Mój pierwszy milion

.

Z 21.02.2009 r. i – niestety – wciąż aktualne:

„Mój pierwszy milion

Pierwszy milion jednak naprawdę, niestety, trzeba ukraść. Inaczej nie da rady. Nie żeby zaraz mieć skłonności do złego, nie! Chodzi o to, że czasu może zabraknąć. Ale może jednak da się żyć za polskie minimum i głowy sobie nie zawracać?

Pierwszy milion jednak naprawdę, niestety, trzeba ukraść. Inaczej nie da rady. Nie żeby zaraz mieć skłonności do złego, nie! Chodzi o to, że czasu może zabraknąć.

Więc ukraść. Albo wygrać w totolotka. Albo zarobić.
Ale na to szanse… jakby tu powiedzieć? Że są znikome? To aż nazbyt oczywiste. Wystarczy popatrzeć ilu jest milionerów, a ilu łapsów ledwie wiążących koniec z końcem.

Ale… łatwo powiedzieć: ukraść! Tylko, komu? I jak? Ja nawet nie znam nikogo odpowiedniego. A gdybym znała, to czy pozwoliłby się okraść taki cwaniak? Z kolei oskubać na milion pomniejszych bogaczy, to chyba trzeba się jeszcze bardziej nagłówkować i namęczyć. Nierealne. Wygrać w totolotka z pewnością jest już o wiele łatwiej, ale z drugiej strony – trzeba sobie otwarcie powiedzieć – nie każdy ma dosyć szczęścia.

Zarobić… Jeśli masz pecha i należysz do sporej grupy najsłabiej zarabiających, to na swój pierwszy milion musisz pracować równe…. 100 lat. Nieprawda? – Prawda, prawda. Tylko popatrz. Przyjmując za miesięczne wynagrodzenie netto kwotę 833,3 zeta (którym obecnie wielu rodaków musi się zadowolić), tak właśnie wychodzi:

1200 miesięcy (100 lat) x 833,3 zł = 1 000 000!

Na marginesie Minimalne wynagrodzenie za pracę w roku 2008 wynosiło 1.126 zł ( tj. na rękę circa 800 PL ). Był to skokowy, i oceniany jako ryzykowny dla gospodarki, wzrost wynagrodzenia, które w 2007 r. wynosiło 936 zł i przez ostatnie lata rosło o kilkanaście złotych rocznie (w tempie inflacji).

Na szczęście nie wszyscy muszą pracować za tak nędzne wynagrodzenie. Niektórzy mają nawet dwa razy tyle. Ci szczęściarze mogą przez pół wieku leniuchować. Wystarczy, że popracuje taki 50 lat, żeby móc powiedzieć: zarobiłem swój pierwszy milion! O tempora! …. (to są gorzkie łzy, głębokie westchnienia, wściekłe przekleństwa i bezsilne kopanie powietrza). Gdyż zarobić milion, a być milionerem, to – niestety – niestety dwie całkiem inne, ale to zupełnie różne rzeczy.
Bo teraz będziemy liczyć. Wydatki ://

Nie wszystkie wydatki, absolutnie. Jedynie te najbardziej podstawowe, na poziomie minimum biologiczno-sanitarnego(?), bo socjalnego, to byłoby chyba za dużo powiedziane. Może kogoś zdziwi, dlaczego tak się ograniczam? To proste – z przyzwyczajenia.

Cdn.
17 lutego 2009 wieczorem

Nie będę uśredniać, bo musiałabym poszperać, żeby znaleźć dane. Zresztą, co to jest średnia w tym przypadku, a raczej wypadku????? :) Biorę moje rachunki.

Opłaty mieszkaniowe. Czynszu nie płacę, bo mieszkanie wykupione, ale „media”, fundusz remontowy, inne…: 500 zł,gaz 45, prąd 120,
podatek od nieruchomości ( w skali miesiąca) 10, razem: 675, – zł. Tyle potrzebuję, aby mieszkać. W mieszkaniu, a nie pod mostem, chociaż tam pewnie jest taniej. Aby pracować i komunikować się społecznie korzystam z Internetu i telefonu, co circa kosztuje mnie 160 zł. Bywają droższe miesiące, ale biorę minimum.

Na zakup kuchenki, lodówki i pralki (wszystko się pokończyło mniej więcej w jednym czasie), zaciągnęłam lekki kredyt; raty wynoszą tylko 150 zł miesięcznie, ale będę spłacać przez 2 lata. Pozostał już tylko kredyt za wykup mieszkania – miesięcznie 100 zł, bo to już – o radość, o wesoło! – Ostatni dziesiąty rok.

Sumuję:
675
160
150
100
Razem 1085.
A, zapomniałam! Jeszcze dojazdy do pracy 50 złotych. 1085
+ 50 = 1135 zł. Z tego prostego wyliczenia wynika, że nie mogę zarabiać polskiego minimum. A więc minimum ile potrzeba, aby przeżyć? A ile, żeby żyć?

Jedzenie. Na upartego za 15 złotych dziennie da się przeżyć. Chleb, masło, nabiał, mięso, warzywa, jakiś owoc. I słodycze. Bez słodyczy nie da rady. No i używki ma się rozumieć – dzień zaczynam od kawy. Więc 15 – bez szaleństw, ale spoko. Pod warunkiem, że dobrze gospodaruję, gotuję, robię kanapki do pracy, no i oczywiście żadnych wyskoków. Bo np. pierogi i szklaneczka piwa w pubie – na cały dzień zdecydowanie za mało – a dzienna stawka poszła! Liczymy: 15 zł x 30 dni = 450 zeta. Teraz dodajemy:
1135 +450 = 1585 zł.

A więc mieszkam, jem (chociaż jestem na diecie). Będąc szczupłą, pozostaję, niestety, naga i bosa, zapach – naturalny :) Na higienę osobistą oraz utrzymania w czystości mieszkania potrzeba minimum (człowiek wydaje lekką rączką nawet nie myśląc ile, no i dostaje prezenty ?

Trudno, trzeba znowu liczyć:
kostka mydła 2 zł
pudełko proszku 10
szampan do włosów 5
balsam do ciała 15
krem do twarzy 20
krem do rąk 10
płyny do sprzątania, rękawiczki ochronne i in. akcesoria 20
dezodorant, antyperspirant 10
papier toaletowy 5 zł
razem wyszło 102 złote.

Dodajemy wynik do poprzedniej sumy:
1585 +102 = 1687

No tak, ale na razie nie mam czego prać. Nadal, niczym lady Godiva, okryta jestem płaszczem włosów jeno. (Szkoda, że tak krótko ostatnio ścięłam ? .”

Źródło – http://www.wiadomosci24.pl/artykul/moj_pierwszy_milion_cz_1_89582-1-1-d.html .

część 2
 
 
„Pierwszą część artykułu, po wycenieniu i podliczeniu najbardziej elementarnych potrzeb, z wynikiem 1687 złotych w skali miesiąca, zakończyłam następująco: „No tak, ale na razie nie mam czego prać. Nadal, niczym lady Godiva, okryta jestem płaszczem włosów jeno. (Szkoda, że tak krótko ostatnio ścięłam ;)) .”
Teraz zapraszam do lektury odcinka numer 2.

Nie bez powodu ten punkt zostawiłam niemal na koniec, spychając w najciemniejsze zakamarki podświadomości dręczące pytanie, ile na garderobę powinna miesięcznie przeznaczyć kobieta?

Z tego co wiem – wydaję mało. Ale z tego co wiem, nie wydaję, bo nie mam. I to mnie wpędza w głęboką frustrację. Niemniej jednak coś tam na sobie noszę. Tylko nie wiem, jak to policzyć. Chyba trzeba rocznie, a później rozbić kwotę na średnią miesięczną. No to liczymy:

Płaszcz 300 zł (wiem, że nie ma takich płaszczy, ale wzięłam 1/3 ceny, bo ze trzy lata, aczkolwiek bez entuzjazmu, trzeba będzie ponosić), kurtka zimowa 50 zł (2 sezony więc ½ ceny), kurtka lato-jesień, jak wyżej i też 50 złotych. Buty! Buty są albo drogie albo na jeden sezon. Albo jedno i drugie… Zimowe: 100, półbuty 100 x 2 pary = 200, szpilki: 100 x 2 = 200, sandały: 100 x 2 = 200, klapki – 100, adidasy – 100 (wyłącznie na wyprzedaży, bo aż tyle, ile sobie winszują, to one nie są warte); razem 900.

Jeśli ma się trochę szczęścia, to buty nie rozlecą się po paru dniach/tygodniach i da się z nich korzystać jeszcze w następnym sezonie. Wobec tego zakładam jednak amortyzację i roczną kwotę zmniejszamy do 450 złotych. Kobiety dbające o image i prezencję w tym miejscu co najmniej zżymają się z niesmakiem, ale cóż zrobić? Tu się pisze o minimum.

Teraz rzeczy “drobniejsze”:

sukienki: 2 x 120 zł = 240, spódnice: 2 x 80 = 160, spodnie: 2 pary x 80 = 160, bluzki: 4 x 30 = 120, swetry: 2 x 60 = 120, bielizna: 200 złotych. Razem: 1000. (Uff… mam dość, co za ciężka praca! Jak ci księgowi tak całe życie w tych cyferkach…) Ale trudno, zliczamy.

Ubranie: 300+50+50+450+1000=1850. Dzieląc to przez 12 miesięcy uzyskujemy już nie tak przerażający wynik – 154 zł.

No dobrze, dodajemy do poprzedniej sumy. 1687 + 154 = 1841.

I tu uwaga! Czy pamiętamy, że przy naszym liczeniu poruszamy się w kwotach netto?!
Gdyż niebezpiecznie zbliżamy się do średniej krajowej! (Którą mało kto na oczy widzial w dniu wypłaty, ale my tu przecież…).

Na marginesie. Z komunikatu Prezesa Głównego Urzędu Statystycznego w sprawie przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce narodowej w 2008 r. wynika, że wynosiło ono 2943,88 zł brutto. Na rękę wychodzi około 2 tysięcy.

Hm, no właśnie… Jak to? Ja tu cały czas o minimum, że tak skromnie, a już dojeżdżamy do przeciętnego wynagrodzania, podczas gdy z liczeniem nadal jestem w lesie…? Ale to jeszcze nic. Zapewniam, że statystyki które przewertowałam ( i które chyba polubię :)) kryją większe ciekawostki.

Cdn.”

Źródło – http://www.wiadomosci24.pl/artykul/90091.html?id_komentarz=171362&ocena=plus .

Autor: Elżbieta Szczesiul – Cieślak

.

To jeszcze jeden komentarz do powyższego:

2011/02/14 01:26:09
@ElaC: witaj i dzięki za ciekawe linki. Co do pierwszego: kiedyś zaprowadzono mnie we Francji do domu dyrektora wielkiej firmy lotniczej, aż byłem speszony gdy mi powiedziano gdzie mnie wiozą. Domek owszem, ale nie było stada służących, więcej powiem: od zapraszającej córki właściciela domu dowiedzieliśmy się, że nie mieli żadnej pomocy domowej, poczęstunek był zupełnie normalny, wygoda i przestrzeń w środku ale żadnej ostentacji – a później dowiedziałem się, że zarabia ze cztery razy więcej niż moi średnio zarabiający znajomi. To taki konkret bez wielkiego znaczenia, żadna tam teoria ekonomiczna, po prostu coś z rzeczywistości.

Co do drugiego artykułu. Po pierwsze, robienia budżetu domowego powinni uczyć wszystkie dzieci we wszystkich szkołach podstawowych. A jak szkoła jest do kitu, to rodzice powinni bawić się w to z dziećmi parę razy w roku. Trudno znaleźć lepsze ćwiczenie na odpowiedzialne myślenie o codziennym życiu.

Po drugie, w obliczaniu wydatków z dojazdami widzę tylko „dojazd do pracy”, a przecież człowiek w wiele innych miejsc też nie zawsze dojdzie. I nie ma ani grosza przeznaczonego na naprawy, a kupując coś za 1000 musi się pomyśleć, że w ciągu paru lat naprawianie tego będzie kosztowało 200 czy więcej, więc doliczenie na każdy droższy aparat domowy 10 zł to konieczność. A o wydatkach na tzw. kulturę ani słychu…”

Mój komentarz? Wynagrodzenia, głupcze – http://www.stachurska.eu/?p=3176 . Ciekawe, że minister Arłukowicz nie wpadnie na to, by ze trzy dni w tygodniu dołożyć do słynnych czwartków (bilety po 1 zł) dla emerytów w teatrach, by i pracownicy z rodzinami mieli dostęp do kultury ?
No i ja wpadłam na to że wynagrodzenia, czyli ich jakość, to też element kultury, więc moja nadzieja że i inni doświadczą analogicznego olśnienia nie musi być płonna…
.
Polecam:
– Rządzący z syndromem Scarlett O’ Hary – http://www.stachurska.eu/?p=3284
.
– Faux pas restauratorów – http://www.stachurska.eu/?p=2157
– MInimum socjalne i minimum egzystencji – http://www.ipiss.com.pl/opracowania_min.html
.
– Minimalne wynagrodzenie a koszty utrzymania polskiej rodziny pracowniczej – http://www.stachurska.eu/?p=5162 .
.
.

15 Responses to Mój pierwszy milion

  1. 🙂 pisze:

    Nie jakość wynagrodzenia a wysokość! A nawet, gdyby coś takiego było, ani jedno ani drugie nie świadczy o kulturze.

  2. grakuz46 pisze:

    Jakość wynagrodzeń świadczy o kulturze – tych , którzy ustalaja takie wynagrodzenia – ale to chyba inna bajka i zupełnie inna kultura.

  3. :), witam :)

    A o braku kultury wynagrodzenie może świadczyć?

  4. 🙂 pisze:

    Odsyłam do słownika języka polskiego lub choćby wikipedii! Po pierwsze, nie ma czegoś takiego jak jakość wynagrodzenia, a po drugie, ktoś, kto ustala wysokość wynagrodzenia może być bardzo kulturalny ale skąpy lub go na więcej nie stać. Jedno z drugim nie ma nic wspólnego!

  5. grakuz46 pisze:

    A jednak ! Jezeli kraj – rząd mieni się być krajem o wysokiej kulturze- wyroslej na religii chrzescijanskiej, której podobno nie jest obojetne współczucie i rozumienie potrzeb innego czlowieka, to jakaz to kultura pozwala na wyzysk i wykluczenie ? Samo slowo kultura ma wiele znaczen i łączone jest nie tylko z kulturą obobistą, dorobkiem kulturalnym jakiejś nacji, ale tez z prozaiczna częścia zycia czlowieka, jak kultura narodzin, czy kultura uprawy roślin. Więc ?……

  6. 🙂 pisze:

    Polecam Boso przez świat- Wojciecha Cejrowskiego….. Czy te „biedne” ludy z buszu zwane prymitywnymi nie mają swojej kultury? Mają – tylko „cywilizowanemu inaczej” człowiekowi ciężko zrozumieć, że tak jest. „Cywilizowany inaczej” czlowiek na siłę chce wszystkich uszczęśliwiać po swojemu. Jest zarozumiały, egocentryczny, apodyktyczny, uważa, że jest najmądrzejszy, nieomylny i wybitnie inteligentny. To „cywilizowany inaczej” człowiek ocenił, że patrzenie na obraz jest cenniejsze i wyższe kulturowo niż tupanie przy ognisku. Ale czy tak jest? Ja mam duże wątpliwości….

    Wyzysk i wykluczenie – skwituję krótko – dopóki będą tacy co dają się wyzyskiwać i wykluczać będą i ci co wyzyskują i wykluczają.

    Inną kwestia jest jeszcze to czy ktoś jest faktycznie wyzyskiwany i wykluczony czy tylko tak się czuje….

  7. 🙂 pisze:

    Pani Tereso, po co silić się na oryginalność i wyimaginowane zależności. Co to znaczy wartość pracy? Co rozumie Pani pod pojęciem „kultura”? Czy praca wolontariusza lub szewca nie jest wartościowa choć albo nie opłacana lub niskopłatna? Jaką wartość ma praca piłkarza czy tenisisty, który za wystąpienie dostaje miliony? (Dla mnie żadną…) Czy ktoś kto zarabia dużo wydaje proporcjonalnie dużo na kulturę w rozumieniu kino teatr, książki? Być może wcale nie wydaje. Czy ktoś kto chodzi do kina i teatru będzie bardziej kulturalny od tego co tam nie chodzi bo albo go nie stać albo ma inne zainteresowania? Czy narody które nie mają kin, teatrów, baletów itp. są pozbawione swojej własnej kultury? itd. itd. w nieskończoność można by mnożyć pytania.

    Czy nie prościej by było napisać „Wysokość dochodu (lub wynagrodzenia) a wydatki na kulturę”. Choć i tu korelacja jest bardzo wątpliwa i mocno dyskusyjna.

    Patrząc na treść artykułu zasadny byłby tytuł: „Czy stać nas na kino?”, „Kogo stać na kino?”, „Ile kosztuje minimum socjalne?” – lub coś w tym rodzaju. Tak po prostu…

  8. grakuz46 pisze:

    :) – nie jestem w stanie ani oglądać, ani czytac nic , czego autorem jest wucekwadrans – obrzydliwy bigot, ktory robi kase na swoich wycieczkach do tzw. „dzikich”, z których w sposób wcale nie zakamuflowany drwi na oczach telewidzów (oglądalam jakiś program z jego udziałem) – to własnie jest przyklad „niezwykłej kultury” !

  9. ElaC pisze:

    Pani Tereso, dziękuję za przypomnienie moich artykułów. Zgadzam się, że wynagrodzenia za pracę świadczą o szeroko rozumianej kulturze państwa, o stopniu jego rozwoju cywilizacyjnego. Wysokość płac w oczywisty sposób zaś wpływa na wszystkie sfery życia obywateli. To obieg zamknięty.

  10. ElaC, więc jest nas więcej niż uznających iż wynagrodzenia pracownicze z kulturą nie mają związku. A co do artykułów to mam jeszcze jeden :) i zaraz tego dowiodę :)

  11. Jakub Żulczyk:

    „…Na ko­niec, sza­nu­ję dużą forsę, bo nie znaj­du­ję ja­kiej­kol­wiek god­no­ści w byciu bied­nym. Brak pie­nię­dzy oso­bi­ście mnie za­wsty­dza. Jest sy­tu­acją, z któ­rej muszę jak naj­szyb­ciej się wy­do­być. Być bez forsy to jak prze­by­wać w pu­blicz­nym miej­scu w brud­nych ubra­niach. To swo­ista po­twarz. Nie­moż­ność ku­pie­nia sobie ubrań, po­je­cha­nia na wa­ka­cje, za­pro­sze­nia dziew­czy­ny na ko­la­cję to wstyd, który od­czu­wa się chyba tylko w tych snach, w któ­rych lą­du­je się nago na ulicy. Nie ro­zu­miem ludzi, któ­rzy mają ina­czej; któ­rzy w braku kasy znaj­du­ją pewną szla­chet­ność i czy­stość. W pu­stym kon­cie, w wy­ko­rzy­sta­nym de­be­cie, w wi­zy­tach ko­mor­ni­ka i dłu­gach u zna­jo­mych nie ma nic szla­chet­ne­go.” Więcejhttp://facet.onet.pl/o-polskich-pieniadzach/gwfzm .

    .

    O wędce – http://www.stachurska.eu/?p=2511 ani słowa.

  12. OPTY pisze:

    ” O wędce ani słowa „, bo w tej wodzie już od dawna nie ma co łowić ! Teoria wędki jest tak samo śmieszna jak to, że uczciwie moża dojść do wielkiego majątku ( wykluczam wysokie wygrane loteryjne , spadki , dziedziczenie itp) .
    Paręnaście lat temu przeprowadzono anomnimowe badania wśród polskiech biznesmenów . Pytanie brzmiało prozaicznie – czy w Polsce moża uczciwie prowdzić ineteresy ?
    92% odpowiedzie była na NIE .
    No cóż , jeśli w naszym kochanym kraju prawie wszystkie interesy są nieuczciwe ( w jakiejś mierze , chociaż nie można być przecież trochę w ciąży , nie ma takiej miary ) , to nie ma się czemu dziwić ,że wszystko jest do d… . Co widać ,słychać i czuć !

Dodaj komentarz