„….To poczucie wykluczenia – jakkolwiek może się wydawać groteskowe i nieprzystające do rzeczywistości – jest jednak autentycznie przeżywane. Czytam o nim i słucham w prawicowych mediach na okrągło. „Ten, kogo opluje »Wyborcza «, w wielu kręgach opiniotwórczych będzie już do końca życia chodzić z piętnem na czole” – skarżył się publicysta Roman Graczyk („Rzeczpospolita”, 30 maja).
Być może nie powinno go obchodzić, co „Wyborcza” napisze? Przecież jej nie ceni i nie szanuje. Ale jednak go obchodzi. „Jesteśmy białymi Murzynami” – narzekała jakaś pani w dyskusji podczas imprezy poświęconej trzydziestoleciu „Tygodnika Solidarność”.
„Zamiast wolności słowa jest przemoc medialna. To jest przemoc gorsza niż fizyczna, gorsza niż miażdżenie palców i wybijanie zębów. Przemoc medialna jest czymś wyjątkowo ohydnym” – mówił Jarosław Marek Rymkiewicz w „Newsweeku” (20 listopada 2010).
Te cytaty można mnożyć. O co więc chodzi? Dyskusja o Bourdieu mogła dostarczyć tu pewnego klucza. – Czy Bourdieu jest rzeczywiście nam potrzebny? Czy chcemy wytłumaczyć się salonowi, że też umiemy czytać? Trzeba odeprzeć pokusy, by zadokumentować naszą salonowość – mówił prof. Nowak. – Czy musimy mówić językiem postkolonialnych centrów?
Skąd w ogóle ten problem? Dlaczego prof. Nowaka w ogóle obchodzi, czy salon go akceptuje, czy nie? Parę razy przywoływano też słowo „obciach”: panowie wiedzieli, że prawica, z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu, uważana jest za „obciachową” – i przeżywali to bardzo, jako akt przemocy.
W sumie całe spotkanie przypominało grupę wsparcia ludzi, którzy – przy całej agresywnej retoryce – mają ogromną potrzebę akceptacji. I to akceptacji przez tych, z którymi się nie zgadzają – przez znienawidzony i pogardzany „salon”, z którym walczą…. ”