale potem ten kryzys jednak wybuchł. Widać, że nie jest to kryzys jak każdy inny. Na początku tylko nieśmiało wychylał głowę, następnie wybuchł jako coś śmiesznego wręcz – kryzys kredytów hipotecznych w niektórych bankach w niektórych stanach Ameryki. A teraz przetacza się przez kolejne sfery życia: od finansów, przez problemy społeczne, po złą sytuację młodych. Tak naprawdę dopiero daje nam o sobie znać, jesteśmy w jego początkowej fazie. Jest jak lodowiec, który prze i zajmuje kolejne przestrzenie. Ma niszczycielską moc, ale nic, co mogłoby stanąć mu na drodze, jeszcze nie powstało.

    To owocuje populizacją polityki. Ale nie tylko. Także naruszeniem tzw. porządku światowego, co widzimy dziś na Ukrainie, a obserwowaliśmy też w trakcie Arabskiej Wiosny, w napięciach chińsko-japońskich, obecnych od zawsze, ale dziś zradykalizowanych. Długotrwały trend integracji międzynarodowej też hamuje albo nawet zawraca. Do tego należy dopisać kryzys państwa, związane z nim zadłużenie międzynarodowe i eksplozję wszystkich innych formy długu publicznego. Wreszcie: załamuje się też dotychczasowy paradygmat intelektualny. W ostatnich miesiącach jest to może widoczne jeszcze bardziej, gdy obserwujemy olbrzymi sukces „Kapitału w XXI wieku” Thomasa Piketty’ego.

    I jaki nowy paradygmat wyłania się z książki Piketty’ego?

    Piketty kwestionuje podstawową logikę dominującą dotychczas w ekonomii. Owszem, ukazywały się książki, które stawiały sobie podobne zadanie, ale to musiało dojrzeć. I tak się stało. W Nowym Jorku na debatę z udziałem Piketty’ego i kilku innych wybitnych ekonomistów wyprzedano wszystkie miejsca w ciągu dosłownie godziny. On powiedział w „Kapitale w XXI wieku” coś, co niby wszyscy wiedzą, ale zrobił to metodami i językiem tej ekonomii, z którą się spiera i którą kwestionuje – czyli chicagowskiej – spełniając wszystkie jej formalne wymagania. A przy tym pokazując, że dotychczasowa polityka ekonomiczna była błędna.

    Wszyscy wiemy, że kapitał jest gdzieś skoncentrowany, a wojny na tym tle toczą się od zawsze – ale Piketty pokazuje, jak w ostatnich stu latach kształtował się cykl kryzysowy. Przedstawia relacje między władzą ekonomiczną i polityczną: to, jak dzięki business as usual władza ekonomiczna kumuluje się i coraz bardzie rośnie, aż do głosu dochodzi polityczność – w postaci rewolucji, wojny, zmiany paradygmatu politycznego – i następuje przewrót. A potem ludzie wracają do domu, wyłączają się z polityki i znowu władza ekonomiczna zaczyna rosnąć; i tak dalej, aż do kolejnego przewrotu. A po drodze są trupy. Temu służyła ta książka – opowiedzeniu tej historii w języku statystyki.

    Ale dla mnie wyłania się z tego jeszcze inne pytanie: jak to się dzieje, że społeczeństwa długo spokojnie akceptują spadek dobrobytu?

    Być może są w tych społeczeństwach masy ludzi, które wcale spokojnie niczego nie akceptują, ale są pozbawione reprezentacji, symbolicznej i politycznej, a dla ich języka nie ma miejsca w debacie.

    Akceptują czy nie, ale pozostają bierni – nie burzą Bastylii. Czy są niereprezentowani w sferze publicznej? Nie powiedziałbym. Jeśli otworzy pan „Gazetę Wyborczą”, to zobaczy pan, że stała się ona emanacją frustracji młodej inteligencji.

    Czym się stała??

    Niech pan otworzy wydanie świąteczne. Albo „New York Timesa”. Kto dziś nadaje ton? Chociażby Krugman: to głos zupełnie inny niż tradycyjnie zachowawcza publicystyka. Ktoś tam nagle przeczytał tego Piketty’ego i zobaczył koniec świata.

    Rewolucyjne zmiany mogą budzić pozytywne skojarzenia, nieść nadzieję, że ktoś ten stolik w końcu wywróci. Ale dzisiejsze radykalizmy takiej nadziei nie niosą. Zwiastują rewolucję, ale konserwatywną.

    Tak, jako rewolucyjne wyłaniają się dzisiaj chociażby nowe religijności. Oczywiście pod warunkiem, że one są naprawdę nowe, bo biskup Michalik raczej nie będzie wiarygodnym przywódcą takiego ruchu. Ta nowa religia może zresztą być zupełnie świecka, jak wiara w Jarosława Kaczyńskiego albo w Donalda Tuska.

    I nie ma innej obietnicy? Czuję, że za chwilę będziemy musieli postawić znaną diagnozę o słabości odpowiedzi lewicowej i liberalnej na kryzys.

    Bo tak jest. Jak stwierdził Žižek, nie ma już Pałacu Zimowego. Gdyby był, tobyśmy go dawno zburzyli.

    Tyle że my ten Pałac Zimowy już dawno temu zinternalizowaliśmy, mamy go w sobie. Jesteśmy uczestnikami systemu, który powinniśmy zburzyć.

    Uczestnikami to jedno. Ta metafora jest bardzo użyteczna, bo zauważmy też, że każdy z nas ma nadzieję, że się do tego Pałacu Zimowego dostanie – ale indywidualnie. Nie wraz z siłami rewolucyjnymi jako zdobywca, ale w pojedynkę, tylnymi drzwiami, jak jeden z lokajów. I tu leży ważna różnica. Polityczne „my” się wypłukuje, a zyskuje polityczne „ja”.

    Dlaczego wy się nie buntujecie? Jak wam, studentom, zabrali zniżki kolejowe, to nic się nie wydarzyło. To dla mojego pokolenia było nie do pomyślenia.

    Może dlatego, że wasze pokolenie sprezentowało nam taką rzeczywistość, wobec której buntować się po prostu nie można? No bo jak – przeciwko wolności, demokracji się buntować? W wolnej Polsce przecież żyjemy nareszcie, powtarzano nam.

    Ale to moje pokolenie należy do związków zawodowych i stowarzyszeń. A młodsze pokolenie, które przecież ma powód, żeby się buntować, to co? Jeśli jest dziś jakiś wyzysk widoczny gołym okiem, to nie klasowy ani rasowy, ale właśnie pokoleniowy.

    Wstyd nas paraliżuje. Ktoś ma się buntować, że siedzi w pieluchach na kasie albo daje się zamykać po godzinach i sortować ubrania w sieciowym sklepie? Jak z tym wyjść na ulice? To nie brzmi dumnie, a tylko o dumnych i szlachetnych buntach słyszymy od dzieciństwa w tym kraju.

    Robotnicy, którzy w XIX wieku się zapisywali do związków, mieli problem, szczególnie w krajach protestanckich, bo tam z kolei mówiono im, że jak są głodni, to są kiepscy i Pan Bóg ich nie kocha. A jednak udało im się to przełamać. Choć są słynne historie, jak ta o Róży Luksemburg, szła do fabryki buntować robotników, a oni nie chcieli, bo wierzyli, że Pan Bóg ich właśnie kocha takich, jacy są, i w tym miejscu, w którym się znajdują.

    Wy też jak barany wierzycie, że rynek was kocha! Kocha was na tysiąc pięćset złotych.

    To jest jeden z największych filarów kryzysu. I nie mówię tego z pretensją, ale z przerażeniem. Bo i element „zabawienia się na śmierć” nie jest bez znaczenia; przecież jest tyle fajnych gier komputerowych i rzeczy w telewizji, że właściwie nie ma potrzeby angażowania się w świecie realnym. Zaangażowanie i potrzeby związane ze światem realnym redukują się do minimum.

    Ale gdzie tu szukać buntu na tle ekonomicznym, skoro już nie istnieje żadna polityka ekonomiczna: państwa jej nie prowadzą, partie jej nie prowadzą, tylko instytucje finansowe, do których drzwi nie można tak po prostu zapukać z ulicy i krzyknąć: „Strajk!”. Pisał o tym Iwan Krastew.

    Ja go bardzo lubię i szanuję jako intelektualistę, ale czasem się go boję. Uważam, że rzeczywistość jest zadana, a nie dana. A świat jest nie tylko taki, jaki jest, ale też taki, jakim go sobie ludzie wyobrażą. W tym sensie jestem głębokim idealistą. I nie wierzę w żadne heglowsko-materialistyczne konieczności, jak to, że globalizacja to cywilizacyjna konieczność. Jak to? Przecież to absurd. Naprawdę wierzymy, że jest taka konieczność, żeby w Polsce były takie płace jak w Bangladeszu? Nie ma ku temu podstaw, ale ludzie jakoś chcą w to wierzyć. W średniowieczu chłop i niewolnik wierzyli, że to jest ich miejsce w boskim planie. Jest taki podział u Arystotelesa na niewolników naturalnych i takich, wobec których niewolna jest niegodna – na przykład wojowników pojmanych na wojnie i sprowadzonych do stanu niewolniczego.

    Dzisiaj ludzie wierzą, że są naturalnymi niewolnikami, którzy są dokładnie na swoim miejscu. Oto siła ideologii.

    I ponury tryumf heglizmu, determinizmu historycznego, materializmu – wszystkich tych nurtów w ich zwulgaryzowanej formie.

    One siłą rzeczy muszą być takie, wyprane z dialektycznego wymiaru, żeby przedstawić ludziom wizję bezalternatywną.

    Tak, i zostaje sama konieczność! Jeżeli polskie społeczeństwo wierzy, że ochroniarz w Warszawie powinien zarabiać tysiąc dwieście złotych, bo jest globalizacja, to niech mi ktoś pokaże ten rachunek ekonomiczny, który mówi, że tak jest, bo na tego ochroniarza napiera konkurencja z Chin czy Pakistanu. Że jak będzie zarabiał więcej, to go wyprą. Nie jest tak, żaden Chińczyk z nim nie konkuruje. Z kelnerem też nie konkuruje ani z asystentem na uczelni, ani z młodym dziennikarzem. A tam, gdzie rzeczywiście jest taka konkurencja, nie ma płac śmieciowych. To jest na opak. Dlaczego asystenci na uczelni, doktoranci, młodzi pracownicy nauki nie założą związku?

    Bo są na śmieciówkach już od dawna i nie mogą go założyć.

    To dlaczego nie zrzeszą się jakkolwiek inaczej i nie zastrajkują pierwszego października? I nie powiedzą, że nie będą już prowadzić zajęć, bo mają ich nadmiar, a dostają za to marne grosze. I dlaczego w ogóle nie domagają się prawa do organizacji? Ludzie bez etatów nie mogą się zrzeszać? Kiedy powstawały pierwsze związki zawodowe, nie było jeszcze etatów. To rozróżnienie między typami zatrudnienia, w sensie formalno-prawnym, to jest stosunkowo nowy wynalazek. A na pewno nowszy niż związki zawodowe. A jednak coś tak dziwnego, jak to, że w świecie, gdzie coraz mniej osób pracuje na etatach, te osoby nie mogą się zrzeszać – nie budzi protestu. Związki to kupiły.

    Nie, protestowały, ale takie jest prawo w Polsce. Ale to także chyba kwestia prekariatu – tych rzesz zatrudnionych na niepewnych warunkach – tego, czy rzeczywiście on ma zdolność mobilizacji, czy może się zbuntować i czy, jak pisał w swojej głośnej książce parę lat temu Guy Standing, w ogóle jest klasą.

    Prekaryzacja to jedno, ale po drodze ujawnił się na nowo, także dzięki Piketty’emu, stary problem własności. Jeżeli ma pan mieszkanie na własność i zarabia te tysiąc pięćset złotych, to może pan jakoś żyć i przeznaczyć większość pieniędzy na konsumpcję. Ale jeśli pan tego mieszkania nie ma, to wynajmie je pan za tysiąc pięćset i umrze z głodu. Nierówność nie w dochodach, a we własności – to dziś podstawowy problem w kapitalizmie. Jeśli to tak widzimy, to następuje też delegitymizacja ideologii, która umożliwia taki stan rzeczy. Na jakim więc etapie kryzysu jesteśmy? Może dla tego modelu kapitalizmu to ten sam moment, co 1968 dla realnego socjalizmu?

    I stąd się bierze w tym kryzysie radykalizm klasy średniej, która właśnie w obronie własności, tego, co jej, co prywatne, a nie publiczne, i własnych szans awansu w systemie rynkowym wystąpi najgłośniej?

    Odruch konserwatywny jest naturalny. Jeśli źródłem cierpienia jest zmiana, to ludzie w naturalny sposób zwracają się ku temu, co znane. A klasa średnia jest najbardziej dotknięta tą zmianą. Z punktu widzenia klasy niższej, tradycyjnie rozumianego proletariatu, zmiana nie jest tak istotna. Robotnik rolny, sprzedawca w sklepie, a nawet asystent na uniwersytecie od zawsze radził sobie kiepsko. Teraz cierpi właśnie klasa średnia. Tego doświadczają choćby mali przedsiębiorcy, których rentowność na całym świecie spada, bo są zakleszczeni między sektorem finansowym, który ich doi, a wielkimi korporacjami, które ich eksploatują tak samo jak proletariat. Tego doświadczają specjaliści, których pozycja jest podmywana na różne sposoby, chociażby prawnicy, którzy z klasy średniej ześlizgują się na prekaryjną pozycję. Pracownicy szkolnictwa wypierani przez teleedukację.

    To wystarczy, żeby wytłumaczyć fenomen średnioklasowych nacjonalizmów, które odniosły taki sukces w wielu krajach w ostatnich wyborach do PE, reprezentowanych przez Prawdziwych Finów, Jobbik czy Front Narodowy? To z obrony interesów ekonomicznych klasy średniej biorą się wezwania do zamknięcia narodowych granic i szowinizm?

    Dlaczego pan to nazywa szowinizmem? Postawmy to jako tezę roboczą: czy ten gatunek, z jego wyobraźnią społeczną, zdolnością organizacyjną, predyspozycjami różnego rodzaju jest dobrze przystosowany do funkcjonowania w świecie bez granic? Nie wiem, ale mam bardzo wiele wątpliwości. Nie jesteśmy w stanie wytworzyć efektywnej polityczności na poziomie globalnym i międzynarodowym. Maksymalną granicą wspólnego obszaru politycznego jest coś takiego jak dzisiejsza Unia Europejska. Być może nic większego stworzyć się nie da – w sensie wspólnoty politycznej. A jeśli nie da się utworzyć wspólnoty politycznej, to za tym idzie niemożność stworzenia ekonomicznej. Czy WTO to idealne rozwiązanie? Konkurencja ludzi żyjących w zupełnie różnych warunkach kulturowych, cywilizacyjnych, geograficznych, klimatycznych – czy to jest równość możliwości albo szans? Czy ten pomysł może wytwarzać lepsze życie dla wszystkich – czy raczej wszystkim je pogorszy?

    Wydawało mi się, że chcemy bronić Unii Europejskiej, bo identyfikujemy ją z pewnym rodzajem uniwersalizmu, w który chcemy wierzyć – z demokracją i prawami człowieka. A nie dlatego, że dalej nie sięga nasza wyobraźnia.

    Wie pan, jaka jest stolica Zambii? Ja też nie wiem. A wie pan, jaka jest stolica Portugalii? Ja też wiem. Nasza wyobraźnia obejmuje pewien ograniczony teren. Pewnie trzeba by to było zbadać, a pewnie do końca nie można – ale wiemy, że to jest ograniczone. Wspólny horyzont wytwarza się historycznie. Wielkie projekty polityczne były próbą ekstrapolowania czegoś, co się działo w małej skali. To były projekty w tym sensie oparte na uniwersalizmie, że coś uniwersalizowały, na przykład demokrację. Demokracja to bardzo przyjemny system polityczny, bardzo go lubię. Ale trzeba sobie zdać sprawę, że w taka demokracja to projekt europejski. Bo taka demokracja nigdzie indziej nie powstała; za jej powstaniem stały konkretne warunki historyczne. Próba ekstrapolowania tego i tworzenia szwajcarskiej demokracji w Egipcie jest bardzo szlachetna, ale bardzo niemądra. Coraz częściej przekonujemy się, że pewne procesy trzeba zamykać, a nie rozszerza.

    Może więc czas przestać tak bronić tych pomysłów? W takim kształcie, w jakim teraz działa Unia, Turcy nie będą jej częścią nigdy. I dalej: popatrzmy, co się stało z NATO, gdy sięgnęło poza horyzont naturalnej solidarności społeczeństw członkowskich. Wydaje mi się, że ta solidarność nie obejmuje już nas, Polaków. Przynajmniej nie tak, jak obejmuje Francuzów i Niemców.

    Ale czy jak się pozbędziemy tego języka uniwersaliów i przejdziemy do języka realizmu – tych ograniczeń, które pan wymienia – to nie okaże się, że w tej „naszej” Europie nie mieszczą się Ukraińcy?

    Ukraina była w Europie przez ostatnie dwadzieścia lat. A była tam wolność? Nie było.

    Czy przeciętny Ukrainiec korzysta z wolności? Tak, z wolności emigracji. W latach 90. Ukraińcy mieli taką samą szansę jak my. A są całkiem gdzie indziej. Takie same reguły zastosowane na innym gruncie kulturowym, a do tego wymuszane z zewnątrz przez organizacje międzynarodowe, nie prowadzą do tych samych efektów. Na Ukrainie doprowadziły do kolejnych Majdanów, degradacji ekonomicznej, rozpadu aparatu państwa, łapówek. Nie mówię tego wyższościowo. Mam wrażenie, że idee polityczne, które fantastycznie się sprawdziły po II wojnie w bogatych państwach, byłych potęgach kolonialnych, gdy je przenieść do innych państw, mają taki skutek, jaki miała inwazja gospodarki kapitalistycznej w Afryce na przełomie XIX i XX wieku. Niszczą lokalne struktury i porządki – które nie są idealne, oczywiście, i których nie będę tu bronił – zastępując je czymś jeszcze gorszym. Afryka do dziś nie może się z tego pozbierać, a przecież nie jest tak, że od zawsze był to kontynent niekończących się wojen i ludobójstwa – a dziś jest.

    Nie mam tej koncepcji skrystalizowanej – istnieje na przykład koncepcja optymalnych obszarów walutowych, ale nie można tak łatwo rozrysować optymalnych obszarów cywilizacyjnych, jak chciał to zrobić Huntington. Wydaje mi się jednak, że możemy to powiedzieć: w dzisiejszym kształcie program globalizacyjny jest rodzajem programu ewangelizacyjnego.

    To jak inaczej odpowiedzieć na pytania, które stają teraz przed Europą? Ukraina jest właśnie jednym z nich. I oczywiście Rosja. W Europie są lata, czasem dekady, kiedy można sobie na to pytanie o Rosję nie odpowiadać, ale dziś po prostu trzeba.

    Wydaje mi się, że pytanie o Rosję jest pytaniem dla Rosji. Putin przez lata próbował realizować dość ambitną strategię modernizacyjną – to się mu zupełnie nie udało. Ani modernizacja kulturowa, ani polityczna, ani ekonomiczna. Napotkał na gigantyczny opór różnych struktur. Uświadomił więc sobie, że jeśli nie udało się to ani z pomocą wolnorynkowych doradców z Ameryki, ani bez nich – przy próbie zainstalowania jakiejś formy kapitalizmu państwowego, to może zostaje mu tylko ten dobrze znany w Rosji sposób: samodzierżawie i korzystanie z bogactwa naturalnego.

    Nie wiem, czy to najlepszy z możliwych pomysłów. Ale może nie nam o tym decydować? W końcu to pytanie dla Rosji.

    Zamiast więc o zbawianiu Rosji, powinniśmy pomówić o zbawianiu Europy. To jest wyrazem nie tyle egoizmu, co raczej realistycznej skromności.

    Putina nie usprawiedliwiam i nie mówię, że powinien zająć Krym. Ale musimy sobie odpowiedzieć na pytanie, czy nasza gospodarka działa sensownie – czy sensowny jest ten postkolonialny pomysł, że ktoś musi pracować za 10 centów dziennie, żeby ktoś inny, zarabiając 1200 złotych, mógł sobie kupić koszulkę za 6 zł? Czy takiego świata chcemy? Czy nasze demokratyczne instytucje naprawdę wciąż działają i wyrażają nasze interesy?

    Wydaje mi się, że wciąż karmimy się tą piękną opowieścią, że demokracja to wojna ujęta w cywilizowane ramy, gdzie różne postawy, idee mają szansę się ze sobą zmierzyć w bezkrwawym konflikcie wyborczych armii. I tak wykuwa się polityka. Tymczasem ta polityka się gdzieś przesunęła; nie wpływamy na nią już w wyścigu wyborczym ani za pomocą mechanizmów parlamentarnych. A jeśli w coś ten kryzys faktycznie uderzył, to właśnie w mechanizmy demokratyczne, jeszcze bardziej je osłabiając. Bo nie w banki….

    Spójrzmy na to od strony obowiązującej dzisiaj doktryny, która mówi, że przede wszystkim nie mogą ucierpieć akcjonariusze. A kim są akcjonariusze? Właścicielami banków są dzisiaj emeryci i przyszli emeryci. Czyli w jakimś sensie my wszyscy. Dokonało się przejście od postrzegania ładu jako kwestii społecznej do postrzegania go jako kwestii gospodarczej. A w momencie, w którym system emerytalny – albo jakiś inny ważny system dla społeczeństwa – staje się uzależniony tylko od kwestii ekonomicznych, tracimy nad nim demokratyczną kontrolę. Tracimy sterowność. A on nie staje się wcale od tego ekonomicznie bardziej wydajny. Taka jest cena tego przejścia: okazuje się, że bankom nie można już nic zrobić.

    Co naprawdę zabolało Rosję? Sankcje albo to, że mniej gazu kupimy? Skąd! Zmiana ratingu, to było bolesne. Bo to uderza w sedno, czyli uzależnienie od sektora finansowego. Także to nam na myśli, kiedy mówię, że globalizacja stała się problemem. Bo ona wymusiła finansjalizację wszelkiego rodzaju relacji.

    Miliardy przeniesiemy jednym kliknięciem z Chin do Polski, ale fabryki nie, choćby była warta dużo mniej niż te miliardy.

    No właśnie. Mówiąc o kryzysie, zajmujemy się – w stosunku do jego skali – takimi drobnostkami: pytamy, co z prekariatem i tak dalej. Tymczasem umyka nam pytanie o to, czego jeszcze w ogóle dotyczy polityka. Czy polityka zajmuje się relacjami między ludźmi czy między podmiotami gospodarczymi?

    Upominaliśmy się na lewicy, żeby polityka odpowiadała na problemy ekonomiczne ludzi. Żeby wrócił język interesów i słownik klasowy. Tymczasem odpowiada na interesy bankierów i problemy ekonomiczne banków i sektora finansowego. A język klasowy, owszem, wrócił, ale na razie głównie się dzięki niemu użalamy, a nie prowadzimy politykę.

    Tak, trzeba odpowiedzieć na pytanie: jakie interesy? Czyje interesy? Mnie nie interesuje zupełnie, czy PKB rośnie. Mnie interesuje, czy ludziom żyje się lepiej. A tu powstała radykalna sprzeczność. Wytworzyliśmy system, w którym kapitalizm może rosnąć w siłę, a ludziom żyje się coraz gorzej. Rządy legitymizują się wzrostem PKB, a ludzie to kupują. Jeśli więc przywracać interesy ludzi do polityki, to wymaga to zmiany fundamentalnej. Czy Światowa Organizacja Handlu jest tu dobrym rozwiązaniem? Moim zdaniem nie. Czy nasza obsesja, żeby eksportować rynek i demokrację w zachodnim wydaniu jest dobra? Uważam, że jest chora. Za tym globalizacyjnym procesem stoją głównie interesy wąskiej kasty menadżerów sektora finansowego.

    Kryzys, którego się rozwija, będzie wywoływał agresję w bardzo różnych formach. Nasz model kapitalizmu polega na eksploatowaniu peryferii. Koniec musi być taki, że peryferia się zbuntują. Rzym podbija Europę, ale potem Wandale wchodzą do Rzymu. Putin jest trochę takim Wandalem, podobnie jak Chińczycy podbijający japońskie wysepki i Meksykanie w USA.

    Ale zaraz: ci meksykańscy Wandale wchodzą do Rzymu nie po to, żeby niszczyć, tylko w imię obietnicy, która spaja społeczeństwa w krajach rozwiniętych – obietnicy awansu ekonomicznego dla każdego. A Putin jest Wandalem jedynie w tym sensie, że jest nam obcy. Jego polityka eksploatacji jest tą samą polityką, którą realizuje centrum. Putin jest już w sercu tego Rzymu.

    Wandale też mieli podobne jak Rzym narzędzia. A Al-Kaida jest technologicznie równie zaawansowana jak CIA.

    I jak ten bunt na peryferiach będzie przebiegał?

    Choćby przez populizację polityki. To, co było dla nas modelowym przykładem populizmu, czyli poglądy Andrzeja Leppera, dziś staje się mainstreamem politycznym. To widać w tym, co realizuje Orban. I teraz także centrum będzie przejmowało te radykalne tendencje, które porzuciło kiedyś w wyniku nadmiernego optymizmu demokratycznego. Obserwujemy już w tych wyborach europejskich powrót pomysłów na państwo narodowe albo monokulturowe.

    I jak mamy na to reagować?

    Wyzwaniem jest uwzględnianie tych elementów różnych populizmów i radykalizmów, które są słuszne – podkreślanie lokalności, nie agresywny nacjonalizm, ale świadomość specyfiki kultury, ograniczeń. Bo jeśli te radykalne tendencje, lokalne populizmy, wymkną się spod kontroli – wybuchnie nienawiść i szowinizm. Dopóki jednak nie wybuchną, to są one świetnym narzędziem wpływania na politykę. Możemy dokonać pozytywnego przekierowania tych lokalności. Populiści też są potrzebni, bo w nieracjonalnym języku wyrażają racjonalne potrzeby i lęki – czego brakuje mainstreamowej polityce. Trzeba się z tymi lękami zacząć liczyć.

    Czytaj także:
    Żakowski: Kryzysu społecznego cenzurą się nie rozwiąże. Rozmowa Jakuba

  8. OPTY pisze:

    W uzupełnieniu i niejako narracji nad nim polecam to;

    Komentarz do: Thomas Piketty: ” Kapitał w XXI wiek Dodaj do ulubionych
    2leor1931 ☺ 10.05.14, 17:16 Odpowiedz

    Thomas Piketty w wywiadzie „Przypływ nie podnosi wszystkich łodzi”

    Thomas Piketty w wywiadzie „Przypływ nie podnosi wszystkich łodzi” prezentuje czytelnikom „Dziennika Gazety Prawnej” ( z 30.04 – 4.05.2014), co osobiście sądzi o „Kapitale w XXI wieku” w napisanej przez siebie książce, która pod takim właśnie tytułem w kwietniu 2014 r. ukazała się rynku księgarskim. Dociekliwe pytania Rafała Wosia, który prowadził ten wywiad, zobligowały też rozmówcę do skrótowego uzasadnienia, uargumentowania przedstawionych w swej książce tez. Już na wstępie wywiadu zarzeka się, że nie jest marksistą oraz że bliżej mu do Keynesa aniżeli do Marksa. Jednak po zapoznaniu się z całym wywiadem czytelnicy znający poglądy obu tych autorów, którzy to swoimi pismami wywarli ogromny wpływ i na rozwój myśli ekonomicznej jak i polityki gospodarczej, mają zupełnie odwrotne odczucie. Duch Marksa bowiem nakierowuje myśli Piketty’ego zarówno na tematykę jego badań, jak i narzuca mu optykę jej widzenia i rozumienia. Keynes pragnie ratować coraz bardziej niedomagający kapitalizm w ten sposób, żeby niezainwestowane oszczędności z dochodów od kapitałów były wypożyczane przez państwo na finansowanie deficytowych wydatków budżetowych, co będzie stymulowało popyt oraz pobudzało koniunkturę gospodarczą i w efekcie pozwalało realizować satysfakcjonujące zyski ze zgromadzonych i zainwestowanych w gospodarkę kapitałów. Marks natomiast postuluje, aby w sposób brutalny, na drodze rewolucyjnej przemocy pozbawić wszystkich właścicieli ich kapitałów, czyli jak to dosłownie określił „wywłaszczyć wywłaszczycieli”, bo zgodnie z jego teorią zgromadzili oni swoje kapitały nieuczciwie, z nieopłacania pełnej wartości wytworzonych towarów przez najmowaną siłę roboczą i przywłaszczania sobie tej nieopłacanej części dla luksusowego życia oraz kapitalizowania i akumulowania dla dalszego bogacenia się i powiększania wyzysku. Piketty postuluje tylko(?), aby „dla dochodu powyżej 1 mln dol. rocznie najwyższa stawka podatkowa powinna wynosić właśnie 80 proc. A więc mieć de facto charakter konfiskacyjny”. Piketty jest więc bardziej tolerancyjny dla kapitalistów aniżeli Marks, bo chce ich nie niszczyć, a tylko pozbawić możliwości akumulowania i pomnażania swoich kapitałów. Sądzi, że takie „konfiskacyjne” opodatkowanie wysokich dochodów skłoni ich beneficjentów, „żeby te pieniądze (które będą musieli przekazać fiskusowi – LO) przeznaczali raczej na wynagrodzenia dla pracowników średniego szczebla. Co byłoby z korzyścią i dla firmy, i dla całej gospodarki” (sic!). Szkoda, że rozmówca nie zapytał Piketty’ego, na czym te korzyści miałyby polegać? Czyżby on sądził, że postulując taką „urawniłówkę” w podziale dochodów, wzbogaci tym doktrynę Keynesa, bo wzrośnie popyt konsumpcyjny? A co z akumulacją? Z czego będą finansowane inwestycje produkcyjne, gdy z powodu „urawniłówki” dochody będą raczej w całości konsumowane, aniżeli w wystarczającej części dla finansowania inwestycji rozwojowych oszczędzane? O tym, że równościowy podział w dochodach sprzyja raczej konsumpcji niż akumulacji, nie trzeba przekonywać żadnego wykształconego ekonomistę, tym bardziej profesjonalistę! Prawda jest bowiem taka, że najwięcej akumulują i inwestują ci, którzy mają najwyższe dochody.

    Tymczasem Piketty podąża ścieżką wydeptaną przez Marksa i dostrzega tylko różnice w dochodach, natomiast w ogóle nie zastanawia się: skąd takie różnice powstają, dlaczego się utrzymują, względnie kiedy się zmieniają i czemu służą. Gdyby Marks zadał sobie powyższe pytania i spróbował na nie odpowiedzieć, na pewno nie zbudowałby tak heretyckiej doktryny, która wdrożona przemocą do komunistycznej praktyki nie tylko, że nie wyzwoliła klasy robotniczej z „kapitalistycznego wyzysku”, ale zadała jej nie mniej cierpień i bólu od tych, jakich jej przodkowie doświadczali w okresie tzw. „akumulacji pierwotnej”, którą tak drapieżnie opisał i scharakteryzował Marks w swoim „Kapitale”. Kiedy Marks pisał „Kapitał”, proces akumulacji pierwotnej jeszcze trwał, bo przez cały XIX wiek przemysłowe metody pracy i kapitał przepływały do innych dziedzin działalności, przede wszystkim do transportu i rolnictwa. Kapitały przepływały też z krajów bardziej rozwiniętych, przede wszystkim z Anglii i z Francji oraz odsiadały i powstawały w mniej rozwiniętych. To w XIX wieku w Europie i w Ameryce Północnej została zbudowana cała infrastruktura transportowa kolei. Stanom Zjednoczonym linia kolejowa zbudowana ze wschodu na zachód za europejskie kapitały, przede wszystkim angielskie, umożliwiła rolnicze zagospodarowanie żyznych ziem w dorzeczu Missisipi aż po Góry Skaliste. Tak samo za zagraniczne kapitały, głównie francuskie, zbudowana linia transsyberyjska pozwalała Rosji eksploatować bogactwa naturalne Syberii.

    W XIX wieku silniki parowe nie tylko stworzyły i szybko rozwinęły w świecie transport kolejowy, ale również przebudowały, rozbudowały oraz unowocześniły i usprawniły transport morski. Wkroczyły też do rolnictwa. Wszystko to wymagało ogromnych nakładów kapitałowych, które można było pozyskiwać przede wszystkim z dochodów realizowanych w przemyśle. Właściciele zainwestowanych w przemyśle kapitałów starali się realizować jak największe zyski, z których akumulowali poszukiwane kapitały. Uprzemysławiające się w szybkim tempie kraje Zachodu wchłaniały bez reszty każdą podaż nowo tworzonych i oferowanych kapitałów. Już Adam Smith, twórca nauki ekonomii zauważył, że pomiędzy dochodami realizowanymi z pracy oraz z kapitału występuje antagonistyczna sprzeczność. Im wyższe dochody realizują właściciele od zainwestowanych kapitałów, tym mniejsze pozostają na wynagrodzenia za świadczoną pracę. Właśnie dlatego, gdy popyt na kapitał jest wysoki, a jednocześnie występuje duża nadpodaż rąk do pracy, kapitał jako dobro względnie rzadkie jest drogi, a siła robocza, której jest nadmiar jest tania. Po prostu to podstawowe prawo wolego rynku, jakim jest prawo popytu i podaży, określa proporcje podziałów wytwarzanych w licznych procesach produkcyjnych efektów uzyskiwanych ze współdziałania w nich pracy i kapitału w postaci przychodów pieniężnych za wyprodukowane i sprzedane towary. Dlatego w tzw. akumulacji pierwotnej, gdzie występuje nadmiar wolnych rąk do pracy a niedobór kapitałów, płace za świadczoną pracę są bardzo niskie, utrzymują się na poziomie minimum egzystencji siły roboczej, bo ci, którzy nie posiadają żadnej własności oraz źródeł utrzymania swej egzystencji oprócz własnych rąk do pracy, gotowi są pracować i pracują nawet za najniższe wynagrodzenie, które pozwala im tylko na przeżycie.

    Marks był czynnym i wrażliwym obserwatorem sytuacji, w jakiej znajdowała się i świadczyła przedsiębiorcom/właścicielom kapitałów swe usługi pracy klasa tzw. wolnych proletariuszy. Zamiast skupić się na zbadaniu przyczyn powstałej sytuacji oraz z naukowym dystansem ją przeanalizować i zrozumieć, a potem sformułować wnioski, co należy zrobić dla poprawienia doli pracujących, to poniosły go emocje i pod ich wpływem w „Manifeście komunistycznym” napisanym razem z Fryderykiem Engelsem sformułował i ogłosił hasła totalnie potępiające kapitalistyczny sposób produkcji oraz nawołujące i zachęcające proletariuszy do obalenia przemocą w drodze proletariackiego powstania, czyli rewolucji tego niesprawiedliwego kapitalistycznego ustroju i zastąpienia go innym, w którym praca nie będzie wyzyskiwana przez kapitał. Dopiero wiele lat później, w napisanym dziele pt.: „Kapitał” postarał się uzasadnić hasła zawarte w „Manifeście” i poddał w nim druzgocącej krytyce kapitalistyczny sposób produkcji. Dzieło to też jest napisane z dużym emocjonalnym zaangażowaniem. Marks swą krytykę skupia przede wszystkim na osobie kapitalisty: „Kapitalista nabył siłę roboczą.

  9. OPTY pisze:

    Kolejny kompatybilny tekst ;

    Manifest ekonomistów, politologów i publicystów.

    Publikujemy manifest, podpisany m.in. przez Thomasa Piketty’ego, autora głośnego „Kapitału w XXI wieku”, dotyczący zmian w strefie euro, przekształcenia unijnych instytucji i przyszłości europejskiej demokracji. Już wkrótce w Dzienniku Opinii polskie komentarze do manifestu, m.in. Piotra Kuczyńskiego i Michała Sutowskiego. „Kapitał w XXI wieku” ukaże się w Polsce nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.

    ***
    Unia Europejska przeżywa egzystencjalny kryzys, o czym już wkrótce brutalnie nam przypomną wybory do europarlamentu. Dotyczy on głównie krajów strefy euro, pogrążonych w atmosferze nieufności oraz kryzysie zadłużenia, który daleki jest od zakończenia: utrzymuje się bezrobocie i grozi nam deflacja. Przekonanie, że to, co najgorsze, już za nami, jest wyjątkowo odległe od rzeczywistości.

    Z tych właśnie powodów z wielkim zainteresowaniem przyjęliśmy sformułowane pod koniec roku 2013 przez naszych niemieckich przyjaciół z grupy Glienicke propozycje wzmocnienia unii politycznej i fiskalnej krajów strefy euro. Osobno nasze dwa kraje [Francja i Niemcy] już wkrótce nie będą znaczyć wiele w światowej gospodarce. Jeśli nie połączymy teraz sił na rzecz wprowadzenia naszego modelu społecznego w proces globalizacji, pokusa wycofania się za narodowe granice w końcu przeważy i zrodzi napięcia, przy których zbledną obecne kłopoty Unii.

    Pod pewnymi względami europejska debata jest dużo bardziej zaawansowana w Niemczech niż we Francji. Jako ekonomiści, politolodzy, dziennikarze, ale przede wszystkim obywatele Francji i Europy nie akceptujemy poczucia rezygnacji, które paraliżuje nasz kraj. Tym manifestem pragniemy wnieść swój wkład do dyskusji na temat demokratycznej przyszłości Europy i jeszcze bardziej rozwinąć propozycje grupy Glienicke.

    Pora wreszcie uznać, że obecne instytucje Europy są dysfunkcjonalne i wymagają przebudowy.

    Zasadniczy problem jest prosty: demokracja i władza publiczna musi mieć możliwość odzyskania kontroli i skutecznej regulacji zglobalizowanego kapitalizmu XXI wieku.

    Wspólna waluta przy osiemnastu różnych długach publicznych, na których rynki mogą dowolnie spekulować, oraz osiemnastu systemach podatkowych i socjalnych, bezlitośnie rywalizujących ze sobą – nie działa i nie zadziała. Kraje strefy euro zdecydowały się oddać swą suwerenność monetarną, a tym samym pozbawić się broni jednostronnej dewaluacji, nie tworząc zarazem nowych, wspólnych instrumentów fiskalnych i budżetowych. Ta ziemia niczyja to najgorszy z możliwych światów.

    Nie chodzi o to, żeby połączyć wszystkie nasze podatki i wydatki rządowe. Za często współczesna Europa wykazywała idiotyczną skłonność do ingerowania w sprawy drugorzędne (jak np. poziom VAT-u na usługi fryzjerskie czy kluby jeździeckie) oraz żałosną impotencję w sprawach ważnych (jak raje podatkowe czy regulacja finansów). Musimy odwrócić ten porządek priorytetów: mniej Europy w sprawach, w których kraje same sobie świetnie poradzą, i więcej Europy tam, gdzie Unia jest niezbędna.

    Mówiąc konkretnie: nasza pierwsza propozycja dotyczy uwspólnienia przez kraje strefy euro – począwszy od Francji i Niemiec – podatku CIT. Osobno każdy z krajów poddaje się manipulacjom międzynarodowych korporacji, które rozgrywają luki prawne i różnice między ustawodawstwem różnych krajów tak, aby uniknąć płacenia podatków gdziekolwiek. Tym samym narodowa suwerenność stała się mitem. Aby zwalczyć tę „optymalizację podatkową”, suwerenna władza europejska musi mieć moc ustanowienia wspólnej bazy podatkowej, ściśle uregulowanej i tak szerokiej, jak to tylko możliwe. Każdy kraj mógłby ustalać swą własną stawkę CIT, opierając się na wspólnej podstawie, przy czym minimalna stawka wynosiłaby około 20 procent, a dodatkowa stawka, rzędu 10 procent, zbierana byłaby na poziomie federalnym. Umożliwiłoby to stworzenie prawdziwego budżetu strefy euro, wielkości od pół do jednego procentu jej PKB.

    Jak słusznie wskazuje grupa Glienicke, taki rozmiar budżetu pozwoliłyby strefie euro wprowadzić programy stymulujące i inwestycyjne, zwłaszcza dotyczących środowiska, infrastruktury i edukacji. Inaczej jednak niż nasi niemieccy przyjaciele uważamy za zasadniczą sprawę, aby budżet strefy euro pochodził z europejskiego podatku, a nie ze składek poszczególnych państw.

    W czasach głodzenia budżetów strefa euro musi zademonstrować swą zdolność ściągania podatków w sposób bardziej uczciwy i skuteczny, niż czynią to państwa; w innym wypadku ludzie nie dadzą jej prawa do ich wydawania.

    Poza tym niezbędne jest niezwłoczne upowszechnienie automatycznej wymiany informacji bankowej w ramach strefy euro oraz wprowadzenie skoordynowanej polityki na rzecz bardziej progresywnego opodatkowania dochodów i majątku, a jednocześnie podjęcie wspólnej, aktywnej walki przeciwko rajom podatkowym poza strefą euro. Europa musi wnieść do procesu globalizacji wolę polityczną i sprawiedliwe opodatkowanie: taka jest treść naszej pierwszej propozycji.

    Najważniejsza jest nasza druga propozycja, wynikająca z pierwszej. Aby móc w sposób suwerenny i demokratyczny przyjąć podstawowy podatek CIT i szerzej, przedyskutować oraz wdrożyć decyzje fiskalne, finansowe i polityczne co do zakresu tego, co wspólne, musimy powołać izbę parlamentarną dla strefy euro. Także i w tym punkcie dołączamy do naszych niemieckich przyjaciół z grupy Glienicke, jakkolwiek oni wahają się między dwiema opcjami: albo parlamentem strefy euro składającym się z członków europarlamentu z odpowiednich krajów (czyli instytucją podrzędną europarlamentu zredukowaną do krajów strefy euro), albo też nową izbą, złożoną z części członków parlamentów narodowych (np. 30 francuskich deputowanych ze Zgromadzenia Narodowego, 40 niemieckich posłów do Bundestagu, 30 posłów włoskich itd., w zależności od liczby ludności danego kraju, wedle prostej zasady: jeden obywatel, jeden głos).

    To drugie rozwiązanie, oparte na pomyśle Izby Europejskiej, jaką zaproponował w 2011 roku Joschka Fischer, jest w naszym przekonaniu jedynym, które pozwala przyblizyć się do unii politycznej. Nie jest możliwe całkowite pozbawienie parlamentów krajowych ich prawa do uchwalania podatków. To właśnie na bazie krajowej suwerenności parlamentów można wykuć wspólną europejską suwerenność parlamentu.

    W takim układzie Unia Europejska miałaby dwie izby: istniejący już Parlament Europejski, bezpośrednio wybierany przez obywateli 28 krajów UE, oraz Izbę Europejską, reprezentującą kraje poprzez ich krajowe parlamenty. Ta izba europejska początkowo obejmowałaby tylko te kraje strefy euro, które chcą zmierzać w kierunku ściślejszej unii politycznej, fiskalnej i budżetowej. Jej projekt zakładałby jednak otwartość na przyjęcie wszystkich krajów UE, które zgadzają się na pójście tą drogą. Minister finansów strefy euro, a ostatecznie także rząd europejski, odpowiadaliby przez izbą europejską.

    Taka nowa, demokratyczna architektura Europy umożliwiłaby wreszcie przezwyciężenie dzisiejszego bezwładu oraz mitu, że rada szefów państw może służyć za drugą izbę reprezentującą poszczególne kraje.

    Ta fałszywa opowieść odzwierciedla polityczną niemoc naszego kontynentu: nie jest możliwe, aby jedna osoba reprezentowała kraj, chyba że pogodzimy się z permanentnym impasem wynikającym z zasady jednomyślności. Aby wreszcie przejść do zasady większości w sprawach fiskalnych i budżetowych, które kraje strefy euro zdecydują się uwspólnić, niezbędne jest utworzenie prawdziwej europejskiej izby parlamentarnej, w której każdy kraj będzie reprezentowany nie przez samą głowę państwa, lecz przez członków parlamentu reprezentujących wszystkie opcje polityczne.

    Nasza trzecia propozycja dotyczy bezpośrednio kryzysu zadłużenia. Jesteśmy przekonani, że jedyna możliwość, by ostatecznie z niego wyjść, to uwspólnienie długów krajów strefy euro. Inaczej spekulacja na stopach procentowych będzie się wciąż powtarzać. To także jedyny sposób, aby Europejski Bank Centralny mógł prowadzić skuteczną, adekwatną do bieżących wyzwań politykę monetarną, tak jak to czyni amerykańska Rezerwa Federalna (której również nie byłoby łatwo wykonywać właściwie swych zadań, gdyby co dzień musiała rozstrzygać między problemami zadłużenia Teksasu, Wyoming i Kalifornii). To uwspólnienie długów już się de facto zaczęło wraz z Europejskim Mechanizmem Stabilizacyjnym i programem Bezpośrednich Transakcji Monetarnych EBC, które już dotykają, w tym czy innym stopniu, podatników strefy euro. Dziś niezbędne są dalsze kroki, przy jednoczesnym uwydatnieniu demokratycznej legitymacji tych mechanizmów.

    Musimy zacząć od powrotu do propozycji powołania europejskiego funduszu oddłużeniowego, jaką pod koniec 2011 roku sformułowała doradzająca kanclerz Merkel Rada Niemieckich Ekspertów Gospodarczych – zaprojektowanego tak, by zbierał wszystkie długi krajów przekraczające limit 60 procent ich PKB. Należy go uzupełnić o komponent polityczny. Nie da się bowiem zdecydować z dwudziestoletnim wyprzedzeniem, jak szybko dałoby się taki fundusz zredukować do zera. Tylko demokratyczne ciało, a konkretnie Izba Europejska wykrojona z parlamentów krajowych, mogłaby dorocznie ustalać poziom wspólnego deficytu, każdorazowo opierając się na bieżącym stanie gospodarki.

    Wybory dokonywane przez to ciało będą czasem bardziej konserwatywne, niż moglibyśmy sobie życzyć, czasem też bardziej liberalne. Będą jednak dokonywane demokratycznie, na podstawie zasady większości, na widoku publicznym. Niektórzy na prawicy chcieliby, aby decyzje na temat budżetu zastrzec dla jakichś gremiów postdemokratycznych, względnie wykuć w konstytucyjnym marmurze. Inni, na lewicy, zanim zaakceptują jakiekolwiek wzmocnienie unii politycznej, chcieliby gwarancji, że Europa już zawsze prowadzić będzie progresywną politykę z ich marzeń. Musimy uniknąć obu pułapek, jeśli chcemy przezwyciężyć ten kryzys.

    Debatę wokół politycznych instytucji Europy zbyt często odkładano na bok jako techniczną czy drugorzędną. Odmowa dyskusji nad organizacją demokracji ostatecznie oznacza jednak akceptację omnipotencji sił rynkowych i konkurencji oraz porzucenie wszelkiej nadziei, że demokracją może odzyskać kontrolę nad XXI-wiecznym kapitalizmem.

    Ta nowa przestrzeń polityczna ma zasadnicze znaczenie. Abstrahując nawet od polityki makroekonomicznej czy kwestii fiskalnych: nasze modele społeczne stanowią wspólne dobro, które powinniśmy zachować i podtrzymywać. Stanowią one również klucz do udanego włączenia się w globalizację. Inicjatywy samych Niemiec i Francji czy ich wzmocniona współpraca – od konwergencji systemów fiskalnych po zwiększoną dbałość o inwestycje społeczne – mijają się z celem. Z kolei dwadzieścia osiem państw UE nie potrafi w tych kwestiach przełożyć konsensusu na działanie, a kiedy przychodzi do spraw finansowych, ostatecznie ponoszą one porażkę.

    Izba Europejska byłaby miejscem podejmowania decyzji właśnie dlatego, że wszystkie ich implikacje – prawa i zobowiązania – byłyby jawne. Zakres takich decyzji jest duży i można sobie wyobrazić rozważane tam kwestie: zarządzanie przedsiębiorstwem w niemieckim stylu, które dzięki przyznaniu większych uprawnień pracownikom pomogło podtrzymać sektor wytwórczy w czasie kryzysu; opieka nad dziećmi dla wszystkich; szkolenia zawodowe; ujednolicenie ustawodawstwa społecznego; ceny za emisje dwutlenku węgla, mające łagodzić zmiany klimatyczne.

    Wielu będzie przeciwko naszym propozycjom, argumentując, że zmiana traktatów jest niemożliwa, a poza tym Francuzi nie chcą już więcej integracji europejskiej. Oba te argumenty są nieprawdziwe i niebezpieczne. Traktaty są wciąż modyfikowane, jak np. w roku 2012, kiedy udało się załatwić sprawę w niewiele ponad sześć miesięcy. Niestety, była to niedobra reforma, wzmacniająca federalizm w technokratycznym i nieefektywnym wydaniu.

    Twierdzić, że opinii publicznej nie podoba się dzisiejsza Europa i wyciągnąć z tego wniosek, że nie należy niczego zmieniać w jej podstawowych funkcjach czy instytucjach – to karygodna niespójność. Nic nie wskazuje na to, że kiedy niemiecki rząd przygotuje w najbliższych miesiącach nowe propozycje reform traktatów, będą one bardziej zadowalające niż te z 2012 roku. Zamiast jednak siedzieć z założonymi rękami i czekać, należy wreszcie zacząć konstruktywną debatę we Francji – tak abyśmy w końcu mieli tę socjalną i demokratyczną Europę.

    Tłum. Michał Sutowski

    Podpisali m.in. Thomas Piketty, Florence Autret, Antoine Bozio, Julia Cagé, Daniel Cohen, Anne-Laure Delatte, Brigitte Dormont, Guillaume Duval, Philippe Frémeaux, Bruno Palier, Thierry Pech, Jean Quatremer, Pierre Rosanvallon, Xavier Timbeau, Laurence Tubiana.

    Manifest można podpisać tutaj.

    Czytaj także:
    Thomas Piketty: Sposób na nierówności? Globalny podatek majątkowy
    Will Hutton: Kapitalizm po prostu nie działa. Oto kilka powodów

  10. http://www.stachurska.eu/?p=16609 , komentarze:

    Pani Vera 06.06. 2014 r. o 12:51 pisze:

    „PAni Stachurska. Trochę nie na temat. Pozwolę sobie zacytować Pani wypowiedź:
    Od tasowania kart asów w talii nie przybywa. Kolejna akcja wyrzucania pieniędzy w błoto. Zamiast te miliony zainwestować w rzeczywiste tworzenie miejsc pracy – budowa fabryk, zakładów, to przepierze się te miliony bezowocnie i Polacy będą jeszcze biedniejsi. Poza tym 2 mln na 200 osób to wychodzi 10 tysiecy PLN na osobę!!!! . POlityka bezmózgowia i dołowania Polski i Polaków.

    Jeśli się Pani wydaje, że umieszczeniem cytacików uda się Pani zrzucić z siebie odpowiedzialność za tę treść to się Pani baaardzo myli. To jest brak odpowiedzialności znany chyba tylko między Odrą i Bugiem. Czas byłby, żeby i Pani odpowiadała za to, co Pani innym serwuje, niezależnie od początkowego autorstwa.
    Przykro jest, że przy pierwszej różnicy zdań zaczyna Pani odgryzać się na poziomie Moniki Olejnik „nie przypominam sobie..”. Bla bla. Pani jest odpowiedzialna za to co publikuje.
    Koniec. Kropka i proszę bez wykrętów.
    Szczególnie, że insynuuje Pani odpowiedzialność partii rządzącej „POlityka”. Bez dowodów i na bardzo niskim poziomie.”

    .

    Pani Vero,

    moją uwagę zwróciło pierwsze zdanie komentarza jak we wpisie, mianowicie „Od tasowania kart asów w talii nie przybywa.” MOżna się z nim zgodzić? Nie jest też nie na temat, bo nie ma przybyć miejsc pracy. Te zależą od popytu na rynku konsumenckim, np: prof. Jerzy Żyżyński – http://www.stachurska.eu/?p=15975 . Zapowiedzi zmian akurat w tym zakresie nie ma. Żadne z kierownictw ugrupowań aktualnie obecnych w Parlamencie potrzeby takich zmian nie widzi, a może nawet się nie domyśla. Mylę się?

    .

    PS. Polecam: Jacek Santorski – http://biznes.gazetaprawna.pl/artykuly/801950,kapitalizm-po-polsku-folwark-ma-sie-dobrze.html

  11. „Skąd się właściwie wziął dobrobyt bogatego Zachodu? Coraz więcej wskazuje na to, że z… wysokich płac. Bo to one były przyczyną, a nie skutkiem rewolucji przemysłowej i narodzin nowoczesnego kapitalizmu…” Więcejhttp://m.forsal.pl/praca/wos-godziwe-place-dzwignia-kapitalizmu .

  12. OPTY pisze:

    Pan Kornel sam pewno nie wie ,że chcący niechcący powtarza za Wałęsą , ” Nie o take Polske walczyliśmy ” . Tylko o jake ???
    Bo lista tzw. pobożnych życzeń nie wyczerpie się dopóki nie zejdą z tego świata bojownicy o neoliberalną i ” socjalizm tak , wypaczenia ,nie ” i ” 21 postulatów „. Nadęto balon utopijnymi obietnicami i wpuszczono w maliny naiwniaków wierzących w uczciwość kapitalistycznego pomiotu.
    Jedynie Jacek Kuroń ,wg. mnie to był jedyny prawdziwy komunista w tamtych czasach, po czasie ale jednak zrozumiał i przeprosił za ” pociąg pospieszny pędzący o kraju poza rozkładem jazdy. ” Tylko co to w sumie daje ludziom dzisiaj ? – NIC.
    Ikonowicz próbuje łatać dziury społecznej niemrawości i otępienia społecznego ale i jemu brakuje a gdzie tu ” psu na budę „?
    Pan Kornel nawet nie zająknął się o głównym beneficjencie transformacji , Krk – ale to pewnie tabu , jak zwykle. Biedacy mają dalej wierzyć ,że jedyny dobry dla nich świat to ” tamten świat „. ” Opium ludu ” jak widać działa doskonale. Wiara czyni cuda , którymi skarmia się opętane umysły.
    Co do gen. Jaruzelskiego – mówiąc brutalnie i bez ogródek , mógł was wszystkich wysłać na ” białe niedźwiedzie” ,skąd mogło już nigdy nie być powrotu. Ale nie zrobił tego i tylko dlatego życzyliście mu tak źle ?
    Niemiłosierni są ci prawdziwi chrześcijanie tylko dlatego ,że nie wybito w bratobójczej walce parę milionów oszukanych duszyczek.
    A kiedy obudzi się ROZUM ???

  13. OPTY pisze:

    „1. Czy są Rosjanami panowie Soros i Sachs, autorzy „Planu Balcerowicza”, którzy wyprowadzili z polski kilkaset miliardów dolarów?
    2. Czy to może za prośbą lub pomysłem innych Rosjan, Polska dokonała po 1980 roku tej „transformacji ustrojowej i gospodarczej”, której efekty widzimy dzisiaj?
    3. Czy to Rosjanie za marne grosze wykupywali perły polskiego przemysłu?
    4. Czy to z winy Rosjan pozbyliśmy się naszego przemysłu włókienniczego, chemicznego, tekstylnego, farmaceutycznego, budowlanego, elektronicznego, kopalnianego, hutniczego,
    obronnego, transportowego, włókienniczego, telekomunikacyjnego, stoczniowego i wielu innych?
    5. Czy to Rosjanie wykupili polskie zakłady pracy za kilka procent ich faktycznej wartości, aby je pozamykać, zwolnić ludzi i wywieźć sprzęt za granicę?
    6. Czy to Rosjanie wykupili polskie banki i czy to rosyjskie banki obecnie wysysają z

    Polaków ich ciężko zarobione pieniądze w tej neo-kolonii zwanej III RP?
    7. Czy to Rosjanie zabronili nam dofinansować stocznie?
    8. Czy to Rosjanie kazali nam zalewać szyby kopalniane, aby nigdy więcej ich już nie użytkować?
    9. Czy to Rosjanie kazali pozbyć się naszych cukrowni?
    10. Czy to Rosjanie zniszczyli nasze rolnictwo i rybołówstwo?
    11. Czy to Rosjanie kazali wprowadzać i podwyższać zbrodnicze podatki, oraz nie pozwalają na ich obniżkę?
    12. Czy to Rosjanie wydają wiążące dla Polski tysiące kretyńskich dyrektyw niszczących resztki naszej gospodarki?
    13. Czy to Rosjanie wprowadzili do naszego kraju pięćdziesiąt hipermarketów, które nie odprowadzają ani grosza do Skarbu Państwa?
    14. Czy to Rosjanie mają pretensje terytorialne w stosunku do nas i czy to oni wykupują ogromne połacie polskiej ziemi (szczególnie na Warmii i Mazurach)?
    15. Czy to Rosjanie każą nam odprowadzać rocznie sto miliardów składki członkowskiej?
    16. Czy to Rosjanie zniszczyli, a następnie przymierzają się do wykupienia polskiej kolei?
    17. Czy to Rosjanie chcą prywatyzować nasze lasy?
    18. Czy to Rosjanie wykupili nasze wodociągi i elektrownie?
    19. Czy to Rosjanie i ich koncerny niemalże za darmo mają koncesję na wydobywanie w Polsce wszystkiego, co posiada nasza ziemia?
    20. Czy to Rosjanie zniszczyli Wojsko Polskie doprowadzając je w stanu w którym na sto tysięcy ludzi przypada około dziesięciu tysięcy prawdziwych, potrafiących cokolwiek żołnierzy?
    21. Czy to Rosjanie roszczą sobie prawo do decydowania o naszej przyszłości, często wbrew naszej Konstytucji i prawom uchwalanym w naszym kraju?
    22. Czy to Rosjanie wysyłali naszych żołnierzy na głupie wojny w Iraku i Afganistanie?
    23. Czy to Rosjanie wysyłają naszych żołnierzy do Libii, Czadu czy Mali, by walczyli o ich roszczenia do obecnych tam złóż złota i ropy?
    24. Czy to na potrzeby Rosjan utworzono GROM?
    25. Czy to do Rosjan pielgrzymują wszyscy polscy politycy, by kiwać się pod murami Kremla obiecując strategiczne partnerstwo szefom rosyjskiego wywiadu?
    26. Czy to Rosjanie mają w posiadaniu patenty na GMO i zmuszają nas do wprowadzania tej trucizny?
    27. Czy to Rosjanie zmuszali nas do kupowania szczepień na świńską czy ptasią grypę?
    28. Czy to Rosjanie spryskują chemikalia nad naszymi głowami i wzruszają ramionami na fakt, że wymiera przez to światowa populacja pszczół?
    29. Czy to Rosjanie panoszą się po naszym kraju, roszcząc sobie prawa do wszystkiego co się w nim im spodoba?
    30. Czy to paszporty Rosjan upoważniają do „odzyskiwania” kamienic lub ziemi ornej?
    31. Czy to GRU kręci się po naszym kraju z żołnierzami uzbrojonymi w broń maszynową, z wycieczkami młodych Rosjan, którym pokazuje się miejsca „kaźni Rosjan” i „polskich morderców”?
    32. Czy Rosjaninem jest Jan Tomasz Gross i czy Rosjanie ukuli stwierdzenie o „mordercach Polakach w Jedwabnem” czy o „polskich obozach koncentracyjnych”?
    33. Czy to Rosjanie dają nam przykład kraju o bezkarnych służbach bezpieczeństwa, które mają prawo do zastrzelenia, torturowania, oraz inwigilowania każdego obywatela?
    34. Czy to od Rosjan wychodzi przykład ułatwiania aborcji dla rozrywkowych panienek, legalizacji i tłumaczenia zboczeń (w tym pedofilii), oraz beztroskiego życia bez zasad i reguł, co niszczy całą cywilizację łacińską?
    35. Czy to Rosjanie są największymi na świecie producentami i handlarzami narkotyków?
    36. Czy to GRU w interesie swoich wojen narkotykowych doprowadza do degeneracji i wyniszczania całych pokoleń?
    37. Czy to Rosjanie bombardują kilkadziesiąt krajów członkowskich ONZ?
    38. Czy to Rosjanie namawiają nas do legalizacji narkotyków bądź eutanazji?
    39. Czy to Rosjanie otaczają inne kraje murami i odcinają im dostęp do wody pitnej?
    40. Czy to Rosjanie wjeżdżają buldożerami w osiedla mieszkalne przedstawicieli innej religii?
    41. Czy to Rosjanie mogą bezkarnie ignorować ponad siedemdziesiąt rezolucji i kar ONZ?
    42. Czy to Rosjanie nie podpisali traktatu o nierozpowszechnianiu broni jądrowej mimo posiadania ogromnych jej ilości?
    43. Czy to Rosjanie nie posiadają własnej konstytucji, ani granic?
    44. Czy to Rosjanie prowadzą politykę eugeniczną sterylizując kobiety innego koloru skóry, zmuszając je do aborcji, czy wyganiając z ich kraju?
    45. Czy to Rosjanie nieustannie od lat prowadzą kosztujące ich podatników biliony dolarów wojny?
    46. Czy to Rosjanie wywołują non stop rewolucje w innych krajach i doprowadzają do obalania demokratycznych rządów?
    47. Czy to Rosjanie każą nam płacić sześćdziesiąt pięć miliardów odszkodowań?
    48. Czy to Rosjanie zrzucają bomby z zubożonymi uranem na tysiące niewinnych cywilów?
    49. Czy to Rosjanie organizują zamachy mające stanowić prowokacje do kolejnych ich wojen, bądź coraz to większej inwigilacji obywateli? 50. Czy to Rosjanie doprowadzili do biedy i ludobójstw w całej Afryce np. prowokując wojnę domową w Kongo albo rewolucję w RPA, gdzie tylko wyczuli złoża czegoś wartościowego?
    50. Czy to Rosjanie nakazują Polskim rolnikom zabawiać świnie,prostować ogórki, produkować genetycznie przetworzoną żywność? ”
    ……………………..
    Zestaw pytań ….. dla kog0 ?

  14. OPTY pisze:

    Teoretyczne państwo, praktyczni złodzieje

    TYMOTEUSZ KOCHAN
    16/06/2014
    Polskie społeczeństwo coraz bardziej przyzwyczaja się do bydlęcego traktowania, które spotyka je ze strony sił kapitalistycznych. Rok w rok studia w Polsce kończą tysiące młodych ludzi, którzy idą na oczywiste bezrobocie i nie spotyka się to z żadną zorganizowaną w jakikolwiek sposób akcją z ich strony – jeśli nie liczyć wzrostu poparcia dla KNP. To samo widać w świecie nauki, gdzie korporatyzacja i prywatyzowanie wiedzy nie spotyka się z oporem uczelni. Identyczna sytuacja dotyczy też ogółu polskiego świata pracy, który w swych protestach przeciwko niskim płacom i podwyższeniu wieku emerytalnego zwyczajnie ustał…

    “Chuj, dupa i kamieni kupa”

    Źródeł słabości państwa polskiego i jego zbydlęcenia nie trzeba długo szukać. Ostatnie podsłuchy ujawnione przez tygodnik Wprost dają nam pełen obraz sytuacji państwa i to oczami tych, którzy nimi zarządzają. Zarządzają przynajmniej w teorii, bo w praktyce sami twierdzą, że “państwo polskie istnieje teoretycznie”. Podejście rządzących elit do państwa to podejście skorumpowanych zarządzających masą upadłościową. Polityka prowadzona jest wyłącznie w celu utrzymania się przy władzy i uczestniczy w niej w równym stopniu elita z PO jak i prezes NBP, dla którego odsuwanie opozycji od władzy jest też prywatnym i „patriotycznym” interesem.[1]

    Prymitywizm i otwarta sprzedajność polskich elit potwierdzają określenia dotyczące “dawania pod stołem” i utrzymywania prywatnych lotnisk z nieznanych źródeł. Polskie elity burżuazyjne czują się niezwykle pewnie ale poza indywidualnymi interesami prowadzą też niezwykle bezlitosną politykę gospodarczą, która jest wyrazem skrajnej ideologii wolnorynkowej. Oto Bartłomiej Sienkiewicz mówi bezpośrednio – “Mamy dupę pogłębiającą się na poziomie budżetu państwa.” by chwilę później dodać “brakuje pieniędzy w budżecie, cięcia są niewystarczające.”

    Jak polski rząd zamierza zwiększać dopływy do budżetu widząc cięcia jako jedyną drogę do osiągnięcia tego celu? Dodatkowo, sztandarowy projekt PO – polskie inwestycje rozwojowe – to zgodnie ze słowami Sienkiewicza – “Chuj, dupa i kamieni kupa”. Taka jest polityka państwa polskiego i tak wygląda strategiczne planowanie gospodarcze w blisko 40 milionowym kraju, gdzie stan gospodarki ma przecież bezpośredni wpływ na życie i sytuację życiową wszystkich obywateli. Tego typu osobom pozwolono podejmować strategiczne decyzje i rządzić. Państwu polskiemu grozi dziś barbarzyństwo jego władz. Dla rządzących polityka jawi się jako czyste oszustwo, które uświęca środki do celu, którym jest tylko i wyłącznie utrzymanie się u władzy. Problem polega na tym, że rządzący nie potrafią nawet stosownie działać i właściwie korzystać z mechanizmów i aparatów ekonomicznych, które posiadają w swojej gestii.

    Otwarta walka z ruchem pracowniczym

    Kolejny fragment zawarty we “Wprost” dowodzi tego, że państwo polskie prowadzi otwartą i cyniczną walkę z ruchem pracowniczym i związkami zawodowymi. Mowa w tym momencie o fragmencie wypowiedzi Sławomira Nowaka, który jako były minister transportu otwarcie przyznaje – „Zrobiliśmy prywatyzację Cargo. No to zrobiliśmy ten numer, żeby ich trochę tam kupić, no to wprowadziliśmy członka zarządu PKP Cargo od związkowców. Oni się podjarali. Dzisiaj spektakl, jak oni sobie skaczą do gardeł, jest po prostu piękny. Tylko kupić popcorn i okulary, i sobie oglądać. Jak się rzucają na siebie liderzy związkowi, żeby od nich ktoś był w tym zarządzie.” Tego typu deklaracja w każdym innym kraju europejskim spotkałaby się z natychmiastową krytyką nie tylko w stosunku do jednego polityka, ale i partii, która przecież afirmowała tego człowieka i afirmowała oraz afirmuje nadal politykę tego rodzaju. Antypracownicza ideologizacja w Polsce sięga jednak tego stopnia, że fragment ten nie został nawet przez nikogo przyuważony…

    Jest to też fragment, który powinien być nauczką dla samych związków zawodowych, które zamiast toczyć wojny ze sobą powinny wspólnie stanąć do walki z neoliberalnym rządem i jego policyjnymi-prowokacyjnymi metodami rządzenia.

    Najpierw dramat, później farsa

    W dalszych fragmentach podsłuchów przeczytamy też o sprawie dotyczącej dostaw katarskiego gazu. Jak się możemy dowiedzieć polskie władze nie tylko nie prowadzą żadnej rozsądnej polityki energetycznej, ale wręcz stroją sobie żarty z sytuacji, w której tankowany jest już pierwszy gazowiec i jednocześnie, w Polsce nie istnieje gazoport, który mógłby go przyjąć. Uczestniczący w rozmowie Parafianowicz na pytanie Nowaka o to, co będzie z gazowcem odpowiada “Będzie sobie pływał w Bałtyku. (śmiech) To jest duży tankowiec, nie wiem, czy da radę zawrócić. Zanim się złamie, to tak od Szwecji…”.

    Wywołany do odpowiedzi przez dziennikarzy Marek Belka gra rozluźnionego gentlemana, który działał w polskim interesie. Podobną strategię – zwaną ucieczką do przodu – przyjęła też Platforma Obywatelska, która na czele z Tuskiem każdą kolejną aferę stara się rozpuścić w personalnych decyzjach, uciekajac w ten sposób od zbiorowej odpowiedzialności za swoje czyny. Odpowiedni PR to klucz do władzy. Działa tu zasada, zgodnie z którą winny jest tylko ten, którego przyłapią osobiście i indywidualnie. Nie ma za to żadnej odpowiedzialności w stosunku do partii i rządu, które firmowały tych właśnie ludzi, wspierając ich w marszu po stanowiska i wynosząc ich do władzy. Standard uprawiania polityki i zarządzania państwem, który zaczyna w Polsce panować jest standardem rodem ze skolonizowanych, znajdujących się pod butem kolonizatorów krajów Trzeciego Świata, gdzie państwo to farsa istniejąca wyłącznie oficjalnie, „teoretycznie”.

    Tylko nie mówcie publicznie, że polscy politycy to oszuści, kłamcy, złodzieje, płatni agenci i zera… nie ujawnia się publicznie tajemnic państwowych.

    Marzeniem Tuska i jego popleczników jest wmówić opinii publicznej, że nie liczy się treść i przekaz podsłuchów (a jak wiemy, prawdopodobnie czeka nas ujawnienie kolejnych treści), lecz że najistotniejsze jest to, kto pragnie destabilizacji państwa polskiego! Destabilizacja! Idealne słowo na ujawnianie podejrzanych, korupcyjnych działań w łonie najwyższych władz polskich! Jeszcze najlepiej byłoby, gdyby opinia publiczna uwierzyła, że podsłuchów dokonał sam Władimir Putin, który jak dobrze wiemy po nocach nie marzy o niczym innym jak o pogrążeniu Sławomira Nowaka. Widmo nieznanego źródła przecieków, czy domniemanego “obcego wywiadu” przytaczają też zresztą politycy SLD, dla których koalicja z PO to wizja na tyle atrakcyjna i na tyle obiecująca (pod kątem potencjalnych stołków), że są chyba już gotowi kryć afery i skandale, które grożą Donaldowi Tuskowi.

    Dlaczego polski kapitalizm to system klęski?

    W ustroju socjalistycznym odpowiedzialność jest zcentralizowana i spoczywa na organach państwa, które związane są mandatem zaufania przekazywanym przez socjalistyczną, klasową partię. W ustroju kapitalistycznym odpowiedzialność jest skrajnie zdecentralizowana i do państwa należy tylko w niewielkim stopniu. Odpowiedzialni za państwo są natomiast przede wszystkim prywatni właściciele i globalny kapitał, który poszczególne narody traktuje zgodnie z własnym, bieżącym interesem. Wynosząc ku powierzchni, lub zatapiając.

    Polski kapitalizm, który został skolonizowany przez ślepy neoliberalizm obezwładnił aparaty i kadry urzędników państwowych, którym ręce wiążą nieustannie dogmaty ideologii neoliberalnej i którzy jedyną autentyczną wolę przejawiają wyłącznie w przypadku dążeń mających im zapewnić utrzymanie już zdobytej władzy. Politycy, którzy w Polsce socjalistycznej trzymani byli w ryzach określonych praw, standardów i celów teraz stali się przede wszystkim “załatwiaczami” własnych interesików, w brudnych gierkach i nieczystych porachunkach, które na myśl przywodzą działania amerykańskich gangów. Idea polityczna, idea państwowości ostatecznie przegrywa walkę z polskim dorobkiewiczostwem, cwaniactwem i indywidualizmem, wspartym też kulturą egoistycznego kapitalizmu, który z idei państwowości jako takiej szydzi, widząc państwo wyłącznie jako narzędzie własnych interesów.

    Państwo w kapitalizmie jawi się jako specyficzna, oszukańcza korporacja, a partie to kadry korporacyjne, których biznesplan polegać ma na okresowym oszukiwaniu społeczeństwa w celu zachowania władzy. Takie są konsekwencje likwidacji społecznego celu państwa i społecznej własności oraz zastąpienia jej królestwem prywaty.

    Barowe rozmowy na niezwykle wulgarnym i prostackim poziomie, które prowadzą między sobą członkowie polskich elit uświadamiają nam też jaki jest poziom kultury osób, które znalazły się w Polsce u samych szczytów władzy. Mamy do czynienia z władzą, której przedstawiciele porozumiewają się na najniższym poziomie cwaniactwa i dla których władza, rządzenie i polityka to ciekawy dodatek do własnych, osobistych interesów. Majestat polskiej państwowości, patriotyzm zastąpione zostały logiką “Ja Tobie, to ty Mi!”. Kultura elit politycznych to zaś kultura pijacka.

    Jakie cele społeczne i kulturowe może realizować państwo zarządzane w ten sposób i jakie mogą być gospodarcze efekty brutalnego kapitalizmu sterowanego przez ludzi tego pokroju – przekonujemy się nieustannie. To polskie społeczeństwo i polskie klasy pracujące oraz ich wybudzenie się z letargu są dziś jedyną nadzieją na zmianę obecnego układu. Jeśli do zmian nie dojdzie – państwo polskie przestanie istnieć… nawet „teoretycznie”.

    [1] Wszystkie cytaty pochodzą z tygodnika „Wprost”, z nr 16-22 czerwca, artykułu „Afera podsłuchowa”.

  15. „Przemoc w redakcji „Wprost”. Wobec odmowy oddania służbowego laptopa i pendrive’a funkcjonariusze ABW użyli siły wobec Sylwestra Latkowskiego. Bezskutecznie. Naczelny „Wprost” laptopa obronił, a stojącą w kącie korytarza grupę po cywilnemu ubranych osób dziennikarze zasypali gradem niewygodnych pytań….” Więcejhttp://wiadomosci.onet.pl/kraj/funkcjonariusze-abw-uzyli-sily-wobec-s-latkowskiego/5yh4l .

    ============

    „…Najpoważniejsza amerykańska gazeta „New York Times” dała trafną ocenę działania obecnej ekipy rządzącej w kryzysowej dla siebie sytuacji: „Liderzy polscy próbują ograniczyć szkody wywołane przez nowy skandal”. To zadanie staje się jednak coraz trudniejsze, gdyż obywatele dostrzegają, iż mamy do czynienia z pomyleniem interesu Platformy z interesem państwa. Istotą sprawy nie jest bowiem-jak się twierdzi- nielegalne nagrywanie polityków (choć to oczywiście czyn przestępczy),lecz TO CO I JAK ONI MÓWIĄ…” Więcejhttp://iwinski.blog.onet.pl/2014/06/19/ambaras-z-platforma-obywatelska-i-rzadem-tuska-amatorszczyzna-czy-cos-wiecej/ .

    ============

    Z twittera – http://wiadomosci.onet.pl/kraj/prokuratura-ws-wizyty-abw-w-redakcji-wprost-zadne-dzialanie-nie-bylo-niezgodne-z/9w647 .

    ============

    „…”W związku z zaistniałą sytuacją tj. eskalacją konfliktu, w szczególności zagrożeniem dla bezpieczeństwa i zdrowia prokuratorów i funkcjonariuszy ABW wykonujących czynności przeszukania w siedzibie redakcji oraz brakiem prawidłowego i realnego zabezpieczenia pracy tychże przez obecnych na miejscu funkcjonariuszy Policji, prokuratorzy zmuszeni byli odstąpić od kontynuowania zadań służbowych” – napisała rzeczniczka prokuratury w specjalnym komunikacie.” Więcejhttp://wiadomosci.onet.pl/kraj/abw-odpiera-zarzuty-po-akcji-w-siedzibie-wprost/6zhre .

    ===========

    http://www.tvn24.pl/wielogodzinna-batalia-sluzby-wychodza-bez-laptopa-zdemolowali-nam-redakcje-rano-konferencja-premiera,441046,s.html . Red. Latkowski żeby udostępnić źródło potrzebuje decyzji sądu.

    ===========

    http://www.tvp.info/15674197/sledczy-chca-laptopa-redaktora-naczelnego-wprost-to-bezprecedensowe-naruszenie-wolnosci-slowa .

  16. OPTY pisze:

    Trochę historii – przyda się jak myślę , jest i Staszic.
    …………………

    Ludzie i polityka – Ludzie i polityka
    17 czerwca 2014
    museumsassociation.orgz cyklu Historia dzieje się zawsze teraz

    W PRL-u państwowe dominowało nad prywatnym, więc III RP łatwo zaczęła się od totalnej krytyki instytucji państwa i jego wszelkiej aktywności. Za tym poszło wyklinanie podatków i wszelkich świadczeń na rzecz państwa jako rzekomo wyjątkowej niegodziwości, podłości i zła, wiodącego prostych ludzi do nędzy i upadku. Biednym, którzy prawie nic nie zarabiają, więc i niewiele danin oddają państwu, wmawiano, że jeżeli to niewiele dostaną do kieszeni, staną się zamożnymi ludźmi, którym starczy na leczenie, emeryturę, edukację dzieci i wczasy. Ich podatki przejadać miała wstrętna hydra biurokracji nie dająca nic w zamian.

    Tę interpretację w klasycznej postaci do dzisiaj podtrzymuje Janusz Korwin-Mikke, który nie jest żadnym radykałem, ale podręcznikowym nudnym neokonem. Jedynie umajenie dziką dezynwolturą haseł zachęcających do bicia i umiarkowanego gwałcenia żony wzbudza jakieś zainteresowanie mediów. W rzeczywistości człowiek ten nie potrafi nawet stłuc własnej żony, ażeby czynem potwierdzić swoje teorie. Małżonka przekonuje, że mąż jest łagodny jak baranek i muchy w domu nie skrzywdzi.

    Tymczasem, jeżeli chodzi o system podatkowy, prawda jest dokładnie odwrotna, niż chcieliby neoliberałowie, bo służy on oczywiście nie do łupienia biednych, ale redystrybucji dochodów od bogatych do biednych. Temu też służyć ma właśnie progresja podatkowa, którą neoliberałowie usiłują za wszelką cenę spłaszczać.

    Dawniej podatki w pierwszej kolejności służyły do utrzymania armii i ważnych instytucji państwa i nie było mowy o zwalnianiu bogatych od płacenia. Chrześcijaństwo nakazywało podatki płacić, zgodnie z zasadą „cesarzowi co cesarskie”. Ideologia chrześcijańska uważała za ważną redystrybucję za pomocą jałmużny. Podatki służyły też już dawno do wspomagania wzrostu i korygowania zjawisk gospodarczych i społecznych, zwłaszcza w krajach pozbawionych silnego kapitału prywatnego rodzimego chowu.

    Twórcy polskiego kapitalizmu powoływali się na bardziej konserwatywny kapitalizm anglosaski, ale i tam podatki były i są wyższe i bardziej progresywne niż u nas. Udział podatków w polskim PKB jest dużo poniżej średniej unijnej. W 2008 wynosił on 34%, gdy w UE średnio 40%, a w krajach Zachodu dużo więcej. Kombinatorzy Włosi, omijający co się da, mają 43%. Kto ma mniej? Rumunia – 28%? Kraje nordyckie, charakteryzujące się od dawna bardzo wysokim poziomem życia, wzrostu gospodarczego i nowoczesną gospodarką, mają podatki wysokie. W 2008 r. udział podatków w PKB Danii wynosił 48,2 %, w wypadku Szwecji 47,1%, w Niemczech 39,3%.

    Jak dowodzi Leon Podkaminer, nie da się dowieść, że w krajach o niższych podatkach wzrost gospodarczy jest szybszy. W okresie rządów SLD podatki stanowiły 37% PKB i wzrost gospodarczy był solidny; rząd Buzka obniżył je w 2001 r. do 32,2% PKB i nastąpił kryzys oraz wzrost bezrobocia. Podobnie CIT wszędzie na Zachodzie jest dużo większy niż w Polsce. Na Zachodzie podatki 30-40 lat temu stanowiły podobny odsetek PKB, więc nie można się powoływać na argument, że podatki tam wzrosły po wzbogaceniu się.

    Ponadto w ostatnich dziesięcioleciach polski system podatkowy zdecydowanie faworyzował bogatych. Haniebnie niska jest w Polsce kwota wolna od opodatkowania, a z kolei najzamożniejsi podatków nie płacą wcale, rejestrując firmy w rajach podatkowych. Następnie zlikwidowano trzeci, czterdziestoprocentowy próg podatkowy, a liczne ulgi i odpisy dla bogatych ciągnęły w dół pozostały drugi próg. W 2005 r. najbogatsze 10% podatników zarabiało 34% ogółu dochodów, a płaciło zaledwie 28% ogółu podatków PIT. Mało tego, 65% transferów socjalnych trafiało do bogatszej połowy społeczeństwa. W 2008 r. wydatki socjalne stanowiły zaledwie 18,5% PKB, gdy w UE średnio 26,4%. Podobnie świadczenia zdrowotne pochłaniały w tym czasie jedynie 4,4% PKB, gdy w UE średnio 7,5%. I dalej na szarym końcu UE byliśmy w zakresie świadczeń rodzinnych oraz zasiłków dla bezrobotnych.

    Większość wpływów podatkowych pochodzi z podatku VAT, który obciąża przede wszystkim uboższych, ponieważ są zbyt biedni na oszczędzanie i wydają całość swoich dochodów, nierzadko również zadłużając się. W sumie dochody państwa są mizerne i niewiele można za nie zdziałać. Jako lekarstwa nie widzi się jednak zwiększenia podatków dla bogatych i poprawy egzekwowania podatków istniejących, a jedynie prywatyzację kolejnych działów sektora publicznego. Nie wspomina się przy tym, że prywatyzacja oznacza natychmiastową komercjalizację i nastawienie na zysk, a więc wzrost cen i niedostępność dla ubogiej większości Polaków.

    Neoliberalni ekonomiści twierdzą niesłusznie, że opodatkowanie nie ma charakteru moralnego, a więc jest naturalne, że biedni wspierają swymi podatkami bogatych, co wywraca do góry nogami odwieczne zasady naszej cywilizacji i ethos rycerski pomocy silniejszych słabszym. W dawnych czasach bogaci biednych i owszem – podatkami łupili – ale przynajmniej dawali jałmużnę i głosili konieczność pomocy. W rzeczywistości dzisiejszy upadek wartości to powrót do realiów średniowiecza, feudalizmu i wieków ciemnych oraz epoki bezlitosnego wyzysku niższych warstw społecznych przez elity. Tak było w Europie przednowoczesnej, w tym i Polsce szlacheckiej, kiedy cały koszt opodatkowania ponosił lud, a szlachta i arystokracja podatków prawie nie płaciły. Nowoczesność i demokracja oznaczały właśnie przechodzenie do większego ponoszenia kosztów utrzymania państwa przez elity i możnych. O tym milczy się najgwałtowniej, upierając się, że im biedny będzie bardziej utrzymywał bogatego, tym będzie mu lepiej i wygodniej, bo bardziej bogaty będzie rozwijał gospodarkę i wyższe będą pensje, z których biedny będzie bardziej mógł wspierać bogatego, który więcej zainwestuje i wyższe będą pensje, z których biedny będzie bardziej mógł wspierać bogatego. I tak w koło Macieju.

    W sarmackiej Rzeczypospolitej wydatki podatkowe szlachty ograniczały się do – nakładanego epizodycznie, a nie regularnie – podatku na wydatki wojenne. Poza tym, podobnie jak neokoni, szlachta do podatków odnosiła się z wrogością, obrzydzeniem i wstrętem, obawiając się absolutyzmu i wzmocnienia władzy królewskiej. Podatki, jeżeli w ogóle płacono, to nie proporcjonalne, ale równe, niezależnie prawie od wysokości dochodu. Albo od gospodarstwa i ilości kominów domu (podymne), albo też od osoby (pogłówne), co oznaczało całkowity brak progresji. Do tego, jak wspominałem, szlachta stałych podatków nie płaciła wcale. Ta sytuacja odzwierciedlała polityczne panowanie i realizację jej egoistycznych interesów.

    Po raz pierwszy proporcjonalny, dziesięcioprocentowy podatek dochodowy z okresu Sejmu Wielkiego wiązał się z koniecznością zebrania informacji o dochodach szlachty, co spotkało się z jej oburzeniem na ingerencje państwa. Szlachta ukryła wówczas 40% swoich dochodów, tak że wystawienie stutysięcznej (i tak za małej) armii było niemożliwe. W rezultacie do wojny z Rosją w 1792 r. z powodu egoizmu naszej klasy przywódczej stanęliśmy bezbronni.

    Już w początku XIX w. pisarz i ekonomista Fryderyk Skarbek pisał zgorszony, że szlachta przed rozbiorami nie troszczyła się o skarb publiczny do tego stopnia, że owemu zwykłemu podatkowi osobistemu wprowadzonemu przez Sejm Wielki nadano nazwę wspaniałomyślnej „Ofiary”.

    Podobne oburzenie braci szlacheckiej na panoszenie się państwa wywołał pierwszy spis statystyczny przeprowadzony w tym czasie. W sąsiednich Prusach państwo dokonywało takich pomiarów już od stu lat, aby orientować się w potencjale kraju. W Polsce pod koniec XVIII stulecia szlachta uważała wejście komisarzy spisowych na swoje terytorium za skandal i zamach na swe prawa. Podobnie w Prusach sto lat przed Polską funkcjonował podatek proporcjonalny do dochodów, czyli bogaci płacili więcej, a nie niesprawiedliwe równe dla wszystkich pogłówne i podymne. Podatek taki wymagał jednak nowoczesnej kadry urzędniczej, dokonującej objazdu kraju i kontrolującej dochody poddanych. Przygotowywano wówczas tak zwane „katastry kontrybucyjne” zestawiające dochody wszystkich gospodarstw, co było wielkim przedsięwzięciem urzędniczym.

    W rezultacie nasz mieszczanin-reformator Stanisław Staszic pisał oburzony niedługo przed zagładą kraju: „Zdumiewamy się słysząc, że dwieście, trzysta, pięćset, tysiąc milionów podatku składają kraje od naszego mniejsze, gdy doświadczamy, że u nas pięćdziesiąt milionów złotych wybrać nie można.” Naród polski swą wolność zasadza na „niepłaceniu podatków” – stwierdzał Staszic – podczas gdy w rzeczywistości są one jedyną ochroną wolności.

    Szlachta była wroga wszelkim zmianom – wiedziała wprawdzie o obciążeniach podatkowych w sąsiednich krajach i uważała je za niedopuszczalne. Jak mówiono, „szlachcic z mlekiem matki wyssał zasadę, jako nic dawać nie powinien”.

    Poseł na Sejm I RP Czacki w znajomym duchu liberalnym krytykował wysokie podatki i interwencjonizm sąsiedzkiego rządu pruskiego, dowodząc, że nie prowadzi on do niczego dobrego i jest trucizną dla rozwoju gospodarki. Minister sprawiedliwości Księstwa Warszawskiego i prusofil Feliks Łubieński pisał wówczas, że szlachta z emfazą ofiarowuje za ojczyznę oddać nawet i życie, ale płacić podatków w żadnym razie nie ma zamiaru.

    Historyk skarbowości Roman Rybarski załamywał w 1937 r. ręce nad niefrasobliwością Sarmatów: „Z którymkolwiek z większych a nawet mniejszych od Polski państw porównamy budżet Polski z w. XVIII, zawsze dojdziemy do wniosku, że temu budżetowi bardzo daleko, do tego co osiągnęły inne kraje.” Jak pisał, „trudno sobie wyobrazić jak mogło działać państwo” z takim ustrojem skarbowym, jak państwo polskie. Historyk gospodarki Franciszek Bujak już w początku XX w. wskazywał na stan skarbowości, jako na bezpośrednią przyczynę rozbiorów. Uważał, że administracja skarbowa była amatorska i nieudolna, podatki nie dość, że niskie, to wpływały do skarbu coraz mniejsze przez defraudacje i oszustwa. Jak oceniał wpływy skarbu za Augusta II Mocnego były cztery razy mniejsze niż za Stefana Batorego dwa stulecia wcześniej. „Dla Polski nie było ratunku, uległa przemocy, bo nie miał jej kto bronić, nie było jej czym bronić.” – pisał.

    W rezultacie, gdy cała nowoczesna Europa miała w XVIII w. systemy absolutystyczne z silną władzą królewską i wysokie podatki pozwalające na rozbudowę armii, Polska armii nie miała prawie wcale – z powodu głupoty i niegodziwości klasy rządzącej doprowadzając do zagłady Ojczyzny w rozbiorach. Szlachta w innych krajach, nawet w Niemczech, miała wprawdzie całkiem podobne warcholskie i egoistyczne skłonności, ale monarchom udało się je tam poskromić. W sąsiedniej Brandenburgii już w połowie XVII w. władca zmusił szlachtę do płacenia stałego podatku i stopniowo ograniczał jej uprawnienia i zaczynał kontrolować ucisk ludu przez politykę „ochrony chłopów” („Bauernschutz”). Bez wątpienia demokracja szlachecka była jakąś wartością, ale w Rzeczypospolitej stopniowo przybrała postać samobójczą.

    Oczywiście nie chodzi mi tu o zachwalanie absolutystycznego militaryzmu, jednak dwieście lat temu był on niezbędnym segmentem przetrwania państwa. Musimy też powiedzieć, że ówczesne wielkie wojny przerastały możliwości zwykłych nawet mocno fiskalnych systemów. Jak to opisuje Fernand Braudel w odniesieniu do Hiszpanii, prowadziły do wielokrotnych bankructw państwa po zapożyczaniu się u bankierów, których monarchom zdarzało się potem nie spłacać i zamykać w więzieniu. Do tego dochodziły wielkie fałszerstwa monetarne dokonywane prze państwa i bezlitosne niewymyślne łupienie sąsiadów zgodnie z zasadą „wojna żywi wojnę”.

    Z kolei z dzisiejszej perspektywy o wiele ważniejsze jest, że od XVII i XVIII w., a potem w XIX w. państwa europejskie zaczęły wielką modernizację instytucjonalną, do której potrzebne były znaczne środki z podatków. Najpierw pojawił się kosztowny, a absolutnie niezbędny profesjonalny aparat biurokratyczny i sądowy, umożliwiający funkcjonowanie zunifikowanej i zachowującej równość wszystkich wobec prawa, machiny państwowej. Jego pozytywne znaczenie identycznie w państwie i wielkich przedsiębiorstwach rozumiał Max Weber.

    Obok tego rozwijać zaczęto systematycznie szkolnictwo niższe, stopniowo eliminując analfabetyzm. W Prusach na początku XIX w. już 60% obywateli umiało czytać i pisać. W najnowocześniejszej w Rzeczypospolitej Wielkopolsce zaledwie 20%. Nikt nie czekał aż pofatyguje się właściciel prywatny i niewidzialna ręka rynku, cały system szkolny przez bezwzględny „przymus szkolny” wdrażany był odgórnie pod groźbą mandatów, chłostą i więzieniem. Przełamywano wielowiekowe nawyki niechęci do szkoły, którą chłopi uważali za niepotrzebną. Z drugiej strony powstawało stopniowo skomplikowane strukturalne zapotrzebowanie na alfabetyzację i indywidualne przekonanie, że umiejętność czytania, pisania i liczenia jest sensowna. Chłopi dotąd zwykle nie znali nawet ważnych w gospodarstwie prostych działań matematycznych – liczyli kreskami na drzwiach od stodoły, a bogatsi pieniądze rachowali jedynie garcami, w których je trzymali.

    Podobnie zasadnicza była rola państwa w organizacji szkół średnich, wyższych, w uruchomieniu szkolnictwa żeńskiego. Do tego dochodziły znane nam dzisiaj kolejne sektory działań państwa – jak organizacja publicznej służby zdrowia.

    Rynek działa jak chciwiec, którego interesuje tylko doraźny zysk. Lekarze prywatni leczyli więc tylko w większych miastach, gdzie dało się zarobić wizytami. Czasem jeździli też do pobliskich szlacheckich majątków albo szlachta przyjeżdżała do nich. Prawie wszyscy – 80% mieszkańców kraju znajdowało się jednak na wsi, gdzie można było liczyć tylko na znachora i babkę, zielarkę. Teraz państwo zaczęło powoływać lekarzy powiatowych, którzy nadzorowali i dokonywali objazdów całego regionu, przede wszystkim ze względu na wielkie wówczas zagrożenie epidemiami.

    Pojawiły się też ważne publiczne ubezpieczenia – zasadnicza była rola zabezpieczenia przed pożarami, bo zabudowa była w większości drewniana. Pożarów tych były setki i pochłaniały całe miasta z drewnianą z reguły zabudową, o czym dzisiaj wie się rzadko. W Kaliszu w 1792 r. z 650 domów przetrwało 331. Wielki pożar Poznania z 1803 r. zostawił bez dachu nad głową 1/3 – ponad 5000 mieszkańców. W Skwierzynie w 1794 r. spaliły się domy za 50 tys. rtl. Konin w 1796 r. spłonął prawie całkowicie, spaliło się 46 najokazalszych domów. W Łowiczu w tym samym roku cała dzielnica żydowska w sumie 60 domów, 900 ludzi zostało bez dachu nad głową. Leszno uległo ogromnym zniszczeniom w 1790 r. (866 domów), Skoki w 1795, Wschowa spaliła się w 1799 r., Rawicz w 1801 r. – 100 rodzin sukienników straciło tam dach nad głową, w Pyzdrach spłonęło 180 domów w 1807, w Kleczewie w 1808 r. 40 domów, w Wolsztynie w 1811 – 160, w Koźminie w tym samym okresie – 70, we Wronkach – 17. Po pożarze w Rawiczu zbierano składki na pogorzelców w całej prowincji i przedstawienia teatralne w Poznaniu miały też charakter charytatywny na ten cel.

    Lekarz śląski Johann Kausch zwracał uwagę, że ilość pożarów w Polsce jest ogromna: „Na przestrzeni mniej więcej trzech mil leżą miasteczka: Krotoszyn, Zduny, Kobylin, Guerichen; w ciągu dwunastu lat były w Krotoszynie dwa siejące spustoszenia pożary, Zduny i Guerichen zostały w jednym roku całkowicie spalone, w Kobylinie tego samego roku wybuchł straszliwy pożar. Dwa inne przygraniczne miasteczka, Leszno i Kępno spotkał wkrótce ten sam los, ogień spustoszył je w straszny sposób. Tak więc wszystkie wielkopolskie miasteczka aż po Wschowę i Rawicz, graniczące ze Śląskiem, w ciągu kilku lat padły pastwą płomieni.”

    Zanim Prusacy utworzyli kasy ubezpieczeniowe wspierali pogorzelców bardzo znacznymi sumami z kasy państwa oraz łożyli nieco na budowę nowych domów. W okresie 1793-1807 na cele budowlane w Prusach Południowych Prusacy wydali wielką sumę 1,5 mln rtl. Było to pierwsze w historii Polski wsparcie państwa dla prywatnego budownictwa mieszkalnego. Udzielone niestety przed zaborców. Były i inne rozwijane stopniowo obszary aktywności państwa, jak wspieranie ubogich, poprawa stanu dróg, etc. Przed 1793 r. ani pogorzelcy, ani nikt inny nie mógł liczyć na żadne wsparcie z tej strony, ponieważ podatków w Polsce prawie nie było. Na wsi i w prywatnym mieście w razie trudności pogorzelcy musieli liczyć na dobrą wolę swego Pana, który zwyczajowo, „po chrześcijańsku” był zobowiązany do pomocy i wprawdzie swych poddanych wyzyskiwał i łupił, ale też w biedzie trochę pomagał.

    Wizja państwa „stróża nocnego” znana w liberalizmie ekonomicznym jest ostatecznie całkowicie sprzeczna z wszelkim doświadczeniem rozwoju historycznego. Historyczna fundamentalna rola państwa i instytucji publicznych w różnych zakresach ekspansji cywilizacyjnej i poprawy jakości życia zwykłych obywateli jest bezsprzeczna, a w naszej sferze publicznej i narracji mediów ledwie uwidaczniana.

    Chętnie mówi się o wielkim rozwoju cywilizacyjnym Stanów Zjednoczonych w XIX w., a zdecydowanie mniej, że opierał się on na „socjalistycznym” rozdawnictwie ziemi przez państwo. W Prusach z kolei już w XVIII w. funkcjonował rozbudowany system magazynów zbożowych, sprzedających tanio zboże w okresach nieurodzaju – Rzeczpospolita oczywiście w tym czasie nie miała ani środków, ani narzędzi instytucjonalnych do takich działań. Podobnie dynamiczny rozwój infrastruktury kolejowej w Niemczech w znacznym stopniu wynikał z aktywności finansowej państwa.

    XVIII stulecie było następnie epoką narodzin emerytur, a więc innej formy aktywności finansowej państwa. Najpierw zainteresowały się one losem wysłużonych żołnierzy. W Prusach już w 1707 r. powstał system niezwykle skromnego, właściwie symbolicznego wsparcia dla niezdolnych do służby żołnierzy, w 1748 r. założony został Dom Inwalidów w Berlinie. Potem przyszła kolej na urzędników państwowych. W Polsce emerytury dla nauczycieli szkół średnich wprowadziła Komisja Edukacji Narodowej. Zgodnie z jej ustaleniami nauczyciel przepracować miał w zawodzie 20 lat, po którym to okresie otrzymywał uprawnienia emerytalne. Po 1793 r. dawni emeryci otrzymywali nadal swoje świadczenia, jakkolwiek stanowiły one ogromne obciążenie dla funduszu edukacyjnego. W 1803/4 r. emerytury stanowiły 38% sumy przeznaczanej na uposażenia dla nauczycieli.

    O emeryturach myślało się wtedy jeszcze często w kategoriach łaski. Niemiec, radca Werdermann (imienia nie znamy) sprzeciwiał się myśleniu w ten sposób. Jak pisał, każdy „sługa państwa” powinien mieć prawo oczekiwać, że w wypadku zaawansowanego wieku, choroby, czy wypadku losowego nie pozostanie w nędzy, lecz otrzyma od państwa środki do utrzymania, stosowne do jego pozycji i zasług. Łatwo zapomina się o ogromnej dawniej roli Kościoła w działalności socjalnej, edukacyjnej i zdrowotnej, prowadzonej niekomercyjnie. Szkoły jezuitów czy pijarów finansowane były z ogromnych majątków Kościoła i były bezpłatne (!). Tak więc fantazje neoliberałów, że przed epoką „socjalizmu” panowała epoka szczęśliwego liberalizmu gospodarczego i mentalności liberalnej, są całkiem wyssane z palca. Bez interwencjonizmu i państwa nasza cywilizacja nie zeszłaby jeszcze z drzewa.

    Dopiero jednak konserwatysta Otto von Bismarck w 1880 r. zrealizował w Niemczech bardziej zdecydowanie ideę publicznych ubezpieczeń emerytalnych, przyznając otwarcie, że jest to idea państwowo-socjalistyczna. „Ogół nie może uchylać się od niesienia pomocy tym, którzy nie posiadają niczego.” Za tym działaniem stały jednak konkretne względy praktyczne: „Łatwiej poradzić sobie z człowiekiem, który na starość może liczyć na emeryturę, niż z człowiekiem, który nie ma takiej perspektywy.” Konserwatyści w wieku XIX wiedzieli, że jeżeli chcą uniknąć rewolucji, muszą z socjalistami pójść na kompromis. Dzisiaj mylnie im się wydaje, że nie jest to już konieczne.

    Dariusz Łukasiewicz

  17. OPTY pisze:

    Z powyższego ;
    „A zatem – nieznane źródło informacji nie podlega ochronie gwarantowanej tajemnicą zawodową. Dyskusja nad treścią tak uzyskanych informacji oznacza legitymizowanie przestępstwa. Jeśli już kogoś aż tak zafascynowały ujawnione treści, może drążyć interesujący go temat w bezpośredniej rozmowie. Inaczej zamieniamy dziennikarstwo w szambo. To szambo dziś zalewa media polskie.”

    No to pytanie , po kiego nasi rządzący tak się przestraszyli i wszczęli niepotrzebną wrzawę a uczestnicy tego podsłuchu potwierdzili ,że inkryminowana rozmowa miała miejsce i gęsto się z niej tłumaczyli ?

    Można było tą sprawę rozegrać spokojnie bez angażowania służb spec. i spektaklu obłudy. Przecież gdyby dostali laptopa Latkowskiego i inne redakcyjne nośniki mieliby na talerzu czym ta redakcja się zajmuje i komu z władz co grozi ( tak można domniemywać !) . Przeciw temu podniosło krzyk całe środowisko dziennikarskie. Bo Latkowski jak wiadomo niebezpiecznie skutecznym dziennikarzem śledczym jest.

    A teraz można spokojnie zweryfikować to , co się stało . No nie całkiem spokojnie bo na poniedziałek zapowiedziano nowe rewelacje . Latkowski do odstrzału – co ?
    http://img5.demotywatoryfb.pl//uploads/ … ye_600.jpg hahaha

  18. OPTY pisze:

    http://img5.demotywatoryfb.pl//uploads/ … ye_600.jpg tak powinno być , wtedy można się pośmiać .

  19. OPTY pisze:

    Nie wiem dlaczego nie wkleja mi pełnego adresu – sorrki.

  20. Deipnosophist pisze:

    http://studioopinii.pl/stefan-bratkowski-w-co-sie-bawimy/

    To dopiero dowcipniś :) To proszę teraz porównać z tym;

    http://wyborcza.pl/1,75478,3653672.html#ixzz356e48SqR

    Wtedy Bratkowski jakoś nie wysmażył takiego oświadczenia jak powyżej, że dwaj dziennikarze TVN24 popełnili przestępstwo, bo bez zgody sądu podsłuchiwali ministra i posłów. Ganił za to SDP, który dziennikarzy zakładających podsłuchy zganił. Propagandyści stają na głowie i robią z siebie klaunów :)

  21. https://www.facebook.com/groups/771725336187939/permalink/898534383507033/ :

    .

    Piotr Ikonowicz 20.06.2014 r. o 08:05 pisze:

    „Wesołe chuje

    Wszystkiemu winni są Rosjanie. Bo to oni na pewno podsłuchiwali naszych polityków, żeby nam namieszać. A gdyby nie oni, nic byśmy nie wiedzieli i byłoby nam lepiej. Jak to szło? „Silna Polska w bezpiecznej Europie”. Naród skupił się wokół premiera w obawie przed Ruskimi i jeszcze jedne wybory udało się wygrać. Vincent Rostowski poleciał jak się okazało na żądanie Marka Belki. Belka zapłacił za to zwolnienie naszymi pieniędzmi z NBP. Bo te z NBP są przecież nasze, publiczne. Premier mówi, że to dla dobra kraju i że nic nielegalnego. No proszę belka z Sienkiewiczem trudzą się dla dobra kraju, a wredni Rosjanie to nagrywają i ujawniają. Wstydu nie mają!

    Premier z pewnością nie wiedział, że żona Nowaka robi machlojki, które Nowak musi tuszować na poziomie ministerstwa finansów. Gdyby wiedział nikt by go ministrem nie zrobił. I kto inny by wstęgi na nowych odcinkach autostrad przecinał. Ale teraz, kiedy już się wydało, premier zapowiedział, że nie będzie już z Nowakiem współpracował. Pytanie czy współpraca została zerwana bo miłośnik zegarków się dał przyłapać czy dlatego, że czynił niegodziwie. Takich rozstań z „przyłapanymi” było więcej. Do tego w końcu służą kolejne rekonstrukcje rządu.

    Wykaz afer prowadzi prezes Kaczyński. Wkrótce obejmie dzięki nim steru rządu. I wtedy nie będzie już Rusek pluł nam w twarz. Bo akcję podsłuchową przejmie nasz, rodzimy, pszenno-buraczany Mariusz Kamiński. Zawsze to lepiej jak swoi a nie obcy nagrywają. Jeszcze tak niedawno kamiński miał stanąć przed sądem, a po wyborach, kto wie, może znowu stanie na czele CBA i postawi przed sądem tych, którzy go chcieli posadzić, za to, że on ich podsłuchiwał i chciał posadzić. Fascynujące.

    Czy mi się wydaje, czy klasa polityczna w Polsce to ludzie bardzo prości, niekulturalni, brutalni i chciwi? A co najważniejsze zajęci wyłącznie sobą i mający społeczeństwo w głębokim poważaniu? Pod Żurominem postanowieniem sądu mieliśmy wprowadzić w posiadanie domu dwie kobiety. Właściciel zburzył ten dom buldożerem uniemożliwiając wykonanie postanowienia sądu. W tym czasie inspektorzy nadzoru budowlanego, wszyscy co do jednego byli na szkoleniu w Warszawie, a wójt popierał właściciela bo to jego szwagier. Myślałem, że polecę na skargę do Premiera Tuska. Ale w porę zrozumiałem co usłyszę. To pewnie też „dla dobra kraju. I nic nielegalnego”.

    Wielu ludzi, którzy zgłaszają się po pomoc do kancelarii Sprawiedliwości Społecznej żyje w błogim przekonaniu, ze nadużycia władzy, bezkarne łamanie prawa, oszustwa i kradzieże przy użyciu wpływów i władzy to domena niskiego szczebla administracji, sądownictwa, prokuratury itp. Wierzą, ze gdy ci na górze się o wszystkim dowiedzą to spuszczą na przekręciarzy i szubrawców karzący miecz sprawiedliwości, wywrą na nich swój gniew. To złudzenie prysło niczym bańka mydlana dzięki ruskim podsłuchom. To tak jak donieść do szefa mafii, don Corleone, że jego ludzie zbierają haracz. Nie po to władza obsadza swoich ludzi na stanowiskach, żeby nie korzystali z okazji do bogacenia się. Umówmy się, oficjalne pensje są śmieszne, a apetyty ogromne. Każdy chce mieć ładny zegarek…

    Co możemy z tym zrobić? Nie można przecież wiecznie tylko narzekać. Na początek podziękujmy Rosjanom za te podsłuchy, które pozwoliły nam zrozumieć na jakim świecie żyjemy. Zresztą nie ma się co oburzać. Jak Obama może podsłuchiwać Merkel, to dlaczego Putin nie miałby podsłuchiwać Belki, jak mówi o tym co ma długiego?

    A może to nie Ruscy? Więc może też Amerykanie? A może Snowden? A może minister Sienkiewicz sam tę akcje zarządził i zapomniał, ze on też jada w tej knajpie?

    Ja tam się cieszę. Ktokolwiek nam tę frajdę zafundował jestem mu wdzięczny. Myślałem, że ci wielcy ludzie są jacyś tacy nieprzystępni, wyniośli i zimni. A to całkiem wesołe, rubaszne chuje są!”

  22. OPTY pisze:

    Ikonowicz jak pierwszy wdarł się do pokoju ,w którym ” przepychano ” nieszczęsnego laptopa Latkowskiemu – widać to wyraźnie na filmach z tego zajścia w siedzibie redakcji „Wprost” .
    „Rewolucyjna czujność ” jak by powiedzieli starzy agitatorzy, pozwoliła Piotrowi zaistnieć i niejako sprokurować wtargnięcie uzbrojonych w kamery i aparaty dziennikarskiej braci skutecznie uniemożliwiając przejęcie „cennego skarbu” utajnionych informacji o znaczeniu politycznym . Ma facet doświadczenie we wszelkiego typu blokadach zajęć komorniczych a asyście policyjnej. A tak nie wiadomo czym by się to skończyło . A ” wesołe chuje” miałyby się z pyszna. hehehe

  23. Agnieszka Wołk-Łaniewska – http://www.nie.com.pl/25-2014/belka-tak .

    ============

    http://passent.blog.polityka.pl/2014/06/15/afera-tasmowa-mleko-sie-rozlalo/#comment-538177 :

    fidelio 21 czerwca o godz. 11:26 pisze:

    „Miesięczna płaca minimalna „na rękę” w PL – 1242 zł
    Służbowy obiad Prezesa NBP z ministrem Sienkiewiczem – 1435 zł”

  24. Deipnosophist pisze:

    Dawno nie słyszałam dwóch polityków tak mądrze i głęboko zaangażowanych w dobro państwa.

    Dokładnie, rozważanie dodruku pieniądza o tym świadczy. Wiadomo, że dzięki dodrukowi wszyscy będą bogatsi i „popyt na rynku konsumenckim się zwiększy” :)

  25. Nie czytał Pan artykułu… O obligacjach Pan słyszał?

  26. paweł s. pisze:

    Wyznawcy mikkizmu-korwinizmu czytają tylko i wyłącznie wpisy na blogu swojego bożyszcza i ewentualnie wybrane teksty autorów mieszczących się w wąsko rozumianym kanonie myśli mikkistycznej, np. ejakulaty mrocznego umysłu znanego rasisty i antysemity Stanisława Michalkiewicza czy udającego ekonomistę prawnika Roberta Gwiazdowskiego. Nawet jak czytają coś spoza kanonu „dzieł”, to nie rozumieją z uwagi na ograniczone możliwości poznawcze. Bycie w sekcie oznacza kultywowanie określonego poziomu ignorancji.

  27. Deipnosophist pisze:

    wiem, o czym jest artykuł :) tylko ta Pani nie wie, o których tłustych misiów tym Panom chodzi. Albo nie chce wiedzieć. Ci, których wymienia, to sami zatrudniają na etatach polityków w swoich spółkach, więc ci siedzą w ich głębokich kieszeniach. PO nie jest wyjątkiem, wystarczy poczytać trochę więcej o początkach tej partii. Tu chodzi o casus Kluski i jemu podobnych. Wyjątkowo obrzydliwe praktyki.

  28. Deipnosophist pisze:

    Bycie w sekcie oznacza kultywowanie określonego poziomu ignorancji.

    Co tam nowego u Słowian?

  29. OPTY pisze:

    Obrazek z biedy.

    Żadna płaca nie hańbi?
    30 maja, 12:30
    Onet
    Agnieszka Stefaniak-Zubko
    Onet
    Mają pracę, ale nie mają pieniędzy. Wypłata ledwo wystarcza na uregulowanie rachunków. Jeśli nadejdzie czas zakupu nowych butów dla dziecka, opłata za prąd będzie musiała poczekać. O oszczędzaniu i wakacjach mogą tylko pomarzyć, przy okazji mocno zaciskając kciuki, by wizytę u dentysty udało się przełożyć na przyszły miesiąc.

    fot. iStockphoto/Thinkstock
    Zdaniem Komisji Europejskiej niemal jedna czwarta pracujących Polaków to pracownicy nisko opłacani. Co więcej, zgodnie z definicją Eurostatu, w rodzinach, w których dochód rozporządzalny (przeznaczony na konsumpcję, oszczędności i inwestycje) nie przekracza 60 proc. średniego miesięcznego wynagrodzenia, możemy już mówić o zjawisku tzw. ubogich pracujących.

    – Oboje zarabiamy po 1400 zł. Jedyne, co mogę zrobić, to liczyć i kalkulować, na czym tu zaoszczędzić. Mieszkanie wynajmujemy, bo jak niby mielibyśmy spłacić kredyt? Za każdym razem, gdy muszę mówić dzieciom: „Teraz nie mogę ci tego kupić”, mam ochotę się rozpłakać. Wysłanie starszego syna na obóz to dla mnie co roku spore wyrzeczenie. Na szczęście jeszcze się nie zdarzyło, żeby nie pojechał. Powtarzanie sobie, że inni mają gorzej, nie jest dla mnie żadną pociechą. Czy to jest sprawiedliwe, że oboje ciężko pracujemy, a na nic nas nie stać? – zastanawia się Lucyna, 35-latka z Katowic.

    Te liczby przerażają

    W pierwszym kwartale 2014 roku przeciętne wynagrodzenie wynosiło 3895,31 zł brutto (2780,75 netto). 60 proc. tej kwoty to 2337,18 zł brutto (1668,45 netto). Obecnie płaca minimalna, którą musi zadowolić się ok. 1,3 mln osób, wynosi 1680,00 zł brutto, czyli „na rękę” 1237,20 zł. Co to oznacza? Że osobom pracującym za minimalną pensję w Polsce brakuje 431,25 zł, by statystycznie dopiąć domowy budżet, a także zabezpieczyć potrzeby swoich rodzin.

    Zgodnie ze wskaźnikami Instytutu Pracy i Polityki Społecznej, aby zapewnić sobie tzw. minimum socjalne (niski, ale godziwy poziom życia) czteroosobowa rodzina potrzebuje miesięcznie 3379,01 zł. Z kolei dla zabezpieczenia minimum egzystencji tej samej rodziny (tj. podtrzymania podstawowych funkcji życiowych i sprawności psychofizycznej) potrzebne jest co najmniej 1850,85 zł.

    – Jak widać, aby w Polsce utrzymać rodzinę, chociaż na poziomie skrajnego ubóstwa, dochody jednej osoby są niewystarczające – komentuje te dane Agnieszka Kochańska z Biura Polityki Społecznej KK NSZZ „Solidarność”, zwracając uwagę, że pracujący biedni nie zawsze mogą liczyć na pomoc społeczną. – Kiedy pracują, ich dochody przeważnie przekraczają ustawowe progi pozwalające korzystać ze wsparcia (542 zł dla osoby samotnej i 456 zł na osobę w rodzinie – przyp. red). Co ciekawe, sytuacja finansowa pracowników socjalnych, którzy decydują o przyznaniu świadczeń, niewiele różni się od sytuacji ich klientów – zwraca uwagę Kochańska.

    REKLAMA

    W latach 2006-2012 progi uprawniające do skorzystania z pomocy społecznej były zamrożone. – Co roku rosła płaca minimalna, a zatem coraz mniej osób mieściło się w „widełkach” uprawniających do pomocy. Progi odmrożono, ale ich wysokość wciąż nie odzwierciedla realnych potrzeb i wyklucza osoby, które muszą żyć za środki, za które żyć się tak naprawdę nie da. Spadająca liczba klientów pomocy społecznej nie świadczy o poprawie poziomu życia w kraju – mówi ekspertka „Solidarności”.

    Dla wielu osób rozwiązaniem problemu zbyt niskich zarobków jest emigracja. Szczególnie, że dla części Polaków nawet płaca minimalna w wielu krajach Unii Europejskiej wydaje się szczytem marzeń. Dla przykładu w 2013 roku Luksemburg gwarantował minimalne zarobki na poziomie 1874 euro miesięcznie, Belgia – 1502 euro, Irlandia – 1462 euro, Francja – 1430 euro, a Wielka Brytania – 1264 euro. W Polsce minimalna wypłata to nieco ponad 300 euro.

    – Wczoraj na rodzinnym spacerze kupiłam dziecku napój i lody. Mąż nakrzyczał na mnie, że za 8,50 zł, które wydałam, moglibyśmy mieć obiad na dwa dni. Dotarło do mnie, że żyjemy jak żebracy. Mam dość tej biedy. Rodzice doradzają nam wyjazd za granicę. Problem w tym, że ja lubię swoją pracę, a nie bardzo uśmiecha mi się być sprzątaczką w Londynie – żali się na forum dla rodziców jedna z internautek.

    Czytaj dalej na następnej stronie – to nie my, to rząd…

  30. Deipnosophist pisze:

    Patriota Belka zatroskany o losy Polski:

    W Polsce 2/3 banków jest we władaniu zagranicy. OK. To nie jest tak, że ja z tego robię jakiś problem typu PIS-owskiego, wiesz, tam suwerrenność-srenność.

    Blog Stachurska i Nie na straży neoliberalizmu?

  31. OPTY pisze:

    „…upada na naszych oczach Rzeczpospolita. Larum grają! ” – Ikonowicz

    Oj , grają ,grają ! tylko jakoś ogłuchli wszyscy !
    Na razie nic konkretnego się nie dzieje. I nic konkretnego poza ewentualnymi wyborami się nie stanie jeśli ten rząd przetrwa. czasy przypominają jako żywo te z końca XVIII w. , kiedy to wszyscy poza zrywem insurekcyjnym mieli ojczyznę w głębokim poszanowaniu -szczególnie szlachta, czyli ci , którzy faktycznie do upadku i rozbiorów doprowadzili będąc u władzy jako kasa/elita uprzywilejowana.

  32. Deipnosophist pisze:

    wszyscy poza zrywem insurekcyjnym

    tacy to ci byli patrioci, jak obecni zgodnie z definicją Gospodyni Belka z Sienkiewiczem. Dodrukować pieniądze, oszukać ludzi i jakoś to będzie ? Problem w tym, że nie było (i nie będzie). Kościuszko był pierwszy, który zaczął fałszować walutę na taką skalę. :) Pytanie dlaczego takie indywidua cieszą się wciąż estymą w ogłupiałym narodzie? :) Ale z drugiej strony dzięki temu lewicowe płaczki mają wciąż na co narzekać, czyli oddają się ulubionemu zajęciu ?

  33. Deipnosophist pisze:

    Choć tu jest taki milczący… Confused

    I pozostanie milczący, bo tamto konto pozostało mi z czasów stosowania ŻO i nie zamierzam z niego korzystać do zadawania pytań, które planowałem zadać jako osoba nie będąca na ŻO. Natomiast mail z prośbą o rejestrację (28.05) pozostał bez odpowiedzi, co zresztą zapowiadałem :) Ale dzięki – bez fatygi, odpowiedź uzyskałem skądinąd ? A dalszy przebieg dyskusji tylko potwierdził oberwacje poczynione wcześniej, czyli że dyskusja z Optymalnymi kończy się tylko milicyjnym śledztwem IP, przypisywaniem interlokutorowi wszystkich możliwych tożsamości i na koniec creme de la creme chwyty stylistyczne w stylu Dupo…ist czy menda :) Klasyka gatunku :) Ergo nie warto rozmawiać :)

    PS. Nie stresujcie sie, „Duposophist” niebawem znika i nikt już wam nie będzie zakłócał błogostanu w promocji optymalizmów, socjalizmów bądź czegokolwiek :) Zdrówka życzę :)

  34. Przemysław Wielgosz: Prekariat wszystkich krajów – http://www.monde-diplomatique.pl/index.php?id=1_2 .

  35. OPTY pisze:

    „Miałbym jeść i pić tylko po to by znowu odczuwać głód i pragnienie, i znowu móc jeść i pić tak długo, aż nie pochłonie mnie grób otwarty pod mymi nogami, aż ze mnie samego w ziemi nie powstanie nowy pokarm? Miałbym płodzić istoty do mnie podobne, ażeby i one mogły jeść i pić, i umierać, pozostawiając po sobie znowu istoty podobne, które będą czynić to samo, co już czyniłem? Po co to błędne koło, po co ta gra wciąż w ten sam sposób rozpoczynająca się od nowa, gra, w której wszystko powstaje po to, by przeminąć, i przemija tylko po to, by znowu mogło powstać takim, jakim już było? – po co ów potwór, który wciąż sam siebie pożera, by móc znowu zrodzić siebie, i daje sobie samemu życie po to, by mógł znowu sam siebie pożreć.”

    http://www.socjalizmteraz.pl/pl/Artykuly/?id=530/Karol_Marks_i_sens_zycia

  36. OPTY pisze:

    Dla wszystkich zainteresowanych historią odżywiania ,ale nie tylko… .

    Łukasiewicz: Skuteczna dieta, kradzione nie tuczy. Historia głodu PDF Drukuj Email
    Ludzie i polityka – Ludzie i polityka
    25 czerwca 2014
    Historia głoduZ cyklu Historia dzieje się zawsze teraz

    Paradoksalność tytułu wynika z nienadążania języka za zmianami kulturowymi i naukowymi. W dawnym świecie otyłość nazywana „postawnością” uchodziła za przejaw odpowiedzialności i przedsiębiorczości oraz zamożności. Dziewczyny wolały grubych. W jednym z miast włoskich ludzi bogatych nazywano „popolo grosso”, a biednych „popolo minuto”. Francuski historyk Georges Vigarello w „Historii otyłości” stwierdza jasno, że w średniowieczu tłustość oznaczała bogactwo i władzę oraz dobre urodzenie. Henri de Mondeville w XIV w. mówił, że opasłość czy tłuszcz dobrze służą wyglądowi. Szczupły nie jest przystojny, lecz „chudy” i „cherlawy” oraz „zabiedzony”. Co tak marnie wyglądasz? -pytano niegdyś. Oczywiście tłusty bez opamiętania i granic, czyli góra sadła był już potępiany.

    Zjawisko „głodu” w narracji publicznej i medialnej o III RP właściwie nie istnieje, podobnie zresztą jak powszechna przecież bieda. Wspomina się tylko o wielkim głodzie na Ukrainie w latach 30-tych XX w., czy w Korei Północnej współcześnie, aby rozdzielić niesłuszne i złe czasy socjalizmu od właściwych i dobrych kapitalizmu. Oczywiście miejsca na głód czasów Wielkiego Kryzysu kapitalizmu w 1929 r. tu nie ma. Problemem głośnym i przewijającym się nieustannie przez media jest natomiast otyłość oraz zdrowa dieta i zdrowy tryb życia wyraźnie skierowane w pierwszej kolejności do kobiet, po których oczekuje się dbałości o figurę i ciało.

    Trwa praca nad coraz większym włączeniem mężczyzn w ten konsumpcyjny target. Biznes ładnie konwertuje tu swoje zyski ze sprzedaży towarów na partnerski styl życia, a więc dbałość mężczyzn o własną sylwetkę i ciało, aby zadowolić oczekiwania seksualne swoich partnerek. Zachwiany został dawny model podziału wzorów kulturowych na: przesadnie wydającą pieniądze na swój wygląd kobietę oraz zaniedbanego mężczyznę którego trzeba kijem zaganiać do sklepu, żeby sobie coś kupił. Biznes za pośrednictwem mediów pracuje obecnie dosyć skutecznie nad wypracowaniem męskiego konsumenta, który dawniej uchodziłby za wyszydzany typ myjącego się i zmieniającego skarpety „lalusia” i „gogusia”.

    Wszystkie te kwestie powiązane są oczywiście z promowaniem odpowiednio drogiego markowego (Naomi Klein) osprzętowania i logistyki zapewniającej właściwy dla klasy średniej i wyższej „zdrowy styl życia”. W ten sposób bogaci na nowy sposób „racjonalnie” odróżniają się od biednych, których nie stać ani na coś więcej niż niezdrowe fastfoody i najtańszą żywność z hipermarketów, ani na uprawianie nobilitujących sportów albo stosowne konfekcyjne przyozdobienie się do leczniczych i spalających cholesterol jazd na rowerze i biegów przed lub po pracy.

    Otyłość stała się morderczym przejawem śmieciowej diety i braku ruchu właściwego dla biedoty. Prowadzi do chorób serca, krążenia, wylewów i zawałów, skraca życie i przyśpiesza śmierć. Medycyna przyłącza się do oskarżania biedy. Ta przytłoczona pracą i codziennymi problemami albo brakiem pracy i codziennymi problemami, nie ma na owe galopady ani siły, ani ochoty. W rezultacie nastąpiło odwrócenie wizerunku – dawniej zamożny grubas stał się dziś chudy i odwrotnie.

    I o to właśnie chodzi, bo dzięki temu media przekazują, że biedni żyją niemądrze, niezdrowo, a więc są gorsi i głupsi od swych zamożnych współrodaków. Ale, kolego, możesz się zawsze zmienić i wziąć swój los w swoje ręce. Otrzymujemy w ten sposób fragment rozbudowanej, niezbyt mądrej neoliberalnej narracji o mądrych elitach, które słusznie są zamożne oraz biedocie, która jest sama sobie winna.

    Pamiętamy z Biblii podział na lata „tłuste” i lata „chude”. Były to czasy, kiedy słowo głód miało swoje właściwe, nieznane już dzisiaj znaczenie. Rytm nieurodzaju, suszy, plagi szarańczy miał dla dawnych ludzi podstawowe znaczenie, bo dla dotkniętego nimi regionu czy kraju oznaczał głód, a za tym osłabienie organizmu i groźbę siejącej śmierć epidemii zabijającej tysiące ludzi. Gdy było źle, jedzono korę z drzew, trawę, chętnie padłe psy, koty i konie, a w ostateczności odnotowywano przypadki ludożerstwa. Ówczesne bajkowe raje, to krainy „mlekiem i miodem” płynące z obfitością mięsiwa, gdzie jedzenie jest najważniejszym i głównym przedmiotem fascynacji. Kultura nadmiaru bogatych była bezpośrednią konsekwencją kultury głodu biednych.

    Praktycznym ideałem kobiety wśród zwykłych ludzi było ciało „tłuste, miękkie i białe” oraz obowiązkowo „gruby zadek”. Symbolem siły tego czasu był niedźwiedź, bo był silny, ale i masywny. Podobnie grubasy wzbudzały pożądanie i podobały się dziewczętom.

    Asceza kościelna i ideały chudości oraz postu miłe oku ludzi Kościoła walczącego z łakomstwem, jako jednym z grzechów głównych, miały znaczny wpływ na dietę. W średniowieczu na rok przypadały aż 192 dni postu, stopniowo ich liczbę ograniczano, ale zdecydowana zmiana w tym zakresie nastąpiła dopiero w XVIII w. W okresie postów jedzono przede wszystkim ryby – szlachta w dużym wyborze, chłopi śledzie i ryby dostępne lokalnie ze stawów. Za mięso nie uważano też bobrów, które zaliczano do ryb. Idea ascezy niezbyt dobrze przenikała jednak do wyobraźni świeckiej. Sebastian Brant już w 1493 r. krytykował ludzi, których jedynym strapieniem jest jak „napełnić brzuch i trzewia” oraz pijaństwo, dowodząc, że nawet poważni ludzie po alkoholu przybierają czapkę błazeńską. „Mądry w piciu się miarkuje i ma przy tym zdrowie lepsze” – pisał.

    Dzisiaj w obowiązującej w sferze publicznej i mediach narracji bieda przestała być głodna i przestała być nawet biedna. Biedny wymagający współczucia i jałmużny, słaniający się z głodu na nogach zniknął. Ulice wypełniły romskie gangi i chytrzy oszuści wyłudzający pieniądze na wódkę, którym, jak zalecały media, w żadnym razie nie należy dawać wsparcia. Jeżeli na chodniku leży nędzarz bez nóg oznacza to, że nogi przepił, jest sam sobie winien i nie zasługuje na wsparcie. W kulturze pojawiła się figura leniwego grubasa. Osobnik taki tkwi całymi dniami przed telewizorem i komputerem i obżera się z czystej bezmyślności trującą tanią pizzą lub czipsami. Chętnie kojarzy się go z pedofilem i politologiem. No, może już nieco przesadziłem, ale zmierzamy w tę stronę.

    Już w PRL-u głód oznaczony został jako zjawisko właściwe dla złej przeszłości wojennej i wcześniejszej i była to ocena zasadna. Pozbycie się głodu było jednym z wielkich osiągnięć minionego, może też i niezbyt ładnego ustroju. Zupełnie się o tym nie pamięta, natomiast bardzo dużo mówi się o pustych półkach w sklepach. W III RP w mediach wielkie różnice majątkowe pochwalano i w ten sposób ukazywana była bieda – jako przejaw zdrowia i wigoru ustroju kapitalistycznego. Z różnych dotkniętych nędzą obszarów Polski dochodziły już zdecydowanie mniej nagłaśniane wiadomości o dzieciach przychodzących do szkoły bez śniadania. Głód w postaci dolegliwej powrócił. Alarmowano o fatalnych skutkach likwidacji szkolnych stołówek.

    W dawnym świecie feudalnym bogaci, czyli szlachta demonstrowali swoją przewagę i zamożność przez „konsumpcję na pokaz”. Kuchnia, podobnie jak strój miały charakter klasowy. Szlachecka kuchnia nie ceniła np. podrobów, a kaszankę uważała za pożywienie „godne psów”. Potrawy mączne, jak pierogi, należały do kuchni plebejskiej. Szlachta jadła natomiast tłusto i dużo, przede wszystkim drogiego mięsa, dużo drogich przypraw, dużo alkoholu. Przeciwstawieniem szlacheckiej obfitości była wegetariańska i mało różnorodna kuchnia chłopska, ale bardziej jeszcze okresy dotkliwych klęsk głodu spowodowanego nieurodzajem.

    Pastor Thomas Robert Malthus straszył Europę XIX w. nieuchronnością klęski głodu. Jego zdaniem wzrost liczby ludności następować miał w tempie geometrycznym, a przyrost produkcji żywności jedynie w tempie arytmetycznym. Jedyne, co mogło uratować Europę, to wstrzemięźliwość seksualna ludu. Sytuacja była rzeczywiście marna, a ponadto przy niedorozwoju instytucji państwa bardzo słabo działały jeszcze różne formy pomocy żywieniowej. W bardzo socjalnym, jak na Europę tamtych czasów, Berlinie w 1800 r. rozdawano biednym kartki na chleb, pozwalające na zakup pieczywa za 50% ceny, co objęło 40 tys. osób, a więc ¼ ludności miasta.

    Dużą rolę w zmianie zarówno na lepsze, jak i na gorsze odegrał wiek XIX. Z jednej strony między rokiem 1800 a 1850 produkcja rolna uległa podwojeniu. Przy tym zdecydowanie rósł udział kalorii pochodzących z ziemniaków, których uprawa od XVIII w. zmieniła sytuację biednych – jeżeli w 1806 r. średnia dzienna konsumpcja kalorii ze skrobi wynosiła, jak się szacuje, 210, to w 1849 już 1095. Bardzo szybko wzrastała też produkcja buraka cukrowego, tak że lud mógł wreszcie zacząć słodzić. Hodowla bydła rogatego między rokiem 1800 a 1913 w Niemczech podwoiła się, a świń wzrosła siedmiokrotnie. Wydajność mleka w tym samym czasie wzrosła o 256%, podobnie wzrosła wydajność wagi uzyskiwanego z jednego zwierzęcia
    mięsa wołowego, a podwoiła się waga wieprzowego. Za tym nastąpiło przyśpieszenie dojrzałości do skierowania na ubój. W tym samy czasie szybko jednak rosła i liczba ludności, więc jakość życia ulegała tylko powolnym zmianom. Różnicowała się natomiast na wielkomiejską nędzę klasy robotniczej, która drogą żywność musiała kupować, i wieś, gdzie było łatwiej, bo cały czas panował jeszcze model feudalnej autarkii.

    W świecie feudalnym dominowało właśnie zaspokajanie własnych potrzeb przez własne gospodarstwo wiejskie, a gospodarka pieniężna była ledwie rozwinięta. Pochodzący z Berlina Karl Friedrich Klöden, który na przełomie XVIII i XIX w. mieszkał w małym rolniczym miasteczku na Pomorzu Gdańskim, referuje tę kwestię jasno. Jego matka chleb piec musiała tam sama, mięso było nie do kupienia, zwierzęta szlachtowało się u siebie, podobnie samemu trzeba było warzyć piwo. Korzystało się także z własnych pokarmów roślinnych. Wiele warzyw było nieznanych, a ważne dla diety były strączkowe: groch, bób, fasola i soczewica. Z owoców były wiśnie, gruszki, śliwki i niektóre gatunki jabłek. Kalarepa, szparagi, seler, buraki cukrowe były nieznane, a popularna brukiew i najbardziej biała kapusta, chętnie kiszona.

    Rozwój miast przyśpieszył jednak tworzenie się kapitalistycznego rynku wewnętrznego na żywność, co wraz z innowacjami technicznymi spowodowało potanienie i upowszechnienie całego szeregu produktów. Ryż, który w 1800 r. był rzadkością, w roku 1850 był już produktem masowym. Zmniejszyła się ogromnie rola miodu przy wzroście podaży cukru – dzięki burakom cukrowym, z którymi nie mógł rywalizować drogi cukier trzcinowy. Bardzo upowszechniły się ważne innowacje żywieniowe, jak kawa i ziemniaki. Właśnie kartofle i chleb wyparły w warstwach niższych rośliny strączkowe, zupy, breje i musy.

    Wbrew zaklęciom religijnym chleb nie był powszechnie dostępny. Ważna była cały czas kapusta i warzywa – a więc mało tłuszczu i białka, rzadko jedzone mięso – pieczeń uważana była za mięso „pańskie”. Wg obliczeń Leopolda Kruga w 1800 zboże stanowiło 53% produkcji żywieniowej Prus, a produkty zwierzęce 23%. Obecnie produkty zwierzęce stanowią 72% ogółu produkcji żywieniowej. Mięso i tłuszcz zwierzęcy ciągle były dla zwykłych ludzi drogie i tym bardziej cenione.

    Postęp konsumpcji żywności nastąpił dzięki rozwojowi hodowli bydła, przez krzyżowanie i rozwój rasy bydła, specjalizację w hodowli bydła na produkcję mleka albo mięsa, jak również ważne techniczne innowacje w zakresie konserwacji i transportu mięsa. Nowe techniki mrożenia mięsa pozwalały na jego import nawet z odległych krajów i kontynentów (Argentyna), podobną rolę odegrały chemiczne metody konserwacji żywności. Nastąpiła rewolucyjna „delokalizacja” systemu żywienia a więc zerwany został związek między żywieniem i miejscem zamieszkania (jem to co wytworzono w miejscu mojego zamieszkania) co oznacza koniec lokalnych klęsk głodu, przerwanych przez transport żywności koleją oraz transoceanicznymi parowcami. Konsumpcja mięsa w Prusach między rokiem 1850, a 1900 wzrosła o 113%, pszenicy o 147%, żyta o 24%.

    Popularnym, a znanym do dzisiaj posiłkiem wśród tych, którym się jako tako powodziło, stał się teraz chleb z masłem i serem, czy kiełbasą. Ciągle jednak ogromna była ilość żyjących na poziomie minimum egzystencji. Podczas klęski nieurodzaju na Śląsku w 1805 r. mieszkańcy sięgali po mięso padłych koni i kotów. W 1817 r. w tej samej prowincji z powodu głodu wybuchła epidemia tyfusu. Ostatnia wielka klęska głodu w Prusach miała miejsce w latach 1845-47, jednak w Polsce do takiego stanu rzeczy droga była jeszcze daleka. Niemniej do końca XIX w. problemy żywieniowe były charakterystyczne dla całej Europy.

    Możliwości przeciwdziałania państwa skutkom kryzysów były ograniczone. W rezultacie reakcją na kryzysy żywnościowe były społeczne protesty. Sprawozdanie z Koblencji z 1817 r. przedstawiało, że lud gromadzi się i przedstawia „bezczelne” żądania, czemu mogą przeciwdziałać tylko ostre środki policyjne, takowe jednak wydają się nieludzkie, ponieważ głównym powodem ich „wybryków” jest brak zaspokojenia najbardziej elementarnych potrzeb życiowych.

    Podstawowym lekarstwem na głód były uważane powszechnie za pożywienie ubogich ziemniaki, upowszechnione w XIX w., które jednak zaczęły być stosowane już w stuleciu XVIII, a np. w Saksonii i Palatynacie są wzmiankowane uprawy z 1680 r. Likwidacja niedożywienia warstw niższych przy pomocy ziemniaków przebiegała najlepiej w Prusach, gdzie zbierano w połowie XIX w. 450 kg ziemniaków na osobę. Dla porównania w Królestwie Polskim plony wynosiły 225 kg na osobę. Udział uprawy ziemniaka w całym areale sukcesywnie wzrastał przez całe XIX stulecie. Ziemniaki w XIX w. stopniowo upowszechniały się też wśród zamożniejszych warstw, przygotowywane już nie tylko jak dawniej w mundurkach, ale w szlachetniejszy sposób, pojawiły się teraz również kopytka i placki ziemniaczane.

    Rosła stopniowo konsumpcja mięsa, zwłaszcza tańszej wieprzowiny, jednak wciąż była znacznie niższa niż dzisiaj. Znacznie powszechniejsze stały się kotlety, sznycle i gulasze. Dotychczas mające klasowy charakter formy posiłków przybrały uniwersalną postać. Wzrastała konsumpcja tłuszczu zwierzęcego zamiast roślinnego i białka, spadała węglowodanów. Jedzenie stanowiło jednak nadal główną pozycję budżetu domowego. Cechą charakterystyczną warstw niższych było pierwszeństwo głowy rodziny przy posiłku, gdy dzieci czekały na swoją kolej. Ojciec otrzymywał też najlepsze kawałki mięsa, bo zarabiał na utrzymanie rodziny.

    Wprawdzie generalnie można mówić o zjawisku postępu, jednak nie miało ono charakteru ciągłego. Tak więc sytuacja w późnym średniowieczu była lepsza niż w wieku XVII, a z kolei od poł. XVIII i jeszcze przez część wieku XIX sytuacja mas pogorszyła się, co pokrywało się z nasileniem pauperyzmu. Z jednej strony po uwłaszczeniu na wsi pojawiła się masa biednej ludności bezrolnej, z drugiej rosła ilość głodnego proletariatu miejskiego. Ten regres zauważali na równi socjaliści jak konserwatyści, wspominający „dawne dobre czasy”. Patrick Wagner wskazuje, że w I poł. XIX w. na wschód od Łaby zwiększała się mocno ilość biednego chłopstwa, np. w Prusach Wschodnich ich liczba między 1805-1867 r. miała wzrosnąć czterokrotnie. Miasta Europy Wschodniej w tym czasie jeszcze nie wchłaniały nadwyżki ludności wiejskiej, co powodowało dramatyczną dla wielu sytuację na wsi.

    Jak wskazuje Massimo Montanari w swojej „Historii głodu i nadmiaru” tylko dzięki wzrostowi produkcji żywności i nowym technologiom oraz nowym kulturom roślin udało się zaspokajać potrzeby błyskawicznie rosnącej w tym czasie liczby ludności. Mimo to konsumpcja mięsa spadła w pierwszych dziesięcioleciach XIX w. na obszarze Niemiec do 14-20 kg na mieszkańca, co oznaczało historyczne minimum. Wilhelm Abel ocenia, że w późnym średniowieczu spożycie mięsa na osobę wynosiło rocznie ok. 100 kg. Podobnie było ze spożyciem jajek, masła, drobiu, dziczyzny i wina, które wyparte zostało przez tańsze piwo i wódkę.

    Friedrich-Wilhelm Henning zwraca uwagę, że ważne było przy tym zerwanie feudalnych więzi solidarnościowych umożliwiających pomoc – ze strony rodziny, gminy, Kościoła. Pauperyzm został jednak przezwyciężony przez wzrost dochodów i liczby miejsc pracy od połowy XIX w. w okresie 1835-1873 przeciętne dochody wzrosły z 80-100 do 190-270 talarów rocznie.

    Dariusz Łukasiewicz – http://www.lewica24.pl/ludzie-i-polityka/44-ludzie-i-polityka/4873-lukasiewicz-skuteczna-dieta-kradzione-nie-tuczy-historia-glodu.html .

  37. Nowe wraca: W Warszawie widać co i jak – http://www.stachurska.eu/?p=2712 ,

  38. „Polska – eldorado turbokapitalizmu. W Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) jesteśmy państwem o NAJWYŻSZYM POZIOMIE WYZYSKU w latach 2001-2012. Niski wzrost kosztów pracy połączony z wysokim wzrostem wydajności – im większa różnica między tymi wskaźnikami, tym większy wyzysk…”Więcejhttps://www.facebook.com/groups/771725336187939/permalink/902379793122492/#!/centrum.daszynskiego :

  39. https://www.facebook.com/groups/1436883843223848/permalink/1470604993185066/ :

    Piotr Ikonowicz 27.06.2014 r. o 09:35 pisze:

    „Wszystko gnije

    My, socjaliści jesteśmy jak poeci. Nie przestajemy marzyć. Dzięki tym marzeniom i walce o ich spełnienie świat stał się lepszy. Przestano wykorzystywać do pracy dzieci. Powstał system powszechnej, bezpłatnej oświaty, system ubezpieczeń emerytalnych i zdrowotnych. Dzięki strajkom i demonstracjom wywalczyliśmy wolne niedziele a z czasem i soboty, płatne urlopy wypoczynkowe, żłobki, przedszkola. Zwykły robotnik zaczął zarabiać tyle, że nie tylko wystarczało mu na utrzymanie rodziny, ale mógł, co nieco odłożyć, zapewniając lepszy start życiowy swoim dzieciom.

    Od 4 czerwca 1989 roku zaczęliśmy się cofać. Jedna po drugiej odbierane są nam zdobycze wywalczone przez ponad stulecie przez ruch robotniczy. Mimo, że pensje są tak niskie, że ledwo wystarczają na przeżycie, na odtworzenie siły roboczej i w związku z tym 82% rodzin w Polsce nie posiada żadnych oszczędności, nie jesteśmy już w stanie zastrajkować i skutecznie wywalczyć podniesienia wynagrodzeń. Większość ludzi pracy, głównie w sektorze prywatnym, który rozrasta się kosztem państwowego, boi się tworzyć związki zawodowe. Strach ten jest uzasadniony, bo za działalność związkową zwalnia się z pracy, a zasiłki dla bezrobotnych są niskie (nie pozwalają przeżyć), a uprawnienie do nich ma zaledwie 13% ludzi bez pracy. System pomocy społecznej jest już tylko atrapą i nie pozwala na utrzymanie rodziny i mieszkania. Dlatego Polacy zamiast po zasiłek idą po kredyt, często lichwiarski by przeżyć do końca miesiąca.

    Wszystko to dzieje się, podczas gdy rosną dochody banków, sieci zagranicznych sklepów, międzynarodowych koncernów, które na polskim rynku zgarniają olbrzymie pieniądze, których żaden polski rząd nie odważa się opodatkować. Coraz szerzej występujące ubóstwo, coraz bardziej bezwzględny wyzysk, wykluczenie społeczne; wszystko to dzieje się w erze bezprecedensowego wzrostu wydajności pracy i powszechnego nadmiaru dóbr, których jednak ludzie nie mogą kupować, bo za mało zarabiają. Puste stoją mieszkania, choć trzy czwarte polskich dzieci żyje w warunkach nadmiernego zagęszczenia. Półki sklepowe uginają się od towarów, a lodówki w wielu polskich domach są puste. Po epoce pustych półek i pełnych kieszeni nastąpiła epoka pełnych półek i pustych kieszeni. Trzy czwarte polskich rodzin nie może sobie pozwolić na choćby tygodniowy urlop poza miejscem zamieszkania.

    Najwięcej strajków płacowych jest dziś w Chinach, gdzie mimo braku demokracji poziom życia zwykłych ludzi stale rośnie. Polacy, którzy boją się zastrajkować o wyższe płace, wydają się bardziej zniewoleni niż Chińczycy, którzy strajkują na okrągło. A ile jest warta ta nasza pożal się Boże demokracja dowiedzieliśmy, gdy ABW i policja wkroczyły do redakcji Wprost. Elita została zaatakowana. Bo ktoś zdarł z niej maskę hipokryzji. Państwo jest w niebezpieczeństwie grzmią Tusk i Sikorski, bo ktoś ujawnił, że elita władzy to horda zdziczałych od nadmiernej konsumpcji egoistów i psycholi. Pytanie, co nam zagraża bardziej podsłuchy, które ujawniają prawdę o władzy, czy sama władza? W Chinach ostatnio poleciał ze stanowiska dygnitarz lokalny, który w czasie akcji ratowania dzieci porwanych przez powódź kazał się podwładnemu nosić na plecach w obawie przed zamoczeniem drogich pantofli. W Polsce praktycznie nie ma takiego blamażu, który by powodował dymisję. Może, dlatego, że ludzie przeczuwają, że w miejsce jednego chama i złodzieja można wstawić innego chama i złodzieja, a to nie jest żadna zmiana na lepsze. Cała klasa polityczna bez wyjątku gnije na naszych oczach.

    My, socjaliści nie przestajemy jednak marzyć, że pewnego dnia miliony sprzedawczyń założy związek zawodowy i wywalczy lepsze warunki pracy, stałe umowy i godziwe płace. Że do pustych mieszkań wprowadzą się młode małżeństwa, zamiast emigrować w poszukiwaniu godziwego życia. Że człowiek znowu stanie się ważniejszy od zysków elity władzy i pieniądza. W tym celu zaczęliśmy się już organizować. Powstał Ruch Sprawiedliwości Społecznej. Żeby para nie poszła w gwizdek, żeby wywalczyć trwałe zmiany ustrojowe, które pozwolą ludziom dążyć do szczęścia bez konieczności opuszczania kraju.”

  40. OPTY pisze:

    „Cała klasa polityczna bez wyjątku gnije na naszych oczach.”- Ikonowicz

    No i co z tego ?
    Oni są wyznawcami zasady ,że ” po nas choćby potop ” , zresztą nie oni pierwsi i nie ostatni , nie !
    Tak było od wieków , jest i jeszcze długo będzie. – Nie oszukujmy się !
    Im to ” gnicie ” w oparach perfum znanych firm , zapachach markowych cygar, dobrego szampana , w ogóle przednich alkoholi, wykwintnego jadła , modnych ciuchów, cudownych lokali, wypasionych chat i limuzyn, wyuzdania po każdym względem , niczym niepohamowanej konsumpcji, im to „gnicie” tak bardzo odpowiada , że zrobią wszystko aby je jak najdłużej zachować.
    Tak się gnije po pańsku , z rozmachem i na koszt społeczeństwa oczywiście , a co tam !
    W czasach saskich i potem przez ok.10% ” gnijącej ” szlachty, ” zgniło ” państwo polskie. Analogia uzasadniona moim skromnym zdaniem.

    Przypomnę Kołodkę -” Kraj ,w którym hołota robi za elitę , nie może mieć dobrej przyszłości „.

    Wszak ” bogatemu wszystko wolno” jak głosi stare porzekadło – czyż nie słusznie ? Tak długo jak spełniać będzie się treść tego porzekadła nie ma co liczyć , że coś się zmieni.
    I nie tyle obwiniam za to samych bogatych ale całą resztę biedniejący ludzi , którzy tak niewiele z tego rozumieją.
    Bo jak już dawno temu zauważył mało pamiętany / znany filozof niemiecki M. Stirner , że „winni temu ,że istnieją bogaci są biedni „. Tak , biedni póki nie przejrzą na oczy sami niejako konserwują ten stan.
    Nasze państwo ” gnije ” na naszych oczach i to nie dzięki komuś z zewnątrz , nie . ” Gnije ” dzięki nam samym , po trosze wszyscy są w to umoczeni, oczywiście w różnym stopniu co do posiadanych możliwości . Zgoda na ten system pogrąża wszystkich. Jednym (tych jest mniejszość ) ” gnije ” się we wspomnianych wyżej okolicznościach całkiem przyjemnie chociaż strasznie infantylnie , drugim (tych jest znakomita większość ) ” gnije ” się bezradnie i beznadziejnie smutno i straszno .
    Jak wiemy efektem gnicia jest rozpad na elementy składowe , które ” wsiąkną ” w glebę społeczną dając pożywkę pod, miejmy nadzieję, nowe lepsze czasy.
    I tym niepoprawnym optymizmem pozdrawiam wszystkich nieumyślnych uczestników społecznego „gnicia ” naszego państwa.

    ” Ryba śmierdzi od głowy” powiadają , tylko dlaczego zawsze skrobie się ją od ogona , miast jednym sprawnych cięciem pozbawić ją głowy ?

  41. Tak czy Nie? Wojciech Maziarski vs Piotr Ikonowicz 27-06-2014 – https://www.youtube.com/watch?v=LJ-hk_VT1hI .

  42. http://passent.blog.polityka.pl/2014/06/27/jedza-pija-lulki-pala/#comment-544745 :

    Indoor Prawidziwy 28 czerwca o godz. 18:39 pisze:

    ” Ulubiony termin krytykantów na określenie populacji rządowców i spółki, to „elity””
    Tak mówią kolaboranci. Dla mnie przypadkowa grupa niedouczonych wiecznych studentów z NZS nie jest elita. Są przypadkową grupą niedouczonych wiecznych studentów z NZS, którzy jedyne na czym się znają to intrygi gabinetowe.”

    .

    http://passent.blog.polityka.pl/2014/06/27/jedza-pija-lulki-pala/#comment-544907 :

    absolwent 29 czerwca o godz. 0:16 pisze:

    Jak wynika z wpisów na blogowisku obecni blogowicze swięcie wierza ze „kelnerzy” którzy najpierw otworzyli Lemongrass a potem porzenięsli całe konfesjonały do Sielanki i Sobanskich to rzeczyuwiscie kelnerzy. Jakos nikt nie wpadł na pomysł żeby sprawdzić czy maja chocby jakiś świstek z szkoły gastronomicznej i gdzie chodzili na kursokonferencje oraz dokształty z instalowania najnowocześniejszego sprzętu dostępnego na rynku. Zupełnie tez nie wiadomo skad i dlaczego zainteresował się „kelnerami” niejaki Nisztor, który przyniósł nagrania do Wprostu ale NIGDY przez NIKOGO nie był przesłuchany, mimo ze to już jest jego trzecia afera podsłuchowa po sprawie Karnowskiego z Sopotu i Sawickiego z PSL Ciekawe że facet którego zasób słów liczy jakieś 150 sztuk typu „ja powiem tak” i „ja nie mam wiedzy” w każdym zdaniu uważany jest w Rzepie i Wproscie za księcia polskich „dziennikarzy śledczych” a koledzy z innych redakcji omijają go dużym łukiem. Pewnie jest bardziej cwany niż agent Tomek.”

  43. „…Według wyliczeń pracodawców, już 70 proc. pracowników branży ochroniarskiej pracuje na umowy śmieciowe, głównie zlecenia. Stawki w Małopolsce mieszczą się między 6 a 8 zł za godzinę, ale ostatnio zdarzają się propozycje nawet 2,50 zł. Jedna z nich dotyczyła ochrony… inspektoratu ZUS.

    – Tenże ZUS ściga potem i karze firmę ochroniarską za unikanie płacenia składek. Pytam, czy to nie jest hipokryzja, skoro właśnie takiego oferenta wybrali w przetargu stosując kryterium najniższej ceny? A oni na to, że inna komórka ZUS-u organizuje przetargi, a inna ściga – opowiada Sławomir Wagner, szef Polskiej Izby Ochrony, zrzeszającej większość firm ochroniarskich…” Więcejhttp://biznes.onet.pl/godzina-pracy-za-250-zl,18493,5644984,5451429,464,news-detal .

    Księżycowy krajobraz.

  44. http://paradowska.blog.polityka.pl/2014/06/27/ministerstwo-i-prokuratura-moze-ktos-by-sie-wreszcie-opamietal/#comment-172019 :

    Haszszu 28 czerwca o godz. 21:28 pisze:

    „‘Czy w sprawie afery taśmowej coś jest takie, jakie się nam początkowo wydawało? Okazuje się, że nic.’ (cyt. Janinę Paradowską)

    Mam pewne zadowolenie z tego, że od samego początku wydawało mi się to co obecnie, dlatego w jednej w swojej wypowiedzi przy poprzednim wątku napisałem o aferze ‘takiej sobie, taśmowej’ (18 czerwca o godz. 18:50). Jednak, byłoby głębokim nieporozumieniem uznanie, ze nie ma sprawy ? bo jest i dotyczy kondycji państwa. Należę do tej mniejszości, chyba naiwnej, uważającej że polityka może być uczciwa i etyczna. Warunkiem tego jest przejrzystość władzy i ich działań. Ta sprawa pokazała, że tej przejrzystości nie ma, jest natomiast arogancja władzy i brak szacunku dla demokracji. Oczywiście to nie jest tak, że nagle okazało się, że król jest nagi. Od lat, a w zasadzie od transformacji ustrojowej, co innego się robi co innego mówi, ba! ? cała idea transformacji ustrojowej została z falsyfikowana. Jak była proponowana idea państwa? ? a jakie zbudowano? Nie ma rozmowy ze społeczeństwem, nie ma przekonywania do spraw, do projektów, nie ma dyskusji, ignoruje się inicjatywy społeczne, demokrację bezpośrednią ledwo się toleruje. Można tu dawać liczne przykłady ustaw, które uzasadniani jakimiś fantasmagoriami z kapelusza wziętymi, można dać przykłady manipulowania opinią społeczną aby tylko przepchnąć jakiś, konstytucyjnie wątpliwy, chłam legislacyjny. Ze społeczeństwem się nie rozmawia, natomiast rozmawia się między sobą w knajpach za pieniądze podatnika. To co się domyślaliśmy, to co podejrzewaliśmy stało się oczywiste i dlatego ta, taka sobie afera taśmowa, jest koroną dowodu. Dlatego nie będzie już tak jak było i złudzeniem jest, że nic się nie stało i sprawa przyschnie ? nie przyschnie ? pozbyliśmy się złudzeń. Mamy IV Rzeczpospolitą w pełnej odsłonie, państwo nietolerancji, demokrację podsłuchów, hipokryzję władzy, prawo inaczej i katastrofę społeczną.

    W tej sprawie, mamy rozmowy osób ważnych, mówiących na tematy ważne i rozmawiających rzeczowo i rozsądnie. Nie ma tam prywaty i nie ma tam łamania prawa, ale jest coś bardzo! bardzo! nie w porządku ? nie uświadczysz tam skromności, skrzętność, staranności i sumienność, która w demokracji winna być warunkiem koniecznym i niezbędnym bycia urzędnikiem. Podstawowe pytanie; to były rozmowy prywatne czy służbowe? Jeżeli prywatne to dlaczego w knajpie, i dlaczego rozmawiano na tematy służbowe, i dlaczego płacono służbowymi kartami płatniczymi? Jeżeli służbowe, to dlaczego nie odbyły się w gabinetach służbowych?
    W Szwecji, minister pracy Mona Sahlin za wydawanie publicznych środków na prywatne cele z użyciem służbowej karty kredytowej, a chodziło o zakup batonów czekoladowych Toblerone, podała się do dymisji. I tu dochodzimy do rozumienia słów; zobowiązanie i przejrzystość ? w Szwecji i w Polsce.

    Pozdrowienia.”

  45. OPTY pisze:

    Dlaczego mam takie wrażenie jakbym czytał sam siebie ? Szczególnie ten urywek;

    ” Od lat, a w zasadzie od transformacji ustrojowej, co innego się robi co innego mówi, ba! ? cała idea transformacji ustrojowej została z falsyfikowana. Jak była proponowana idea państwa? ? a jakie zbudowano? Nie ma rozmowy ze społeczeństwem, nie ma przekonywania do spraw, do projektów, nie ma dyskusji, ignoruje się inicjatywy społeczne, demokrację bezpośrednią ledwo się toleruje. Można tu dawać liczne przykłady ustaw, które uzasadniani jakimiś fantasmagoriami z kapelusza wziętymi, można dać przykłady manipulowania opinią społeczną aby tylko przepchnąć jakiś, konstytucyjnie wątpliwy, chłam legislacyjny. Ze społeczeństwem się nie rozmawia, natomiast rozmawia się między sobą w knajpach za pieniądze podatnika. To co się domyślaliśmy, to co podejrzewaliśmy stało się oczywiste i dlatego ta, taka sobie afera taśmowa, jest koroną dowodu. Dlatego nie będzie już tak jak było i złudzeniem jest, że nic się nie stało i sprawa przyschnie ? nie przyschnie ? pozbyliśmy się złudzeń. Mamy IV Rzeczpospolitą w pełnej odsłonie, państwo nietolerancji, demokrację podsłuchów, hipokryzję władzy, prawo inaczej i katastrofę społeczną.”

    Dlaczego jako żywo przypomina mi to , co napisał w swoich książkach J.K. o stanie umysłów naszych( i nie tylko naszych) pożal się Boże polityków( tudzież naukowców) i w ogóle świat tzw. cywilizowanych chorób co to od cywilizacji swą nazwę wywodzą?

    Dlaczego znów wszyscy dookoła właściwie wyłapują symptomy i objawy chorób ( polityka w takim wydaniu to też rodzaj choroby) ale za cholerę nie mogą dojść przyczyn ?

    Dlaczego ….. ja zadaję takie pytania wiedząc dlaczego tak się dzieje ?

    ” Polityka i przestępczość to jedno i to samo . – ” Ojciec Chrzestny” cz. III.

  46. OPTY pisze:

    Lech
    29 czerwca o godz. 18:06
    @ NELA
    29 czerwca o godz. 10:32
    „Każdy wie, że jak sam nie zadba o siebie to w tym kraju liczyć nie może na nikogo”.
    NELA dziękuję Ci za wsparcie i za „całokształt” Twojej wypowiedzi, bo od 50 lat twierdzę niezmiennie, że podstawą powodzenia leczenia jest konsekwentna współpraca pacjenta z leczącym go lekarzem. Bez współpracy nie ma żadnych efektów. Poza tym uważam nadal, że lekarz to jednak zawód zaufania publicznego, co u nas zostało zdyskredytowane, nie baz pomocy lekarzy zresztą. Jedynym zawodem zaufania publicznego w naszym kraju pozostał jedynie zawód duchownego, ale tylko katolickiego. Poza tym stałe i modne u nas sprawdzanie lekarza prowadzącego. u różnych innych specjalistów i w „renomowanych” ośrodkach, z mojej obserwacji, jak widzisz półwiecznej, kończy się zazwyczaj dla pacjenta fatalnie, nie mówiąc już o tym, że potem nie wiadomo kto zawinił. Oczywiście, że lekarze także są tylko ludźmi z ich wszystkimi zaletami i wadami. Błędy im także się zdarzają. A te w tym zawodzie mogą mieć fatalne konsekwencje, co umiejętnie wychwytywane i rozdmuchiwane przez media i polityków (np. Zbigniewa Ziobro) potęgują szkody społeczne. ”

    A zwłaszcza to zdanko ;

    ” Jedynym zawodem zaufania publicznego w naszym kraju pozostał jedynie zawód duchownego, ale tylko katolickiego.”

    Lech , zadaję się udzielał się tu trochę swego czasu i wcale niegłupie komentarze pisał , ale tego zdania u lekarza nie rozumiem ! Co by nie powiedzieć przedstawiciela nauki , medycznej nie zawsze i mało skutecznej ale zawsze nauki a nie wiary.

    Ten naród ( ale nie tylko nasz) przez to ,że ufnie podchodził przez wieki do tego ” zawodu ” jest na takim poziomie jak widać w związku z nie kończącymi się aferami bez względu na ich oprzymiotnikowanie.
    A czymże innym jest spowiedź ” uszna”, jak nie swego rodzaju podsłuchem duszy/ stanu umysłu człowieka ?
    Jakoś spowiednikom żyje się całkiem nieźle czego nie można powiedzieć o spowiadających się w przeważającej większości .Wśród lekarzy biedaków też tyle co na przysłowiowe lekarstwo.

    Efekt jest taki , że lekarz leczy ” fizykę „- soma , duchowny ” spiritus ” -psyche ,że wyleczone jest prawie nic, jedynie jakoś czyli byle jak zaleczone.
    Jak to jest ,że dwie osoby tzw. zawodów zaufania społecznego usiłują leczyć naturę ludzką od wieków i efekty są jak dotychczas marne ?

    Powinni raczej zapoznać się z tekstem „przesłania ” Doktora”.

  47. „Bo nie widziałeś na spacerze z psami ziemianki bezdomnych, gdzie trzydziestoletnia kobieta o wyglądzie babci próbowała karmić niemowlę dżemem, a ono się tak darło, że aż kręgosłup bolał…” Więcejhttp://forum.dr-kwasniewski.pl/index.php?topic=4593.msg307512#msg307512 .

  48. 01.07.2014
    „Urzędnik to nie dobra wróżka. Z dziećmi pod most!

    Matka 6-letnich bliźniaków czeka na eksmisję z mieszkania w Bydgoszczy. Trafi z dziećmi pod most, bo odmówiono jej prawa do lokalu socjalnego. Według urzędników pani Agnieszka nie może go dostać, bo żyje w zbyt dużym mieszkaniu i nie spełnia jednego z kryteriów. Nikogo nie obchodzi, że najemcą tego mieszkania nie jest pani Agnieszka, ale jej była teściowa!…” Więcejhttp://www.interwencja.polsat.pl/Interwencja__Oficjalna_Strona_Internetowa_Programu_INTERWENCJA,5781/Archiwum,5794/News,6271/index.html#1345329 .

    ==========

    http://szybki.fakt.pl/warszawa/niewidome-dzieci-straca-swoj-dom,artykuly,472119.html .

  49. https://www.facebook.com/groups/771725336187939/permalink/907040539323084/ :

    Piotr Ikonowicz 04.07.2014 r. o 11:29 pisze:

    .

    „Sikorski: parada blagierów

    Dzięki taśmom przekonaliśmy się, ze Radek Sikorski nie jest wcale taki głupi, jakiego udaje. Czy teraz, kiedy już wiadomo, jakie są jego poglądy na Unię, sojusz z Jankesami, zacznie mówić szczerze? Spróbujmy to sobie wyobrazić. Nasz minister spraw zagranicznych wita premiera Camerona słowami: „Cześć frajerze, czy nadal wierzysz w tę unijną propagandę, którą sam głosisz?” A do sekretarza stanu USA: „mam ci dalej robić dobrze czy pogadamy poważnie?” Gdyby dyplomaci nie kłamali byłoby z pewnością więcej wojen i mniej sojuszy. Pytanie tylko czy rozziew między przekonaniami polityka a tym, co głosi ma jakieś granice? Brytyjczycy w przeciwieństwie do Polaków nie są euroentuzjastami. Cameron lawiruje, a i tak poległ w wyborach europejskich. W Europie istnieją pewne mechanizmy wyrównywania poziomów, w ramach, których krajer bogatsze, takie jak Wielka Brytania dopłacają do tych biedniejszych, w tym Polski. Brytyjczycy, do których przez wieki dopłacali biedniejsi mieszkańcy kolonii, nie chcą do nikogo dopłacać. I nawet argument, ze polscy pracownicy przyczyniają się do ich wzrostu gospodarczego, nie bardzo trafia im do przekonania. David Cameron zaproponował żeby dzieci polskich imigrantów zarobkowych, które pozostały w kraju były na utrzymaniu polskiego a nie brytyjskiego podatnika. My wiemy, ze to niemożliwe, bo zasiłki są w Polsce tak niskie, ze dzieci te natychmiast zaczęłyby nie dojadać i tracić na wadze. Słusznie, więc oburza się Sikorski na hipokryzję Camerona, który niby popiera Unię, ale jak przychodzi do płacenia w ramach unijnych reguł, to staje okoniem. Problem jednak w tym, ze nagrania wykazały, ze sam Sikorski jest dużo większym hipokrytą od Camerona. W tej paradzie blagierów polscy politycy nagle znaleźli się w czołówce i pozostawili peleton daleko w tyle. My wiemy, ze nasi zachodni sojusznicy, którzy chętnie korzystają z taniej siły roboczej z Polski z polskiego mięsa armatniego w Iraku i Afganistanie, maja nas w głębokim poważaniu. Teraz wiadomo, ze zdaja sobie z tego sprawę również nasi czołowi politycy. To dobrze. Bo może kurs naszej polityki zagranicznej stanie się bardziej realistyczny i trochę mniej służalczy. I tak przecież wiedzą, co o nich naprawdę myślimy. Myślę, że słowa Sikorskiego, zwłaszcza te o sojuszu z USA najbardziej wstrząsnęły nie Platformą, która jest z natury cyniczna, a więc bardzo profesjonalna, lecz prezesem Kaczyńskim i jego partia. Oni, bowiem, inaczej niż Sikorski wierzą głęboko i żarliwie w dobra wole Amerykanów i amerykańskie gwarancje bezpieczeństwa. I myślą pewnie: Jak on mógł tak obrazić naszych wielkich przyjaciół zza Oceanu. Kiedy już wygrają wybory, a wiele na to wskazuje, zastąpią pewnie Sikorskiego jakimś pożytecznym idiota, który tez się modli do Ameryki i gwiaździstego sztandaru? I pomyśleć, że kiedyś Sikorski był w ich rządzie…”

  50. OPTY pisze:

    A mi się podoba ten poniżej wklejony komentarz ale tylko jako uzupełnienie Passenta . Tak , to już jest patologia , to wszystko co dzieje się od 25 lat w naszym kraju. Boję się , albo niby czego mam się bać ( ja nie wezmę w tym żenującym i fatalnym zjawisku udziału) ale jeśli faktycznie nie poleje się krew szerokim strumieniem to my Polacy nie dogadamy się ze sobą nigdy i to praktycznie w żadnej sprawie. Piłsudski miał rację twierdząc ,że dla Polaków można zrobić dużo ale z Polakami już nic. ANOMIA. Wszech patologia i degeneracja na wszystkich poziomach życia społecznego . Jakim cudem to państwo jeszcze się trzyma , tego nie wie nikt – chyba jedynie siłą inercji. Gdzie Polaków dwóch tam trzy opinie albo i więcej – nie tak dalej być nie może i to wszystko niebawem się rozsypie jak domek z kart. Widać ,że tyle w nas nowoczesności co zacofania. Nie można iść do przodu z głową zwrócona do tyłu.

    Kartka z podróży
    4 lipca o godz. 20:19
    Niestety nie zgadzam się z ideą felietonu.
    To co wypunktował Gospodarz nie jest słabością państwa tylko efektem jego degeneracji – wykalkulowanych decyzji politycznych i potrzeb bezwzględnej klasy politycznej.
    Powszechna inwigilacja jest od lat uznaną normą w RP. Państwo niejednokrotnie broniło rekordów inwigilacyjnych w polemikach z organizacjami pozarządowymi, które biły na alarm. Bronił inwigilacji minister Sienkiewicz.
    Jest oczywiste więc, że klasa rządząca inwigilującą obywateli inwigiluje również samą siebie. Niby czemu przy takim sposobie myślenia, takich obyczajach nie miała by tego robić?
    Jak mogą znaleźć źródło podsłuchów skoro sami się nagrywali, by trzymać się za gardła?
    Oddawanie przestrzeni publicznej i kolejnych instytucji fanatykom katolickim jest również wykalkulawaną decyzją polityczną.
    Klasę rządzącą bowiem interesuje jedynie to co mamy wątpliwą przyjemność odsłuchiwać na taśmach podsłuchowych. To jest realne, choć do niedawna z oczywistych powodów ukryte przed opinią publiczną życie polskiej klasy politycznej – to ich sposób myślenia, priorytety, obyczaje.
    Właśnie by realizować tę politykę polska klasa polityczna, obóz władzy oddaje fanatykom sprawy dla nich nieistotne. Co ich obchodzi jakaś kobieta – sarkofag nosząca w brzuchu okaleczony płód? Co ich obchodzi klaka katolicka zrywająca teatralne spektakle?
    Zresztą to się jej opłaca bo w ten sposób z jednej strony zyskuje przychylność kościoła a z drugiej straszy fanatykami swój elektorat.
    Reasumując – trudno to co się dzieje nazywać słabością państwa. No chyba, że jako punkt odniesienia mamy jakieś państwo naszych wyobrażeń. No ale to tylko marzenia.
    Realna jest ta państwowa patologia, degeneracja którą sobie wyhodowaliśmy przez 25 lat.
    I ta patologia wcale nie jest słaba. Ona się nieźle trzyma.
    Nie chcę być złym prorokiem ale krwi będzie trzeba by się tej patologii pozbyć.
    Pozdrawiam

  51. „W 2013 roku w ramach akcji Góra grosza szkoły i przedszkola zebrały 2,4 mln zł. Do domów dziecka trafiło tylko zaledwie 1,2 mln. Dlaczego? Jak pisze „Dziennik Gazeta Prawna” aż 900 tys. zł poszło na samą organizację….” Więcejhttp://wiadomosci.onet.pl/kraj/dgp-zebrano-2-4-mln-zl-na-domy-dziecka-dostana-tylko-1-2-mln/lccqh .

  52. Piotr Tymochowicz: Stworzyliśmy państwo potwór – https://www.facebook.com/FundacjaMamyiTaty/videos/vb.131631876852508/1084487874900232/?type=2&theater

    ===========

    Janusz Kasprzycki 16.05.2015 r. o 17:01 pisze:

    „Jednym z najbardziej ekstrawaganckich pomysłów rządzącej koalicji PO/PSL było uruchomienie specjalnego portalu internetowego dla bezdomnych, którego budowa kosztowała 49 milionów złotych! 49 milionów zł – to w przybliżeniu koszt budowy 450 trzyizbowych mieszkań, w mieście średniej wielkości

    Aby przez ten portal złożyć wniosek o udzielenie pomocy wniosek, trzeba posiadać nie tylko dostęp do internetu, ale też konto na Emp@tii. Konto utworzyć mogą jedynie osoby, które dysponują bezpiecznym podpisem elektronicznym lub profilem zaufanym ePUAP. Utrzymanie serwisu Emp@tia kosztuje 2 mln złotych rocznie. Dochodzenie w sprawie tego ewidentnego „przekrętu”, firmowanego przez peeselowskiego ministra Kosiniaka Kamysza prowadzi Centralne Biuro Antykorupcyjne.
    http://natemat.pl/96171,ministerstwo-wydalo-49-mln-zlotych-na-portal-internetowy-dla-bezdomnych .”

  53. OPTY pisze:

    http://polska.newsweek.pl/dlaczego-w-polsce-zyje-sie-zle,artykuly,362296,1.html

    „Jesteśmy biedni, a na dodatek się nie lubimy. Polak Polakowi zamiast „Dzień dobry” mówi „spier…”

    „Apokalipsę w Polsce zapowiada się na rok 2020. Bo wtedy skończą się fundusze unijne.”

  54. Bezdomni – Polska 01.12.2015 r. o 16:42 na FB pisze do Krystyna Porebska:

    „wiesz ile kosztowało uruchomienie ocieplarni na okres zimowy Caritas z budżetu Obywatelskiego Poznania? na kilkanaście miejsc noclegowych? bo w projekcie to ładnie opisano jakie to działania podejmą w tym ośrodku…1 milion 400 tys złotych, to nie żart ! przy czy budynek jest najęty za psie pieniądze od miasta…myślisz, że o tym publicznie nie mówię! napisałem na stronie FB prezydenta miasta Jacka Jaśkowiaka, można sprawdzić! i co ano nic! wszyscy nabrali wody w usta!…ludzie się boją o tym mówić! @https://www.facebook.com/CaritasArchidiecezjiPoznanskiej/photos/a.349146988516424.78027.344229219008201/880460438718407/?type=3 ”

    Źródło: komentarz do – https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=761164474027285&id=429897080487361

Dodaj komentarz